Przelana krew
Stiles
Była przerwa na lunch, ale nie mogłem tknąć jedzenia. Allison przyglądała się temu ze zmarszczonym czołem.
- Stiles, wszystko dobrze?
- Scotta ciągle nie ma - syknąłem. - I nie odbiera telefonu!
- A dzwoniłeś do jego mamy?
- Ma dyżur i wyłączoną komórkę.
Zaatakowała mnie fala... nie, nie bólu. Ale czułem się ź le.
- Niedobrze mi - jęknąłem.
Dziewczyna spojrzała w swój talerz. Jadła już piątą mandarynkę w ciągu kwadransu.
- Wiesz, mnie chyba też - stwierdziła, zakrywając usta dłonią. - Po prostu mam ostatnio niedobór witaminy C i nie mogę się powstrzymać. A potem umieram, bo brzuch mi pęka!
- Ja jeszcze n i c nie zjadłem. I... to nie jest t a k i e niedobrze. To raczej przeczucie. Jakby działo się coś złego!
Allison wstała i pociągnęła mnie za rękaw.
- Wychodzimy przed szkołę. Świeże powietrze dobrze ci zrobi - orzekła.
Posłusznie poszedłem za nią, jednocześnie czując przemożną chęć, by... właściwie nie wiedziałem co. Po prostu czułem, że coś mnie gdzieś ciągnie...
Zapomniałem jednak o złym samopoczuciu ( i Allison chyba też ) gdy przed szkołą zatrzymał się elegancki samochód rodzeństwa Hale.
Derek zazwyczaj miał minę jak chmura burzowa... teraz miał jak chmura gradowa. A Cora przywodziła na myśl erupcję wulkaniczną, gdy popędziła w naszym kierunku.
- TY !!!! - wrzasnęła.
Właśnie miałem wyciągnąć ręce i błagać ją o litość, gdy zamiast mnie złapała za gardło Allison, przyciskając ją do ściany.
- Hej, zostaw ją! - krzyknąłem, ale odepchnęła mnie na bok tak, że poleciałem na bruk.
Tymczasem wilczyca wyszczerzyła kły i zacisnęła palce na gardle łowczyni jeszcze bardziej i pozwoliła oczom zabłysnąć.
- Gdzie. Jest. Isaac.
Allison zbladła jeszcze bardziej, choć nie miałem pojęcia, czy wskutek niedotlenienia, czy raczej przerażenia na myśl, że Isaac zniknął.
- Cora, puść ją - powiedział Derek, podchodząc.
Dziewczyna warknęła , ale spełniła jego prośbę. Allison głośno zaczerpnęła powietrze.
- Nie wiem, przysięgam! - wycharczała, a w jej głosie usłyszałem panikę.
- Nie kłam! Jesteś łowczynią!
- Nie jedyną!
- W oponie jego motocykla tkwiła strzała Argentów!
Allison zachłysnęła się powietrzem.
- Przysięgam, n i c o tym nie wiem. I n i g d y nie skrzywdziłabym Isaaca!!
- Akurat! - sarknęła szatynka, ale Derek łagodnie odsunął siostrę na bok, a następnie spojrzał Allison w oczy.
- Musieliśmy spytać. Mieliśmy nadzieję, że wiesz coś o poczynaniach swojej rodziny. Bo porwali go, co do tego nie ma wątpliwości. Wyczuwam, że cierpi. Potrafię to jako Alfa.
- Ja również, choć mniej intensywnie - dodała Cora.
Coś zaskoczyło mi w głowie. Scott zniknął. Ja się źle czułem. Isaac zniknął. Derek i Cora źle się czuli. Liam był kiedyś ranny - Theo źle się czuł.
- Scott też został uprowadzony! - wykrzyknąłem nagle. - Czuję to.
Derek zmarszczył brwi.
- Ty? Ty nie jesteś wilkołakiem! Nie macie nawet wspólnej krwi jak mój drogi kuzyn i jego złoty braciszek.
- Nie, ale Scott zadrapał mnie kiedyś w czasie pełni! Może to dało mi z nim pewne... łącze - usiłowałem jakoś wytłumaczyć sytuację.
Derek zamyślił się.
- Wygląda na to, że obaj umierają - stwierdził sucho i spojrzał na moją przyjaciółkę. - Allison, ciągnie mnie do źródła bólu, czyli do Isaaca, ale to nie GPS, tylko bardzo słaby instynkt. Znajdę go... ich obu, jeśli mi pomożesz. Znasz jakieś miejsce, gdzie zamykacie wilkołaki?
Dziewczyna skinęła głową, widziałem w jej oczach, że znajduje się na skraju paniki.
- Oczywiście. Sama nawet was tam zawiozę.
Cora prychnęła i skrzyżowała ramiona na piersi.
- Dlaczego mielibyśmy ci ufać, co?
Allison zacisnęła mocno szczękę i spurpurowiała na twarzy. W końcu oświadczyła dobitnie:
- Bo go kocham.
Cora cofnęła się nagle, blednąc; wyglądała, jakby ktoś przebił jej pierś kawałkiem szkła. No tak... chyba biedactwo liczyło na coś więcej niż koleżeńskie relacje w stadzie.
Łowczyni spojrzała hardo na Dreka.
- Jesteś w stanie ufać mi przez jeden dzień?
Hale'owi zadrgał mięsień w policzku.
- Chyba nie mam wyjścia. Isaac to mój Beta. Muszę go chronić. Za wszelką cenę.
- Świetnie!
Dziewczyna zerknęła na mnie.
- Jedziesz z nami?
- Innej opcji nawet nie ma - odparłem.
Rozpierała mnie adrenaliną. Wiedziałem, że nie spocznę, dopóki nie zobaczę Scotta żywego. Bo miałem wrażenie, że cały i zdrowy na pewno nie będzie...
Błagam, wytrzymaj jeszcze trochę, modliłem się, wsiadając do auta.
Allison przekręciła kluczyk w stacyjce i pognała przed siebie z maksymalną prędkością. Mimo to zdawało mi się, że jedziemy za wolno.
Próbowałem myśleć pozytywnie, ale ciągle wracało do mnie, że właśnie spełnia się mój najgorszy koszmar: Scott jest torturowany przez łowców.
Wszystko w moim wnętrzu krzyczało: nie! On nie może zginąć... Nie po to go chroniłem, by go stracić.
Oddałbym za ciebie życie, Scott. Dlaczego nie ma mnie przy tobie, gdy mnie potrzebujesz najbardziej...?
*
Allison zwolniła nieco na rozdrożu.
- Są dwa miejsca... - zaczęła, ale ja i Derek przerwaliśmy jej jednocześnie:
- W lewo!
- Eee... skąd wiecie?
- Po prostu w i e m y ! - warknąłem.
Bez protestu skręciła, a ja czułem, jakby magnes ciągnął mnie w tym kierunku. Ból w moim umyśle się wzmógł. Im bliżej byliśmy Scotta, tym bardziej rosła moja udręka.
Zerknąłem na tył samochodu. Derek wpatrywał się z napięciem w jezdnię i domyślałem się, że z powodu Isaaca czuje coś bardzo podobnego.
Po kwadransie Allison z piskiem zahamowała przed niedużym budynkiem przypominającym garaż, ale bez bramy. Czułem się osobliwie; z jednej strony normalnie, z drugiej - jakby ciśnienie rozsadzało mi czaszkę od środka.
- To tutaj - oznajmiłem pewnie.
Wypadliśmy we czwórkę i podbiegliśmy do niedużych drzwi.
- Zamknięte! - jęknęła Allison, szarpiąc klamkę.
Derek bez słowa odepchnął ją na bok, po czym jednym sprawnym uderzeniem wyłamał drzwi do środka.
On i Cora zaraz się zakrztusili, jakby w powietrzu unosiła się toksyna, ale najwyraźniej otwarcie drzwi musiało ją częściowo rozproszyć, bo zdołali się wyprostować i wejść do środka z wysuniętym pazurami i wyszczerzonymi kłami.
Wbiegliśmy tuż za nimi i skręciwszy w nieduży korytarzyk, znaleźliśmy się w przestronnym pomieszczeniu, gdzie pod ścianą leżeli...
- Scott! - krzyknąłem, zapominając o świecie i podbiegając do niego.
Gdy Allison przypadała do Isaaca, ja objąłem kurczowo mojego chłopaka, a następnie, ująłem jego twarz w dłonie i przyjrzałem mu się w poszukiwaniu obrażeń. Był blady i spocony, a wzrok miał rozbiegany, ale żył. Nic innego się nie liczyło.
Uśmiechnął się słabo, a mnie zalała fala ulgi.
- Hej... - mruknąłem, odwzajemniając uśmiech i mrugając oczami, by odgonić łzy.
Scott otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo w tej chwili ktoś wpadł do sali.
- Wy! Odsunąć się! - krzyknęła Victoria Argent, mierząc z kuszy do Dereka i Cory.
Allison, nie puszczając Isaaca spojrzała, na matkę z przerażeniem.
- Co ty robisz? - wyszeptała.
Twarz starszej łowczyni była nieporuszona.
- Możesz mi teraz nie wierzyć, ale działam dla twojego dobra. Nie mogę pozwolić, byś odwróciła się od swego dziedzictwa przez jakiegoś mieszańca!
Derek warknął.
- A wasz kodeks, którym twój mąż się tak pyszni?!
- Kodeks stracił ważność w chwili, gdy twój szczeniak uwiódł moją córkę! - oświeciła go. - Nie pozwolę mu jej bezkarnie wykraść.
A potem obróciła się w stronę Allison i Isaaca, i strzeliła prosto w pierś chłopaka.
- Nie! - krzyknęła Allison, ale grot nie trafił celu, bo w tym samym momencie Cora zasłoniła Laheya własnym ciałem.
Usłyszałem dźwięk bełtu wbijającego się w ciało, a chwilę potem dziewczyna upadła na podłogę z przebitym sercem i strużką krwi wypływającą z ust.
Isaac wyrwał się z objęć Allison i obaj z Derekiem przypadli do rannej, która posłała uratowanemu chłopakowi cierpki uśmiech.
- Nie ma za co - powiedziała i wyciągnęła dłoń, muskając lekko jego policzek, zanim jej ręka opadła na podłogę, a wzrok stał się pusty.
Derek wpatrywał się w szoku w ciało siostry, a gdy się podniósł, musiałem przyznać, że jeszcze n i g d y nie widziałem nikogo kto tak promieniał nienawiścią.
- Zabiłaś ją! -syknął do Victorii. - ZAPŁACISZ !!!
Ruszył na nią, ale łowczyni rzuciła przed siebie granat dymny. Alfa zgiął się wpół pod wpływem porażenia zmysłów, a kobieta zdążyła wybiec na zewnątrz.
Pył powoli opadał, a ja zarzuciłem sobie na szyję ramię osłabionego Scotta i pomogłem mu wstać. Obaj wpatrywaliśmy się w Isaaca, który patrzył tępo w nieruchomą twarz Cory. Allison objęła go za bark, usiłując pocieszyć.
Derek otrząsnąwszy się z oszołomienia, dał teraz upust swojej wściekłości rozwalając przypadkowe rzeczy i roznosząc w drobny mak wyposażenie tego miejsca.
- Derek... - zaczął ostrożnie Isaac, ale Alfa przyszpilił go spojrzeniem.
- Nie odzywaj się! To wszystko przez ciebie! Przez twój... romansik! Ty ponosisz odpowiedzialność za to, że moja siostra zginęła! JEDYNA rodzina, którą miałem!
Opadł na kolana, a w jego oczach mieszały się łzy bólu i złości.
Allison oblizała nerwowo usta.
- Derek, naprawdę mi przykro, ale nie możesz zrzucać winy na mnie i Isaaca. Nie my ją zabiliśmy.
Wilkołak zacisnął pieść, jakby zbierał w sobie siłę do ataku, ale w ostatniej chwili jego rysy nagle się rozluźniły.
- Istotnie - przyznał niespodziewanie. - Ale k to ś to zrobił! A wcześniej też k to ś podpalił dom z całą moją rodziną w środku. Argentowie dwukrotnie złamali zasady pokojowej koegzystencji. Skończyło się! Możesz im przekazać, że ja i moja wataha idziemy po nich. Ty możesz odejść wolno, ale twoi ziomkowie muszą ponieść konsekwencje swoich zbrodni!
Wziął na ręce martwe ciało Cory.
- Sfora Hale'ów wybije Argentów. Co do jednego! - oznajmił, po czym skierował się w stronę wyjścia.
*
Scott siedział na kanapie w swoim domu, ciasno okrywając się kocem, a ja przyniosłem mu ciepłe kakao.
- Na pewno dobrze się czujesz? - spytałem.
- Tak. Dzięki - odparł, biorąc ode mnie filiżankę.
Upił łyk i spojrzawszy na mnie, uśmiechnął się boleśnie.
- Pytałeś się, czemu nienawidzę bycia wilkołakiem... już chyba wiesz.
Usiadłem na przeciwko i ukryłem twarz w dłoniach.
- Wciąż trudno mi uwierzyć... Victoria prawie mi cię odebrała - wyszeptałem. - Rozpyliła w powietrzu truciznę i... po prostu patrzyła jak ty i Isaac coraz bardziej się męczycie. Trzeba być potworem, by zrobić komukolwiek coś takiego... A ona zrobiła to t o b i e. Cholera, Scott, ona cię znała. Wiedziała jakim człowiekiem jesteś. Wiedziała, że jesteś wrażliwy, uczciwy i oddany przyjaciołom! A mimo to...
- Hej - wyciągnął dłoń i złapał mnie za nadgarstek. - Jestem tutaj. Uratowaliście mnie. Nic innego się nie liczy.
Twarz chłopaka powoli odzyskiwała kolor, ale wiedziałem, że niewiele by brakowało, a byłaby teraz biała, a oczy puste. Czułem duszności w płucach na samą myśl o tym.
- Scott, ja nie mogę cię stracić - jęknąłem żałośnie. - Ale staje się to bardzo prawdopodobne, skoro o n i już o tobie wiedzą. A przynajmniej Victoria... i wkrótce powie mężowi i pozostałym.
Potrząsnął głową.
- Chwilowo będą mieli poważniejsze problemy niż mnie.
Zamarłem.
- Masz na myśli... śmierć Cory?
- Derek im nie daruje. Victoria zabiła jego jedyną rodzinę... i tym samym rozpętała wojnę. Wkrótce dojdzie do starcia.
- A po czyjej stronie m y mamy się opowiedzieć? - spytałem. - Rozumiem, że Argentowie raczej nie cieszą się ostatnio twoją sympatią, ale nie wyobrażam sobie, by Allison pomagała Derekowi ich wyrżnąć. Będzie ich bronić. I co wtedy powinniśmy zrobić?
Westchnął ciężko.
- Na razie czekamy. Ale... w razie czego będziemy chyba musieć jej pomóc. Jesteśmy jej to winni.
- Tak, jesteśmy - mruknąłem bez przekonania.
Naprawdę pomagałem kiedyś Argentom? Naprawdę ich szanowałem? Jedyne, co teraz we mnie budzili, to zgrozę. Prawie zabili Scotta...
Tak, miał rację, że byliśmy winni Allison lojalność. Jednak w głębi duszy marzyłem teraz tylko o tym, by Hale i spółka roznieśli ich w pył najlepiej dziś w nocy. A Victorię wsadzili do komory z wysokim stężeniem tojadu. By poczuła jak to jest, gdy własny oddech cię zdradza, wciągając w płuca śmierć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro