~?~
„The heart of man is very much like the sea
It has its storms, it has its tides
And in its depths it
has its pearls too."
Vincent Van Gogh
*
Gwiazdka mija, jakby była prawdziwą święcącą kulą, która spada po ciemnej płachcie nieba. Te senne dni przeszywane dziecinnym szczęściem staje się później tylko ropą w moich oczach. Gdy siedzę przy prawie opustoszałym stole (bo każda przestrzeń zdaje się pusta, gdy opuści ją rodzina mojej mamy), obwijam jedną myśl wokół siebie jak kabel starego telefonu na spoconym palcu. Myślę o Twoich chłodnych dłoniach wsuwających mały pojemniczek między moje rozgrzane palce.
Obawiam się, że Twój prezent może okazać się dużo bardziej warty uwagi niż mój. Wydaje mi się jednak, że wiem, co zaprząta Twój umysł. Mam świadomość, że może robię Ci jeszcze większą krzywdę, uzależniając Cię od siebie. Wmawiam sobie, że jest już za późno. A z uzależnieniem jest przecież ciężko walczyć, jeśli sam chory nie wykazuje takiej woli.
Nie daję Ci alkoholu, nie oferuję ci używek.
Twoje źrenice jednak rozszerzają się, aż osiągają rozmiar, którego dawno nie widziałem.
Zdaje mi się, że czarna otchłań pochłania morskość twoich oczu.
Być może dzieje się tak, bo dostosowują się do opadającego na nas półmroku.
Czemu ten koc wydaje się tak chłodny?
Ze zbyt dużego opakowania wypełnionego niepotrzebną folią wysuwasz bluzę.
Przez chwilę jesteś trochę zdezorientowany, ale względnie szczęśliwy, rozumiejąc, że jest szmaragdowa i przypomina rzeczy, które noszę.
- Nie chcesz sprawdzić, czy naprawdę w niej chodziłem?
Twoj wzrok utkwiony jest we mnie, gdy przytykasz ją do nosa, ale Twoje powieki się zamykają, gdy zaciągasz się moim zapachem.
- Czemu jest tak silny? Czuję się, jakbym wąchał amortencję...
Uśmiecham się przebiegle; nie tylko Ty jesteś wężem.
Nie zabłądziłem; zawsze miałem pełznąć w stronę lochów.
Wzruszam ramionami i chowam ręce do kieszeni.
Dobrze, że tam są, bo nie mógłbym udawać takiego opanowanego.
Wciąż zastanawiałem się, co jest w tajemniczym pudełku.
- Zaczarowałem ją. Pomyślałem, że jakbyś nie prał niemagicznej odzieży przesiąkniętej moim potem i tanią wodą kolońską, zatrułbyś całe dormitorium.
- Pomożesz mi ją założyć?
Niewinna prośba. Choć przestałem ufać czystości Twoich myśli.
Czy Twoje zamiary są czyste?
Bez słowa przebywam dzielący nas dystans i chowam swój prezent do kieszeni dżinsów.
Unosisz ręce jak skazany. O, ironio. Właśnie Cię obdarowuję.
Może właśnie zakładam Ci kajdanki i żaden z nas o tym nie wie.
Twoja bluzka unosi się, więc dostrzegam skrawek Twojego brzucha.
Przygryzam wargę, choć wiem, że wystarczyłoby tylko słowo, a nie tam wbijałyby się moje zęby.
Ty wciąż prosisz, czemu więc ja nie potrafię?
- Może pomoże z koszmarami.
- To ty mi z nimi pomagasz...- szepczesz, potem się poprawiasz - Ale bluza nie przeszkodzi. Jest świetna. Naprawdę, Albusie.
Zanim zareaguję, wsuwasz dłoń w moją wąską kieszeń i szepczesz mi do ucha.
- Odwróć się.
Czemu zwykłe polecenie brzmi tak intymnie?
Czekam, aż spadnie na mnie oświecenie.
Czekam, aż podarujesz mi gwiazdkę z niebą, choć sam nią jesteś.
A przecież...
już podarowałeś mi siebie.
Czuje chłód zimnego łańcuszka na szyi. Jest ciężki i nie mogę przestać myśleć o kotwicy.
Kładziesz dłonie na moich ramionach i mówisz trochę głośniej,
- Otwórz.
Schylam głowę, by wziąć do ręki wisiorek w kształcie muszli i sprawdzam co jest w środku.
Spodziewam się perły, a widzę Twoje zdjęcie.
Przebiegają po mnie dreszcze, ale mimo że potrafię je dokładnie zlokalizować, nie mam pojęcia, co stało się ich przyczyną.
Wtedy rozumiem.
Scorpius Malfoy na którego spoglądam jest bliźniakiem dwujajowym tego, który wisi na Twojej szyi.
Twojego drugiego serca.
Serca, które Twoja matka wyrwała ze swojej piersi.
Ale jej tu nie ma, a Ty stoisz przy mnie.
A może stoi tylko Twój cień?
Bo czemu miałbym patrzeć na Twoją ruchoma fotografię, jeśli wciąż mogę spoglądać na Ciebie?
- Pomyślałem, że podaruję ci trochę morza.
Pragnę szepnąć, że Ty nim jesteś, ale moje myśli oddalają się jak piłka podczas odpływu.
Jak wtedy, gdy próbujesz się na czymś skupić, gdy naprawdę chce Ci się spać.
Na opisie w książce, na odcinku serialu, na naprawdę szczerej modlitwie.
Robisz wszystko, co w Twoich siłach, by wykorzystać moment, który się nie powtórzy, inspirację, która może rano prysnąć jak bańka.
Przytulam Cię, a Scorpius na fotografii zapewne wciąż się uśmiecha.
Czemu więc prawdziwy Scorpius tego nie robi?
- Dziękuję.
Nie wiem, co wyrywa mnie z przejażdżki tunelem wspomnień.
Dopóki nie widzę szkarłatnej krwi spływającej z Twojej dłoni na białą wykładzinę. Kawałki szkła rozsypały się po podłodze jak puzzle.
Już ich nie ułożę.
Za dużo zachodu.
Ty jesteś moim zachodem.
Łapię Cię za nadgarstki.
Wciąż trzymasz w jednej ręce pozostałości szklanki.
Grube odłamki szkła wbiły się w delikatną skórę Twoich dłoni.
Wtedy rozumiem, że obserowałem Cię przez długi czas.
Odczytałeś nowy list od starej sowy.
Twój wzrok wodził po linijkach tekstu jak robił to często na zajeciach.
Nic specjalnego.
Kolejny dzień z Tobą.
Nigdy wcześniej nie widziałem jednak, byś zrobił coś takiego.
W zasadzie nie znałem nikogo, kto by się do tego posunął.
Twoje długie place z każdą sekundą owijały się wokół szklanki pełnej gorącej herbaty szczelniej, mocniej i z większą precyzją. Wszystko to działo się, jakby poza Tobą; Twoje źrenice nadal były utkwione w historii przekazanej pocztą.
Wystarczył jeden zbyt mocny dotyk, by naczynie pękło pod wpływem Twojej siły.
Wystarczyło przełknięcie śliny, by Twój głos, ktory niedawno dziękował mojej mamie za dokładkę, ugrzązł w Twoim gardle i zamienił się w niepohamowany szloch.
Mrugnięcie, by Twój wzrok stał się nieobecny.
Czy utonąłeś w swoim oceanie?
Wyjmuję resztę szkła z pomiędzy Twoich palców.
Głosy wokół mnie wyostrzają się jak obraz w aparacie, jak dźwięk w głośnikach stereo po przekręceniu gałki z napisem volume.
Krzyk Lily.
Pisk mojej mamy.
Twoje imię wypowiedziane przez mojego ojca.
I James.
James, który tylko opiera się o stół i podaje mi chusteczkę.
Przyciskam ją mocno, patrząc w Twoje mokre oczy.
Nie wiem, czy płaczę.
Wiem, że też nie mogę oddychać.
Moje dłonie sie trzęsą, ale czy to coś nowego.
Skąd mam wiedzieć jak poważna jest sytuacja, jeśli zawsze wpadam w panikę?
Czuję dotyk na ramieniu.
- Zajmę się tym. Grałem w Quidditcha...
Odpycham Jamesa, jakbym to ja wpadł w szaleństwo i mimo protestów mojej rodziny to też ja, przerażony dzieciak, zamykam Cię w łazience i sadzam na wannie.
Rozedrganymi dłońmi otwieram kran i zmywam z nich Twoją krew. Po wytarciu przemywam swoją twarz. Krople wody spływają na podłogę.
Gdy zbieram odwagę, by znów na Ciebie spojrzeć siedzisz wyzuty z życia, tam gdzie cię posadziłem.
Próbuję wziąć Twoją dłoń, ale wtedy się budzisz ze swojego transu.
A może wcale nie, może wpadasz w niego jak do głębokiej studni.
To ty się topisz.
- Zostaw.
- Po prostu..po prostu dddaj.
- Potem.
- Nie, Scorpiusie, nie tym razem. Nie możesz dyktować mi dziś warunków.
Spoglądasz na mnie oczami pozbawionymi nadziei.
Nadal błyszczą jak gwiazdy, ale to tylko łzy.
Słone jak ocean.
Pewnie nienawidzisz tego smaku.
Jeśli je scałuję, czy zażartujesz, że podarowałeś mi więcej oceanu?
A może jeszcze bardziej się wystraszysz?
- Mój ojciec...stracił prawa rodzicielskie.
Unoszę swoje dłonie, które już zaczęły wyjmować szkło z twoich rąk i kładę je na Twoich policzkach, gdy scałowuję niewypowiedziane słowa z Twoich ust.
Także te, które mi przekazałeś.
Słone.
Chyba powinienem już sam znienawidzić ten smak.
Znienawidzić pływanie.
Ale woda potrafi być też słodka.
Ty też potrafisz być słodki.
Potrafiłeś.
Gdy odrywam się od tego niemal jednostronnego pocałunku, widzę krew rozmazaną po Twojej twarzy. Unosisz zdrową dłoń, by przykryć moją.
- Jestem zupełnie sam.
Kręcę głową.
- Nie mów tak. Wiesz, że masz mnie.
Śmiejesz się, ale nie wiem czemu.
Jestem słabą nagrodą pocieszenia?
Rzucam parę zaklęć i kończę swoją pracę. Znikają oparzenia, a rany przestają krwawić. Mimo to, zastanawiam się, czy bolało to tak jak kłucie, które odczuwam teraz w moim sercu?
Nigdy się nie dowiem.
Nie mam zamiaru sprawdzić.
Bandażuję Twoją dłoń na wypadek zakażenia, a ty wciąż tworzysz koryta rzeczne na swojej twarzy.
Zmywam z niej krew i wycieram do sucha.
Spoglądam na Twoją szmaragdową bluzę przesyconą moim zapachem, teraz zapewne pachnącą krwią. Dobrze, że gdy ją upiorę i pozostawię do wyschnięcia, wciąż będzie nosiła w sobie cząstkę mnie.
Mój zapach.
Mam wrażenie, że wdychasz go, gdy chowasz swoją głowę w zagłębieniu mojej szyi.
Ale nie możesz tego robić.
Masz zatkany nos.
Opierasz się o mnie w nadziei, że cię uniosę.
W tym momencie mogę zrobić to tylko dosłownie.
Niosę Twoje wymęczone ciało do łóżka.
Nagle ogarnia mnie obezwładniająca potrzeba zobaczenia tego jasnowłosego chłopca, który się do mnie uśmiecha z fotografii w mojej muszli.
Jest tak drogi jak perła.
Uśmiech czy chłopiec? - może spytasz.
Ale pewnie tego nie zrobisz.
Nie martw się nie upuszczę Cię.
Nie opuszczę Cię.
Nie wypuszczę Cię.
*
W pokoju zapada ciemność, gdy spoglądam jak zasypiasz. Ludzie zazwyczaj nie lubią, kiedy wraz z zimą przychodzą krótkie dnie. W zasadzie...ja sam oddycham z ulgą. Ciemność okrywa nas powoli niczym koc, który powoli opuszcza na swoje dziecko kochająca matka. Jest coś kojącego w uczuciu bycia pochłoniętym jakąś czynnością, gdy ktoś na dworze powoli gasi światło. Nawet jeśli nie byłbyś na progu swojej krainy snu, nie zapaliłbym lampki, nie szepnąłbym „Lumos". A jakim zajęciem właściwie jestem tak zaabsorbowany, że nie zachowuje się jak normalni ludzie? Gładzę kciukiem Twoją zranioną dłoń. Skaleczenia są tak głębokie, że martwię się, że zostawią ślad na Twojej alabastrowej skórze. Nie zrozum mnie źle. Nie zmalałbyś w moich oczach. Nie stwierdziłbym, że stałeś się mniej atrakcyjny. Nie chciałbym po prostu, byś wiecznie rozpamiętywał ten moment swojego życia. Unoszę Twoją dłoń do swoich ust i składam na niej czuły pocałunek. Ledwo udaje mi się opuścić Twoją rękę, zanim mój ojciec wychyla głowę przez drzwi.
- Powinieneś pójść spać, synu. Mogę cię zmienić. - jego ciepły głos przecina ciszę wypełnioną naszymi oddechami.
Uśmiecham się z wdzięcznością, choć nie mogę przyjąć jego propozycji.
Nie wybaczyłbym sobie.
- Dziękuję, jeszcze chwilę posiedzę ze Scorpiusem i się położę - mówię, niemal ziewając, i po chwili dodaję - Myślę, że tylko udaje, że już zasnął.
Harry Potter przygląda mi się nieodgadnionym wzrokiem zza swoich okularów. Chwilę za długo.
- Kiedy ty tak urosłeś? Cieszę się, że tak dbasz o swojego przyjaciela, ale...wiedz, że zawsze możesz liczyć na pomoc dorosłego, okej?
- Jestem dorosły.
- Może to pierwszy krok w tę stronę...Nie, źle się wyraziłem. Wy...dopiero raczkujecie w dorosłym życiu, synu. Nie myślcie, że...że ze wszystkim musicie sobie radzić sami.
Nie wiem, czy ma na myśli tylko Twoją sytuację rodzinną, Scorpiusie. Nigdy nie rozumiałem tego, co próbował mi przekazać. Nadajemy na innych falach, a ja zawsze nastrajam swoje radio tak, by móc słuchać Twojego głosu w jak najlepszej jakości. Czy ojciec może wiedzieć jak wiele dla mnie znaczysz? Czy spogląda na ciebie i widzi Rona? Czy zagląda w moje oczy i widzi, że patrzę na Ciebie tak jak on na moją mamę?
Czy kiedykolwiek przygląda się rzeczywistości tak uważnie?
Może po wojnie to zbyt bolesne.
Pewnie łatwiej jest żyć z dnia na dzień i pamiętać, by być praktycznym.
Nie pragnę odpowiedzi, za to nie mogę oprzeć się pokusie, by go przytulić.
Gdy klepie mnie po plecach, zastanawiam się, czy miałeś to wszystko usłyszeć. Odprowadzam go do wyjścia z pokoju i zamykam drzwi.
Gdy nie otwierasz oczu, podnoszę się z łóżka. Chwytasz za moją dłoń. Twój desperacki dotyk, do którego zdążyłem przywyknąć.
Czy naprawdę?
Męczy mnie, ale wciąż zaskakuje. Nie rozumiem, dlaczego nadal to robisz. Czemu trzymasz się mnie tak kurczowo, jakbym był Twoją deską ratunku? Nie przypominam sobie, byś lunatykował, ale z drugiej strony nie wydaje mi się, byś miał wcześniej prorocze sny. Kiedy spoglądam w Twoje przekrwione, opuchnięte oczy, przekonuję się, że nie śpisz.
- Zostań.
Wsuwam się pod kołdrę i kładę się po chłodnej stronie łóżka. Wciąż pozwalam sobie zasypiać obok Ciebie.
Nawyk.
Skoro ukształtowanie go zabiera zaledwie kilka tygodni, czy tak samo szybko zastąpiłbym Cię kimś nowym? Nie mam mnóstwa szkodliwych przyzwyczajeń. Ty jesteś moim jednym wielkim nawykiem. Moją rodziną i miejscem, do którego zawsze wracam. Jeśli bym zmienił drogę, do czego bym przywyknął? Czy byłbym w stanie wpaść w nową rutynę? Codziennie budzę się w Twoich objęciach. Wiem, że tym razem powód Twojej prośby jest jeszcze bardziej skomplikowany. Nie mógłbym wiedzieć jak się czujesz, ale gdy patrzę, jak próbujesz znaleść wygodną pozycję do spania, zdaje mi się, że część Twojego cierpienia przechodzi na mnie. Wiem, że nie miałeś nigdy zamiaru mnie ranić, ale czuję, że duszne powietrze nie pozwala mi oddychać. Przypomina mi to uczucie, gdy budzisz się letniego poranka przykryty kołdrą po samą brodę. Łóżko skrzypi za każdym razem, kiedy się przekręcasz, więc nie mogę zmrużyć oka. W końcu oplatam Twoje ciało swoimi rękoma, by Cię unieruchomić. Jest gorąco, więc strącam kołdrę tak, że przykrywa tylko nasze nogi. Sen przychodzi szybciej, niż mi się zdaję.
Budzę się jednak w środku nocy. Zerkam na mugolski zegarek na mojej szafce nocnej, by ujrzeć, że spałem około godziny.
2:00.
Skoro jestem czasem pomiędzy 12:00 a 14:30, a ty pomiędzy 21:00 a 22:30, to do kogo należą te nocne godziny, gdy budzę się bez chęci powrotu do snu?
Leżę bez ruchu, próbując zapomnieć ulice chaotycznego snu, który mnie nawiedził.
Moje sny nie są prawdziwe. To ty wierzysz we wszystko, co widzisz w swych koszmarach.
Nie udaję mi się zasnąć, więc zdejmuję z siebie Twoje ramię i wracam do swojej sypialni. Z niezrozumiałego powodu znajomość tego miejsca pomaga mi się uspokoić. Ile bezsennych nocy spędziłem w tych czterech ścianach? Dziś jednak odnajduje w nich ukojenie. Jedynym dźwiękiem jest mój oddech i szum pierzyny.
*
Zawsze potrafiłem wyczuć Twoją obecność. Znam na pamięć dźwięk Twoich stóp stykających się z podłogą. Twój szloch, Twój zmęczony oddech, Twoje kaszlnięcie. Jestem wyczulony na każdy drobny detal, który tworzy Ciebie, jakbyś był książką, którą można zgłębiać. Choć ja nie jestem tym typem człowieka, którego często widuje się w hogwardzkiej bibliotece. Może mój świat byłby inny, gdybym był. A może pozostałby taki sam. Wciąż stanowiłbyś najciekawszą lekturę.
Wynurzam się ze snu jak z akwenu, by odkryć duszną dżunglę.
Tak mnie witasz, tak mnie chronisz, tak mi pomagasz.
Czuję Twoje lepkie, nagie ciało na moim.
Pod osłoną ciemności nie czuję się jak w domu, choć Ty przyszedłeś szukać go we mnie. Nie mogę odczytać wersów z twoich źrenic, bo moje zmysły są ograniczone niemal wyłącznie do czucia.
Czuć.
To interesujące słowo.
Mogę mieć tak wiele na myśli, posługując się nim.
Jak na przykład Twój ciężki oddech na mojej skórze, Twoje szczupłe nogi pomiędzy moimi, Twoje dłonie badające moje ciało.
Nie.
One znają je już na pamięć.
Po prostu wciąż nie wierzysz, że mogą mnie dotykać.
Nic nie mówię, tylko Cię obserwuję.
Tyle razy Cię uspokajałem, że nie wiem, co jeszcze mogę Ci powiedzieć.
Jeśli powtórzę swoje słowa, czy tym razem mi uwierzysz?
Jeśli nie zadziałało za pierwszym, za drugim razem...
Czemu teraz miałoby być inaczej?
Przecież jesteśmy cofniętym filmem, zapętloną piosenką.
Moje słowo nie ma znaczenia. Pragniesz mi zaufać, ale nie jesteś w stanie. Jestem jak pies przywiązany do budy, ponieważ istnieje ryzyko, że wyjdzie przez dziurę w płocie i nigdy nie wróci.
Jadąc podmiejską drogą, możesz dostrzec wiele zgub, które nie dotarły do domu.
Scorpiusie, być może pozbawiasz mnie życia, próbując mnie ratować.
Ciężar Twojego nieciężkiego ciała przygważdża mnie do trochę zbyt twardego materaca, a Twoje kości wbijają się w miękkie części mojego.
Spod przymrużonych powiek obserwuje jak schylasz się, by znów poczuć smak moich suchych ust.
Nie ma nic delikatnego w Twoim pocałunku, oprócz dłoni, które muskają moje policzki.
Brakuje mi tlenu.
Chyba nie jesteś moim tlenem.
Czuję Twój dotyk na swoim brzuchu, a potem Twoje desperackie pocałunki.
Wiem, co znów robisz.
Sprawdzasz, sprawdzasz, czy Twój Albus wciąż tu jest.
Prawie powstrzymuję Cię, gdy sięgasz do gumki moich bokserek. Znów jadę pociągiem z Hogwartu do Londynu. Może zaprowadził nas do alternatywnej rzeczywistości, bo moje życie zaczyna przypominać bardziej mroczny trans, grzeszny sen, nikczemną grę, krzywdzący scenariusz.
Kiedy jesteś w końcu zadowolony, nie mogę udawać, że nie odczuwam przyjemności.
Gdy rozkosz rozlewa się po moim ciele, a ty zlizujesz mnie ze swoich warg, czuję coś jeszcze.
Złość pociąga za moje sznurki. A ja jak kukiełka w tym ciemnym teatrze, muszę okazać swoje rozczarowanie.
Twoje przyrodzenie dotyka mojego uda, gdy całujesz mój tors. Czemu nie masz na sobie ubrań?
- Muszę cię poczuć w sobie...Proszę...Muszę...Musimy to zrobić teraz.
Zaczynasz szarpać za moje biodro tak, bym to ja znalazł się na górze.
Ulegam, a Twój upadek wcale nie jest miękki. Chyba używam zbyt wiele siły, by przyszpilić Cię do łóżka. Jęczysz, ale czemu to robisz, jeśli wciąż o to prosisz? Gdy unoszę Twoje ręce za nadgarstki i przytrzymuję je nad Twoją głową, dopiero zaczynam przedstawienie. Zdaje mi się, że uczysz mnie mojego imienia na nowo, jakbyś dopiero oswajał mnie z jego brzmieniem. Kiedy ssę Twojego sutka, słyszę z Twych ust, co innego.
-Potter...
Obracam Cię na plecy z gwałtownością, o którą bym siebie nie posądzał, a potem nachylam się do Twego ucha.
Ciało przy ciele.
- Nie wiesz, że nie lubię swojego nazwiska?
Przygryzam płatek Twojego ucha i wiem, że popełniam błąd, gdy uciszam Cię swoim szeptem.
- Czy powinienem Ci wymierzyć karę, Malfoy?
Wiem, że nie pierwsza część sprawiła, że zatrząsłeś się pod moim dotykiem. Znaczę palcem drogę od Twojego karku do pasa.
I w drugą stronę.
Potem zastępuje go językiem.
- Powiedz tylko słowo, Scorpiusie.
Wiem, że nie masz siły. To zrozumiałe, że z takim trudem przychodzi Ci oddychanie w tym klimacie.
Modlisz się o deszcz, choć boisz się wody.
Może czeka Cię ze mną powódź.
- Zrób to...Potter.
Oblizuje usta i dotykam jego pośladka.
Uderzenie nie jest za mocne, ale wijesz się po pościeli jak wąż w herbie Slytherinu.
Na Twoich ustach jest uśmiech, który zamienia się w szaleńczy śmiech.
- Pozwól, że to ucałuję.
Słyszę jak mruczysz w poduszkę jak kot, ale za chwilę będziesz zmuszony pokazać pazury.
Na początku składam delikatny pocałunek na zaczerwienionej skórze, ale potem zaczynam ją ssać, jakbym próbował pozbyć się jadu pod Twoją skórą.
Nie spoczywam dopóki nie jest wystarczającym dowodem na moje istnienie.
Gdy przerywam, gwałtownie się podnosisz i szukasz moich ust w ciemności.
Twoje zwykle chłodne dłonie zostawiają mokre plamy na moich policzkach.
Można by pomyśleć, że wyszedłem spod prysznica.
Że zmokłem.
Że płakałem.
Że pływałem.
Kolejne warstwy mojego ubrania spadają na kołdrę i nawet nie kłopoczesz się, by zwalić je na ziemię. Kładziesz mnie nad sobą i pomagasz mi ze spodniami.
Jestem jak wąż, który zrzuca swoją skórę, więc może pasuję do domu, do którego przydzieliła mnie stara czapka. Jestem tchórzem, który rano nie spojrzy w oczy lwu. Jestem tchórzem, który gra, jak mi zagrasz.
Nie potrafię Ci odmówić.
Obiecuję sobie, że to ostatni raz.
Ostatni raz, gdy pokazuję jak bardzo Cię kocham, podczas gdy Ty tracisz resztki miłości do samego siebie.
Nie potrafię Cię jej nauczyć.
Nieświadomie wypowiadam na głos swoje myśli, gdy wchodzę w Twoje ciało.
- Nie możesz mnie kochać, jeśli nie kochasz siebie.
Czuję Twoje słone łzy i jęki, gdy stajesz się moim oceanem.
Wybacz mi, wiem, że boisz się mojego steru.
Przyprowadzę Twoją łódź do brzegu.
Gdy moknie poduszka jak prochowiec na deszczu, nie wiem, czy to przez moje słowa, czy przyjemność, którą Ci sprawiam. Może oba.
- Al..bus...naucz mnie.
Pragnę Ci powiedzieć, że nie mogę.
Bo jestem nieszczery.
Oboje mamy problem.
Jest podobny w swojej istocie, a zarazem zupełnie różny.
Ty nie możesz mnie kochać, bo nie kochasz siebie.
Natomiast ja?
Nie potrafię zaakceptować siebie, bo jestem Ci desperacko oddany.
Jesteś powieścią, którą znam lepiej od swoich własnych słów.
Nigdy nie czytam swojego dziennika.
Gdy raz podzielę się myślą, próbuję zgubić ją na morzu.
Nigdy się nie udaje.
Ciszę wypełnia Twój znajomy oddech i moje pulsowanie w uszach.
Czy moje serce zmieniło swoje miejsce w moim kruchym ciele?
Nie mogę przestać go słyszeć.
Czemu nie słyszę Twojego, jeśli jesteś jedyną piosenką, której zawsze słuchałem?
Odnajdywałem Ciebie w każdej rockowej balladzie.
Byłeś wszędzie.
Może to zrozumiałe, że teraz pragniesz, bym otaczał Cię jak chłodne wody jeziora na Błoniach. Bym wnikał w Twoje ciało.
Myśli rozmywają się, gdy płynę szybciej i szybciej, aż braknie tchu w moich płucach.
Szarżuję.
To co zdaje się szumem wody, jest rzeczywiście wieloma innymi odgłosami.
Moje radio nadaje jedną, tę samą stację.
Nie słyszę jak mży.
Na dworze nie mży.
Mży w moim sercu.
Dochodzisz długo przede mną.
*
- Proszę, po prostu wynoś się stąd.
- Powiedziałeś, że zawsze jestem tu mile widziany. - pewnie naprawdę tak myślisz, po tym, co zrobiliśmy.
- W moim domu. Nie w moim łóżku. Masz swoją sypialnie.
Słyszę jak przełykasz ślinę, jakby chciało Ci się pić.
Może nie jestem wodą, może wcale mnie nie potrzebujesz.
Przez okno wpada poświata księżyca, więc widzę Cię w całej okazałości jak siedzisz w moim pokoju. Tyle chłodnych wakacji spędziłem tu sam jak palec. Marzyłem, byś był tu ze mną. Czemu więc teraz nie chcę Cię widzieć na oczy?
- Czy to przez to, co...co się wydarzyło podczas kolacji?
Czuję jak złość sprawia, że się trzęsę, że róże opadają na moje policzki.
Nawet moja warga drży, gdy próbuje wytłumaczyć Ci coś, co powinieneś sam rozumieć.
- Nie! Już ci mówiłem, kim dla ciebie nie jestem. Odskocznią. Przestań mnie w końcu... wykorzystywać. Nie widzisz, że robię wszystko, żeby ci pomóc?! A ciebie to nic nie obchodzi! I nie zapewniaj mnie, że jest inaczej, bo możesz oszukiwać siebie, ale mnie nie oszukasz. B-bo ko..kocham cię.
Przełykam swoje łzy. Nie chcę byś je widział. Nie chcę, by nawet one należały do Ciebie.
Pragnąłem być cały Twój, a teraz walczę o to, bym nie zniknął.
- W najbliższy dzień roboczy, masz iść do Munga. Nie jest z tobą dobrze, Scorpiusie. Nie możesz za każdym razem zabijać swojego cierpienia. Musisz mu stawić czoła. Przestań w końcu udawać, że masz wszystko pod kontrolą...Nie gdy każdej nocy przychodzisz do mnie roztrzęsiony, z coraz bardziej rozbieganymi oczami.
- Wiesz, że nie mogę...Zamkną mnie z moim ojcem.
- A więc co mam zrobić!? Patrzeć jak się staczasz? Jak tracisz rozum tak jak on? Spójrz mi w oczy, Scorpiusie. Jeśli mam ci pomóc, musisz sam mieć wolę walki! Czego naprawdę pragniesz od życia? Weź się w garść, Malfoy, jeśli jeszcze ci zależy na sobie i na mnie. Twój kurator napewno umiera z radości, że doprowadzasz samego siebie do szału.
Chowasz twarz w dłonie, ale tym razem nie histeryzujesz, nie płaczesz. Twoje spojrzenie jest po prostu niewiarygodnie puste.
- Przepraszam.
Wsłuchuję się w Twoje kroki. Mam nadzieję, że opuszczasz tylko mój pokój. Wciąż marzę, że będzie normalnie. Marzę o oglądaniu oceanu z brzegu plaży. Ale może prawdziwy Scorpius nigdy nie miał mi tego do zaoferowania.
*
Witajcie z powrotem! Mam nadzieję, że rozdział się podobał, a jeśli tak to zachęcam do zostawienia gwiazdki i komentarza. Na każdy komentarz odpowiadam. Na pocieszenie w kolejnym rozdziale będą dwie bardzo urocze sceny (albo nawet trzy, zależy jak liczyć hehe). Także...zachęcam do czekania na kolejny rozdział.
Ściskam Was jak zwykle bardzo mocno i mam nadzieję, że macie dobry dzień.
Wasza paperbackpoema
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro