Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~?~

"I've never fallen from quite this high
Falling into your ocean eyes" billie eilish ocean eyes

"Because there's nothing more beautiful than the way the ocean refuses to stop kissing the shore line, no matter how many times it is sent away"

Kolejna noc zapada, ale leżę w obcym łożku. Przez lata kładłem się spać w tym samym miejscu. Nawet to musiałem zmienić, a wszystko przez to kim jestem. Rozglądam się po dormitorium, które zdaje się opustoszałe. Czuję się, jakbym był w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Gdy wszyscy śpią i chodzą ulicami swoich snów, tutaj cisza dzwoni w moich uszach. Wyjmuję swoją mp4 i zaczynam ze zniecierpliwieniem rozplatać słuchawki. Zanim zdążę puścić muzykę, do moich uszu dobiega krzyk. Jest jak pęknięcie na lodzie, jak pierwsza kropla deszczu w duszny dzień, jak grzmot z oddali. Zdaje mi się, że mój świat się wyostrza jak obiektyw aparatu. Oczy przyzwyczajają się do ciemności. Udaje mi się dotrzeć do Twojego łóżka i nie muszę się rozglądać, by wiedzieć, że więcej niż jedna para oczu przygląda się, jak odsłaniam stary baldachim. 
Gdy widzę Twoją sylwetkę okręcającą się w zgniecionej pościeli, wślizguję się za baldachim i zatykam Twoje usta dłonią. Rzucam zaklęcie uciszające i potrząsam jeszcze bezwładnym ciałem.
Budzisz się jak zwykle. Z przerażeniem powoli opadającym z Twojej twarzy jak pomarszczone liście z drzew późną jesienią.
Moja twarz jest milimetry od Twojej i mogę poczuć Twój przyspieszony oddech.
Owiewa mnie jak letnia bryza, ale nie zwiastuje nic dobrego.
- Co tym razem, przystojniaku, co?
Przytulam Cię, a Ty chowasz twarz w moje ramię. Szybko robi się mokre.
Szlochasz.
- Hmm?
Cichy...ledwo słyszalny głos w końcu mi odpowiada.
- Śniło mi się, że wpadłem do jeziora i gdy...gdy wypłynąłem na powierzchnię..
Trochę wbrew sobie kończę Twoje zdanie.
Wiem, to okropne.
Jestem pewnie beznadziejny.
- Byłeś sam.
Kręci głową.
- Nie tylko. Znów wylądowałem w tamtym świecie. Jakbym cofnął się w czasie...a nie jakby jakby...jakby to się wydarzyło od nowa.
Odsuwam się od Ciebie i siadam po turecku. Wzdycham.
- A więc chyba nie masz się, czym martwić. Nie użyjemy więcej zmieniacza czasu...
Zatem nic takiego się nie wydarzy.
Kiwasz głową, jakbyś próbował przekonać samego siebie.
- No wiem...wiem. Ale no...moje sny są takie realne. Czasem nawet nie mam pojęcia, że śnie.
Zaciskam dłoń na twoim kolanie w pokrzepiający geście.
- Pamiętaj o zaklęciach. Coraz więcej osób...zauważa, że coś jest nie tak. Martwię się o ciebie, rozumiesz? Chyba muszę zacząć robić te rzeczy za ciebie.
- I tak się już ze mną męczysz. Nie. - nie pozostawiasz mi wątpliwości.
Przeczesuje swoje zbyt długie włosy. Może też powinienem się nimi zająć?
- Wiesz, że to nieprawda.
- No jasne. - prycha, a potem jego oczy zapalają się jak latarnie. - Masz czasem jakieś sny?
Opuszczam głowę.
- Tylko, gdy system bardzo zmęczony. Zazwyczaj pozbawione sensu i niespokojne. Czasem...gdy jestem w domu są dłuższe. Bo sam się budzę; bez alarmu.
Twoja dłoń wędruje do mojej, która do tej pory bawiła się nitką od koszulki.
Teraz Ty bawisz się moimi palcami.
Ciekawa odmiana.
- A ja? Miałeś kiedyś jakieś sny o mnie?
Unoszę na niego wzrok, zbyt wcześnie by zorientować się, że się rumienię.
Trzeba było schować twarz, Albusie.
- To znaczy?
- Nie wiem. Ty mi powiedz.
- Jakie to ma znaczenie? Moje sny nie są prawdziwe. Nigdy nie były.
Nachylasz się nad moim uchem i szepczesz, gładząc moje udo.
- Mówiłem, że dałbym ci wszystkie zachody słońca. Czemu nie chcesz ich brać?
- Bo jesteś cholernym altruistą, Malfoy. Może to nie do końca w moim typie.
Te słowa cię rozpalają jak knot nowej świeczki.
Już zaczynasz topnieć jak wosk.
- Ja nie w twoim typie? Dobrze się zastanowiłeś?
Błądzisz ustami przy moich, jakbyś nie widział ich w otaczającej nas ciemności.
- Scorpiusie, oni wszyscy będą zastanawiać się, co ja tu z tobą wyrabiałem.
- I co? Co mi zrobią? Co w ogóle obchodzi to mojego kuratora? Co to kogokolwiek obchodzi? Przy tobie nie popadam w szaleństwo.
- Wiesz, że musimy komuś powiedzieć o twoich snach...
-Szszszsz...
Przenosisz pocałunki na moją szyję i dokładnie wiesz, co robisz.
Pragnę Cię i zawsze Cię pragnąłem.
A ty? A ty, Scorpiusie, a ty?
- Scorpius!! - krzyczę, gdy Twoja ręka wsuwa się za moją koszulkę.
Odskakujesz ode mnie jak oparzony i wsuwasz się pod kołdrę, zaciskając powieki.
Przełykam ślinę. Powinienem być spokojny. Jesteś wystarczajaco wystraszony. Nie mogę sprawiać wrażenia, jakbym chciał Cię zbesztać.
Kładę się, wtulając się w Twoje plecy.
- Kochanie...- szepczę, zanim zdaję sobie sprawę, że może jednak to spoufalanie się nie wyjdzie nam na dobre.
- Nie chciałem. Obawiam się o ciebie, wiesz?
Twój głos jest pełen goryczy, gdy mnie odpychasz.
- Przestań prawic mi morały. Chcesz mnie, a ja cię potrzebuję, bo sprawiasz, że jeszcze funkcjonuję. Jest mi to tak potrzebne, jak i tobie. Czy naprawdę taki ważny jest powód dla którego chcę cie całować i dotykać - zaczynasz wyliczać i w końcu odwracasz się, by spojrzeć na mnie - ssać twoją skórę i poczuć cię w sobie?
- Przestań. Po prostu przestań.
- A to właściwie czemu?
Bo tracę cały słownik. Tracę wszystkie słowa i definicje.
Nie znam etymologii; nie pamiętam skąd się wzięły.
- Bo...bo nie będę umiał się powstrzymać.
- Nie proszę cię o to. - mrużysz oczy, jakbyś próbował mnie zobaczyć wyraźniej - Jesteś jedynym dobrem w każdym moim dniu, nie rozumiesz? Może mam już tylko ciebie.
Wspinam się na Twoje ciało i zamykam Twoje usta swoimi. Nic bardziej naturalnego. Badam je jak nigdy wcześniej. Zsuwasz moją koszulkę w wariackim pośpiechu, a Ty znaczysz ślady od mojego obojczyka do pasa. Przegryzasz i zasysasz skórę, jakbyś sprawdzał jak wiele wytrzyma. Przejeżdżasz paznokciem po moich żebrach i drżę pod niemal niewyczuwalnym dotykiem. Moje dłonie odnajdują Twoje ciało, od początku odziane tylko w bokserki. Jak mogłem się Tobie oprzeć podczas naszej drobnej kłótni? Musiałem być niezdrowy.
Przyciągam Twoje nogi bliżej do siebie i ocieramy się o siebie, błądząc rękoma po naszej skórze. Gryzę Twoje ramię i z satysfakcją czuję, że wbijasz paznokcie w moje pod wpływem rozkoszy. Cisza gwiżdże w moich uszach. Cisza przerywana moim imieniem. Ciemność. Nie widzę Cię, ale jesteś taki rzeczywisty. Jesteś tutaj. I ja jestem. Wierzysz, że nie zniknąłem w głębi jeziora lub oceanu. Jedynym w czym toniemy jest ta czarna pustka wokół nas. Upadek nigdy nie był taki pożądany, taki bezbolesny.
Twoje dłonie. Twoje usta.
Ja
W Twoim środku.
Zawsze wypełniałeś moje serce.
A ja Twoje.
Przez tę jedną chwilę zdaje mi się, że stanowimy jedną osobę. W końcu znam Cię lepiej niż samego siebie, Ty...znasz lepiej mnie.
Jesteśmy jednym chłopcem na rozstaju dróg.
Nawet wtedy gdy Twoje dłonie wbijają się w prześcieradło, a Twój jęk ginie w moich ustach. Jesteśmy tą samą piosenką, identyczną kompozycją; mamy wspólny rytm, znajome słowa.
Tą samą noc. Ten sam ocean, w którym toniemy raz po raz.
*
Budzę się z głową na Twoim torsie. Twoje palce wplecione są w moje włosy. Oboje jesteśmy nadzy i myślę, co by sie wydarzyło, gdyby ktoś chciał sprawdzić, czy już się obudziłeś. Masz zdolność zwracania na siebie uwagi, Scorpiusie, a ja zawsze jej unikałem. Chyba że chodziło o Ciebie. Dotykam opuszkami palców Twojego ciała, zaczynając od góry, zjeżdżając w dół. W moich uszach brzmią dźwięki nocy jak znajomej piosenki. Mam dobry humor. Poszedłbym wygrzać się na piasku i popływać. A najchętniej zabrałbym Cię ze sobą. Bez zbędnych ubrań.
Otwierasz oczy i szepczesz moje ulubione słowo wydobywające sie z Twoich ust.
- Albus.
Nachylam się nad Tobą i całujesz mnie z nie mniejszą pasją. Ten pocałunek jest tylko trochę słodszy. Smakuje jak soczysty owoc na tarasie z widokiem na morze.
Smakuje niedawno minionym latem.
- Albus Potter - niemal wzdychasz.
- Scorpius. Jeszcze Malfoy.
Śmiejesz się pierwszy raz od tak dawna.
Co znajdujesz w tym takiego śmiesznego?
Chciałbym wiedzieć.
Nie mówisz nic więcej, bo wsuwasz na siebie bieliznę i zostawiasz mnie samego w pościeli, która wciąż pachnie Tobą.
Nie możesz mnie winić, że ucinam sobie poranną drzemkę.
*
- Och, daj spokój, Al. Nie będę sama pływać. Zobacz ci goście się na mnie gapią. Czuję się niezręcznie.
Wzdycham, walcząc nie z ochotą pomocy kuzynce, ale ponownego poczucia pocałunku wody na moich zmęczonych kończynach, na moim pozbawionym energii ciele.
- Obiecaj mi, że to zostanie między nami.- mamroczę, zaczynając ściągać swoje ubrania.
- Czemu to taki wielki sekret? Nie wolno ci pływać z Gryfonką?
Nie wolno mi w ogole pływać - myślę sobie, ale nie odpowiadam.
Milczenie jest złotem, ale za bardzo przypomina kłamstwo.
A więc co właściwie robię?
Nie wiem.
Rzucam zaklęcie, które chroni mnie przed zimnem. Zdejmuję koszulę i spodnie i rzucam je na mokrą od deszczu trawę.
Moje ciało zanurza się w trochę zbyt chłodnej wodzie, ale moje ciało się nie wychładza dzięki magii. Jesienne słońce załamuje się na tafli jeziora.
Raj.
Mój mały raj.
Lily chlapie mnie, śmiejąc się. Zauważam, że jej chichot nie zmienił się, odkąd była dzieckiem. Wciąż brzmiał na trochę wymuszony, nawet gdy był całkowicie szczery.
Bawimy się w zawody w nurkowaniu. Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że moje płuca dłużej nie wytrzymają, udaje mi się pozostać trochę dłużej w moim ukochanym królestwie. Wynurzam się, a zbyt długa grzywka opada na moje oczy. Przez chwilę świat staje się rozmazany i ogarnia mnie dziwne uczucie. Unoszę głowę i spoglądam w stronę słońca, aż przed moimi oczami pojawiają się mroczki. Płynę przed siebie bez żadnej troski. Codzienność zdaje się być tak daleko. Dryfuje. Odpływa.
A może to ja odpływam. Nie wiem. Kładę się na plecach i obserwuje chmury.
Jedna przypomina mi jakiegoś zwierzaka. Może Lwa. Inna wygląda trochę jak pies.
Ich brzegi są złote, a kolor miejscami różowy jak wata cukrowa.
Ciche chlipanie wody wypełnia moje uszy. Jedynym co jeszcze słyszę są moje powolne oddechy. Raz i dwa. Błogość. Raz i dwa.
Zanurzam się pod powierzchnię wody, gdy grubą kołdrę ciszy przeszywa wrzask.
Jestem piórkiem, które wypływa na powierzchnię.
Rozglądam się w poszukiwaniu źrodła hałasu.
Zrozumienie mrozi moje kończyny, tak jakby zaklęcie chroniące moje ciało przed zimnem nagle przestało działać. Mam ciarki.
- Lily! Gdzie jesteś?
Nie mam ani różdżki, ani okularów, by widzieć pod wodą.
Macham do Gryfonów na brzegu, ale żaden nie zwraca na mnie uwagi.
Rozglądam się wypełniony paniką, aż w końcu dostrzegam kątem oka rudą czuprynę, unoszącą się trochę nad wodą.
Płynę do niej; nieporadnie, jakby nagle każdy ruch był dużo cięższy.
Próbuję ją wyciągnąć, ale zdaje się, że jakieś podwodne stworzenie złapało ją za nogę.
Puszczam ciało swojej siostry i skupiam całą swoją uwagę na zaklęciu niewerbalnym. Musi, musi zadziałać. Gdy wciąż nic się nie dzieje, zaczynam z trudem oddychać. Znów ciągnę za jej ramiona, wymawiając w głowie formułkę.
Zabieram ją ze sobą do brzegu. Niemożliwe, że moja mała siostra tyle waży, niemożliwe, że jest taka blada. W końcu udaje mi się położyć ją na ziemi.
Doskakuję do różdżki w mojej kieszeni i wypłukuję wodę z jej płuc. Wyglada, jakby wymiotowała tym, co daje nam życie. Smutna ironia.
Klepię ją po policzku i błagam, by się obudziła.
Dopiero gdy mruga oczami, a potem z trudem wymawia moje imię, zauważam, że jej noga jest poraniona i świeża, czerwona, krew spływa na niewielką ilość piasku na brzegu.
- Lily...Merlinie, nie.
Grupa Gryfonów ożywa, pokazuje nas palcami, coś mówi. Nic nie słyszę.
Przerzucam ciało swojej siostry przez ramię i prawie biegnę do zamku, mimo iż zaczyna brakować mi siły. Powtarzam sobie w głowie drogę do Skrzydła Szpitalnego w obawie, że pod wpływem stresu zgubię się i nikt jej nie pomoże.
W wejściu Pani Pomfrey wita nas okrzykiem przerażenia. Kobieta każe mi położyć ją na pierwszym łożku i od razu zabiera się za badanie dziewczyny.
Siadam na przeciwnym posłaniu i chowam głowę w dłonie.
Czuję się winny i zmęczony.
Ale wiem, że już wszystko będzie dobrze.
W mojej głowie pojawia się przerażająca myśl.
Może masz rację. Może wody faktycznie należy się bać.
Ta myśl szybko umyka, bo moje powieki stają się cięższe i walczę ze snem. Słyszę jak pani Pomfrey coś mówi, ale słowa zlewają się w jedną niezrozumiałą całość.
Następnym, czym czuję są czyjeś dłonie, potrząsając moim ciałem.
Mam trudności z wybudzeniem.
Z moich ust wydobywa się bezgłośne: Scorpius.
Zdaje mi się, że wciąż jestem w tamtym jeziorze.
Gdy w końcu się budzę, patrzę w Twoje oczy.
Chłodne i niezbadane jak morze.
- Przepraszam.
- Teraz mnie przepraszasz, idioto? Nie wiesz...nie wiesz, że umierałam ze strachu?
Zarzucasz ręce na moją szyję i wdrapujesz się na łóżko. Spoglądam w bok na śpiącą Lily. Nikt nie widzi.
Jesteś moją kotwicą, kołem ratunkowym, boją, Scorpiusie. Właśnie teraz się Ciebie trzymam. Nie wypuszczaj mnie ze swoich rąk.
Nie mam odwagi wypowiedzieć tej prośby na głos. Zamiast tego mówię:
- To bardzo samotne uczucie. Rozglądanie się wokół i niewidzenie nikogo.
Milczymy. Znów nurkuję do swoich snów, prawie bezwiednie.
Stare przyzwyczajenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro