Dzień 30 - Przeczucia
- Halo, Victorze!
Poderwałem głowę z oparcia i spojrzałem na siedzącego przede mną mężczyznę. Nadal siedzieliśmy w helikopterze, lecąc do ośrodka pierwszego. Pianino się nie zmieściło, ale Mozart zdołał zapakować do pojazdu dwie gitary i puzon. Czy on naprawdę umie grać na tym wszystkim?
- Zasnąć w helikopterze, to chyba nowy poziom zmęczenia!
Sprawdziłem godzinę na zegarku. Trzynasta dwadzieścia. Już niedługo powinniśmy być na miejscu.
- Wracając do mojego pytania Victorze, jak wygląda życie w tym waszym ośrodku?
- Ciężko powiedzieć. Obowiązujące zasady są tam takie same jak u was.
- Czyli nie będzie wiele okazji do zabawy.- Powiedział z zawodem.
Im dłużej przebywałem w pobliżu Mozarta, tym w większym stopniu coś mnie do niego zrażało. Mimo że w żaden sposób tego nie okazywał wydawał się wywyższać ponad innych.
- A mogę wiedzieć, dlaczego nie przepadał pan za doktor Vixen?
- Za tą starą Wiedźmą? Stuknięta starucha zachowywała się jakby nadal miała osiemnaście lat i desperacko starała się znaleźć męża. Nie macie kogoś takiego u was?
- Nie.
Do rozmowy włączył się Alex, odrywając wzrok od ekranu swojego notebooka.
- Ale ktoś może tak skończyć.
- Kto?
- Lepiej, żebyś nie wiedział Vic. A teraz uwaga.- Powiedział głosem przewodnika.- Jeżeli spojrzycie teraz panowie w lewo ujrzycie główną część ośrodka, wyłaniającą się spomiędzy gór!
Agent miał rację. Białe ściany budynku, oświetlone popołudniowym słońcem wyraźnie odcinały się na tle szarego zbocza. Ośrodek ponownie wywarł na mnie duże wrażenie. Obejrzałem się na czarnowłosego. Wydawał się być znudzony, jakby lot był tylko nieprzyjemną koniecznością. Kiedy Mozart zorientował się że na niego patrzę, wyraz jego twarzy błyskawicznie się zmienił. Na twarz znów wpłynął szeroki uśmiech.
- Czyli to jest jedynka? Pewnie jest tam dość zimno?
Ignorując czerwoną lampkę w umyśle, uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie.
- Ośrodek ma kilkanaście poziomów. Pod ziemią jest dość ciepło. Temperatura utrzymuje się na około trzydziestu stopniach.
"Dzierzawco, mógłbyś go już sprawdzić?"
Odpowiedziała mi cisza. Najwyraźniej 035, zmęczony utrzymywaniem połączenia, przeszedł w jakiegoś rodzaju tryb pasywny. Kiedy to się stało? Był z nami kiedy startowaliśmy, to na pewno.
Helikopter powoli osiadł na lądowisku, pozwalając nam wysiąść i rozprostować nogi po długiej podróży. Chłodne górskie powietrze rozwiało mi włosy.
- Jak dobrze wydostać sie z tej latającej puszki! Już wolę pisać raporty!
Gdy tylko radość Alexa minęła do helikoptera podeszło dwóch ludzi, zabierając "bagaże" Mozarta. Odwróciłem się do Czarnowłosego, patrzącego niepewnie na swoje skarby.
- Nie martw się, dostarczą je do twojej przechowalni. Oprowadzić cię?
- Tak, w tej chwili nie mam raczej nic ciekawszego do roboty.
Ruszyłem w kierunku ośrodka, mając nadzieję na odrobinę snu... albo kawy. W recepcji wsiedliśmy do windy i zjechaliśmy nią do właściwego ośrodka. Strażnicy, wcześniej poinformowani o tym z Kim przyjdziemy byli zestresowani, już od momentu w którym otworzyły się drzwi windy. Nie zlekceważyli Mozarta, mimo raczej nie groźnego wyglądu.
- Dzień dobry doktorze Verse. Miło widzieć Pana z powrotem. Proszę, oddaje to w Pana ręce.- Mężczyzna podał mi białą kopertę. Nauczony doświadczeniem obejrzałem ją najpierw ostrożnie. Na krótki moment, w prawym rogu pojawił się znany mi symbol. Czarne V.- Z tego co mi wiadomo, jest to specjalna karta dla SCP-3795.
- Dziękuję. Alex, możemy nadłożyć drogi? Chciałem jeszcze do kogoś wpaść.
- Do Jacka?
Moją pierwszą myślą było, by powiedzieć, że chciałem odwiedzić Dzierżawcę, ale szybko porzuciłem tą koncepcję. Lepiej przy ochronie nie wspominać o niczym, co wykracza poza kompetencje zwykłych naukowców.
- To pan nic nie wie? Doktor Bright około północy trafił na oddział szpitalny. Nie wiem co mu się stało, ale podobno było to coś poważnego.
W mojej głowie pojawiło się tylko jedno zdanie: "Co on znowu zrobił?" Zdążyłem poznać go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nie ma on czegoś takiego jak instynkt samozachowawczy. I jak na geniusza, czasem straszny z niego kretyn!
Postąpiłem kilka kroków w stronę bramy, kiedy przypomniałem sobie o stojących za mną mężczyznach.
- Idź, ja Zajmę się naszym kolegą, i powiadomie resztę. Znając Riley, leży teraz pod stertą dokumentów do wypełnienia. A Agatha pewnie odsypia wczorajszą pracę.
- Dzięki Alex!
Szybkim krokiem przemierzałem opustoszałe korytarze. Jak to się dzieje, że mimo tak wielu pracowników, ochrony i naukowców, w korytarzach prawie nigdy nikogo nie ma?* A z resztą, to nie ważne. Co mogło mu się stać? Wiem, że teoretycznie Jack jest nieśmiertelny, ale mimo to, nie chciałbym żeby coś mu się stało. Był moim pierwszym przyjacielem w tym miejscu...
Po moich plecach przeszedł dreszcz na wspomnienie słów bruneta. "Chciałbym pozbyć się tej... tej klątwy!". Dziwne wrażenie nasiliło się, gdy w głowie usłyszałem jedno z jego mott. "Gdy wszystko zawiedzie, nakarm tym 682!".
Oj, jeżeli się okaże że mam rację, masz ode mnie po mordzie!
Właśnie w ten oto sposób, nie spotkawszy żywej, ani nawet martwej duszy, trafiłem do skrzydła szpitalnego.
Pomieszczenie, o śnieżnobiałych scianach jak zwykle wywołało u mnie dziwne uczucie. Gdyby nie sytuacja w jakiej sie znalazłem, może poświęciłbym chwilę rozważanią na temat wpływu tego miejsca na moje samopo... nie ma na to teraz czasu!
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Jedyne łóżko zajmowane było przez jakiegoś rudowłosego mężczyznę. To znaczy, to chyba mężczyzna, bo znad czytanych przez niego dokumentów widać jedynie czubek jego głowy. Może Jacka gdzieś przenieśli? Nie, to jedyny szpital w ośrodku... Może jest na operacji? Albo co gorsza postanowił pójść na spacer? Kto normalny poszedłby na spacer po wypadku? No tak, o co ja się pytam?
- Przepraszam, wie pan może gdzie jest doktor Bright?
Rudowłosy opuścił nieco trzymaną kartkę i spojrzał na mnie. Definitywnie był to facet. Ale wcześniej go nigdzie nie widziałem. Pierwszym co przykuło moją uwagę były oczy. Para złotych, inteligentnych oczu. Takiego koloru tęczówek nigdy jeszcze nie widziałem, ale mimo to wydały mi się znajome. Był w nich dziwny błysk, przewodzący na myśl słowa "O Boże, tylko nie ON!". Moje przypuszczenia szybko potwierdził szeroki uśmiech, i złoty naszyjnik, lśniący na szyi naukowca.
- J-jack?
- Gratulacje, gdyby ktoś zorganizował w fundacji loterie, weź w niej udział. Sto procent szans na wygraną!
- Jack! Co ci się stało?
Rudowłosy na chwilę się zamyślił.
- Brak snu, plus dużo pracy, plus kofeina, plus alkohol, w stężeniu dość wysokim, żeby uznać moją krew za spirytus. Według mnie to ta herbata od Agathy!
Jack spróbował się zaśmiać, ale skończył zgięty w pół, trzymając się za brzuch.
- Wszystko w porządku?
- T-tak, tylko... poprzedni właściciel się dość długo głodził. Mam co jakiś czas takie napady bólu. I muszę pić to... świństwo.- Wskazał głową w kierunku stojącej obok łóżka szklanki, wypełnionej szarą, cemento-podobną substancją.- Ale wróćmy do spraw ważnych. Mamy problem. I nie, nie mam tu na myśli tego, że jeden z najważniejszych punktów o znaczeniu strategicznym został przeniesiony w nieznane miejsce. Niech cię Right!- ostatnie zdanie wymruczał pod nosem, tak że ledwo byłem w stanie zrozumieć.- Ani nie to, że zabronili mi używać zwrotu YOLO!
- Ten tekst się ciebie nie tyczy.
- Jak mówiłem, to nie jest teraz ważne. Doszły mnie słuchy, że rada rozważa zamknięcie ośrodka. Nie jest to pewne, ale wielce prawdopodobne.
- Skąd to wiesz? I dlaczego?
- To przez te ostatnie ataki. O5 uważa, że ta placówka jest spalona. Nie wiemy tylko kiedy nas przeniosą.
Przenoszą nas... tylko tego brakowało. Dlaczego tak się dzieje, od kiedy Dołączyłem do fundacji?
- Wiesz może dokąd chcą nas przerzucić?
- To będzie tajemnica aż do chwili lądowania. Ale nadal mamy czas, zanim to się zacznie mamy jeszcze przynajmniej tydzień. Mam też coś na poprawę humoru. Mój informator dostarczył mi akta doktora Wolfganga.
Wolfgang. To imię coś mi mówi, gdzieś dzwoni, ale w którym kościele... Wyłom przechowawczy! Tamten szaleniec który shackował 079!
- Po twojej minie wnosze, że wiesz już o Kim mowa. Ten mężczyzna zaczął pracę w fundacji dwadzieścia lat temu, ale przez cały ten czas był wierny Rebelii Chaosu. To on odpowiadał za Wyłom kilka lat temu. Tak poznali się z Bla- znaczy, z Graczem. Był chorym umysłowo fanatykiem. Znaczy nie żeby byli jacyś zdrowi fanatycy, ale on szczególnie. Jednak jakieś dwa miesiące temu coś się z nim stało. Dostał obsesji na punkcie... najwyraźniej twoim.
- Przecież wtedy jeszcze tu nie pracowałem.
- Nie wiem skąd wiedział o twoim istnieniu, ale wiedział. Kilka razy spotkał człowieka ze snów. Ostrzegał go przed jakimś obiektem, który niedługo powstanie, by zakończyć istnienie świata.
Tak jak mnie... czy to możliwe, że on miał mieć większe znaczenie? A co jeżeli ją skończę podobnie?
Zadrżałem na myśl o śmiejącym się, pozbawionym rąk naukowcu.
- Jack, co z...
Przerwało mi głośne chrapanie. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnął. Może lepiej go nie budzić... pójdę poszukać Alexa. Czerwona lampka, lekko migająca w moim umyśle od czasu lądowania teraz nawalała niczym syrena policyjna, bijąc na alarm. Czy to tylko irracjonalny strach? A może zwiastun czegoś złego? Nie chciałbym, żeby komukolwiek stała się krzywda. Jack, Riley, Agatha, Doktor... Varona...
***************************
*Żeby uniknąć opisu mijanych postaci, strzępów rozmów, i dlatego, że jestem leniwy.
Hejka wszystkim! Oto rozdział. A następny kiedy? ... Nie mam pojęcia! Zapewne w ferie, czyli po 12... wiem, późno.
Tradycyjnie zachęcam do komentowania, wymyślania teorii spiskowych, bo fajnie się je czyta i...
To chyba będzie na tyle^_^
Życzę wam wszystkim miłego dnia, nocy, czy co tam u was teraz jest!
Doktor Verse kończy raport
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro