Chasing Mirages-*zanim pomyślimy*-fragment
Scorpius
Budzę się zaplątany w miękką kołdrę. Czuję oddychającą obok mnie Rose. Jej klatka piersiowa pod kusą bluzką faluje jak ubrania na wietrze. Jej rude loki, które rozlewają się po poduszce, muskają białe ramiona. Całuję ją w jedno, a ona unosi swoje powieki, jakby coś na nich przysiadło.
(Jak motyl porywający się do lotu)
Patrzy na książkę, która leży obok niej. Otwiera ją tam, gdzie wczoraj skończyła i czyta szeptem.
To stara bajka dla czarodziei, ale w jej ustach brzmi jak coś, co dopiero zostało odkryte. Pochylam się nad nią i składam pocałunek na jej ustach. Róg książki wbija się w mój tors jak kolec róży.
Wokół nas czuję zapach wypalonych świec i słodycz magii.
-Kiedy to proponowałam, nie sądziłam, że naprawdę będziemy czytać.
-Tak jak, że zrobimy połowę rzeczy, o których mówiliśmy. Ale cóż...jednak nie jesteśmy tak bierni jak mogłoby się wydawać.
Śmieje się i wyskakuje spod pościeli. Przyciąga mnie do siebie. Kładę dłonie na jej nagich udach i przesuwam nimi po wewnętrznej stronie jej nóg. Jej skóra jest rozgrzana, ale ręce które kładzie na moich policzkach są chłodne. Z radia w rogu zaczyna grać wesoła muzyka. Boleśnie przypomina mi ciche melodie, które płyną z radia matki, za każdym razem, gdy ojciec ma wrócić do domu.
Oddycham ciężko Rose to widzi.
Patrzy na mnie pytającym wzrokiem.
-Myślałem o ojcu. Matka będzie szczęśliwa. Może to dobry moment, by powiedzieć im o tobie.
Wysuwa się z moich ramion i opada na poduszkę obok. Materiał ugina się pod jej ciałem.
-O ile nie popsujesz im sielanki.
-Myślę, że Malfoyom daleko od tego gatunku. Jesteśmy raczej dramatem.
-I to nawet melodramatem, Sco.-mruczy, a potem uśmiecha się ze smutkiem-Martwię się o Ala. Mógłbyś...pójść ze mną z nim porozmawiać?
Przygryzam wargę.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie poczuje się osaczony?
-Nie wiem. Zależy mu na tobie. A nasze relacje...nigdy nie były świetne.
Siadam na materacu i przyglądam się tej drobnej istocie. Krętaczy. Jest niewiarygodna. /Chowa przede mną sekrety w zaszytych kieszeniach spodni./
-Co tak naprawdę się miedzy wami wydarzyło?
Wzrusza ramionami jak kilkuletnie dziecko. Wcale mi to nie przeszkadza.
-Każdy miał własne problemy, ale żadne nie wpadło na pomysł, by się nimi podzielić i sobie pomoc...Myślę, że mamy do siebie żal.
Pokazuję jej by usiadła i gdy to robi zakładam jej włosy za uszy.
Patrzę się prosto w jej oczy, ale ona wciąż ucieka wzrokiem.
Kładę dłonie na jej twarzy.
-Wydaję mi się, że oboje chcieliście sobie powiedzieć. Ale nie wiedzieliście jak. Pójdę z tobą, jeśli..
Patrzy na mnie krzywym spojrzeniem, ale kącik jej ust unosi się do góry.
-Jeśli co, Malfoy?
-Jeśli dasz mi przedstawić siebie moim rodzicom.
Wybiegła. Rzuciła kilka słów, że to o co proszę to więcej niż jej brak zaufania do Albusa.
Że powinien najpierw powiedzieć: Mamo, tato, DZIADKU nie chce zaaranżowanego małżeństwa, po prostu dlatego, że chce kochać moją kobietę.
I cóż...powinienem ostrzec ich, kim ona jest.
Mówiła, że nie mogę stawiać jej w tak upokarzającej sytuacji.
Mówiła, mówiła i mówiła. Ubrała się i wyszła.
Śledzę ją.
Jej kroki odbijają się od chłodnej posadzki zamku.
Widzę jak opatulamy się długim swetrem. Nie wiem, gdzie idzie.
/Nie, wiem. Jak najdalej ode mnie/
Doganiam ją na zakręcie, gdy słyszy moje kroki odwraca się i wpada w moje ramiona. Wdycha, a jej klatka piersiowa wibruje.
-Nie śledź mnie. Mogłam pomysleć, że to Lans. Zwariowałeś?!
Wiem, że wyglądam jakbym dopiero, co się obudził.
Ale nie zdaję mi się, by ona wciąż śniła koszmar.
-Ale wiedziałaś, że to nie on.
-Oszacowałam, że wyczerpał się limit prawdopodobieństwa,
że pozowlisz mi odejść.
-Słusznie.
-W końcu.
Uśmiecham się. Nie mogę się powstrzymać.
Odwraca się?.
-Podobno Slytherin liczy uczyć, tak?
Nie idę za nią. Już nie mam siły uganiać się za mirażem. Zaczynam rozumieć, co ona czuje.
-Gdzie idziesz?
-Nie, gdzie ja idę, Scorpiusie, ale gdzie idziemy.
Opiera się o ścianę. Jej spojrzenie. Merlinie, mogłoby być ostatnim, co zobaczę.
Widzę w jej oczach coś więcej niż porozumienie.
Wyzwanie.
Przyjmuje warunki umowy. A to oznacza, że ja musze dotrzymać drugiej strony.
Muszę przedstawić ją rodzicom.
/To już więcej niż słowa. Nie ma odwrotu/
-Do Albusa, Malfoy, do Albusa.
Schodzę z Rose do lochów Slytherinu. Miejsca, które mogłoby być jej domem. Miejsca, które tej dziewczynie jest bliższe niż Gryffindor.
/Gad w swoim królestwie/
Mówię hasło. Wiem, że mnie nie słucha. Przygotowuje się na to, na co nie może się przygotować.
Przed nami pojawia się pokój wspólny. Widzę, że stara się nie rozglądać. Ale ja jestem zbyt ciekawski. Zawsze byłem.
/Jestem na złej drodzę?/
Widzę w kącie Rocco i Kiana, którzy o czymś dyskutują. Na kanapie po drugiej stanie sali Yaxleya...i Biancę. Rozpoznaję jeszcze kilka osób, ale Albusa tu nie ma.
Wchodzimy na górę i wiem, że wzbudzamy podejrzenia.
Jesteśmy po wieczne czasy stawiani przed niesprawiedliwym sądem.
/Może nie zawsze takim niesprawiedliwym/
Biorę głęboki wdech i popycham drzwi. Nikogo w środku nie ma. Okno jest otwarte na oścież. Czuje chłodny powiek zimy, a Rose drży obok mnie. Doskakuję do niego i zamykam..
Rose zauważa jakąś kartkę na niepościelonym łożku kuzyna i podchodzi do niej.
Jej wzrok jest rozbiegany, gdy czyta treść liściku.
Spotkaj mnie o północy przy bladym blasku księżyca.
Teraz moje ręce też zaczynają drzeć. Wyjmuje z jej ręki kawałek pergaminu i przyciągam ją do siebie. Zanim rzucimy się w nieznane, zostawiam na kości z tyłu jej szyi pocałunek lekki jak powiek wiosennego wiatru.
/Dlaczego więc smakuje chłodem?/
*
Nic tylko biel. Biel, która odbija światło. Biel, która nas oślepia. I jeszcze toksyczna zieleń, która wychyla się zza zasp. Brniemy przez niego niemal po kolana. Widzę niechęć na twarzy Rose, ale jej oczy są zacięte. Przebrnie przez wszystkie przeszkody Zakazanego Lasu, by odnaleźć kuzyna. Boję się, że jesteśmy zbyt pochopni. Powinnismy kogoś poinformować, ale nie chcielibyśmy, by Potter wpadł w kłopoty. Jego ojciec..lepiej, żeby nic nie wiedział.
/Coś jak mój/
Zdaję sobie sprawę, że to Rose mnie prowadzi. I rozumiem. Ona już kiedyś za nim szła. Dokładnie wie, gdzie go szukać. Kogo Albus może spotykać w Zakazanym Lesie?
Czy jego zainteresowania magicznymi stworzeniami zaprowadziły go tam, gdzie nie powinien się znajdować?
Odgarniam gałęzie z drogi Rosie i przed nami odkrywa się pusta polana.
/Niemal pusta./
Na środku Polany w śniegu leży szczupły chłopak. Z jego szyi zwisa zielony szalik. Biały puch plami czerwień rubinu.
Całe powietrze zostało wydarte z mojej klatki piersiowej.
/Tonę/
Biegnę zanim się zastanowię.. Wyrywam się przed siebie, słyszę cicho jęk Rose. Przepadam do Albusa i chwytam go za ramiona. Jego szyja jest poharatana pazurami lub kłami. Pod rozpięta kurtką widać krwiste rany. Jest chłodny jak nigdy.
Wyczuwam jego tętno, gdy Rose kuca obok mnie.
-Spotykał się z wilą.
Odwracam się i patrzę prosto w jej zatroskane oczy. Czemu wcześniej mi nie powiedziała?
Kręcę głowa. Zamykam oczy, bo nie mogę nie czuć się zawiedzony. Mogła mi zaufać.
Mogła mi zaufać.
/Mogła?/
Otwieram oczy i biel tak razi mój wzrok, że zdaję mi się, że widzę świat w ostrzejszych kolorach. Odbija promienie słoneczne na moje przekleństwo.
-Nie sądzę, by któraś z nich zadała te rany. Mogą zsyłać kary i doprowadzać do obłędu, ale to...
Wyciąga różdżkę i zaczyna szeptać zaklęcia. Dołączam do niej. Nie potrafimy zdziałać cudów, ale kolory zdają się powracać na jego twarz.
-Albus, stary, musisz się obudzić, musisz
Mijają sekundy minuty nerwowych zaklęć, które przeradzają się w mantry. Chowam dłonie w zimnym śniegu, a Rose ściska mnie.
Al trzepocze powiekami.
Nie otwiera ich do końca, ale chwyta mnie za nadgarstek. Spoglądam w jego ledwie widoczne zielone oczy; oczy węża. Oczy węża, który dał się skusić. Chce wytłumaczeń. Chce prawdy. Szczerości.
Ale wiem, że jej nie dostanę. Nie teraz.
Teraz on jest najważniejszy.
-Możesz wstać?-pytam, kiedy ten próbuje się podnieść.
Gdy unosi plecy, natychmiast upada z jękiem na zimny śnieg.
Zdejmuję kurtkę. Rose mierzy mnie zbłąkanym wzrokiem, ale podkładam ją pod głowę Ala. Jego długie, czarne włosy są mokre. W te ferie będzie chorował.
Podnoszę go i niosę przez całą drogę . Rose idzie tuż za nami i nie mówi ani słowa. Chciałbym ją utulić, siegnąć po jej dłoń..ale nie mogę.
Gdy znajdujemy się na końcu lasu, Rose przywołuje Niewidkę i podaje ją Alowi.
-Schowajcie się pod nią. Nie wzbudzicie zainteresowania.
-Muszę go zabrać do Pomfrey.
Kiwa głową, przełyka ślinę, poprawia włosy
/Doprowadza mnie do szału. Chcę być z nią/
-Wiem-mówi-wiem.
Po więcej zapraszam-->The Next Generation/Scorose-Chasing Mirages
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro