Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kotwica

Ten rozdział nie jest już niczym zainspirowany ( poza Teen Wolf'em, rzecz jasna ;) ).

A na górze piosenka, która do tego pasuje : In love with my best friend ( Jasona Chane'a ), z fimilkiem z youtube'a o innej parze zakochanych najlepszych przyjaciół, z których jedno było wilkołakiem, a drugie człowiekiem ( Bella&Jacob z Sagi Zmierzch ).

I pray for all your love
Girl [ Boy XD ] our love is so unreal
I just wanna reach and touch you,
squeeze you,
somebody pinch me
(I must be dreaming)
This is something like a movie
And I don't know how it ends girl [ boy ]
But I fell in love with my best friend


I know it sounds crazy
That you'd be my baby
Girl [ Boy ], you mean that much to me
And nothing compares when
We're lighter than air and
We don't wanna come back down

And I don't wanna ruin what we have
Love is so unpredictable
But it's the risk that I'm taking, hoping, praying
You'd fall in love with your best friend



- Dobrze, że twoja mama ma dzisiaj nocny dyżur, prawda? Nie wiem, co by powiedziała, gdybyś zaczął na nią warczeć.

- Stiles, zamknij się! Denerwuję się i bez tego - syknął do mnie.

Miał wykrzywioną twarz, jakby dręczyła go migrena. Spojrzałem za okno i westchnąłem.

- Księżyc niedługo wzejdzie.Właściwie to już jest widoczny.

Przymknął powieki i pokiwał głową.

- Powinniśmy zejść do piwnicy.

- I przykuć się? Już? A jak... bo ja wiem, będziesz potrzebował skorzystać z łazienki?

- S T I L E S !

Uniosłem ręce.

- Okej, okej. Schodzimy tam.

Chłopak wziął głęboki oddech.

- Sam widzisz jak jest - stwierdził. - Nie chcę cię zranić. Nie możemy ryzykować, że wymknę się spod kontroli. Musisz mnie skuć zanim to nastąpi!

- Jasne - mruknąłem.

Wiedziałem, że to konieczne i w ten sposób chronię nie tylko przypadkowych przechodniów, ale też Scotta. Mimo to na myśl, że miałem miałem ograniczyć jego swobodę robiło mi się nieprzyjemnie. Nie był zwierzęciem. Nie chciałem widzieć w nim zagrożenia.

                                                                                               

                                                     *

- Stiles, ciaśniej! - nakazał mi, ale jego szept zabrzmiał... groźnie.

- Staram się! Jeszcze nigdy nikogo nie zakuwałem - odpyskowałem mu i zacisnąłem mocniej skórzane opaski, połączone z łańcuchami. Ponieważ rzecz wyglądała na rzadko używaną, miałem nadzieję, że Argentwoie nie zauważą, iż pożyczyłem go sobie z ich składziku.

- Łańcuch się trzyma? - zapytał Scott, zerkając na kaloryfer wokół którego przywiązałem tą metalową " smycz ".

- Oczywiście - skłamałem gładko. Powtarzam, nie znam się na zakuwaniu ludzi! A na zakuwaniu wilkołaków jeszcze mniej.

Chłopak jęknął i podniósł ręce do głowy.

- Scotty?

- Z-zaczyna się - wychrypiał, a gdy otworzył oczy świeciły blaskiem.

Jego twarz okryła się potem, a oddech przyśpieszył.

- Stiles... a może... może trochę tojadu by mnie poskromiło? - zasugerował z wyraźnym trudem dobierając w wysiłku słowa.

- Mowy nie ma! To dla ciebie zbyt niebezpieczne!

- Podobnie jak dla ciebie obecność tutaj - zauważył.

A potem nagle warknął, a jego zęby zmieniły się w kły. Odruchowo cofnąłem się o krok.

- Uciekaj stąd! - krzyknął do mnie.

Oj, miałem ochotę uciec. Twarz Scotta była teraz dzika i zwierzęca, przypominała faktycznie bardziej wilczą niż ludzką. Ale słowa, które powiedział, pokazywały, że człowieczeństwo w nim walczy. Ja musiałem je tylko do tego zagrzać.

- Zostaję - powiedziałem..

- Stiles, twoja obecność mnie  d r a ż n i ! - ruszył do przodu, ale łańcuch go zatrzymał.

- Spokojnie, Scott. Musisz się skoncentrować. R o z l u ź n i ć. Uda ci się.

- Skoncentrować?! Ale  na czym?!! - ryknął tak głośno, że  włosy na głowie stanęły mi dęba.

- Każesz mi się skoncentrować, a masz w ogóle pojęcie co czuję?! Łeb mi pęka, całe ciało mnie świerzbi! A wiesz czego pragną moje dłonie? Zatopić pazury w czymś miękkim i r o z s z a r p a ć !!! Taką twoją twarz na przykład!!

Z każdym kolejnym słowem szarpał się do przodu. Na szczęście łańcuch trzymał. Niestety, skórzane opaski na nadgarstki  n i e  wytrzymały. Zobaczyłem jak zaczynają się rozrywać, gdy szarpie dłońmi i oblał mnie zimny pot.

- Scott, błagam uspokój się!

Nie bacząc na niebezpieczeństwo podbiegłem do niego i chwyciłem za dłonie. Źle ułożyłem prawą rękę i sekundę później poczułem, jak pazury wbijają się w moje przedramię. Stłumiłem krzyk bólu i przekułem go na stanowczość w głosie.

- Scott, znajdź swoją kotwicę! To o czym mówił Liam! Najszczęśliwsze wspomnienie, coś co daje ci siłę i nadzieję! Twoją największą radość! - wykrzyczałem, patrząc mu w oczy.

Przez chwilę mocowaliśmy się, zarówno na ręce jak i na spojrzenia, a przypływ adrenaliny sprawił, że ból z ran zupełnie do mnie nie docierał. Jednak byłem tylko człowiekiem i wyczułem, że napór siły Scotta zaraz mnie pokona...

Gdy myślałem, że już po wszystkim i zaraz zostanę zmieciony na podłogę, a następnie zmasakrowany, ciało mojego przyjaciela przeszył spazm i osunął się w moje ramiona.

- Hej, już po wszystkim - szepnąłem, chwytając go i przytulając. Objął mnie niezdarnie, cały drżąc.

- Stiles, och, Stiles... - ton jego głosu wskazywał, że zbiera mu się na płacz.

- Jesteś tu. I ja też. Przetrwaliśmy to - szepnąłem, obejmując go kurczowo za kark.

Jeszcze nigdy nie czułem takiej ulgi i niedowierzania zarazem. Tak naprawdę moja podświadomość nigdy nie sądziła chyba, że nam się uda. Tymczasem zdołałem sam przeprowadzić Scotta przez pełnię i jednocześnie przeżyć.

Moja pewność siebie w skali punktowej od 1 do 100, urosła właśnie do 95.

                                                                                    

                                                     *

Zabrałem Scotta do kuchni. Wciąż się trząsł, ale jego oddech z wolna się wyrównywał. Usiadł na krześle, a ja zaparzyłem mu gorącej herbaty.

- Dzięki - powiedział, pociągając łyk, gdy podałem mu kubek.

- Nie ma sprawy - odparłem.

- Mówię poważnie. Dziękuję. Za to, że jesteś tu ze mną - oznajmił z takim uczuciem w głosie, że aż się zarumieniłem.

- Tak, jak mówiłem: nie ma sprawy. To normalne, że gdy ludzie się przyjaźnią, powinni sobie pomagać w każdy możliwy sposób.

Jego wzrok padł na nadgarstek, który właśnie obandażowałem.

- Przepraszam - wyszeptał, a twarz pociemniała mu od udręki.

- To nic poważnego! - zapewniłem. - Tylko pięć skaleczeń, jak po szkle. Nie trafiłeś w żadną tętnicę. No i wolę mieć kilka drobnych blizn niż wypatroszone wnętrzności.

Wciąż wydawał się torturowany przez poczucie winy.

- To... rozmawialiśmy o przyjaźni, nie? - spróbowałem rozpaczliwie odciągnąć go od niepotrzebnych wyrzutów sumienia.

Westchnął i odstawił kubek.

- Stiles, tak sobie myślę, że... ty i ja nigdy nie byliśmy zwykłymi przyjaciółmi.

- Faktycznie, ludzie często gadali, że jesteśmy jak bliźniaki, tylko że niepodobni z wyglądu - zgodziłem się.

Potrząsnął głową.

- Nie to miałem na myśli. Ja.. Stiles, nie zapytałeś się jeszcze, jak znalazłem swoją kotwicę.

- E tam, nie zapytałem! Ledwie cię zabrałem z piwnicy - zauważyłem. - No, ale dobra: o czym pomyślałeś?

Chłopak zawahał się, ale ostatecznie podniósł wzrok i wyznał odważnie :

- O tobie. O wszystkich chwilach, które razem spędziliśmy od dzieciństwa. O tym jak uwielbiam twój uśmiech i jak bardzo twój sarkazm poprawia mi samopoczucie. I o tym, że każda chwila bez ciebie wprawia mnie w rozdrażnienie, a gdy jesteś przy mnie, czuję się kompletny. Stiles, ty jesteś moją kotwicą. I myślę... myślę, że jestem w tobie zakochany.

Umilkł i spojrzał na mnie z nadzieją.

A ja patrzyłem na niego w kompletnym oniemieniu.

Scott. Zakochany. We mnie.

Przez chwilę nie zrozumiałem. A gdy zrozumiałem, było jeszcze gorzej.

Mój najlepszy przyjaciel właśnie wyznał mi miłość. Powiedział, że mnie kocha. A ja... ja miałem mętlik w głowie. Bo nie chodziło o to, że ja nie kocham jego, tylko... nie wiem czy kocham go w  t e n   sposób. Boże i wszyscy święci, całe lata odnosiliśmy się jak bracia! I wszystko się  p o k r ę c i  ł o. Co ja miałem zrobić z jego wyznaniem?! Nie wiedziałem, czy chcę z nim chodzić. Wprawdzie nie umiałem sobie wyobrazić mojej przyszłości bez niego, ale... trudno mi było sobie wyobrazić że zaczynamy spotykać się na randkach. Że się całujemy... Że  s y p i a m y  ze sobą!!!

Tylko jedno wiedziałem na pewno: muszę stąd wyjść . Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Bo gdy ktoś wyznaje ci coś tak intymnego, nie można tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. " Kocham cię, Stiles, a teraz możemy obejrzeć telewizję! " To tak nie działa. Musiałem pobyć sam. A telewizję obejrzymy kiedy indziej... Jeśli w ogóle kiedykolwiek.

Wstałem i zacząłem niespokojnie krążyć po kuchni. Scott również podniósł się z krzesła, jego czoło przecięła zmarszczka niepokoju.

- Stiles, wybacz, nie chciałem walić tak prosto z mostu... Powinniśmy to obgadać...

- Nie - odparłem. - Nie wiem co ci powiedzieć. Może jutro. Tak! Na pewno jutro!

Wyciągnął w moją stronę rękę, jakby próbując mnie zatrzymać, spojrzenie miał jak kopnięty przez właściciela szczeniak.

- Stiles, proszę...

Ale ja już szedłem ku wyjściu. Trzasnąłem za sobą drzwiami i pobiegłem prosto przed siebie. Byłem dziś pieszo, więc nie miałem problemów z uruchamianiem samochodu. Mogłem po prostu pobiec do przodu, tak szybko jak niosły mnie nogi.

Wiedziałem, że jestem największym idiotą na świecie. Cokolwiek czułem do Scotta - miłość czy przywiązanie - nie zasługiwał na takie potraktowanie. Zwłaszcza w tak ciężkim dniu jak pierwsza pełnia. Ale już ją przeszedł, a ja nie potrafiłem inaczej.

W głębi duszy  c h c i a ł e m  móc go kochać, ale bałem się, że nie jestem w stanie. A nie zniósłbym, gdybym miał mu złamać serce fałszywą nadzieją.

Więc złamałem je teraz nam obu.

Super, Stiles. Poziom twojej pewności siebie w skali 1-100 wynosi dokładnie 2 !





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro