Więcej niż brat
Dedykuję _HannahStark_ ;). Dziękuję, że czytasz wszystkie moje prace z Teen Wolf'a. Twoje komentarze bardzo mnie motywują !
Powiedzcie sami czy może być lepsze połączenie niż ulubiony serial, ulubiony slash i ulubiona piosenka ulubionego zespołu do tego? Do tego rozdziału pasuje mi Invisible Big Time Rush, ponieważ zarówno Stiles&Scott jak i Theo&Allison przeżywają tu chwile zwątpienia, w których potrzebują nie być " niewidzialni " dla drugiej osoby ze swojej pary.
Do you ever wonder
When you listen to the thunder
And your world just feels so small
You put yourself on the line and time after time
Keep feeling inside like they don't know you're alive
Are you on their mind or just invisible
But I won't let you fall
I see you through them all
And I just want to let you know
Oh, when the lights go down in the city
You'll be right there, shining bright
You're a star, the sky's the limit
And I'll be right by your side
Oh, you know
You're not invisible to me
Oh, you know
You're not gonna be invisible
Do you ever think of
What you're standing at the brink of
Feel like giving up, but you just can't walk away
Night after night, always trying to decide
Are you gonna speak out or get lost in the crowd
Do you take a chance or stay invisible
But I won't let you fall
I see you through them all
And I just want to let you know
Oh, when the lights go down in the city...
Don't gotta look far, I'll be where you are
I wish you could see what I see
So don't ask why, just look inside
Baby, that's all you need
And I don't understand why you won't
Take my hand and go
'Cause you're so beautiful
And every time that
Oh, when the lights go down in the city...
Pov. Theo
- Wciąż jesteś pewien, że chcesz to zobaczyć, chłopcze?
- Umawialiśmy się. Poza tym, jestem już dorosły. Nie ma pan prawa mi odmówić! Czekałem na tą chwilę czternaście długich lat! Proszę tego nie przedłużać.
Szeryf Stilinski westchnął, ale podał mi kopertę.
- Wszystko co dotyczy śmierci twoich rodziców znajdziesz w środku. To każdy szczegół do którego dotarliśmy, ale nie gwarantuję, że da ci jasną odpowiedź, co się właściwie wydarzyło.
- Nie tracę nadziei - odparłem.
Przypuszczałem, że zebrane dane wydały się policji masą zawiłych poszlak. Ale policja nie wiedziała o istotach nadprzyrodzonych...
Wyszedłem na zewnątrz komisariatu i oparłszy się o ścianę, wyciągnąłem dokumenty.
W miarę jak czytałem, żałowałem, że kiedykolwiek postanowiłem poznać prawdę.
Po tym, co zobaczyłem, czułem teraz do Argentów ból, zawód i i gniew. Przemieszany z poczuciem winy, bo przecież nigdy nie chcieli m n i e skrzywdzić.
Po pierwsze: moi rodzice zostali znalezieni martwi w rozbitym samochodzie. W ciele mieli rany, jakby po drążkach ( albo: strzałach ), ale stwierdzono wypadek. Mnie - wówczas śpiącego i cztero- i pół letniego - zabrali z samochodu właśnie Argentowie, którzy zgłosili też wypadek. Tyle, że ja miałem poważne wątpliwości, czy na pewno tylko zgłosili... To, o czym czytałem, przywodziło na myśl atak łowców. Zatem bardzo prawdopodobne, że Chris i jego ludzie sami zabili moich rodziców. Nie miałem dowodów, ale motyw nasuwał się sam. Moi rodzice musieli być wilkołakami, którzy kogoś zabili. Jakiegoś człowieka lub ludzi, którzy albo na to nie zasłużyli, albo byli z Argentów. Skąd wiedziałem, że na pewno byli wilkołakami ( a przynajmniej jedno z nich )? Otóż, raport koronera wspomniał o tatuażach na ich nadgarstkach. Tatuażach przynależności do watahy. A na zdjęciu widziałem wzorek, który na swoim nadgarstku miał także Liam.
Liam... Raport wspominał o enigmatycznie o dwójce dzieci zmarłej pary. Ja byłem jeden. Zatem był jeszcze ktoś. I już wiedziałem kto. On.
Zatem stąd brała się niewyjaśniona więź miedzy nami i rozpaczliwa potrzeba chronienia go, która zrodziła się we mnie, gdy tyko go zobaczyłem! Bo dzieliliśmy tę samą krew i obaj byliśmy istotami nadprzyrodzonymi.
Raport nie mówił, co się działo potem, ale mogłem się tego domyślić. Argentowie zajęli się mną, a ponieważ nie wykazywałem cech przynależności do świata nadprzyrodzonego, usunęli mi chirurgicznie tatuaż wilczej watahy i przysposobili mnie. W każdym razie - częściowo. Zostawili mi stare nazwisko.
Liama nie było wtedy w samochodzie, zresztą nie mógł mieć więcej niż dwa lata. Zapewne wkrótce potem trafił na swoją obecną rodzinę.
Opuściłem kopertę, wpatrując się tępo przed siebie. Nie wiem, czego właściwie się spodziewałem... Chciałem po prostu wyjaśnić skąd pochodzę. Nie sądziłem, że mieszkam z przypuszczalnymi mordercami mojej rodziny i prześladowcami - jak okazało się - mojego brata. Pod powiekami czułem piekące mnie łzy gniewu.
Tak bardzo pragnąłem w tej chwili nienawidzić Argentów... Ale nie byłem do tego zdolny. Przed oczami stawały mi ich twarze i widziałem w nich zwykłych ludzi. Z masą wad, ale ludzi, którzy się o mnie troszczyli, tulili na dobranoc w dzieciństwie i wręczali z uśmiechem świąteczne prezenty. Byli moją rodziną. A jednocześnie przestali nią być. Moje paranormalne zmysły jedynie wzrastały; czy ludzie, którzy za wszelką cenę próbowali zatuszować przede mną prawdę o pochodzeniu ( choćby finansując zabieg na nadgarstku ) w dalszym ciągu będą mi ufać, gdy odkryją, czym się staję? I czy ja potrafię im dalej ufać? Jak mamy być dalej rodziną, jeśli nie jestem w stanie?
Zacisnąłem pięść, mnąc dokumenty. Obraz zmazywał mi się pod wpływem łez. Gdybym mógł cofnąć czas i decyzję o dociekaniu, którą podjąłem... Życie w niewiedzy byłoby łatwiejsze.
*
Kiedy wszedłem do pokoju Allison, była zajęta kompletowaniem swojego sprzętu łowczyni. Jej oczy błyszczały, a policzki poróżowiały z ekscytacji. Rozpierała ją radość i energia działania.
- Hej - zagaiłem.
Obróciła się w moja stronę i uśmiechnęła jeszcze szerzej, choć wydawało się, że to już niemożliwe. Coś ścisnęło mi serce na ten widok. Ale podjąłem już decyzję...
- Przyszedłem pogratulować zakończenia szkolenia łowcy - powiedziałem.
Pokraśniała z dumy i spuściła wzrok.
- Dziękuję ci.
- Mam nawet dla ciebie prezent - wyciągnąłem z kieszeni łapacz snów. - Przystawanie z istotami z horrorów z pewnością wzmaga koszmary, mam więc nadzieję, że ten mały drobiazg ci się przyda - powiedziałem, wręczając jej go.
Dziewczyna zaśmiała się perliście.
- Theo, jesteś uroczy! Dziękuję ci.
Wzruszyłem ramionami i schowałem dłonie do kieszeni.
- Ciężko trenowałaś... Zasługujesz na docenienie. - Zawahałem się, ale dodałem cicho: - Wiesz, że nie musisz tego robić? Istnieją inne sposoby obrony ludzi.
Allison westchnęła.
- Wiem, Theo. I naprawdę rozumiem twój punkt widzenia, ale... ja jestem człowiekiem czynu. Najlepiej idzie mi atak. Bedę robić to, co do mnie należy i nic więcej, ale dyplomatką nigdy nie zostanę. Przykro mi.
Starałem się zamaskować rozczarowanie na swojej twarzy. Jej słowa mnie zasmuciły, a zarazem utwierdziły w przekonaniu, że mam rację co do niej i Argentów. Nigdy się nie zmienią.
- To nie twoja wina - odparłem w końcu. - Postępujesz godnie z sumieniem. To zawsze jest najważniejsze.
Dziewczyna skinęła głową.
- Powinnam już iść... Zaraz mam patrol. Pierwszy jako oficjalna łowczyni.
- Zatem życzę by był spokojny. - Posłałem jej rozbrajający uśmiech.
Patrząc na mnie wprost promieniała szczęściem.
- Dziękuję. Że mnie wspierasz - powiedziała.
Wtedy pod wpływem impulsu,objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Przez moment zesztywniała, a potem nieśmiało otoczyła ramionami moje barki i przytuliła się. Odruchowo przycisnąłem ją mocniej do siebie. Mój umysł rozdzierał ból. Wyobrażałem sobie, jak się poczuje, gdy wróci do domu. Będzie zdruzgotana. Oni wszyscy będą. Ale nie mogłem inaczej.
Westchnąłem i ukryłem twarz w jej włosach, wdychając zapach perfum o zapachu lilii.
- Powodzenia - szepnąłem, wzmacniając uścisk. Cokolwiek się wydarzy, nie obwiniaj się o to, pomyślałem.
Odsunęła się i uśmiechnęła po raz ostatni.
- Do zobaczenia wieczorem - szepnęła.
Zabrała swoją kusze oraz plecak i wyszła z pokoju. Obserwowałem, jak wychodzi i w tamtej chwili zrozumiałem jak wiele dla mnie znaczyła. I kim mogłaby dla mnie być...
- Żegnaj, Allison - szepnąłem, a łza spłynęła mi po policzku.
Potem położyłem list pośrodku jej biurka - tam, gdzie na pewno go znajdzie.
Pov. Stiles
Kiedy zabierałem tacę z jedzeniem w szkolnej stołówce i odwróciłem się od lady, mój wzrok spotkał się ze wzrokiem oddalonego o 10 metrów Scotta. Był blady i przygaszony. Z jego oczu wyzierały ból i tęsknota.
Przez chwilę staliśmy nieruchomo. A potem on obrócił się i wyszedł. Siłą powstrzymałem się, żeby za nim nie zawołać. Potrzebowałem jego obecności. Bardziej niż powietrza. Był moim jedynym prawdziwym przyjacielem. Od mojego nieszczęsnego wyjścia z jego domu minęły raptem dwa tygodnie, a ja jeszcze nigdy nie czułem, by moje życie było kiedykolwiek tak puste i niczemu nie służące.
Chciałem mieć Scotta z powrotem w nim. Najpierw jednak musielibyśmy porozmawiać, a ja... nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Po wyznaniu, którym nie uraczył nie można było tak po prostu przejść do marudzenia na nadmiar zadań domowych.
Westchnąwszy ciężko, przysiadłem się do stolika Allison i musiałem przyznać, że cokolwiek można powiedzieć o stanie Scotta, ona wyglądała o wiele gorzej. Grubą bluzę dresową miała wymiętą, jakby w niej spała, włosy związane niedbale z tyłu, a makijażu nałożyła za dużo, albo rozmył się od płaczu. Zapewne jedno i drugie. Wiarygodne źródło ( czytaj: Lydia Martin ) donosiło, że aktualnie Allison płacze wszędzie: w domu, na lekcjach, w toalecie i podczas zajęć z malarstwa.
- Hej, Stiles! - od egzaltacji w jej uśmiechu zrobiło mi się niedobrze. - Twoje zdrowie! - powiedziała, unosząc w moja stronę zieloną szklaną butelkę, a następnie pociągając z niej spory łyk czegoś czerwonego.
- Co robisz?
- Upijam się!
Rzuciłem spojrzenie na etykietkę butelki.
- Ach... Winem BEZalkoholowym? Życzę powodzenia - mruknąłem cierpko, ale zaraz pomyślałem, że powinienem być milszy. Chciałem ją jakoś wesprzeć, a nie wywołać kolejny atak histerii.
- Theo wciąż się nie kontaktował? - spytałem cicho.
Potrząsnęła głową, wpatrzona w blat stołu.
- Przykro mi - powiedziałem. - Ze mną też nie. Nikt nic nie wie. Nie tylko wy.
- Och, m y przynajmniej c oś wiemy! - zauważyła z przekąsem. - Theo napisał o wszystkim niezwykle dobitnie. Tata jak to przeczytał, to przez trzy dni nie mógł wyjść z szoku nerwowego. A teraz gdzieś jeździ, mając nadzieje, że go znajdzie i przekona do powrotu! - Prychnęła. - Marzenie ściętej głowy... Theo jest najbardziej upartą osobą na tej półkuli ziemskiej.
- To nie wasza wina, że postanowił odejść - odparłem, ale chyba nie słuchała.
- Powinnam była być czujniejsza... - szepnęła. - Powinnam widzieć, że jest inny... Wyciszony i spięty. Zlekceważyłam to. Pozwoliłam, by wyrósł miedzy nami dystans, jak między nim i rodzicami... By sądził, że nie jestem w stanie zaakceptować tego, że należy do świata nadprzyrodzonego. A wystarczyłoby po prostu, żeby ze mną porozmawiał... Przekonałby się, że zawsze stanęłabym po jego stronie...
Wzięła głęboki oddech i otrząsnąwszy się, spojrzała na mnie.
- Co się dzieje z tobą i Scottem? Dziwnie się zachowujecie. Pokłóciliście się?
Tak właściwie, to wprost przeciwnie.
- Ja... - zawahałem się, ale w końcu uznałem , że muszę się k o m u ś wygadać. - Scott mi coś powiedział i... nie wiem co o tym sądzić.
- Co konkretnie?
- On... hmm... powiedział, że... jest we mnie zakochany - wyrzuciłem z siebie i luknąłem na dziewczynę.
Przez chwilę siedziała sztywno i tylko mrugała.
- Ach... To dopiero teraz to zrobił? - spytała w końcu.
Teraz to ja zamrugałem.
- Wiedziałaś o tym?!
- D o m y ś l a ł a m się. Zawsze byliście ze sobą blisko w szczególny sposób. Wasz emocjonalny związek... rzadko się takie spotyka. Ale to było zawsze coś więcej. Scott traktował cię jak oczywistą część swojego życia. I nawet, gdy był ze mną, ty byłeś dla niego najważniejszy. Wolał spędzać czas z tobą niż ze mną.
Nachyliła się ku mnie, aż jej ciepły oddech musnął mi twarz.
- Wiesz, czemu ja i on zerwaliśmy? Nie dlatego, że umówiłam się z gwiazdą lacrosse'a - to się stało potem. Wcześniej ja i Scott w kółko się o coś sprzeczaliśmy, ale czara goryczy się przelała, gdy odmówił zabrania mnie z wami, gdy jechaliście w lipcu nad jezioro. Powiedział, że to męski wypad i wolałby spędzić z tobą trochę czasu we dwóch, bez mojego towarzystwa. Uniosłam się honorem i dałam ultimatum: ty albo ja. Chyba już wiesz, co wybrał.
Siedziałem, jak ogłuszony.
- Już wtedy... widział mnie w t e n sposób? - zapytałem głucho.
Wzruszyła ramionami.
- Tego nie wiem. Jeśli nawet, mógł sobie nie zdawać jeszcze z tego sprawy. Byliście przyjaciółmi tak długo, że łatwo było przegapić moment, w którym uczucia ewoluują. - Spojrzała na mnie. - A co t y właściwie czujesz wobec Scotta?
- Nie wiem! - wybuchnąłem. - Byliśmy przyjaciółmi! Traktowaliśmy się jak bracia! - jęknąłem. - Ja... nie wiem, co mam z tym zrobić. Tak, nie wyobrażam sobie mojego życia bez niego! Tak, z nim wszystko jest na swoim miejscu! I t a k, lubię na niego patrzeć! Ale... skąd mam wiedzieć czy to jest t o ? Jeśli był moim bratem, jak może nagle zostać moim... chłopakiem? - jakoś zdołałem wypowiedzieć ostatnie słowo, którego brzmienie wydało mi się nagle d z i w n e.
- Najlepsi przyjaciele z dzieciństwa, traktujący się jak rodzeństwo i w ogóle nie patrzący na siebie pod względem atrakcyjności, nieraz się w sobie zakochują - stwierdziła Allison tonem, jakby mówiła coś do małego dziecka. - Theo był dla mnie początkowo jak nieznośny braciszek, ale potem... w miarę jak dorastaliśmy stał się kimś więcej. Dlaczego sądzisz, że miedzy dwoma chłopkami to nie może mieć miejsca? Zwłaszcza, że n i e jesteście prawdziwymi braćmi!
Kiedy milczałem, dodała:
- A jeśli nie wiesz, czy go kochasz, odwróć pytanie i zastanów się, dlaczego nie chcesz z nim być? Czy naprawdę tak cię odstręcza myśl, że moglibyście być razem?
Czy mnie odstręczało? Przypomniałem sobie ciepłe brązowe oczy Scotta, jego delikatny, jakby nieśmiały uśmiech oraz subtelnie śniady odcień jego skóry. Przypomniałem sobie, jak moje oczy ześlizgiwały się ostatnio po dekolcie jego podkoszulków i na tym, jak ich materiał układał się na mięśniach jego ramion.
Jęknąłem. Allison miała rację. Nie odstręczała mnie bynajmniej myśl o mnie i Scottcie razem. On mi się podobał. Tylko... jak?! Jak przez tyle lat mogłem o tym nie wiedzieć?! Naprawdę tak się uparłem, by patrzeć w stronę dziewczyn, że zgubiłem się we własnej orientacji?!
- Daj mi to! Muszę się upić! - zaskamlałem, wyrywając Allison butelkę.
Uniosła brew.
- To wino bezalkoholowe. Nie upijesz się. Najwyżej dostaniesz rozstroju żołądka.
- Może się nie upiję, ale spróbuję się chociaż z a p i ć słodyczą - odpyskowałem jej.
Skrzyżowała ramiona.
- Jak chcesz.
I miałem pecha. Napój okazał się zupełnie pozbawiony cukru...
*
Zaraz po lekcjach popędziłem prosto do domu Scotta. Wpadłem do jego domu zamaszystym krokiem, ale po przejściu rogu pewność siebie nagle mnie opuściła. A jeśli on stwierdzi, że nie chce mnie znać, po tym jak najpierw go odrzuciłem? Nie, na pewno nie będzie tak źle... Scott nie potrafi się naprawdę gniewać. Ale łatwo go złamać. I ja to niewątpliwie zrobiłem. Będę musiał mu to wynagrodzić.
- Hej! Scott! To ja! - zawołałem w mieszkanie.
Zamknąłem za sobą drzwi, a tymczasem chłopak zszedł cicho po schodach.
- Stiles? Co tu robisz? - spytał marszcząc czoło.
Postawiłem na zgrywanie luźnego.
- Mamy piątek. Zawsze nocuję u ciebie w piątek, nie?
- No... zasadniczo tak, ale... po ostatnim nie sądziłem, że przyjdziesz. I w tydzień temu cię nie było.
Spojrzeliśmy sobie w oczy, a ja poczułem jak w moim gardle rośnie wielka gula.
- Scott... przepraszam - powiedziałem, a głos mi zadrżał. - Nie powinienem był wychodzić. Po prostu... zaskoczyłeś mnie. Nikt nigdy nie wyznał mi miłości! - spróbowałem zażartować.
Chłopak westchnął i przeczesał dłonią włosy.
- To ja cię przepraszam. Za dużo powiedziałem na raz... żałuję, że w ogóle coś mówiłem.
Co proszę?
- Żałujesz? Że powiedziałeś mi prawdę? Że powiedziałeś, co czujesz?
Kiedy podniósł wzrok, jego spojrzenie było jak ze stali.
- Tak, żałuję. Bo to nas zniszczyło. Sam popatrz! - zatoczył krąg dłonią. - Nie przestraszyłeś się, że jestem wilkołakiem, ale powinienem był przewidzieć, iż nie znaczy to, że musisz być obecny w każdym aspekcie mojego życia.
Cofnął się krok i odwrócił głowę w bok.
- Rozumiem, że to dla ciebie za dużo - powiedział. - I wiem, że nie możemy być dłużej przyjaciółmi. Już nigdy nie będziemy potrafili być tak bezpośredni względem siebie. Nie chcę, byś musiał mi ciągle przypominać, gdzie kończy się tylko życzliwość, a ja posuwam się za daleko... Zniszczyłem nas. I przepraszam za to.
Próbowałem zebrać myśli i słowa, ale było to trudne, gdy widziałem łzy błyszczące mu w oczach.
Skierował się znów w stronę schodów.
- Żegnaj, Stiles. Byłeś wszystkim, co tak naprawdę miałem. Przykro mi, że cię straciłem - wyszeptał głucho.
Boże, zaraz to j a go stracę, jeśli tego nie powstrzymam.
- Cholera, Scott! - wrzasnąłem. - Dlaczego mi nie ułatwiasz?! Niczego nie zniszczyłeś! To ja stchórzyłem, zostawiając cię samego w korytarzu, ale teraz tu jestem! I nie odejdę już, bo zrozumiałem, że nie potrafię bez ciebie żyć!
Spojrzał na mnie, a ja podjąłem decyzję. Teraz albo nigdy!
Przebiegłem przez pokój i zarzuciwszy mu ręce na szyję, wpiłem się z pasją w jego usta, przypierając go do ściany.
Chłopak najpierw stężał, a potem ujął moją twarz w dłonie i odwzajemnił pocałunek, a z każdego napierającego ruchu jego warg na moje dało się wyczytać rozpaczliwą desperację, tęsknotę i iskierkę nadziei, której niemal pozwolił wcześniej zgasnąć.
W końcu przycisnął swoje usta do moich mocniej, jakby robił puentę w zdaniu, a następnie, odsunął się, wzdychając lekko i radośnie. Jego twarz się rozpogodziła, a spod przymkniętych powiek po policzkach spłynęły pojedyncze łzy ulgi i radości. Ja także miałem ochotę płakać; obraz już zamazywał mi się przed oczami, rzęsy miałem mokre. Był szczęśliwy i wdzięczny z powodu tego, co zrobiłem, ale ja uważałem, że nie zasługuję na to. Pozwoliłem, by przeze mnie cierpiał, bo wcześniej zabrakło mi odwagi, by się odnaleźć w uczuciach. Nie zasługiwałem na miłość, którą mnie darzył.
*
Później wieczorem siedzieliśmy na łóżku Scotta, oglądając film na laptopie. Prawie nie zwracałem uwagi na fabułę i wkrótce pogubiłem się, kto jest kim, ponieważ cały czas myślałem tylko o Scottcie. O tym, że wszystko jest w normie, a nawet lepiej niż kiedykolwiek.
Teraz, gdy opieraliśmy się o siebie nie czułem już zażenowania ani spięcia, które ogarnęły mnie dwa tygodnie temu. Ciepło bijące od chłopaka sprawiało, że ogarniał mnie spokój i wrażenie, że wszystko jest w końcu poukładane. Wiedziałem, że ja i Scott będziemy musieli się przestawić z bycia przyjaciółmi na " bycie kimś więcej ", ale mieliśmy siebie nawzajem. Dopóki obaj będziemy pełni dobrych chęci, może nam się udać.
Otrząsnąłem się z rozmyślań, gdy Scott bezwiednie otoczył mnie ramieniem.
Rzucił mi zaniepokojone spojrzenie.
- Wszystko gra? Nie chcę na ciebie naciskać...
- Jest w porządku - przerwałem mu. - Jest idealnie.
Uśmiechnął się, a w policzkach pokazały mu się urocze dołeczki. Jezu, topniałem...
- To były okropne tygodnie - szepnąłem do niego. - Nie chcę, by kiedykolwiek się powtórzyły.
Spoważniał i wolną dłoń splótł z moją.
- Ja też nie.
- Obiecajmy sobie, że to na zawsze - poprosiłem, patrząc mu w oczy w napięciu. - Potrzebuję cię, Scott. Nie wyobrażam sobie, żeby cię miało zabraknąć. Powiedziałeś, że tylko mnie naprawdę miałeś. Ja też mam tylko ciebie. Dobrze wiesz, że ja i ojciec... nie zawsze umiemy się dogadać. Myślimy w zupełnie inny sposób.
- Eee... sądziłem, że my dwaj też.
- Tak, ale... Wiesz o czym mówię! Ja mogę być twoją kotwicą, Scott, ale ty też jesteś jedynym oparciem jakie mam. Mogę walczyć ze światem, ale tylko, jeśli ty będziesz przy mnie.
- Będę - obiecał. - Ale ty też mnie nie zostawiaj. Pomogłeś mi z pierwszą przemianą, zacierałeś ślady, które mogłem zostawić Argentom... bez ciebie bym nie przetrwał.
- Nie zostawię cię. Nigdy - przysiągłem uroczyście.
Nachyliliśmy się ku sobie i nasze wargi spotkały się w delikatnym, słodkim pocałunku. Potem długo opieraliśmy czoła o swoje. Świat ograniczył się do naszych oddechów i uderzeń serc.
- Czy właśnie przestaliśmy być najlepszymi przyjaciółmi? - spytałem.
Zaśmiał się cicho.
- Zawsze nimi będziemy. Nawet jako para.
Scott i ja " parą ". To brzmi... osobliwie. Może trochę śmiesznie. I KAPITALNIE! Skupię się na tym ostatnim.
*
Dość często spaliśmy razem w jednym łóżku, jednak chyba nigdy nie przytuleni do siebie całą noc. Przez te minuty przed snem i te po przebudzeniu liczyło się dla mnie tylko to, że Scott jest obok, że czuję ciepło jego ciała przez materiał koszulek i miarowy oddech jego klatki piersiowej opartej o moją własną. Nie potrzebowałem niczego i nikogo innego do mojego osobistego wszechświata. Tylko jego.
Jak mogłem być tak głupi i nie widzieć, że zakochałem się w nim z taką samą siłą jak on we mnie? Straciliśmy tyle cennych dni przez które mogliśmy już zacząć budować coś trwałego. Straciliśmy ten czas i wciąż błądziliśmy po omacku.
Scott otworzył oczy, jakby wyczuwając, że mu się przyglądam i uśmiechnął się lekko. Następnie jego wzrok powędrował na mój nadgarstek, wciąż owinięty bandażem po jego pazurach. Chłopak spochmurniał.
- To ja ci to zrobiłem... - powiedział grobowym głosem.
Westchnąłem.
- To był wypadek, Scott. Równie dobrze mógł mnie podrapać kot.
- A jeśli następnym razem to będzie twoja twarz? Albo brzuch? Stiles, boję się; nie chce cię skrzywdzić! - wybuchnął, zobaczyłem w jego oczach panikę.
- Hej, spokojnie - położyłem mu dłoń na policzku. - Myślimy pozytywnie, tak?
Pokiwał głową.
Podparłem się na łokciu i usiadłem na brzegu łóżka. Scott podniósł się za mną.
- Goi się. Sam zobacz - powiedziałem, odwijając opatrunek.
Jednak, gdy go zdjąłem, widok zaskoczył mnie samego - powinienem mieć wciąż czerwone drobne blizny, tymczasem miałem ledwie widoczne ślady.
- Co jest...? Wczoraj jeszcze tak nie wyglądały... - mruknąłem do siebie.
- Rzeczywiście ładnie to wygląda - przyznał Scott - ale... takie zadrapania bywają... przeklęte. Co jeśli zostawiło to w tobie ślad?
- Nie sądzę, Scott. Jesteś Omegą. Nie możesz mnie przemienić.
- Wiem, że nie stałeś się wilkołakiem! Ale może są inne skutki uboczne? - był szczerze zmartwiony, ale mnie właśnie przyszło coś do głowy...
- Może są, ale... inne niż myślisz.
Spojrzałem mu w oczy.
- Może przekazałeś mi część siebie przez te zadrapania i dzięki temu jestem teraz w twojej watasze. I możesz udzielać mi trochę swojej zdolności regeneracji. Wczoraj się pogodziliśmy i to zjednoczenie przyśpieszyło proces leczenia - wyjaśniłem z ekscytacją.
Chłopak ściągnął brwi.
- Nie mam żadnej watahy.
- Masz mnie - zauważyłem. - Jestem twoją kotwicą. I jestem dla ciebie ważny. Może silna więź wystarczy, by wytworzyć pewnego rodzaju... połączenie psychiczne. Przecież Theo nie jest wilkołakiem, ale on i Liam dzielą ze sobą coś podobnego.
- Ale oni dzielą też wspólną krew.
- My mamy wspólne życie. I tworzymy drużynę, której nikt nie zdoła powstrzymać. Razem zawojujemy świat!
Mój optymistyczny ton sprawił, że Scott wreszcie wybuchnął śmiechem.
- Niech ci będzie! W każdym razie ciesze się, że wyszedłeś z mojego ataku bez szwanku i nie jesteś przy tym wilkołakiem.
- A wiesz co ja ci powiem: cieszę się, że ty jesteś wilkołakiem!
Chłopak otworzył usta w zdumieniu.
- Dlaczego?
- Bo gdybyś był człowiekiem, to nie zostałbym twoją kotwicą i chyba nieprędko byś mi wyznał uczucia, nie?
Udał, że się namyśla.
- No nie wiem... na Jesiennym Balu była taka chwila, że było blisko... Gdy gapiłeś się na Theo.
- Nie gapiłem się na niego! - zaprotestowałem.
Skrzyżował ramiona na piersi i uniósł brew.
- Dobrze, m o ż e trochę - przyznałem, ale tylko by dał mi spokój. - Uznajmy to za niebyłe i chodźmy na śniadanie.
- Ty je robisz?
Przewróciłem oczami.
- Zgoda. Ale ty zmywasz naczynia.
Rozpromienił się.
- Jesteś najlepszy! - powiedział i pocałował mnie szybko w usta.
Nie powiem - coraz bardziej mi się to podobało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro