Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

DRACO| jeśli mnie przywiążesz

Wiatr całuje moją skórę jak namiętny kochanek, szepcze mi do ucha słowa pocieszenia niczym wierny przyjaciel. Rozkładam ręce i czuję się, jakbym latał. Jakby z moich pleców wyrastały skrzydła tak rozłożyste, że mogłyby ukryć mnie w swoim cieniu. Tak żeby nikt mnie nie zobaczył. Tak żebym wreszcie czuł się bezpieczny. Ciekawe, czemu motyle z wiekiem wychodzą ze swego kokonu, skoro to wtedy są najbardziej chronione. Ja bym tak nie zrobił. Zwinąłbym się jeszcze bardziej w kłębek, jak wtedy gdy śpię. Właśnie, sen. Ostatnio wszystko przypomina krainę snu. Ten też jest ciekawy. Wszystko spowija ciemność utkana z moich czarnych myśli. Na dole rozpościera się wiecznie żyzny trawnik. Zwykli mugole nazwaliby go sztucznym. Nic co kwitnie przez 365 dni w roku nie może być prawdziwe. A rośliny nie różnią się tak bardzo od ludzi. Kwitną, gdy mają wystarczająco wody i słońca, więdną pozostawione bez opieki. Odległość od wieży na dół wydaje mi się tylko jednym krokiem. Gdybym miał swoją miotłę, mógłbym wzlecieć w stronę konstelacji mrugających do mnie gwiazd, a potem poszybować w dół. Może zawsze do nich należałem, a one są tylko moimi zaginionymi siostrami. Zawsze brakowało mi rodzeństwa. Może one też za mną tęskniły. Może moglibyśmy być razem szczęśliwi. To takie proste, za proste. Tylko ja, wiatr i gwiazdy. Wiatr. Mój kochanek kołyszący mnie do snu, mój przyjaciel dodający mi otuchy, klepiąc mnie po ramieniu. Zaciskam dłonie na żelaznej barierce i wychylam się, by poczuć jego chłodny dotyk na policzkach. Gdyby były na nich jakieś łzy, osuszyłby wszystkie bez słowa. Nie ociągałby się z nagrodą pocieszenia. Złożyłby soczysty pocałunek na moich popękanych od łez ustach. Lubię tak żyć. Cieszyć się ciszą, nie musieć nic udowadniać. Po prostu być. Otwieram oczy i nagle zdaje mi się, że ktoś do mnie macha z dołu. Niemożliwe. Nie widziałem tej twarzy od tak dawna, że zacząłem wątpić, czy nie była urojeniem mojego szalonego umysłu. Głupi starzec.
Dlaczego więc tak bardzo pragnę dowiedzieć się, co pragnie mi powiedzieć? Znów zamykam oczy i wychylam się jeszcze trochę, zaledwie milimetr. Staję na palcach jak dziecko sięgające po coś z wysokiej półki. Czemu jeszcze nikt nie przyszedł mi pomóc? Nie ma szans, bym dostał swój cel, Jeszcze tylko jeden krok i powinienem znaleść się na dole. To tylko sen. Wszystko nie istnieje, włącznie z nim. On w całym tym śnie jest najbardziej nierzeczywisty. Nic się więc nie stanie, jeśli w końcu się stąd ruszę. Jeśli wyfrunę z tego gniazda. Czemu nagle pragnę to zrobić? Mój kokon był komfortowy, nigdy nie chciałem go opuścić. Tylko głupiec wyszedłby na mróz z domu ogrzanego ogniem z kominka. Niemożliwe, żebym stał się tak nielogiczny jak ci, z których zawsze się wyśmiewałem. Ciemna noc rozmazuje się przed moimi oczami, a białe światło gwiazd oślepia mnie jak uliczne latarnie. Nie wiem, czy wszystko robi się niewyraźne, bo łzy spływają z moich oczu, czy dlatego że nic już nie będzie, gdy je otworzę. Świat dzieje się poza mną, nie mam poczucia swojego ciała. Jeśli podniósłbym swoją rękę, należałaby do kogoś innego. Te znajome długie palce, duże płytki paznokci, a nawet Mroczny Znak na ramieniu. Nie moje, a kogoś kto śpi głębokim nieświadomym niczego snem. Już mam się obudzić, gdy czyjeś dłonie oplatają mnie od tyłu, a potem powalają na ziemię. Siła uderzenia sprawia, że odczuwam pulsujący ból w lewej ręce. Dotykam swojego ramienia, jak gdyby Czarny Pan znów wzywał mnie do działania. Nagle robię się bardzo, bardzo senny. Tak dobrze mi się spało, czemu więc ktoś próbuje mnie usilnie obudzić? Musi nie wiedzieć, z kim ma do czynienia. Czuję lekkie uderzenia w policzek i czyjeś ciało napierające na moje.
- Zleź ze mnie.
Do moich uszu dochodzi wzdychnięcie. Po chwili odczuwam ulgę, gdy ciężar znika. Wdycham do płuc chłodną noc i wszystkie gwiazdy robiące dziury w czarnej płachcie nieba.
Rozpoznaję znajomą parę oczu, które mrugają bez końca. Może próbuje mnie dostrzec w tej przepastnej ciemności, może próbuje sprawdzić, czy to nie sen. Jest moim lustrem. Co ja tutaj robię? Gdy orientuję się, gdzie jestem, zaczynam silnie dygotać. Lodowaty chłód dawno przesiąkł moją cienką piżamę, a wspomnienie tamtej nocy już całkowicie zamroczyło mój obraz. Wystarczyły sekundy, by moje serce zaczęło ciężej bić, żebym stracił kontrolę nad swoim ciałem. Jestem za bardzo wystraszony, by wstać i zejść na dół. Zbyt przerażony by oderwać wzrok od podłogi. Na szczęście on kładzie dłoń na moim sercu, bym wiedział, że dalej tam jest. Mam farta, że wsuwa dłonie pod moje pachy i unosi mnie do góry. To całkiem korzystna sytuacja, że pozwala mi oprzeć się o swoje ciało, że czeka, aż zacznę brać głębokie wdechy.
- Tak bardzo się bałem. Co ja z tobą pocznę?
Chowam twarz w jego ramię, które szybko robi się tak mokre jak moja koszula.
- Nie chcę być dla ciebie problemem.
Jego dłonie przesuwają się po moich włosach i zdaje mi się, że znów jestem małym chłopcem w objęciach matki. Może dopiero teraz jestem w swoim kokonie. Może to on zawsze dawał mi tyle czasu, ile potrzebowałem.
- Nigdy nim nie byłeś, Draco. Jestem wdzięczny losowi, że mam kogoś takiego jak ty.
Prycham. Czy on ćwiczy te przemowy przed lustrem? Tak jak introwertycy powtarzają swoją kwestię przed spotkaniem z kimś nowym? Przecież znamy się od lat. Nie potrzeba nam scenariuszy, by grać w naszym własnym teatrze kukiełkowym. Chciałbym kiedyś dowiedzieć się, kto pociąga za sznurki. Czyja twarz chowa się za kulisami. Gdy to pytanie mnie nawiedza, duszę się strachem. Obawą, że zobaczyłbym oblicze, o którym staram się zapomnieć. A o jeszcze większą zgrozę przyprawia mnie myśl, że być może ujrzałbym własną twarz. Cieżko mi uwierzyć, że ktoś mógłby myśleć o mnie w sposób, w jaki ubiera mnie w słowa. Jestem całkiem nagi, a on zakłada na mnie najlepiej skrojony garnitur. Czuję się jak niegrzeczny chłopak na balu przebierańców. Pozuję na księcia, ale żadna księżniczka nie zostawi w moich dłoniach pantofelka. Nigdzie nie widać kolejki do ślubnego kobierca. Nie ma też mężczyzny, w którego dłonie ktoś pragnąłby złożyć swoje życie. Nie zrobiłem nic, by zasłużyć sobie na kogoś takiego jak on, a jednak los ma w zwyczaju nie obdarowywać ludzi po równo. Może jeszcze zanim się urodziłem byliśmy sobie pisani. Mogą być rzeczy na Ziemi, które są przed nami ukryte. Zdaję mi się, jakbym znał go od tysiącleci. Jak ktoś tak znajomy może być dla mnie jak obcy? Zarzuca moją dłoń na swoje ramię i sprowadza mnie po schodach. Jego dłoń zaciska się na mojej jakby chciał mi powiedzieć, że już mnie nie puści. Nie teraz, nie nigdy. Światło z mojej różdżki oświetla drogę przed nami. Widzimy zaledwie metr do przodu. Droga powrotna do dormitorium przypomina mi życie po wojnie. Ledwie jesteśmy w stanie dostrzec, gdzie postawić kolejny krok. Stawiamy go w nadziei, że kiedyś zaprowadzi nas w lepsze miejsce. Sam nie wiem, gdzie ono jest.

+18

Słabe światło ze starej lampy tworzy trapez na podłodze. Do moich uszu dochodzi cichy szum wody w łazience. Mógłby mnie utulić do snu, jeśli tylko zamknąłbym na chwilę oczy. Może przypomniałby mi o morzu. Już nawet wolałbym myśleć o jeziorze na Błoniach niż o jego nagim ciele znoszącym gorące strumienie. Zawsze twierdziłem, że ludzie w każdym momencie są tylko o krok od destrukcji. Czemu czerpiemy przyjemność ze zbyt gorącej kąpieli? Czemu czujemy ulgę, gdy nasz oddech staje się cięższy, a lustro zachodzi parą tak, że nie widzimy już własnego odbicia? Czemu chłód, który przenika nas do kości, zanim wejdziemy pod grubą pierzynę, przypomina o naszym istnieniu? Gdy wychodzi, wyciera włosy. Rzuca ręcznik na swoje łóżko i podchodzi do mnie. Kuca nade mną i unosi rękę. Chwilę się waha, ale gdy przymykam oczy, głaszcze mnie po głowie. Mam ochotę zamruczeć jak kot w swoim siódmym życiu. Kot, który ma jeszcze tyle czasu, że może całymi dniami wylegiwać się na słońcu, a nocą oglądać gwiazdy z dachu domu swojego pana. Choć przecież koty do nikogo nie należą.
- Tym razem śpij dobrze, zgoda? Jakbyś czegoś potrzebował...jestem obok, Draco.
Nagle przestaję czuć jego obecność i ciężko mi uwierzyć w te słowa. Jeśli nie mogę go poczuć...czy naprawdę tu jest? Jeśli nie, może lepiej. Zbyt wiele myśli nie pozwala im spać, żebym nie dał im przeciąć ciszy nocy, jakby były ostrym nożem.
- Czasem mam wrażenie, jakbyśmy byli jedynym ludźmi na tym świecie. Jakby poza tymi murami nic nie istniało. Inni ludzie zdają się prowadzić swoje małe życie bez mojej ingerencji. Wszystko się porusza, nawet jeśli stoję w miejscu. Czasem chciałbym, żeby ktoś mną potrząsnął. Albo objął mnie, gdy zasypiam we łzach. Muszę upewnić się, że istnieję. Muszę znów uwierzyć, że też czeka mnie to, o czym tylko słyszałem. Chciałbym, żeby moje głupie, dziecięce marzenie się spełniło. Chciałbym być centrum czyjegoś świata. Przesiąknąć jego ciepłem. Poczuć się zauważonym. Chcę, by ktoś mnie dostrzegł, ale nie mogę mu na to pozwolić.
-Zazwyczaj ludzie nazywają to samotnością, Draco.
- W takim razie chyba jestem bardzo samotny. Samotny na wskroś. Przemoknięty samotnością do suchej nitki.
Podnosi się z łóżka i wsuwa się pod moją kołdrę. Materac ugina się pod jego ciałem. Pościel szeleści jak liście na wietrze. Mogę poczuć jego kolana przez cienki materiał pidżamy. Opuszkiem palca przebywa drogę od nasady mojego nosa, aż po moje usta. Nie potrafię żyć w niepewności. Niewiedza zawsze przyprawiała mnie o brak snu. Egzaminy sprawiały, że powtarzałem te same zadania dziesiątki razy. Z niecierpliwością wyczekiwałem listów od matki, gdy udawałem, że świetnie bawię się z kolegami. Brak pewności, kiedy uda mi się wpuścić Śmierciożerców do zamku i co to dla nas wszystkich będzie oznaczało sprawiał, że traciłem apetyt i z dnia na dzień stawałem się swoim cieniem. Teraz czuję się, jak w za dużych ubraniach. W odzieży po starszym bracie, którego nigdy nie miałem. Materac jest niewygodny, poduszka za twarda. Czuję się niekomfortowo przez to, co jest jeszcze przede mną ukryte. Czasem denerwuję się na czas, który zdaje się płynąć dla mnie wolniej. Gdyby tylko mógł już odsłonić wszystkie swoje karty. Może wtedy wiedziałbym jak mam reagować na zamglony krajobraz moich poranków. Odwracam się i zamykam oczy. Ten drobny czyn zaciera granicę pomiędzy rzeczywistością i wyobraźnią. Jak w ten sposób mam uwierzyć w jego słowa? Mimo to nie potrafię zdobyć sie na spojrzenie w jego oczy, jakbym bał się, że zobaczę w nich odbicie swojego zakłamanego oblicza.
- Theo...jesteś gejem?
Znów słyszę szelest pościeli i normalnie bym z niego zakpił. Ostatnio nie mam już na to siły. Nie potrafię dłużej wylewać swojej złości na innych. Dawniej mój gniew był jak sprzężenie elektryczne, jak wyładowanie atmosferyczne. Dziś nie jestem nawet zdolny się nagrzać. Moje dłonie i stopy są zimne i wiem, że jego też. Czasem boję się, ze ten chłód ogarnie mnie całego. Wybierze się na podróż wzdłuż moich ramion, poprzez moje barki po serce, które wciąż próbuje przykuć moją uwagę. Byłoby w porządku, jeśli tylko to samo nie przydarzyłoby się jemu. Jest zbyt słodki, słodki jak czekolada mleczna, której nigdy nie jem. Jak mógłbym pozwolić mu utracić ciepło przypominające ogień trzaskający w kominku? Ciepłe wnętrze w zimowy dzień. Gorącą czekoladę po zabawie na śniegu. Popadam w apatię i sam nie potrafię rozpoznać swoich emocji. Mój nastrój przypomina niebo pełne deszczowych chmur. Deszcz pada zazwyczaj, gdy śpię. Tylko wtedy pozwalam sobie na płacz. Tylko chwilę po ulewie, widać skrawek przyćmionego słońca. A pod dziennym światłem widzę wyraźnie, że ten cały gniew jest ostrzem skierowanym w moją własną klatkę piersiową. Jestem swoim największym wrogiem. Nie mogę uciec od samego siebie, dlatego biegam w kółko, goniąc własny ogon.
- Cholera, Draco. Prawie co zginąłeś. Naprawdę teraz cię to tak zajmuje? Takie to ważne?
Zapada cisza, którą można by kroić nożem. A ja straciłem apetyt. Pragnę tylko odpowiedzi, której tak się boję.
- Chyba ważne. To kim byliśmy...zawsze miało znaczenie. Na długo przed tym jak założyli nam na głowę tę starą durną czapkę...Po prostu powiedz mi. Chyba mam prawo wiedzieć.
- Prawo, jasne....Ty masz przecież prawo do wszystkiego. Idź już spać.
- Nie mogę....póki mi nie powiesz.
- Bo co? Bo będziesz myślał o tym całą noc?
Nakrywa się pod samą brodę i zamyka oczy, jakby wierzył, że to sprawi, że zniknie z moich oczu. Ale ja wciąż go obserwuje jak zaciekawiony chłopiec. I tak odpowiada. Nie jest w stanie ze mną wygrać. Dlatego to ja zawsze gram nieczysto i na koniec pokonuje sam siebie. Jedyne serce, które złamię...być może należy do mnie.
- Nie jestem, Draco. Porozmawiamy rano.
Naburmuszam się jak pięciolatek, któremu rodzice odmówili zabawki. Choć nie wiedziałbym, jakie to uczucie. Moi kupowali mi wszystko. Jednak są inne rzeczy, których mi nie ofiarowano. Czemu więc on próbuje je wszystkie zapakować w ładne opakowanie i podpisać moim imieniem?
- Już jest rano.
Widzę uśmiech zakradający się na jego twarz. Robi to ukradkiem, jakby było to coś zakazanego. Jakby mu nie wypadało. Sprawia, że unoszę brew. Weszło mi to w nawyk. Nie zauważyłem jednak, czy on ma w zwyczaju tak się do mnie uśmiechać.
- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo?
- Znasz mnie.
- Aż za dobrze. Nie masz zamiaru już dzis nigdzie uciekać? Boli mnie kark od noszenia cię po schodach.
Przez chwilę przysiągłbym, że spoglądam w lustro. Jakie to uczucie zasmakować własnej broni? Co prawda sam byłem zdolny zrobić znacznie więcej. Nie przeszkadzały mi obce łzy, zaciśnięte pięści, zagryzione usta. Tak długo jak nie należały do mnie.
- Nie wiem, nie jestem w stanie tego kontrolować.
Wszystkie karty na stół. Nie umiem już kłamać. Jestem dużo mniej sprytny niż los, który mną rządzi.
- A jakbym cię przywiązał?
Z tym pytaniem otwiera oczy. Jest ciemno i zdaję sobie sprawę, że nawet nie jestem pewien, jakiego są odcieniu. A tak często spoglądają na mnie. Może dlatego, że już nie mogę uciec przed jego czujnym spojrzeniem, wypowiadam słowa, które mogą zapoczątkować lawinę. A jednak jestem jak jeden z tych turystów, którzy zapuszczają się w góry w największą śnieżycę. Kompletnie nieprzygotowany. Bez odpowiedniego ekwipunku, bez zapasu jedzenia. Z wyładowaną baterią w bezużytecznej mugolskiej komórce.
- Gdybyś mnie przywiązał, mogłoby to przyjąć niebezpieczny obrót.
Znów się uśmiecha i tym razem udaje mi się dostrzec jego zmarszczki mimiczne, jego dołeczki i długie rzęsy. Na dworze niedługo zacznie świtać, noc przybiera cieplejszych kolorów. Zdaję się, że podobnie jest z nami.
- Powinienem spróbować?
Podnoszę się z łóżka i sięgam po różdżkę. W moich dłoniach pojawia się cienki zielony krawat. Klękam, by w końcu dokładnie przyjrzeć się jego oczom. Piwne.
- Zrób to.
- Nie wygłupiaj się.
- Nie mogę oczekiwać, że zawsze mnie znajdziesz. Przywiąż mnie do ramy.
Jego twarz robi się czerwona jak niebo podczas zachodu słońca. Już nie odzywa się do mnie ani słowem, jakby jego głos mógł go zdradzić. Chwyta mnie za nadgarstek, jakby bał się uścisnąć moją rękę. Jasne, jestem adwokatem diabła. Raczej też bym tego unikał.
- Połóż się na boku inaczej będzie ci niewygodnie.
-Nie...tak będzie w porządku.
Najpierw przywiązują moją nogę, a potem nachyla się nade mną, by zawiązać supełek na moim nadgarstku. Nasze twarze są tak blisko, że staram się nie oddychać. Być może jest w stanie usłyszeć moje przyspieszone bicie serca. Nie jestem pewien, czy wsłuchuje się w swoje, czy w jego. A może razem tworzą zadziwiający hymn.
- Nie będziesz musiał iść do toalety?
- Wytrzymam do rana.
Mimo oślepiającego światła poranka wpadającego przez szybę udaje mi się wsunąć w którąś z faz snu jak do śpiwora. I tak samo cieżko mi z niej wyjść. Śni mi się obłąkany wrzask mojej ciotki, szkarłatna krew na znajomej podłodze, płacz dziewczyny, któremu chciałem, ale nie umiałem zapobiec. Chłód przenika całe moje ciało, jakbym czekał na kogoś na mrozie. A może nie. Może biegłem, by dogonić tę osobę, bo jestem cały mokry. Spływa ze mnie pot, jak podczas wysokiej gorączki. Próbuję krzyczeć, ale nie mogę. Zadrżałbym z zaskoczenia, jakie imię ciśnie się na moje usta...gdybym tylko mógł się poruszyć.
Theo...
Theo...
- Pomóż. - cichy szept wydostaje się z moich spierzchniętych ust i po dłuższej chwili odważam się otworzyć oczy. Przez chwilę nie poruszam się, jakbym został po brzegi wypełniony strachem. Jakby potwory spod łóżka wyciągały ręce w stronę mojego bezwładnego ciała.
Zaczynam łkać, jak wtedy w łazience Jęczącej Marty, gdy woda zaczynała topić mnie od wewnątrz. Gdy sam stałem się słonym morzem w porze przypływu.
Na szczęście tym razem znajduje się rozbitek, który chce przemierzać moje wody.
Materac ugina się pod ciężarem obcego ciała i czyjeś dłonie ścierają moje łzy. Gdy bezsilnie próbuję coś powiedzieć, bierze mnie w swoje ramiona i kołyszę jak dziecko. Znów dotyka moich włosów, a potem zostawia swoją chłodną dłoń na moim karku.
Odwiązuję wstążkę na moim nadgarstku. Jest lekko zaczerwieniony, więc rozmasowuje go, a gdy zauważa, że zamierzam protestować składa na nim jeszcze pocałunek. Mam ochotę krzyczeć, by się ode mnie odsunął, nie dlatego, że brzydzi mnie to, kim jest, ale dlatego że czuję się niekomfortowo, myśląc że zamartwia się kimś takim ja. Uciekaj ode mnie. Najdalej jak możesz - pragnę krzyknąć. Ale mój głos utknął gdzieś w klatce piersiowej. Czy wszystkie rezonatory mogły nagle po prostu przestać działać?
Bez słowa kładzie się obok mnie z rękoma lekko zwróconymi w moją stronę, jakby mówił „możesz mnie dotknąć, jeśli chcesz, nie mam nic przeciwko".
- Koszmar?
- Wciąż ten sam.
- Chcesz o tym pogadać, czy zapomnieć?
Waham się zanim odpowiem i układam się wygodniej na łożku.
- Zapomnieć - szepczę.
Dotyka mojego policzka i uśmiecha się czule.
- Draco. Jeśli o mnie chodzi...masz moje pozwolenie. By zapomnieć wszystko. Puść wreszcie w niepamięć tego chłopca, którego przyjaźń odrzucił wielki Harry Potter. Szczerze mówiąc...nawet o nim nie myślę. Dla mnie...nie jest to nikt ważny.
- Naprawdę myślisz, że wciąż przeżywam coś, co wydarzyło się, gdy miałem 11 lat?
Zdaje mi się, że mój głos drży jak pranie na wietrze, taki jestem pewien swoich uczuć.
Theodore kiwa głową.
- Przestań myśleć, że jesteś, kim jesteś, bo to się stało. Bo twój ojciec był Śmierciożercą. Bo trafiłeś do Slytherinu. Bo przyjąłeś znak. Przestań o tym wszystkim myśleć i...zacznij w końcu żyć jako Draco.
- W takim razie, Nott, powiedz mi kim jestem. Bo też chciałbym wiedzieć. Kim jestem, jeśli nie zwykłym tchórzem?
- Mam na imię Theodore, Draco. A ty jesteś chłopcem pozostawionym samemu sobie. Nie jesteś swoim nazwiskiem, Draco...i ja też nim nie jestem.
- Przepraszam, Theo.
- Wyluzuj, już się przywczaiłem. Przestań płakać. Chyba że wolisz, żebym użyczył ci rękawa?
Śmieje się i zamykam oczy, czując się bezpiecznie w jego obecności. Oboje jesteśmy wysocy, więc moje szkolne łóżko jest dla nas trochę za małe. Jego paznokieć u stóp kreśli linię prostą na mojej kostce. Może nie mieć końca. Modlę się, by pięła się w nieskończoność.
- A co jeśli wybiorę drugą opcje?
Jego dłonie suną w górę po moich ramionach. Ciepło zamiast chłodu. Zamyka mnie w swoich objęciach.
- Będę musiał cię znów przywiązać.
- Słucham? - przechodzą mnie dreszcze na myśl o jego twarzy nad moją, o jego opuszkach palców delikatnie pieszczących mój nadgarstek.
- Inaczej mogę zrobić coś głupiego.
Ciekawe, że nie potrafię wyobrazić sobie jak traci kontrolę. Zawsze miał aurę stoika, pustelnika lub filozofa. Był cichą obecnością. Moim aniołem stróżem.
- Na pewno nie jesteś gejem?
- Nie, Draco. Jestem pan.
- To jakiś chleb?
- Co?
- Co?
Wybuchamy śmiechem, ale z moich oczu wciąż płyną łzy.
- Czuję się tak beznadziejnie. Nienawidzę, jak ktoś widzi mnie w takim stanie.
- Nie możesz uznać mnie za wyjątek? Nie będę cię oceniał...przecież wiesz.
- Każdy to robi...podświadomie.
Odsuwa się ode mnie i spogląda mi w oczy, nie zabierając dłoni z mojego ciała.
-  A więc ty... jak mnie oceniasz?
Mruczę, gdy głaszcze mnie po głowie i pozwalam sobie na chwilę nieuwagi.
- Za dobry dla swojego dobra.
- Skąd wiesz, co jest dla mnie dobre?
Czerpie chorą satysfakcję z tych naszych przekomarzanek. Muszę doprowadzić go do szału. Pewnie jest uroczy, gdy się w końcu rozzłości.
- Na pewno nie ja.
- Racja. Ty na pewno nie jesteś dla mnie dobry. Jesteś wredny i w ogóle o mnie nie dbasz. I nawet nie wiesz, co jest dla ciebie dobre. Naprawdę godne pożałowania.
- Nie to miałem na myśli.
Zarzuca na mnie dłoń i klepie mnie kilka razy po ramieniu.
- Już dobrze....śpijmy.
- Zamierzasz tu zostać?
- A wolisz żebym sobie poszedł?
- Nie.
Spogląda mi w oczy, a jego tęczówki błyszczą jak gwiazdy.
- Ciekawe.
- Merlinie, śpij już.
- Kim jest Merlin i czemu mnie z nim zdradzasz?
Ciepło przepływa przeze mnie falami, jakbym wypił ognistej. Zapalił ogień w moim środku.
- Przeginasz.
- Uuu, boję się.
- A powinieneś.
- Jak będziesz pyskował, to cię przywiążę i po sprawie.
Chowam się pod kołdrę, by ukryć jak bardzo te nocne rozmowy przypadły mi do gustu. By schować nawet przed sobą uczucie kiełkujące w moim podbrzuszu. Nie spodziewam się tego, że pociągnie mnie za włosy i zmusi, by na niego spojrzeć. Muszę być cały czerwony. Nachyla się nad moim uchem, a jego oddech całuje moją twarz.
- Powiedz, że by ci się to podobało. Wystarczy poprosić. Zwiąż. Mnie. Theo. Jak złoczyńcę za którego się masz. - przygryza płatek mojego ucha - Mam ci pokazać, gdzie twoje miejsce? Co powiesz, Draco?
Już nie unikam jego spojrzenia. Nacisnął mi na odcisk. Nasza szermierka musiała doprowadzić do spotkania twarzą w twarz. Wreszcie zrzucamy nasze maski i jesteśmy zaledwie milimetry od siebie.

Będę twoim wrogiem, Theodorze. Będę, czymkolwiek zechcesz. Cokolwiek potrzebujesz. Dam ci to. Zapakuję w ładny prezent i wyślę pod twoj adres. Znam go za dobrze, by do ciebie nie trafił.

Żadne słowa nie opuszczają moich ust oprócz cichego błagania. Zamyka moją talię między swoimi kolanami, podnosi moje ręce nad głowę i wiążę nadgarstki krawatem.
Mogę być jego przebierańcem. Jego choinką. Nie ważne, czy udekoruje mnie swoimi zębami czy paznokciami.
- Jak powinienem cię ukarać? - zdejmuje moją koszulkę przez głowę.
Widzę świat spod swojej grzywki, ale nie mogę nic z tym zrobić. Obserwuję przedstawienie zza kurtyny. Jestem skazany. Póki co na jego łaskę, później może na potępienie.
Pochyla się nad moim torsem z uśmiechem diabła. Ktoś musiał przejąć jego ciało. Albo musiał upaść. Z bardzo dużej wysokości, prosto w moje ramiona. Jego język kreśli kółko wokół mojego sutka i nie mogę się powstrzymać przed uniesieniem bioder, by otrzeć się o jego ciało. Wszystkie emocje, które zapuszkowałem nadal są przydatne do spożycia. Sam nie rozumiałem, co właściwie było w środku. Aż on mnie nie otworzył. Przeciął nożem na wskroś. Wydawał się tępy, ale krwawię. Jego dłoń naciskająca na moje serce
tamuje krwawienie, utrzymuje mnie przy życiu.
Jego usta na mojej szyi, dłonie sunące do mojego krocza. Chwyta moje członka w swoją szczupłą dłoń. Przeklinam, że nie zakleił moich ust, gdy jęczę, desperacko błagając o jego bliskość. Jestem twardy jak skała.
- Ciiiiii, daj mi się nacieszyć tą chwilą. Wiesz, ile razy nie dawałeś mi spać?
- Rozumiem, że nie chodzi tylko o lunatykowanie i koszmary?
- Ty gnojku. Dostaniesz dokładnie to, na co zasługujesz. Dziś ty nie będziesz spał.
Ściąga ze mnie spodnie i chłonie mnie wzorkiem. Przeciera usta, przeciera oczy.
Jego źrenice to spodki. Sprawia, że myślę o kosmitach, sprawia, że myślę o życiu po śmierci, sprawia, że myślę, o tym co było zanim pierwsi ludzie skazali wszystkich na potępienie. Jego jabłko Adama. Mam ochotę je pocałować, ale nie mogę się poruszyć. Tylko moje biodra wciąż szukają tarcia. Tak jak wcześniej znaczył drogę wzdłuż mojego ramienia teraz wyrusza na kolejną podróż. Jego język przebywa całą moją długość, aż po sam czubek. Najpierw bierze mnie w usta, jakby na próbę, jakby ostrożnie wchodził do lodowatej wody. Potem posyła mi krzywy uśmiech, a mój oddech ucieka z piersi. Potrzebuje tlenu. Zdaje mi się, że mijają godziny, zanim znów czuję na sobie jego ciepłe usta. Pragnę wczepić dłonie w jego włosy, ale nie mogę, więc tylko usilnie próbuję zacisnąć je na poduszce. Jego dłonie zsuwają się z moich bioder i chwytają mój tyłek. Nie mogę powstrzymać się od dawania mu lepszego dostępu do mnie. Po chwili jego palec zaczyna szukać wejścia do mojego wnętrza. Gdy go wkłada, dochodzę w jego ustach. Oblizuje je, spoglądając na moją zapłakaną, czerwoną twarz. Jego dotyk całkowicie mnie opuszcza. Mogę tylko zwinąć się w kłębek. Mój kokon tak sprawnie przez niego przebity. Chcę być tylko poczwarką, wciąż czekającą, aż w końcu wyrosną jej skrzydła. Brzydkim kaczątkiem, które nie wie, co go czeka. Theo nachyla się nade mną i chwyta mnie za brodę. Unosi ją tak, że nasze usta na chwilę się łączą.
- Kto by pomyślał, że jesteś taki wrażliwy.
Ściera łzę z mojego policzka kciukiem i całuje moją kość policzkową. Kładzie się za mną tak, że czuję na swoim udzie jego sztywny członek. Obejmuje mnie ciasno od tyłu tak, że przestaję na chwilę oddychać. Znów kładzie dłoń tam, gdzie powinno znajdować się moje serce. Jego ciepły oddech przypomina mi szum morza.
- Draco...Chcesz bym cię ukarał? Byłeś takim złym chłopcem.
- Nie zasłużyłem na żadną nagrodę? - udaje mi się wydusić.
Mija sekunda, zanim czuję jego dotyk na swoim nadgarstku. Odwiązuje słupek i chwyta moją dłoń.
- Bałem się, że tego nie powiesz. Zasłużyłeś na cały świat. - całuje mnie w tył szyi - Powiedz tylko słowo, a ci go dam.
- Theo...
- To też jest słowo, Draco. Mógłbyś trochę sprecyzować...zanim stracę resztę zmysłów.
- Proszę...
- O co, skarbie?
- Zrób to.
Wsadza palec do moich ust, a potem delikatnie wsuwa go we mnie od tyłu. Jego duża dłoń spoczywa na moim tyłku, a jego palce próbują ukoić mój ból, kreśląc kółka na mojej delikatnej skórze. Łza spływa po moim policzku, a on szepcze do mnie swoje słodkie jak czekolada słowa.
- Już dobrze. Rozluźnij się.
Dokłada drugi palec i pragnę krzyczeć, jak może mnie prosić o coś tak głupiego. Tracę zmysły. Nie wiem, jakim cudem mieści jeszcze jeden. Jedynym na co potrafię się zdobyć jest złapanie prześcieradła i zagryzienie swojej własnej dłoni. W moich wnętrznościach płonie ogień, który pali lasy. Zaczyna poruszać palcami, a ja przysuwam swoje ciało do jego dotyku. W końcu osiągamy wspólny rytm, który przerywa, by zastąpić palce czymś znacznie większym. Dopiero gdy wypełnia mnie całego pozwalam sobie na głęboki wdech. Chwyta moją pogryzioną dłoń i przygważdża ją do materaca.
Każda chwila sprawia, że w moje kamienne serce łamie się na milion kawałków. A z źrodła pod nim wypływają fontanny dawno zapomnianego bólu. W końcu coś o sobie rozumiem, gdy dochodzę zanim on to zrobi. Po raz drugi pod wpływem jego tak długo powstrzymywanych pragnień. Cała pościel jest do wymiany, ale wcale się tym nie przejmuję, gdy w końcu zamiera w bezruchu, jego dłoń poluźnia uchwyt na mojej, a jego spocony tors opada na moje zmęczone plecy. Być może mijają sekundy, być może mijają godziny zanim udaje nam się rozłączyć.
*
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Jak obiecałam, był on trochę inny niż poprzedni. Mam, moim zdaniem, bardzo ciekawy pomysł na ostatnią część, czyli pisaną z perspektywy Hermiony!! Wiem, że ostatnio musicie bardzo długo czekać, na jakąkolwiek notkę, ale mam nadzieję, że dacie temu małemu opowiadaniu szansę.
Jak zwykle gwiazdki i komentarze na wagę złota <3 Ściskam, paperbackpoema

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro