Kotwica
Ten rozdział nie jest już niczym zainspirowany ( poza Teen Wolf'em, rzecz jasna ;) ).
A na górze piosenka, która do tego pasuje : In love with my best friend ( Jasona Chane'a ), z fimilkiem z youtube'a o innej parze zakochanych najlepszych przyjaciół, z których jedno było wilkołakiem, a drugie człowiekiem ( Bella&Jacob z Sagi Zmierzch ).
I pray for all your love
Girl [ Boy XD ] our love is so unreal
I just wanna reach and touch you,
squeeze you,
somebody pinch me
(I must be dreaming)
This is something like a movie
And I don't know how it ends girl [ boy ]
But I fell in love with my best friend
I know it sounds crazy
That you'd be my baby
Girl [ Boy ], you mean that much to me
And nothing compares when
We're lighter than air and
We don't wanna come back down
And I don't wanna ruin what we have
Love is so unpredictable
But it's the risk that I'm taking, hoping, praying
You'd fall in love with your best friend
- Dobrze, że twoja mama ma dzisiaj nocny dyżur, prawda? Nie wiem, co by powiedziała, gdybyś zaczął na nią warczeć.
- Stiles, zamknij się! Denerwuję się i bez tego - syknął do mnie.
Miał wykrzywioną twarz, jakby dręczyła go migrena. Spojrzałem za okno i westchnąłem.
- Księżyc niedługo wzejdzie.Właściwie to już jest widoczny.
Przymknął powieki i pokiwał głową.
- Powinniśmy zejść do piwnicy.
- I przykuć się? Już? A jak... bo ja wiem, będziesz potrzebował skorzystać z łazienki?
- S T I L E S !
Uniosłem ręce.
- Okej, okej. Schodzimy tam.
Chłopak wziął głęboki oddech.
- Sam widzisz jak jest - stwierdził. - Nie chcę cię zranić. Nie możemy ryzykować, że wymknę się spod kontroli. Musisz mnie skuć zanim to nastąpi!
- Jasne - mruknąłem.
Wiedziałem, że to konieczne i w ten sposób chronię nie tylko przypadkowych przechodniów, ale też Scotta. Mimo to na myśl, że miałem miałem ograniczyć jego swobodę robiło mi się nieprzyjemnie. Nie był zwierzęciem. Nie chciałem widzieć w nim zagrożenia.
*
- Stiles, ciaśniej! - nakazał mi, ale jego szept zabrzmiał... groźnie.
- Staram się! Jeszcze nigdy nikogo nie zakuwałem - odpyskowałem mu i zacisnąłem mocniej skórzane opaski, połączone z łańcuchami. Ponieważ rzecz wyglądała na rzadko używaną, miałem nadzieję, że Argentwoie nie zauważą, iż pożyczyłem go sobie z ich składziku.
- Łańcuch się trzyma? - zapytał Scott, zerkając na kaloryfer wokół którego przywiązałem tą metalową " smycz ".
- Oczywiście - skłamałem gładko. Powtarzam, nie znam się na zakuwaniu ludzi! A na zakuwaniu wilkołaków jeszcze mniej.
Chłopak jęknął i podniósł ręce do głowy.
- Scotty?
- Z-zaczyna się - wychrypiał, a gdy otworzył oczy świeciły blaskiem.
Jego twarz okryła się potem, a oddech przyśpieszył.
- Stiles... a może... może trochę tojadu by mnie poskromiło? - zasugerował z wyraźnym trudem dobierając w wysiłku słowa.
- Mowy nie ma! To dla ciebie zbyt niebezpieczne!
- Podobnie jak dla ciebie obecność tutaj - zauważył.
A potem nagle warknął, a jego zęby zmieniły się w kły. Odruchowo cofnąłem się o krok.
- Uciekaj stąd! - krzyknął do mnie.
Oj, miałem ochotę uciec. Twarz Scotta była teraz dzika i zwierzęca, przypominała faktycznie bardziej wilczą niż ludzką. Ale słowa, które powiedział, pokazywały, że człowieczeństwo w nim walczy. Ja musiałem je tylko do tego zagrzać.
- Zostaję - powiedziałem..
- Stiles, twoja obecność mnie d r a ż n i ! - ruszył do przodu, ale łańcuch go zatrzymał.
- Spokojnie, Scott. Musisz się skoncentrować. R o z l u ź n i ć. Uda ci się.
- Skoncentrować?! Ale na czym?!! - ryknął tak głośno, że włosy na głowie stanęły mi dęba.
- Każesz mi się skoncentrować, a masz w ogóle pojęcie co czuję?! Łeb mi pęka, całe ciało mnie świerzbi! A wiesz czego pragną moje dłonie? Zatopić pazury w czymś miękkim i r o z s z a r p a ć !!! Taką twoją twarz na przykład!!
Z każdym kolejnym słowem szarpał się do przodu. Na szczęście łańcuch trzymał. Niestety, skórzane opaski na nadgarstki n i e wytrzymały. Zobaczyłem jak zaczynają się rozrywać, gdy szarpie dłońmi i oblał mnie zimny pot.
- Scott, błagam uspokój się!
Nie bacząc na niebezpieczeństwo podbiegłem do niego i chwyciłem za dłonie. Źle ułożyłem prawą rękę i sekundę później poczułem, jak pazury wbijają się w moje przedramię. Stłumiłem krzyk bólu i przekułem go na stanowczość w głosie.
- Scott, znajdź swoją kotwicę! To o czym mówił Liam! Najszczęśliwsze wspomnienie, coś co daje ci siłę i nadzieję! Twoją największą radość! - wykrzyczałem, patrząc mu w oczy.
Przez chwilę mocowaliśmy się, zarówno na ręce jak i na spojrzenia, a przypływ adrenaliny sprawił, że ból z ran zupełnie do mnie nie docierał. Jednak byłem tylko człowiekiem i wyczułem, że napór siły Scotta zaraz mnie pokona...
Gdy myślałem, że już po wszystkim i zaraz zostanę zmieciony na podłogę, a następnie zmasakrowany, ciało mojego przyjaciela przeszył spazm i osunął się w moje ramiona.
- Hej, już po wszystkim - szepnąłem, chwytając go i przytulając. Objął mnie niezdarnie, cały drżąc.
- Stiles, och, Stiles... - ton jego głosu wskazywał, że zbiera mu się na płacz.
- Jesteś tu. I ja też. Przetrwaliśmy to - szepnąłem, obejmując go kurczowo za kark.
Jeszcze nigdy nie czułem takiej ulgi i niedowierzania zarazem. Tak naprawdę moja podświadomość nigdy nie sądziła chyba, że nam się uda. Tymczasem zdołałem sam przeprowadzić Scotta przez pełnię i jednocześnie przeżyć.
Moja pewność siebie w skali punktowej od 1 do 100, urosła właśnie do 95.
*
Zabrałem Scotta do kuchni. Wciąż się trząsł, ale jego oddech z wolna się wyrównywał. Usiadł na krześle, a ja zaparzyłem mu gorącej herbaty.
- Dzięki - powiedział, pociągając łyk, gdy podałem mu kubek.
- Nie ma sprawy - odparłem.
- Mówię poważnie. Dziękuję. Za to, że jesteś tu ze mną - oznajmił z takim uczuciem w głosie, że aż się zarumieniłem.
- Tak, jak mówiłem: nie ma sprawy. To normalne, że gdy ludzie się przyjaźnią, powinni sobie pomagać w każdy możliwy sposób.
Jego wzrok padł na nadgarstek, który właśnie obandażowałem.
- Przepraszam - wyszeptał, a twarz pociemniała mu od udręki.
- To nic poważnego! - zapewniłem. - Tylko pięć skaleczeń, jak po szkle. Nie trafiłeś w żadną tętnicę. No i wolę mieć kilka drobnych blizn niż wypatroszone wnętrzności.
Wciąż wydawał się torturowany przez poczucie winy.
- To... rozmawialiśmy o przyjaźni, nie? - spróbowałem rozpaczliwie odciągnąć go od niepotrzebnych wyrzutów sumienia.
Westchnął i odstawił kubek.
- Stiles, tak sobie myślę, że... ty i ja nigdy nie byliśmy zwykłymi przyjaciółmi.
- Faktycznie, ludzie często gadali, że jesteśmy jak bliźniaki, tylko że niepodobni z wyglądu - zgodziłem się.
Potrząsnął głową.
- Nie to miałem na myśli. Ja.. Stiles, nie zapytałeś się jeszcze, jak znalazłem swoją kotwicę.
- E tam, nie zapytałem! Ledwie cię zabrałem z piwnicy - zauważyłem. - No, ale dobra: o czym pomyślałeś?
Chłopak zawahał się, ale ostatecznie podniósł wzrok i wyznał odważnie :
- O tobie. O wszystkich chwilach, które razem spędziliśmy od dzieciństwa. O tym jak uwielbiam twój uśmiech i jak bardzo twój sarkazm poprawia mi samopoczucie. I o tym, że każda chwila bez ciebie wprawia mnie w rozdrażnienie, a gdy jesteś przy mnie, czuję się kompletny. Stiles, ty jesteś moją kotwicą. I myślę... myślę, że jestem w tobie zakochany.
Umilkł i spojrzał na mnie z nadzieją.
A ja patrzyłem na niego w kompletnym oniemieniu.
Scott. Zakochany. We mnie.
Przez chwilę nie zrozumiałem. A gdy zrozumiałem, było jeszcze gorzej.
Mój najlepszy przyjaciel właśnie wyznał mi miłość. Powiedział, że mnie kocha. A ja... ja miałem mętlik w głowie. Bo nie chodziło o to, że ja nie kocham jego, tylko... nie wiem czy kocham go w t e n sposób. Boże i wszyscy święci, całe lata odnosiliśmy się jak bracia! I wszystko się p o k r ę c i ł o. Co ja miałem zrobić z jego wyznaniem?! Nie wiedziałem, czy chcę z nim chodzić. Wprawdzie nie umiałem sobie wyobrazić mojej przyszłości bez niego, ale... trudno mi było sobie wyobrazić że zaczynamy spotykać się na randkach. Że się całujemy... Że s y p i a m y ze sobą!!!
Tylko jedno wiedziałem na pewno: muszę stąd wyjść . Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Bo gdy ktoś wyznaje ci coś tak intymnego, nie można tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. " Kocham cię, Stiles, a teraz możemy obejrzeć telewizję! " To tak nie działa. Musiałem pobyć sam. A telewizję obejrzymy kiedy indziej... Jeśli w ogóle kiedykolwiek.
Wstałem i zacząłem niespokojnie krążyć po kuchni. Scott również podniósł się z krzesła, jego czoło przecięła zmarszczka niepokoju.
- Stiles, wybacz, nie chciałem walić tak prosto z mostu... Powinniśmy to obgadać...
- Nie - odparłem. - Nie wiem co ci powiedzieć. Może jutro. Tak! Na pewno jutro!
Wyciągnął w moją stronę rękę, jakby próbując mnie zatrzymać, spojrzenie miał jak kopnięty przez właściciela szczeniak.
- Stiles, proszę...
Ale ja już szedłem ku wyjściu. Trzasnąłem za sobą drzwiami i pobiegłem prosto przed siebie. Byłem dziś pieszo, więc nie miałem problemów z uruchamianiem samochodu. Mogłem po prostu pobiec do przodu, tak szybko jak niosły mnie nogi.
Wiedziałem, że jestem największym idiotą na świecie. Cokolwiek czułem do Scotta - miłość czy przywiązanie - nie zasługiwał na takie potraktowanie. Zwłaszcza w tak ciężkim dniu jak pierwsza pełnia. Ale już ją przeszedł, a ja nie potrafiłem inaczej.
W głębi duszy c h c i a ł e m móc go kochać, ale bałem się, że nie jestem w stanie. A nie zniósłbym, gdybym miał mu złamać serce fałszywą nadzieją.
Więc złamałem je teraz nam obu.
Super, Stiles. Poziom twojej pewności siebie w skali 1-100 wynosi dokładnie 2 !
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro