Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 14 - Varona


Stanąłem pod stalowymi drzwiami. Nie były one przystosowane do zatrzymania potężnej istoty. Bo przecież 3106 i tak by nie zatrzymały, nieważne jak grube by były. Skierowałem kartę do czytnika, ale zamarłem. SCP, czy nie to nadal dziewczyna.  Zapukałem mocno i po chwili otworzyłem drzwi. Pomieszczenie nie było duże. Znajdowało się w nim tylko krzesło, łóżko, stół i drzwi do toalety. Nie zauważyłem natomiast dziewczyny. Wszedłem do środka i ponownie się rozejrzałem. Gołe metalowe ściany, żadnych innych mebli poza wyżej wymienionych... Coś poruszyło się pod łóżkiem!

- Emm. Witam. Nazywam się Victor Verse, jestem naukowcem prowadzącym, który ma się tobą zajmować.

Powoli z pod szarego łóżka zaczęła się wyłaniać niska dziewczyna o czarnych włosach i bladej cerze. Jej piwne oczy były lekko zaczerwienione, najwyraźniej niedawno płakała.

- D-dzień dobry...

- Ymm. Dziękuję za pomoc. Gdyby nie ty nadal byłbym pewnie zamknięty.

- Nie musi Pan dziękować. Chciałam wyrównać rachunki, za to co było panu zrobiłam.

- Masz na myśli to, że na mnie wpadłaś? Nie mam ci tego za złe.

- Naprawdę?!

- Tak. Ymm. Przepraszam, ale jak mogę się do ciebie zwracać? Chyba nie lubisz numeru.

- ...Nie chcę już swojego imienia. Rodzice mnie oddali tu bez mrugnięcia okiem.

W jej oczach znów zaczęły pojawiać się łzy.

- Mi możesz mówić Victor.

- Varona...

- Ładne imię.

- Tak nazywała się moja wrona. Dostałam ją od dziadka z Rosji. Zawsze chciała być wolna. Wypuściłam ją, ale wróciła. Zawsze wracała. Zmarła kilka lat temu... To znaczy zanim trafiłam do was.

- Mam nadzieję że cię nie uraże. Ile masz lat?

- Jestem starsza niż wyglądam. Zawsze myślałam, że poprostu młodo wyglądam, ale teraz już niż nie wiem. Zanim mnie pochwyciliście miałam 20 lat.

To było naprawdę zaskakujące. Dziewczyna nie wyglądała na tyle. Powiedziałbym najwyżej, że miała może 17 lat. Nastała cisza. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie jadłem nic od obiadu. Skutecznie przypomniało mi o tym burczenie w brzuchu. Zwróciłem przez to uwagę na pewien fakt.

- Jadłaś coś?

- Obiad kilka godzin temu. Postawili tackę przed drzwiami i wyszli. Odebrali ją w ten sam sposób godzinę potem.

- Chciałabyś zjeść coś w stołówce?

- Ale... czy to nie będzie problem, jeśli stąd wyjdę?

- Jakby co biorę to na siebie. Nie jesteś zagrożeniem.

Podszedłem do drzwi i zaczekałem na nią.

- Tam jest strasznie, wolałabym tam przejść po mojemu... Jeśli panu to nie przeszkadza...

Nie dziwię się jej, że boi się czarnej strefy.

- Po swojemu? Czyli?

- Potrafię otworzyć przejście do każdego wybranego miejsca. Musze mieć tylko jakąś stałą powierzchnię.

- Więc dobrze, ale zabierz mnie ze sobą.

- Dobrze... Ale naprawdę mogę z Panem tam iść?

- Pewnie.

Powoli podeszła do ściany, a ta zalśniła szarym blaskiem. Pojawil się na niej okrąg otoczony ciemną ramą.

- Już?

- Tak.

- Pójdę pierwszy.

- Yhmm.

Przeszedłem przez portal i znalazłem się w stołówce. Chociaż raczej wpadłem tam. Dosłownie...

- Nienawidzę portali...

Wstałem i spojrzałem na salę. Wszystkie spojrzenia w wielkiej wybielanej sali skierowane były na mnie. Tuż za mną przeszła Varona.

- Cholera! Doktorze Verse! Co tu robi 3106!

Z jednej z ławek podniósł się staruch od Dzierżawcy.

"Cholera, on jeszcze żyje."

- Ona ma pozwolenie od naukowca prowadzącego.

- Czyli od Pana? SCP wątpliwej lojalności wypuszcza Ketera! Po prostu pięknie!

Poczułem, że Varona złapała mnie za kitel na plecach, jakby chciała się za mną schować.

- Ma także zezwolenie od naukowca z 4 poziomem dostępu.

Zza schodów wychylił się Jack.

- Nawet dwóch!

- Trzech!

Za nim wyszły także Riley i Agatha.

- Naprawdę Pan to popiera doktorze Bright?

- Tak. Zresztą co Pan się piekli doktorze Adams? Gdyby chciała nam coś zrobić, to zniszczyła by ośrodek tak jak 9. Jeśli się to panu nie podoba, to proszę to zgłosić do dyrekcji!

- Może Pan być pewien, że tak zrobię!

Naukowiec opuścił salę. Wszyscy odwrócili wzrok spowrotem do swoich talerzy. Nie obędzie się bez plotek, podszeptów i tym podobnych. Ruszyłem w stronę przyjaciół, a Varona podążała za mną jak cień. Krok w krok. Agatha zrobiła nam miejsce w rogu, między ścianą, a schodami.

- Zaczekaj chwilę, przyniosę ci coś.

- D-dobrze...

Varona usiadła w kącie, byle dalej od innych. Podszedłem do lady i nałożyłem na dwie tacki ziemniaki i schabowe. Wróciłem z tym do stołu i usiadłem obok mojej podopiecznej.

- Hej mała. Jestem doktor Bright. Dla przyjaciół Jack.

Dziewczyna zrobiła się czerwona. Nie wierze, że ktoś tak uroczy może być niebezpieczny.

- J-ja nie jestem mała! Mam dwadzieścia lat!

- Ok. Przepraszam, spokojnie. Nie wyglądasz na tyle.

- Nie przejmuj się nim. Nazywam się Agatha Right, a to Riley Scoot.

- Hej

Doktor pomachała nowo poznanej dziewczynie.

- A ty jak się nazywasz?

- Varona...

- Ach! Piękne imię!

Varona nieśmiało się uśmiechnęła.

- Zazdroszczę ci takiej podopiecznej Vic. Też bym taką wolał zamiast... Ech... ale chyba jestem na niego skazany.

Dobry humor bruneta gdzieś zniknął.

- A właśnie Vic. Bo zapomnę.- Zdjął 963 z swojej szyi i rzucił go w moją stronę.- Łap!

Odruchowo wykonałem polecenie. Naszyjnik lekko zalśnił.

- Ymmm. Czy to był test?

"Chyba to na niego nie zadziałało. Całe szczęście."

"Dzierżawco?"

"To nie ja!"

"Chwila, ty mnie słyszysz?"

- Jack. To do mnie mówi.

- "To" jest moją świadomością zamkniętą w 963.

- Chwila, gdyby moja zdolność zawiodła zginąłbym!

- Uwierz, mam w gabinecie długą listę SCP które mam na tobie przetestować. Ta śmierć byłaby jedną z łagodniejszych.

- Ale nie powinien Pan tak robić! Mógł Pan zrobić doktorowi krzywdę!

Spojrzeliśmy się na Varone. Dotąd cicha dziewczyna wyraźnie się ożywiła.

- Victor jest SCP, tak jak ty i naszyjnik w którym tkwi moja świadomość. Jest odporny na inne obiekty. Poza tym, gdyby nie te trzy, pewnie dyrekcja trzymała by go w zamknięciu. Mi też się to nie podoba, ale nie mamy innego wyjścia.

Oddałem obiekt Brightowi. Zauważyłem, że ktoś mi się przygląda. Był to wysoki mężczyzna, o czarnych, krótkich włosach i niebieskich oczach. Miałem się zapytać Jacka kto to jest, gdy odezwały się głośniki.

- Doktor William Anders  jest proszony do gabinetu dyrektora. Powtarzam. Doktor William Anders proszony jest do gabinetu dyrektora.

Mężczyzna wstał i udał się do wyjścia.

- Kto to jest?

- Szpieg.

- Jack, znowu obgadujesz innych.

- Dostał kartę 5 poziomu. To albo agent z szefostwa na przeszpiegach, albo... Nie, nie ma innych możliwości!

- Po kolei. Możesz coś o nim opowiedzieć?

- Przyjechał kilka dni temu, nic dziwnego że go nie kojarzysz. Zajmuje się 096. Coś mi w nim nie gra, ale nie wiem co.

- Panowie, skończmy już ten temat.- Agatha urwała naszą rozmowę.- Varona, masz jakieś hobby?

- J-ja lubię śpiewać... Kiedyś nawet pisałam swoje własne piosenki.

- Może napiszesz jakąś? Z doświadczenia wiem, że żeby tu nie zwariować trzeba znaleźć sobie jakieś zajęcie.

- Dawno tego nie robiłam, ale to chyba dobry pomysł.

- A jak ci się żyje w fundacji?

- N-nie jest źle...

- Daj spokuj, ja i Vic też tu mieszkamy, Agatha też, bo nie ma znajomych, a Riley jest pracocholiczką.- Bright uchylił się przed leżącą w jego stronę łyżką Agathy.- W każdym razie, wiemy jak jest. A nie jest najlepiej.

Riley uśmiechnięta nachyliła się w stronę Varony.

- Jak chcesz, możesz zostać dzisiaj u mnie.

- T-to nie będzie problem?

- Skąd, w szafie, w gabinecie mam materac, a i tak zawsze zasypiam z głową na biurku. Mam dzisiaj sporo raportów do wypełnienia, więc będę siedziała do rana.

- Ona się raczej pytała, czy to nie będzie problem dla Victora...

- Och, sorki.

- Może uda się to załatwić. I tak miałem iść do strefy administracyjnej. Obiecałem coś Łazarzowi.

- To super. Jakby co będziemy w moim gabinecie.

Wstała i powoli ruszyła do drzwi.

- Naprawdę mogę?

Varona przypominała wystraszonego kotka.

- Jasne. Nie musisz się martwić.

Uśmiechnęła się lekko i ruszyła za nowo poznaną koleżanką.

- Ja też będę się zbierać. Mam sporo roboty. Narazie Jack, Agatha!

Wyszedłem z pomieszczenia śledzony, przez wścibski wzrok innych członków personelu. Skręciłem w prawo, w kierunku Bramy A. Dotarłem do gabinetu głównego administratora. Otworzyłem drzwi, i zobaczyłem znajomą postać. Był to ten sam mężczyzna, który mnie przesłuchiwał. Ivan? Ivanow?

"Ivanowic, na miłość boską!"

"Dzięki."

- Witam doktorze Verse.

- Witam doktorze Ivanowic.

- Co pana do mnie sprowadza?

- Po pierwsze Łazarz. Zatrzymałem go dzisiaj w trakcie ucieczki.

- Słyszałem, i co w związku z tym?

- Nudzi mu się. Chcę, żeby wysłać do niego kogoś z klasy D.

Mężczyzna napisał coś na kartce i znów spojrzał na mnie.

- Dobrze, coś jeszcze?

- Chciałem prosić o wyposażenie celi 3106 w meble. Bądź, co bądź jest to młoda dziewczyna.

- Proszę zaczekać.

Naukowiec zaczął pisać na komputerze. Po minucie skończył pracę i spojrzał na mnie.

- Napisałem do dyrektora z prośbą o te meble.

- Dziękuję.

- To ja powinienem dziękować. Jestem wielkim fanem doktora Bright'a, a dzięki panu miałem okazję przeprowadzić z nim wywiad. Przepraszam też za moje zachowanie. Określenie, czy jeden z członków personelu jest obiektem SCP jest... Chwileczkę.

Naukowiec zaczął się przyglądać ekranowi komputera.

- "Doktor Victor Verse ma pełne prawo do zmiany stanu wyposażenia celi przechowawczej SCP-3106. Nie ma on obowiązku pytać się o nic, co jest z nią związane, pomijając kwestie jej pobytu w fundacji. Obiekt wydaje się przywiązany do doktora, co jednocześnie zapewnia ośrodkowi bezpieczeństwo, jak i pozwala na kontrolę SCP-3106." Gratuluję, pański wniosek przeszedł. Może Pan zmieniać jej przechowalnie do woli.

- Bardzo dziękuję.

- Miło mi, że mogłem pomóc. Ale teraz Pan wybaczy. Zaraz kończę zastępstwo, a muszę jeszcze wypełnić papiery.

Opuściłem pomieszczenie i ruszyłem do siebie.

"Victor, nie tędy."

Faktycznie, zbliżam się do swojego gabinetu, miałem iść do czarnej strefy.

"To z przyzwyczajenia."

"Może przekażesz radosną nowinę naszej małej koleżance."

"Czemu nie."

Gdy doszedłem na miejsce zauważyłem, że drzwi do mojego gabinetu są zaklejone żółtą taśmą. Zapukałem do drzwi obok. Otworzyła mi Riley z włosami spiętymi w ogon.

- Hej Victor, co tu robisz?

- Chciałem tylko przekazać Varonie, że udało mi się załatwić jej meble do przechowalni. A i może tu zostać. A jak tam twoje raporty?

Zerknąłem jej przez ramię i zobaczyłem wielką skrzynkę, wypełnioną nieznanego pochodzenia substancjami chemicznymi, popularnie znanymi pod nazwą kosmetyki. Obok siedziała moja podopieczna w opasce na oczach, trzymająca w ręce lokówkę.

- Ymmm. Zrobiłam sobie krótką przerwę...

- To nie przeszkadzam. Zobaczymy się na śniadaniu.

Powoli się wycofałem. Ostatnie czego chciałem to zostać wciągnięty w babskie nocowanie.

"Kiedyś naukowcy mieli inne problemy. Uciekali od Nieśmiałka, Doktora, 682, a nie przed kobietami!"

"Cicho bądź. Wracam do siebie, jestem padnięty."

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Witajcie. Mam nadzieję że rozdział się podobał. W następnym znajdą się akta Varony, więc będzie raczej nudno. Proszę o podawanie w komentarzach teorii spiskowych. Zorganizowałem konkurs na najlepszą teorię. Nagrodą jest dedykacja.

Dr. Verse kończy raport

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro