Scott, dom
Nie ma nic przyjemniejszego niż mieszkanie we własnym apartamencie, na prawdę. Przekonałem się o tym tej nocy, kiedy z hukiem zleciałem z łóżka, walnąłem głową o kant szafki, potknąłem się o moje ubrania (które poprzedniego wieczoru po prostu rzuciłem obok łóżka) równocześnie uderzając łokciem z całej siły w parapet i nikt się nie zorientował. Przez to ciągłe leżenie najwyraźniej pogorszył mi się refleks. Jęcząc z bólu zszedłem na dół, żeby znaleźć lód, który chociaż trochę by mi pomógł w tych męczarniach. Spojrzałem na elektroniczny zegar wiszący na ścianie kuchni. Czwarta nad ranem, pewnie wszyscy śpią. Otworzyłem zamrażalnik i przeszukałem kilka półek. Jest. Na szczęście Tamashi i o tym pomyślał robiąc zakupy, które mi niekoniecznie się udały. Wyjąłem worek z lodem i przyłożyłem go do czoła, które chyba krwawiło, ale miałem to gdzieś. Mijając kuchenkę, zobaczyłem swoje odbicie w płytkach nad nią. Moje włosy były rozczochrane we wszystkie możliwe kierunki, oczy były zapuchnięte przez to, że obudziłem się o tej godzinie, a z pod worka z lodem kapała krew. Prosto na mój uwalony już t shirt. Pokręciłem głową i ruszyłem w stronę schodów, jednak zatrzymałem się, kiedy z salonu usłyszałem jakiś odgłos. Przez chwilę myślałem, że to włamywacz. Zamarłem, wsłuchując się w możliwie każdy odgłos w tym momencie. Podszedłem krok bliżej pokoju i stanąłem w miejscu. Pomieszczenie było idealnie na przeciwko mnie, jednak przez zgaszone światło nie byłem w stanie nic zauważyć. Muszę tylko nacisnąć ten przełącznik i ktokolwiek, kto tam jest, zostanie ujawniony. Włamywacz? Złodziej? Paparazzi poszukujący mojej matki? Kolejna psychofanka? Nie mogłem się ruszyć. Dlaczego się boję? Przecież jestem silny. I przed chwilą zleciałem z łóżka, a moja noga jest w najgorszym stanie, jakim do tej pory była, więc chyba jednak nie, nie jestem silny. Ale z drugiej strony, czarny pas w karate i lata treningu kickboxingu zrobiły swoje. Wolno sięgnąłem do przycisku, starając się być najciszej, jak tylko się da.
Trzy, dwa, jeden... wstrzymałem oddech i równocześnie włączyłem światło. Spojrzałem ostrożnie w stronę salonu. Ktoś leżał na kanapie.
Mitch?
Podszedłem do niego wolno. Nie spał, leżał, wpatrując się w sufit i cofnął się, kiedy usiadłem na brzegu mebla. Drżał. Z zimna? Przecież jest ciepło.
- Co tutaj robisz? - zapytałem łagodnie, starając się nie zabrzmieć nieprzyjemnie
- Przepraszam, ja... eh, po prostu... przepraszam, już idę na górę - powiedział podnosząc się.
- Nie, nie o to chodzi! - zaprotestowałem - Leż tutaj, jeśli chcesz.
Patrzy się na mnie z szeroko otwartymi oczami i podkula pod siebie swoje chude nogi. Zauważam, że jego jeansy są nieco za małe i podarte. Muszę pojechać z nim kiedyś na zakupy.
- Coś się stało? Nie mogłeś spać? - pytam
- On tu był - odpowiada krótko. Zaczyna drżeć jeszcze bardziej.
- Kto? - pytam zdezorientowany.
- Mój brat - mówi szeptem - On chciał mnie... on chciał mnie zabić.
- Co?! - prawie krzyczę - Kiedy?
- Nie... to znaczy... ja obudziłem się.
Teraz zrozumiałem. To był sen. Oddycham z ulgą, ale widząc jak bardzo przerażony jest, przesuwam się w jego stronę i obejmuję go ramieniem. Czuję, że jest spięty, ale przestaje drżeć.
- Mitch, posłuchaj - zaczynam - nie wiem, jaka jest sytuacja między tobą, a twoją rodziną. Właściwie, to prawie nic o tobie nie wiem. Ale coś ci powiem. On tu nie przyjdzie. Nie znajdzie cię, nie ma szans. Rozumiesz? Nie przejmuj się nim. A nawet jeśli, będzie miał ze mną do czynienia. Poza tym, w każdej chwili mogę zadzwonić po ochronę - uśmiecham się.
- On nie jest taki, jak ci się wydaje - mówi cicho - Nie masz z nim szans. To potwór, Scott. On mnie nienawidzi bardziej niż kogokolwiek innego.
- Ale dlaczego? - pytam, jeszcze bardziej zdziwiony niż wcześniej - Przecież... jak można cię nienawidzić? Nie rozumiem.
Lekki uśmiech pojawia się na jego twarzy, ale szybko gaśnie.
- Myślę, że powinieneś wiedzieć o mojej rodzinie. To było dawno temu. Nie pamiętam, ile dokładnie miałem lat. Trzynaście? Może czternaście... Byłem na urodzinach u mojego przyjaciela, Kevina. Wtedy jeszcze miałem dobre kontakty z bratem, więc miał mnie odebrać, kiedy będzie wracał z randki ze swoją dziewczyną. Był późny wieczór, kiedy podjechał pod dom kolegi. Wsiadłem do auta i jechaliśmy, z resztą całkiem długo, bo to była spora odległość. Pamiętam nawet, jak rozmawialiśmy. Żartowaliśmy z kelnera z restauracji w której był i że piosenka, która akurat leciała w radiu brzmi okropnie i po prostu gadaliśmy. Jak bracia. Ale w pewnym momencie zauważyłem, że przestał się śmiać. Zatrzymał się. Byliśmy już pod domem i zapytałem się, co się stało. Ale on nic nie mówił, tylko wysiadł szybko z auta, więc wysiadłem za nim. I popatrzyłem na nasz dom, ale...
Jego głos załamał się. Popatrzyłem na niego z niepokojem. Po policzku popłynęła mu łza, więc chwyciłem go za rękę, dodając otuchy. Przełknął ślinę i zaczął mówić dalej.
- Ale tam nie było naszego domu. To był wrak. To był szkielet. Nie dom. Wszystko spłonęło Scott, wszystko - mówił, patrząc na mnie z przerażeniem - Oni tam byli. Moi rodzice. Już nigdy ich nie zobaczyłem. Nie widziałem nawet ich martwych ciał, a wiesz dlaczego? Bo nic z nich nie zostało. Nic! Ludzie, dzięki którym istnieję zniknęli. Nie pamiętam już nic więcej z tamtego dnia. Nie wiem, co się później stało. Zemdlałem? Albo po prostu to było zbyt dawno. Wiem, że parę dni później, Phil dostał mieszkanie z opieki społecznej. Więc mieszkaliśmy tam, bo nie mieliśmy się gdzie podziać. Jest małe, obskurne i brzydkie, ale nie przeszkadzało to nam. Mieliśmy siebie. I wszystko zaczęło się układać. Ja wróciłem do szkoły, on do pracy. Później wprowadziła się jego dziewczyna. Lubiłem ją, więc nie przeszkadzała mi jedna więcej osoba w tym małym mieszkanku. Problemem zaczęli być ludzie ze szkoły. Nigdy nie byłem popularny, ale też nie jakiś osamotniony. To się szybko zmieniło. Dowiedzieli się o czymś i nie dawali mi spokoju. Bili, wyzywali, popychali na korytarzach. Wszyscy przyjaciele się ode mnie odwrócili, został tylko Kevin, na nim też się wyżywali, trochę z innych powodów, a trochę dlatego, że się ze mną zadawał. To najlepszy przyjaciel jakiego kiedykolwiek miałem. Ale potem przestałem chodzić do szkoły i straciliśmy na stałe kontakt. Powiedziałem o wszystkim Philipowi. Wiesz, o kłopotach w szkole i tak dalej. Zrozumiał, pocieszał mnie. Więc myślałem, że jeśli powiem mu o jeszcze jednej rzeczy, będzie tak samo. Boże, jaki ja byłem głupi. Nie zrozumiał. Scott, nigdy w życiu nie widziałem tak wściekłego człowieka. Pamiętam, jak patrzyłem na niego z przerażeniem i nie byłem w stanie się ruszyć. To już nie był mój brat. Wrzeszczał na mnie, powtarzał, że nie ma sensu żebym żył, że nie może na mnie patrzeć... Bił mnie. Ale nie tak, jak w szkole. Przy nim tamte dzieciaki to pestka. Zaczął pić. Rzucał we mnie butelkami, szarpał. Nie mogłem tego wytrzymać, więc uciekłem stamtąd i zacząłem mieszkać na ulicy. Wracałem tam kiedy spał a wychodziłem zanim się obudził. Rzadko kiedy się myłem, zmieniałem ubrania albo w ogóle jadłem. Dobrze wiedział, gdzie jestem, ale na ulicy nie mógł mi nic zrobić, bo byłoby za dużo świadków. Zmuszał mnie do stania w t shircie i szortach na śniegu przez kilka dni. Nie dawał mi jedzenia przez tydzień. To tylko kilka przykładów. Nie poszedłem z tym na policję bo wiem, że jeśli dowiedziałby się o tym, zabiłby mnie. I tak zawsze kiedy mnie widział powtarzał, że nie ma tu dla mnie miejsca. I ja też tak myślę. Jedną z jego cech jest to, że zawsze ma rację.
Skończył mówić i zamknął oczy. Nie płakał już, ale dla odmiany ja miałem na to ochotę. A jeszcze większą, żeby zamordować i zakopać w lesie tego faceta. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Nawet nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć. To co przeszedł ten chłopak, jest straszne. I w tym momencie poczułem jeszcze większą chęć, żeby mu pomóc. Żeby go chronić. Żeby nigdy już nie stało mu się nic takiego i wtedy zapomni o przeszłości. Zasługuje na to.
- Mitch, posłuchaj - wreszcie odzyskałem głos - Nie pozwól nikomu mówić, że nie masz prawa żyć. Każdy ma prawo, żeby żyć, a szczególnie ty. Jesteś wspaniały. Piękny, inteligentny, odważny... On nie ma racji. Może nie masz rodziny, ale masz mnie. Ja zawsze tu będę, dobrze? Nie wiem, dlaczego tak cię znienawidził, ale ja nigdy tego nie zrobię. Chcę ci pomóc.
Zaczął płakać, przytulając się do mnie. Objąłem go mocniej, nie chcąc go kiedykolwiek wypuścić z ramion.
Co się ze mną dzieje? Nigdy nie przywiązywałem się do ludzi, a poza tym poznałem go stosunkowo niedawno. Poza tym mam dziewczynę. Miałem dziewczynę.
Co się ze mną dzieje..?
_____
Heii!
Wreszcie nowy rozdział, yay
Przepraszam, że krótko, ale następny będzie długi :D
Zapraszam też do mojego nowego ff, które znajdziecie na moim profilu :)
Pamiętajcie o komentarzach ~~~
~Y
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro