Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~?~

I will love you as the sea loves.
In gentle waves and ferocious storms.
Nick Frederickson

Zawsze pragnąłem z Tobą uciec. Dziś pragnę uciec od Ciebie, Scorpiusie. Od wspomnienia o Tobie. Od Twoich zatroskanych oczu, które nie powinny być
wypełnione smutną miłością. Od twoich bladych dłoni przeplatanych żyłami, od palców, które pieściły moją skórę, ciągnęły moje włosy, wypełniały mnie od środka. Od szyi, którą obserwowałem, gdy czytałeś książki w naszym dormitorium. Od Twoich długich włosów, które nie wiem, kiedy pokochałem. Gdy się nad tym zastanawiam, zawsze chciałem wyjechać. Jakbym mógł odnaleźć sens mojego istnienia w zapachu portu, oceanu, smażalni ryb wzdłuż wybrzeża... Nie planowałem Cie opuścić. Wymarzyłem sobie raj, w którym moglibyśmy być razem. W którym byłbym tylko Albusem. W którym byłbyś po prostu Scorpiusem. Bez grzechów i cnót naszych ojców, bez wścibskich spojrzeń, bez reflektorów. Gdy już Cię opuszczę, mam nadzieję, że wszystko rozmyje się w mojej pamięci jak mgła nad Zakazanym Lasem, gdy wychodzi słońce. Pragnę zapomnieć. Już dawno nauczyłem się, że wszystkie znajome drogi prowadzą do Ciebie. Gdzie mogę dostać nową mapę? Dopóki nie znajdę rozwiązania, jesteśmy na siebie skazani. Kiedyś zdawało mi się, że taka kara przypomina bardziej nagrodę. Powoli zmieniam zdanie, zamknięty z Tobą w czterech ścianach przedziału. To nie on stanowi problem. Jestem w klatce, którą sam dla siebie przygotowałem. Ale nie jestem ptakiem, jestem rekinem. Potrzebuję ogromnego akwarium. Brakuje mi powietrza. Brakuje mi przestrzeni. Brakuje mi możliwości. Skąd to nagłe uczucie klaustrofobii? Nie umiem wytłumaczyć, czemu moje serce tonie, gdy staruszka z wózkiem pyta się, czy coś kupujemy. Zrywasz się z miejsca, tak samo chętny jak zawsze, by osłodzić moje życie. Może niektóre rzeczy się nie zmieniają. Wydaję mi się, że już nie mam serca, gdy nie oddajesz mi swojej czekoladowej żaby. Jedyne na co jesteś w stanie się zdobyć to pokazanie mi wizerunku na Karcie Czarodziejów. Nasz ojciec. Nawet tutaj dosięga nas jego badawczy wzrok.
- Czemu zawsze on? - pytam, nie spoglądając Ci w oczy.
- Pewnie przyzywamy go myślami. Jeśli bardzo chcesz czegoś uniknąć..zazwyczaj szanse na to, że coś się wydarzy drastycznie rosną.
- Co to za logika?
- Moja logika. - spoglądasz na swoje ręce, jakby były interesujące, obce - Tym bardziej próbuję zapomnieć o naszej stracie, tym bardziej pragnę do ciebie podejść i założyć uśmiech na tę smutną twarz. Nie pasuje ci ten grymas.
- Kogo obchodzi jak wyglądam? Nie chcę się nikomu podobać.
Podwijasz nogi i przez chwilę wyglądasz jak mały chłopiec, którego poznałem ponad 6 lat temu.
Czy on wciąż w Tobie żyje, czy postanowiłeś o nim zapomnieć? Nosił on w sobie wiele bólu. Dziś nie wydajesz się szczęśliwszy. Wiem, jak wyglada Twoja radość; Twoje szare tęczówki ocieplają się jak niebo po deszczu, Twoja maska pęka, by ukazać uśmiech z okładki magazynu. Uśmiechałeś się tylko do mnie. Byłem insiderem, wtajemniczonym, wyróżnionym. O wszystkim dowiadywałem się pierwszy. Dziś milczysz, a ja chciałbym poznać, jakie myśli zaprzątają Twoją głowę. Czy są lustrzanym odbiciem moich? Może nie potrzebna mi magia, by to wiedzieć.
Zanim zareaguję, drzwi do naszego przedziału otwierają się z hukiem.
Może na to też jesteśmy skazani. Ludzkie losy przeplatają się w najdziwniejsze sposoby.
- Proszę, proszę. Nasze papużki nierozłączki. - głos Carrowa wydaje mi się za głośny, jakbym wypił zbyt wiele alkoholu - Malfoy. Słyszałem, że twój stary ma zgnić w domu świrów.
Oh, Scorpiusie, tak trudno mi przestać Cię bronić. Jeśli nie mogę Cię chronić jako kochanek, będę to robił jak brat. Chwytam Carrowa za szyję i wypycham na korytarz.
Chwilowy brak powietrza nie zdołał niestety go uciszyć.
Do tego oczy innych pasażerów pożerają nas żywcem.
- Pani Potter nie ma własnego głosu, hmm? Zdaję mi się, że nie z tobą rozmawiałem.
- Powtórzę to tylko raz. Zostaw. Go. W. Spokoju.
-Zachowuj się. Wciąż wisisz mi przysługę. Pamiętaj, kto oddał ci tę jego durną zabawkę.
- Nic nie jestem ci winny, znikaj z moich oczu.
Unosi brew i przyciąga mnie za kołnierz.
- Myślisz, że nie wiem, co lubisz? Masz mnie za głupiego? Widziałem jak na niego patrzysz.
- Co ci do tego jak na niego patrzę? Czemu ciągle na nas patrzysz, co?
- Mógłbym was zniszczyć, Albusie Potterze. Ciebie. To nieidealne dziecko Wybrańca. Ślizgona, dziwaka, beztalencie... Merlinie, i jeszcze to. Jesteś odrażający.
- Co ty chcesz niszczyć, Carrow? Nie mam czegoś takiego jak reputacja. On też nie. Rób, co chcesz. Nikt ci nie uwierzy.
Nie wie tego, co ja wiem.
Nie ma pojęcia, że już i tak jesteśmy rodziną.
Wbija obcas swoich butów w moją stopę. Zbliża swoje usta do mojego ucha.
- Ciekawe jak to jest pieprzyć taką dziwkę jak ty, Potter.
Popycha mnie na ścianę i nawet gdy zamykam oczy pod wpływem uderzenia, wciąż jestem zamknięty w tym dusznym piekle, do którego zostałem strącony, zanim udało mi się wzlecieć.
*
Człowiek. Zwierzę. Potwór.
Jestem pewien, że nie raz czułem swoją ludzkość.
Byłem do kości człowiekiem, gdy smakowałem ust, które nie były dla mnie przeznaczone.
W ich oczach jestem zwierzęciem. Spoglądają na mnie jak na eksponat w zoo. Zaraz po głównej atrakcji. Twoje nowe nazwisko zostaje wyczytane po raz pierwszy podczas Eliksirów. I tak ciche lochy milkną całkowicie, a cała uwaga jak kurz osiada na nas dwojgu. Pragnę złapać Twoją chłodną dłoń; pragnę zasłonić Cię swoim ciałem. To wręcz pierwotne. Zamiast tego spotykam oczy Carrowa, który wypycha policzek językiem.
W drodze po składniki ktoś popycha mnie, tak że uderzam brzuchem o ławkę i wszystko rozsypuję. Pomagasz mi zebrać to, co zostało. Padasz na kolana tak jak w mojej sypialni - zawsze próbujesz ratować tonącego. Zamiast tego sam się kaleczysz o rozbitą fiolkę. Odruchowo chwytam Twój palec i prawie biorę go do ust, by possać ranę, gdy rozumiem, co robię. Slughorn przymyka oko na naszą „niezdarność", bo może nie jestem jego ulubieńcem, ale wciąż jestem Potterem, synem Wybrańca. Przez resztę lekcji, nie mogę myśleć o niczym innym niż Twoje różane rumieńce. Wracamy bez słowa; jak między dwoma obcymi osobami, cisza jest ciężarem, który trudno unieść. Jestem już taki zmęczony.
- Jeszcze tylko pół roku i nigdy więcej ich nie zobaczymy.
Nie wydajesz się pocieszony. Sam nie jestem.
Reszta dnia mija jak sen. Miewałem gorsze koszmary, ale jest w nim coś, co wypełnia mnie nieokreślonym uczuciem niepokoju. Zdaje mi się, że próbuję krzyczeć na pomoc, próbuję się wybudzić, ale wszystko na nic. Nikt mnie nie słyszy.
Jestem zamknięty w tym płytkim jak kałuża śnie. Tonę w szklance wody. Oczekuję burzy.
Wieczorem dormitorium, które dzielimy ze starszymi rocznikami jest puste z powodu treningu Quidditcha. Tego rodzaju wydarzenia zawsze stanowiły dla mnie okazję, by być jeszcze bliżej Ciebie. Graliśmy w szachy czarodziejów i zawsze dawałem Ci wygrać, by zobaczyć na Twojej twarzy uśmiech, który sprawiał, że pragnąłem Cię pocałować. Tylko przy Tobie zdzierałem maskę i wygłupiałem się. Stawałem się cyrkowcem, by usłyszeć, że mnie kochasz. Nawet jeśli mówiłeś to poprzez żarty, moje serce wykonywało salto w powietrzu, a puls wybijał aplauz. Dziś te godziny między godzinami poświęcam na budowanie muru między nami. Moje ręce nigdy nie zostały stworzone po to, by dzielić. Jedyne czego pragnąłem to bezpieczeństwo i akceptacja, której tak mi brakowało. W Twoich ramiona potrafiłem rozluźnić się i zamknąć oczy jak wtedy, gdy leżałem na powierzchni wody, czując na swojej twarzy pocałunki słońca, słysząc jedynie ciche pluskanie. Probuję zanurzyć się w książce, ale to niespokojne wody. Czytanie przypomina mi Ciebie. Chciałbym, by Twój głos wypełniał mnie od środka. Chciałbym, byś Ty wypełniał mnie od środka. Każdej postaci nadaję Twoją twarz, każdy dialog przypomina mi nasze rozmowy. Jesteś bohaterem i jesteś narratorem. Jesteś moim wybawcą i antagonistą. Rzucam książką o stół i zamykam powieki, licząc, że ten koszmar się skończy.
Może przynajmniej w niespokojnych snach będę mógł Cię objąć.
Gdy się budzę, nie pamietam nic oprócz pustki wypełniającej mnie jak naczynie.
Cały drżę, ale długo nie mogę zidentyfikować powodu. Dopóki nie dociera do mnie, że z łazienki dobiegają odgłosy szarpaniny i krzyki. Wstaję tak gwałtownie, że potykam się o nakrycie i upadam na kolana. Moje kończyny są obolałe, jakby ktoś mnie wcześniej spetryfikował. Krwawię na chłodną podłogę.
Gdy dobiegam do łazienki, widzę znajome na wskroś ciało w wannie. Normalnie Twoja alabastrowa skóra prawie nie odcinałaby się na ich tle, ale teraz jest pokryta fioletowymi siniakami i różowymi zadrapaniami. To nie może znów sie dziać.
Wszędzie jest mnóstwo wody. W mojej wyobraźni obraz Ciebie ratującego mnie przed kąpielą nakłada się na widok Ciebie bitego i podtapianego przez Carrowa.
Ktoś od tyłu odcina mi dopływ powietrza i zmusza, bym uklęknął.
- Mieliśmy całkiem ciekawy wieczór, Potter. Wiesz czemu? Przyszliśmy z treningu i usłyszeliśmy krzyki. Najpierw brzmiały jak błagania...Biorąc pod uwagę, że rozpoznałem głos, nie ukrywam...podobało mi się. Słuchać jak mój nemesis krzyczy z bólu. Miód dla moich uszu. Ale wiesz co jest ciekawe, Potter?
Carrow zbliża się do mnie jak fala tsunami, która w końcu będzie moim końcem. Nawet najwybitniejszy surfer nie jest w stanie okiełznać dzikiej natury. Chłopak, którego nie opuszcza cyniczny uśmieszek, szykuję się, by zakryć moje ciało wodnym dywanem, by pogrzebać mnie w swojej głębinie.
- Chwilę po tym jak przyszliśmy...jego przerażone krzyki zamieniły się w jęki przyjemności.
Kręcę głową z niedowierzaniem, ale gdy obracam się widzę Twoje oczy proszące o zrozumienie. Wszystkie puzzle układanki rozsypują się na ziemię. Otacza nas zbyt głęboka noc, bym mógł kiedykolwiek ją sam poskładać. Tak byłoby lepiej.
Jednak cudza ręka przeprowadza mnie przez cały proces. Nagle wszystko zaczyna do siebie pasować.
- Jak myślisz co robił, gdy krzyczał twoje imię, co? Szybko zorientowaliśmy się, że lunatykuje. Musisz nam wybaczyć...przecież próbowaliśmy tylko go wybudzić. Niestety...zaczął wygadywać gorsze bzdury. Jego oczy były wielkie jak spodki...
Zamachuję się pięścią i przygważdżam go do ziemi. Jego kumple odciągają mnie, ale ja wciąż wymierzam mu ciosy.
- Nie waż się więcej tknąć mojego brata.
Zostaję zalany przez wielometrową falę. Falę ciosów i uderzeń. Pada na mnie grom z jasnego nieba. Po chwili sam topię się w wannie. Ciągniesz mnie gwałtownie za koszulę, by wyciągnąć moją głowę spod wody, ale nie mogę wstać, bo otacza nas cała zgraja węży.
Zasłaniam Twoje nagie ciało jak tarcza. Jak wiele mogę jeszcze wytrzymać? Kiedy w końcu będę nadawał się tylko na złom? Żadna broń nie może służyć wiecznie, a ja jestem tylko chłopcem. Choć nie wiem, czy zostało we mnie choć trochę niewinności, gdy spoglądam z nienawiścią w ich rozbawione twarze. Niewinność i nienawiść. Brzmią całkiem podobnie. Niewinna nienawiść. Znienawidzona niewinność.
- Może powinieneś pokazać nam, co tak naprawdę was łączy, co? - Carrow nachyla się tak, że nasze czoła się stykają - A może boisz się, że utoniesz? Twój chłopak z pewnością umiera ze strachu.
Zrywam się tak gwałtownie, że stara wanna przewraca się na bok i wylewa się wraz z zawartością. Upadasz na podłogę i muszę powstrzymać się przed tym, by sprawdzić, czy nic Ci się nie stało. Popycham Carrowa na podłogę i wymierzam cios za ciosem, jakbym płynął poprzez wzburzone morze. Jakbym wiosłował na rozdygotanych falach. Rzucam na nas tarczę obronną, by zapewnić sobie czas. Nawet nie przyglądam się, jak jego kumple bezskutecznie próbują ją przełamać. Gdyby byli choć trochę inteligentni, skupiliby się na mojej największej słabości. Nie spuściliby Cię z oka. Skrzekliwy śmiech Carrowa duszącego się krwią z nosa przypomina łamane maszty. Zanim bariera znika i udaję im się mnie odciągnąć, Carrow pada na podłogę nieprzytomny. Wyciągam różdżkę z kieszeni spodni i rzucam zaklęcia. Nigdy nie byłem najlepszym czarodziejem, ale udaje mi się odwrocić ich uwagę, gdy okrywasz się szlafrokiem. Przynajmniej tyle intymności mogłem Ci zapewnić. Powinniem wiedzieć, że jeśli choć draśnie Cię skierowane na mnie światło reflektorów, ten blask Cię pochłonie niczym niebiański ogień. Dołączasz do mnie, rzucając zaklęcia niewerbalne. Jesteś osłabiony, a mimo to rzucasz drętwotę na Yaxleya. Chwytam Cię za rękę i planuje uciec, ale od tyłu uderza mnie banalne zaklęcie. Wybucham śmiechem pod wpływem uroku. Patrzysz na mnie smutnymi oczami. Jak to jest obserwować jak Twój kochanek zanosi się śmiechem, kiedy każda część Ciebie krzyczy o pomoc? Carrow chyba pragnie poznać odpowiedź. Mam nadzieję, że zamilkniesz na wieki, bo nie chcę, by żaden z nas odkrył prawdę.
Gdy drzwi się otwierają, zostaję pożarty wzrokiem. Wzrokiem, który widział zbyt wiele.
Slughorn z przerażeniem spogląda raz na mnie, raz na Ciebie, by w końcu dotrzeć do Carrowa i jego kumpli. Gdy jak przez powierzchnie wody dociera do Ciebie, że pragnie zawołać Mcgonaggal, chwytasz go za rękę i próbujesz zatrzymać. Przypominasz małego chłopca, którego wyrodna matka próbuje zostawić na placu zabaw. Jak dziecko, którego kochający rodzic zabrania kupienia kolejnej zabawki. Wyrywam nadgarstek z Twoich objęć, by poczuć na sobie zraniony wzrok. Też czuję do siebie wstręt. Ale muszę Cię ratować, nawet jeśli oznacza to kolejną rozmowę z kuratorem.
Mcgonnagal pomaga mi zaprowadzić Cię do pielęgniarki, której oczy stają się wielkie jak spodki na nasz widok. Kiedy jak przez mgle przypominam sobie słowa Carrowa, zaczynam się zastanawiać, czy Twoje wyglądały podobnie, gdy wypowiadałeś swoje proroctwa. Obserwuję jak Twoje rany znikają pod dotykiem różdżki, jak Pomfrey zmusza Cię do przełknięcia gorzkiego soku dyniowego,jak Twoje powieki opadają ze zmęczenia. Co zrobiłbym, gdybyś znów ich nie otworzył? Jeśli bym się nie wybudził z gęstego jak smoła snu, może Twoje blade ciało nie leżałoby na prześcieradle koloru Twojej skóry.
Chciałbym wypłakać oceany, ale w moich oczach zbierają się tylko płytkie kałuże. Nie mam czasu na żal, bo na moim ramieniu spoczywa czyjaś dłoń. Trochę zbyt roztrzęsiona, trochę za mało stanowcza jak na zwykłego obcego. Powstrzymuję się przed przetarciem oczu, gdy spoglądam w oczy ojca.
- Dyrektor mnie wezwała, Albusie.
Nasz ojciec zsuwa dłoń po mojej ręce, by obejrzeć moje sine kłykcie.
- Powinieneś poprosić później o jakąś maść.
Zadaję sobie pytanie, kiedy może przyjść to poźniej. Kompletnie straciłem poczucie czasu. Nie miałem żadnego przeczucia odnośnie pory dnia; czy wciąż był środek nocy czy zaraz będzie świtać? Mogła minąć godzina albo cała wieczność.
- Chodź. Muszę porozmawiać z kuratorem. Myślę, że możesz mi pomóc. I swojemu bratu.
Kiedy docieram do znajomego gabinetu, a ojciec przepuszcza mnie w drzwiach rozumiem, że muszę nauczyć się pływać poprzez praktykę. Może będzie to wymagało dużo bezsensownego machania nogami i rękoma, znikomej ilości wody w płucach...ale mam zamiar nas z tego wyciągnąć. Już jesteś ofiarą, a ja nie pozwolę temu mężczyźnie zniszczyć Cię do końca.
Wiem, że stoję na skraju przepaści, gdy Twój kurator podsuwa w moją stronę Myślodsiewnie. Staram się ukryć powody dla których zostałeś pobity. Dać im tylko tyle informacji, ile potrzebują. Dostarczyć im dowodów. Ojciec nie może dowiedzieć się, co nas łączy. Może nawet by zrozumiał; wszyscy mówią, że ma otwarte serce dla ludzi. Ale to ja nie potrafiłbym dalej grać swojej roli w przedstawieniu. Jeśli mój ojciec przestałby traktować Cię jako przygarniętego syna, nie mógłbym już ukryć swojego czułego spojrzenia. Jak detektyw, którego tożsamość zostaje ujawniona, moja rola straciłaby sens. Nie wiem, czy potrafiłbym odnaleźć się w kolejnej zmianie na planszy naszej rodziny.
Dłoń mojego ojca zaciska się na moim kolanie w pokrzepiającym geście. Choć może to niewłaściwe słowo. Czuję w jego sile gniew i żal. Znów chce Cię uratować. Zupełnie jak ja. Może jednak coś mam z Harry'ego Pottera. Oczy za szkłami okularów zdają się zaszklone. Kurator zostawia nas samych w gabinecie i ojciec zabiera swoją dłoń, po czym spogląda na nią, jakby nie należała do niego.
Czy nie ja powinienem to robić? Jak moje ręce mogły odgarniać długie włosy z Twojej twarzy, a potem zadawać bolesne ciosy drugiemu człowiekowi? Nie potrafię pogodzić tych dwóch tożsamości, bo mój umysł nie pojmuje jak w jednym ciele mogą drzemać tak różne osobowości. Czasem bywa, słodki, czasem słony. Sam juz nie wiem, która strona jest tą prawdziwą.
Siadamy w zagłębieniu przy dużym oknie. Na dworzu niebo jest granatowe; gwiazdy już dawno poznikały, a księżyca nie widać. Nasze kolana prawie się stykają. Moje nogi są szczuplejsze od Wybrańca i przeszły w życiu mniej kroków.
Może powinien znać jakieś słowa, które mogłyby mnie podnieść na duchu, ale zdaję mi się, ze niezależnie jak długo maszerujesz, niektórych odpowiedzi nie da się znaleść, bo nie istnieją. Pewnie czasem właściwe słowa nie istnieją. Można tylko starać się wybrać najlepszą dostępną opcję i żyć ze swoim wyborem, od czasu do czasu wspominać go tylko z przydługim westchnieniem.
- Jak długo to trwa?
- Zbyt długo, bym dokładnie wiedział.
Gdy zaczynam o tym myśleć, moje serce tonie. Chciałbym leżeć obok Ciebie na szpitalnym materacu, a nie rozmawiać o tym, co sprawia, że ciężko mi nosić swój kawałek nieba na ramionach.
- Czemu nic nie mówiłeś?
- A co by to zmieniło?
Spoglądam na milczącego ojca. Być może posuwam się za daleko; przekraczam boję i wypływam na niezbadane, niebezpieczne wody. Być może łamię twoje zaufanie, naruszam naszą wieloletnią przyjaźń. Zawsze próbuję Cię chronić.
- Chcę żebyśmy zmienili szkołę. Wiem, że jest późno. Ale...boję się o niego, tato.
Dopiero, gdy chwyta moją dłoń po moich policzkach spływają łzy, choć zdają się nie należeć do mnie. Prędzej uwierzyłbym, w takie głupstwo, że deszcz wpada przez dziurawy sufit niż w to, że moje łzy wreszcie popłynęły strumieniem. W moim sercu otworzyła się szczelina, którą coś musi wypełnić. Zdaje mi się, że cała ta woda tylko przez nią przecieka jak przez dziurawą rynnę.
Ojciec kiwa głową i tym samym znów pieczętuje nasz los. A ja znów podaję mu kopertę z naszymi nazwiskami.
- Co tylko chcesz, synu. Nie martw się. Załatwię to jak najprędzej.
Łzy smakują słono jak ja.
*
Nie wiem, co wydaje się bardziej niesamowite. Różowy zachód słońca czy to, że rozmawiam z Tobą poza skrzydłem szpitalnym. Stoimy na moście dosłownie i w przenośni. Po wysłuchaniu mojej propozycji ucieczki, milczysz i spoglądasz w dal, ale nie wiem, czy faktycznie coś tam widzisz, czy toniesz w swoich myślach. Wolałbym żebyś tonął w moich objęciach, Scorpiusie. Ostatnio stałeś się taki chłodny, więc nie rozumiem jak możemy dzielić ten czas pod niezmiennie ciepłym niebem.
Twoje zmarznięte dłonie zaciskają się na barierce, jakbyś potrzebował wsparcia by ustać na własnych nogach.
- Nie zgadzam się.
Zdaje się, że teraz ja nie czuję własnych nóg. Chwytam Twoje ramię, jakbym mógł Cię zawrócić z niebezpiecznej ścieżki.
- Chyba oszalałeś. Tu nie jest bezpiecznie! Co z tego że odbędą jakąś karę. Carrow jest typem, który zemści się przy najbliższej okazji.
- Jeśli teraz odejdę, dam za wygraną. Przegram.
- Scorpiusie! Kogo obchodzi cholerny wynik! Duma...Jesteś Gryfonem, żeby tak głupio ryzykować swoje życie?
Kręcisz głową, jakbyś mnie nie rozpoznawał. Tak bardzo Cię zawodzę?
- Muszę stawić czoła swoim problemom.
Chwytam Twoją wciąż noszącą znamiona pobicia twarz między swoje dłonie.
Szkoda, że nie możesz teraz siebie zobaczyć. Jesteś cały zgaszony, ale Twoje oczy płoną milionem ogni. Przypominają dwie jarzące się pochodnie. Jak ugasić taki pożar?
- Moglibyśmy pojechać do Francji...Zawsze marzyłem, żeby...
- Być blisko morza? Sprytnie to wymyśliłeś. Mówisz, że chcesz mnie ratować? Doprowadzając mne do szaleństwa, Albusie? To twój sposób na lepsze życie?
- Ja doprowadzam cię do szaleństwa?! Ty chyba już straciłeś rozum! Do tego zamierzasz mnie pociągnąć za sobą na dno! Wiesz, co przeżyłem, gdy zobaczyłem Twoje posiniaczone ciało w wannie? Moje serce na chwilę stanęło...Myślałem...Myślałem, że...
Zaczynam dyszeć, mój głos drży jak sznurek na wietrze. Zaraz sie zerwie i wydobędzie się szloch. Obejmujesz mnie i chowasz głowę w moje ramię.
- Mój ojciec...będę jeszcze dalej od niego. Ja...liczyłem, że w końcu pozwolą mi go odwiedzić. Teraz kiedy jestem już dorosły.
- Kiedy zaczniesz myśleć o sobie? Nie chcę, byś obudził się tam gdzie on..
- To że Twój ojciec przejął nade mną opiekę nie znaczy, że moj przestał istnieć. Chyba o tym zapominasz, Albusie.
- Uważasz, że to moja wina, że staliśmy się rodziną?
- Nie było innego wyjścia. Choć nie tak to sobie wyobrażałem. Mimo to...zawsze byłeś i będziesz moją rodziną. Nasze role tylko trochę się pozmieniały.
Wsłuchuję się w Twój oddech szumiący w rytm wiatru przenikającego przez nasze okrycia. Stoimy na moście i gdy zamykam oczy, już widzę oddalającą się chłopięcą sylwetkę. Jak z niewyraźnego snu, wybudzam się, zanim jestem w stanie zapamiętać, o czym śniłem, zanim jestem w stanie zrozumieć szczegóły.
Całujesz kawałek mojej skóry ponad szalikiem. Dotyk Twoich gorących ust na moim wychłodzonym ciele przyprawia mnie o dreszcze. Nie muszę spoglądać w Twoje oczy, by wiedzieć, że dzięki Tobie otarłem się o swoje przeznaczenie po to tylko, by dowiedzieć się, że jednak to przypadek rządzi naszym życiem.
- Kurator...chce cię wysłać na stypendium. Podobno dlatego że masz świetne oceny...Wiesz, co ja myślę? Pragnie nas rozdzielić. Jemu też chcesz dać satysfakcję? Dasz mu się poniżać? Zamiast do Durmstrangu, pojedź ze mną do Francji.
Sztywniejesz, jakbyś został poddany hibernacji, jakbyś był tylko robotem, który traci życie po przyciśnięciu jednego przycisku. Odsuwasz się ode mnie i przeczesujesz sinymi palcami swoje rozwichrzone włosy.
- Co mu powiedziałeś?
- A jak myślisz, co mu powiedziałem? Prawdę? Pokazałem mu tylko to, co musiałem. Nie ufasz mi?
Rozglądasz się, jakbyś oczekiwał, że ktoś przyjdzie, że ktoś nakryje nas na czymś zdrożnym.
- Uważasz, że kompletnie oszalałem, prawda? Albusie czy ty...brzydzisz się mną?
Zbliżam się do Ciebie na kilka kroków, podczas gdy Ty cofasz się jak przestraszona zwierzyna.
- Nie chcę byś dłużej patrzył na mnie jak na ofiarę...
Pragnę Ci powiedzieć, że zawsze patrzę na Ciebie jak na cały mój świat, ale prawdą jest, że mój świat niesamowicie się skurczył. Dusimy się w naszych czterech ścianach. Nie wiem, czy potrafię Ci pomóc, ale nieustannie próbuję. Moje nogi wiotczeją w oczekiwaniu na to, czy jeszcze ten jeden raz przyjmiesz moją pomocną dłoń. Na tyle jestem w stanie się zdobyć, zanim patrzenie na Ciebie jak na brata nie pokruszy mego serca na milion kawałków. Zaczynam myśleć, że lepiej poczuć to stłuczenie jak najprędzej, siłę uderzenia i zasięg rozbryzgu. Obezwładniający huk w moich uszach, przyspieszony puls. Poczuć i zapomnieć. Zacząć składać drobne części. Oczekiwanie na puszczenie Twojej ręki jest bolesne, bo jedyne o czym zawsze marzyłem to podążanie krok za krokiem tą samą ścieżką, co Ty.
- Scorpiusie, ten ostatni raz. Dla nas. Wyrządź mi tę przysługę.
Kiwasz głową. Stamtąd skąd stoisz, przyglądasz mi się spod przymrużonych powiek. Przysłaniają moje ulubione tęczówki niczym chmury słońce. Zaczynasz iść w moją stronę, jakby z zamiarem minięcia mnie. Tak jak robią to dwie obce osoby na ulicy, jak robią to znajomi ze szkoły, którzy zamienili ze sobą dwa zdania przez wszystkie lata nauki. Jeśli miałbym zamienić z Tobą tylko dwa zdania byłyby to:
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.
Ale nie odzywasz się i nie mijasz mnie. Zatrzymujesz się przede mną i spoglądasz na mnie, jakbyś wspominał naszą rozmowę. Robisz to, czego nie powinieneś. Spoglądasz na mnie oczami kochanka. Nieświadomie unoszę dłoń do Twoich zranionych ust, a jednak napotyka tylko powietrze. Wymijasz mnie, gdy słońce umiera na pomarańczowym niebie. Część mnie też ginie bezpowrotnie, jakbym z zamysłem usuwał wszystkie wspomnienia związane z tamtym Albusem. Mamy nową szansę. Ja - żeby zejść ze świata, reflektorów, Ty - by w końcu zabłysnąć własnym światłem. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak kiwasz głową. Wydycham powietrze z ulgą, wiedząc, że ścisnąłeś moją dłoń jeszcze ten jeden raz. Nad skąpanymi w różowej poświacie wschodzącego słońca łąkami i nad lśniącymi w świetle poranka wodami będę modlił się o Twoje nowe życie. By oszczędziło Ci trudów. Byś nie musiał bać się morza. Byś przesypiał osiem godzin dziennie. Byś jadł dobre posiłki, śmiejąc się z prawdziwymi przyjaciółmi. Byś choć czasem spojrzał w moją stronę z uśmiechem na ustach, by potem pobiec w objęcia dzieła przypadku otulającego Cię jak ochronne ramiona matki.
*
Kicham od dywanu kurzu pokrywającego niepotrzebne meble. Siedzę wsród tego uporządkowanego bałaganu, starając się poskładać swoje serce. Gdy słyszę kroki, unoszę głowę z zaciekawieniem. Jakaś cząstka mojego rozbitego serca ma nadzieję, że to Ty, ale po naszej rozmowie mój rozum podpowiada mi, że powinienem przestać się ranić takimi pretensjami do losu. Jest jakiś limit życzeń, który może dla mnie spełnić wszechświat w jednym momencie. Moim najświeższym życzeniem było Twoje bezpieczeństwo, Twoje szczęście. Kiedy dostrzegam jak promień światła załamuje się na rudych włosach, myślę o domu i o tym, co w zasadzie to słowo oznacza. Drobna osóbka siada obok mnie tak, że nasze nogi stykają się ze sobą. Jeśli tak się zastanowić, sam jestem całkiem drobny. Jak ptak, który dopiero wyleciał z gniazda. Czy raczej rybka, która w końcu ma szansę wypłynąć na szerokie wody.
- Będę za tobą tęsknić, Albusie. Mówię to na serio. Ale wiem, że nic nie poradzę na to, że musicie wyjechać...
Nie do końca wiem, co mną kieruje, gdy jedną ręką obejmuję moją siostrę.
Gdy kładzie głowę na moim ramieniu, robi mi się ciepło na sercu. Jak ona widzi Hogwart swoimi ciepłymi oczami? Mam nadzieje, że w przyjaźniejszych kolorach. Że chociaż ona będzie mogła opowiedzieć przy rodzinnym stole pare podtrzymujących na duchu historii. W zasadzie też mam kilka. Ale za wiele z nich wiążę się z moim największym sekretem. Kiedy nasze dłonie się splatają, wiem, że rozumie mnie bez słów.
- Bardzo go kochasz...mam rację? Kiedy tak cierpisz...pamiętaj, że ty też zasługujesz na szczęście, okej? Jesteś moim ukochanym bratem. Scorpius jest wart wszelkiego wysiłku, ale ty wcale nie jesteś gorszy, rozumiesz?
Kiwam głową, a z mojego oka spływa łza. Zdaję mi się, że tym razem ze szczęścia, choć nie odważyłbym się wymówić tego słowa na głos. Nie lubię zapeszać. Nie chwalę dnia przed zachodem słońca. Jestem przesądny. Ale skoro choć przez chwilę dosięga mnie światło, nawet jeśli nadejdzie noc, wciąż będę czuł jego ciepło. Tak jak teraz czuję ciepłe ciało mojej siostry przy swoim boku i jej ciepły oddech, gdy po chwili zasypia na moim ramieniu. Spoglądam na senny Pokój Życzeń i myślę o wszystkich swoich życzeniach i o tym, czy raczej nie są nasze. Czy dzielimy te same nadzieje? Może gdy ja spoglądałem na te wszystkie zachody słońca, gdy zapamiętywałem słowa Małego Księcia, gdy płakałem z tęsknoty za Tobą, Ty robiłeś to samo. I wtedy gdy ja patrzyłem na Ciebie oczami kochanka, Ty odpowiadałeś mi tym samym. Dlatego jestem pewien, że gdy wymawiam te dwa słowa, zwracasz mi dokładnie tę samą ilość. Bo jesteś moim odbiciem, moją bratnią duszą. Morzem, w którym zawsze tonę. I przystanią, do której zawsze odnajduję drogę. Moim Scorpiusem.

~koniec części pierwszej~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro