Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jesteś wszystkim, co mam

Tak... pewnie niektórzy się zastanawiają, co robi wideo z Anakinem i Amidalą, na górze. Otóż, to właśnie dzięki niemu i piosence, do której zostało zrobione naszedł mnie pomysł na tytuł i myśl przewodnią tej scilesowej historii.

Podziękujcie więc ładnie mojemu wielkiemu OTP Gwiezdnych Wojen, bo są dla mnie ogromną inspiracją i kwintesencją tragedii miłosnej :).

( Piosenka : Pieces, wyk. Rob Thomas )


We build it up, we tear it down

We leave our pieces on the ground
We see no end, we don't know how
We are lost and we're falling
Hold onto me
You're all I have, all I have
Hold onto me
You're all I have, all I have



Scott

Nie wiedziałem, ile trwałem w bezruchu - sekundy czy minuty. Raczej to drugie, bo wokół zrobiło się cicho i pusto. Walka dobiegła końca; z jakim skutkiem - nie wiedziałem.

Stiles leżał nieruchomo w moich ramionach. Miał zamknięte oczy, w kąciku ust zgromadziła mu się krew, a jego przystojna twarz była przeraźliwie blada. Nie widziałem czy oddycha, jedynie nieustanny napływ bólu z jego ciała świadczył iż nadal żyje.

Zmienił przeznaczenie... Ja miałem zginąć. Idąc ze mną tego wieczoru, odwrócił los. Zasłonił mnie przed zatrutym pociskiem, sam płacąc najwyższą cenę.

- Stiles... Stiles, proszę... -wyszeptałem, gładząc go po policzku.

Kogo ja oszukiwałem...? Byłem tylko Omegą. Moje próby przejęcia części bólu chłopaka nie mogły dać większego rezultatu. Były żałosne.

- Scott - Theo położył mi dłoń na ramieniu. - Nic już nie zrobisz. Ma zbyt uszkodzone serce... a toksyna rozeszła się już po ciele.

- Nie! - strąciłem z siebie jego rękę. - M u s i   być jakiś sposób!

Chłopak milczał.

Zacząłem gorączkowo myśleć.

- Musi być sposób - powtórzyłem i nagle mnie olśniło. - Ty musisz znać jakiś! Jesteś kitsune energii życiowej. Zrób coś, by go nie opuściła!

- Jestem kitsune, nie Bogiem! - warknął, ale zaraz złagodniał. - Scott... przykro mi, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Nawet gdybyś mógł go zmienić w wilkołaka, to nic by to nie dało. Tojad jest toksyczny w końcu też dla zmiennokształtnych....

- Błagam, Theo! Coś musi istnieć!

Chłopak westchnął, ale nagle się wyprostował.

- Tak... rzeczywiście. Ale... - pokręcił głową z rezygnacją. - To się nie sprawdzi.

Otarłem łzy z twarzy.

- Co takiego?

- Słyszałem... słyszałem, że Alfa może sięgnąć dalej niż zwykłe zabranie bólu. Może przekazać część swojej mocy. To go osłabia i odbiera czerwień z oczu, ale Beta zyskuje odrobinę mocy, która pozwala jej na regenerację. Ale... - znowu westchnął - ty nie jesteś Alfą, a on nie jest Betą.

- Tak... nie jestem nim - powiedziałem głucho, zdając sobie sprawę, że wszystko przepadło.

Chłopak, którego kochałem nad życie nie obudzi się więcej. Z mojej winy...

Jak będę bez niego żył? W zasadzie jedyne, co by mi pozostało, to skończyć ze sobą. Jednak... nawet tego nie będę mógł zrobić! Stiles zdecydował się umrzeć, zamiast mnie... Samobójstwo byłoby podeptaniem jego ofiary.

Więc, paradoksalnie ty wyszedłeś na tym najlepiej, pomyślałem gorzko, patrząc na nieruchomego chłopaka. Przesunąłem palcami po jego nadgarstkach - i wtedy moje opuszki trafiły na grubą bliznę.

Serce przyśpieszyło mi w piersi.

- Nie jestem Alfą... ale go zadrapałem. Stiles ma w sobie cześć mojej mocy.. Jest jakby moim Betą! - wykrzyknąłem.

Theo zmarszczył brwi.

- Teoretycznie... - przyznał. - Ale takie połączenie - między wilkołakiem, a człowiekiem z ledwie namiastką nadnaturalnej więzi - są... niestabilne. Nie wiemy czy możesz z niego skorzystać, ani czy byłoby to bezpieczne dla ciebie...

- Nie mam nic do stracenia! - syknąłem. - On jest wszystkim, co mam! Jeśli umrze, będziecie mnie musieć pochować obok!

Raeken podniósł ręce.

- Spokojnie! Dobra, jeśli jesteś pewien.... Musisz znaleźć istotę swojej energii życiowej. I najlepiej skup swoje myśli na Stilesie. Potem połącz to jakoś i  p  r z e l e j  w niego.

- Ale... możesz jaśniej?

- Nie mogę ! Tego się nie objaśnia, to się czuje!

Cóż... niech będzie. Nie spuszczając oczu ze swojego najlepszego przyjaciela, skupiłem się w sobie i pomyślałem intensywnie, że chcę mu przekazać swoją zdolność regeneracji. Nie całą, ale dość, by przeżył dowóz do szpitala... Pomyślałem o tych wszystkich chwilach, które razem spędziliśmy. Zabawy dziecięce, jego wybryki w przedszkolu, to jak w szkole pomagał mi w nauce, jak wiernie trwał u mego boku, nawet gdy miałem zmienić się w istotę nocy, nasz pierwszy pocałunek, marzenia, które z nim wiązałem...

Poczułem, że coś ze mnie ucieka. Zakręciło mi się w głowie, oddychałem z trudem. Mimo to nie przestawałem.

I wreszcie, gdy dotknąłem dłonią jego koszulki na piersi, zdałem sobie sprawę, że krew krzepnie. Wstrzymałem oddech.

- Stiles?

Zmarszczył czoło i niespokojnie poruszył głową. Potem odetchnął głęboko i wreszcie otworzył oczy.

- Scott?

Roześmiałem się, łzy szczęścia popłynęły mi po policzkach.

- Udało się!

Przytuliłem go z całej siły.

- Nigdy więcej mi tego nie rób! Jesteś wszystkim, co mam ! Nie zniósłbym, gdyby... - głos mi się załamał.

- Wiem. Ja też... - wymamrotał mi w szyję.

Drżałem z ulgi, obejmując go kurczowo. Ocaliłem go...

Jednocześnie, gdzieś wiedziałem, że uratowanie Stilesa miało z pewnością jakąś cenę. Coś o czym się przekonam...

Ale skoro oboje żyliśmy, to raczej nie będzie to nic strasznego, więc czego się tu bać?

                                      

                                               *

Siedząc w oczekiwaniu na karetki, zastanawiałem się jak wytłumaczymy sanitariuszom i policji ilość trupów.

- Stiles, sądzę, że wkrótce będziemy musieli powiedzieć twojemu tacie o wilkołakach i innych tutejszych zjawiskach przyrodniczych - powiedziałem.

Chłopak pokiwał smętnie głową.

Wciąż się zataczał i ciężko oddychał; resztki tojadu wciąż w nim były. Zapewne czekało nas kilka dni w szpitalu...

Wokół były zwłoki kilkorga łowców i dwóch wilkołaków, których nie kojarzyłem; jeśli byli jacyś ranni, to najwidoczniej musieli uciec.

Kawałek od nas Theo i Liam układali wyniesionych ze środka Isaaca i Allison w pozycjach bocznych bezpiecznych.

Skończywszy, Raeken podszedł do nas i skinął Stilesowi głową.

- Lepiej?

- Przeżyję - burknął mój chłopak.

Podniosłem wzrok na Theo.

- Jak z nimi?

Theo ściągnął czoło, wyraźnie zmartwiony.

- Nie odzyskali przytomności nawet na chwilę... Nie czują bólu, więc Liam nie może im pomóc. W każdym razie Allison ma na moje oko wstrząs mózgu i potłuczone żebra... Z Isaakiem nie jest wiele lepiej. Mocno oberwał, to zaburzyło jego proces regeneracji... Pozostaje tylko ludzka medycyna.

Pokiwałem głową.

- Gdzie się w ogóle podziała reszta wilkołaków? -zapytałem. - Zostawili nas w spokoju.

Raeken prychnął.

- A po co mieli dalej atakować? Chris i Victoria zginęli, ich drużyna przetrzebiona... A odwet dokonany.

Zacisnąłem pieści.

- Więc to wszystko było na nic ? - wyszeptałem. - Derek wciąż żyje i jest Alfą... I spełnił swoje groźby. Cały ten opór... to ryzyko... były daremne?

Chłopak powoli pokręcił głową. Biły od niego spokój i pewność siebie.

- M y   wciąż żyjemy. Derek i jego sfora będą musieć się z nami w przyszłości liczyć. Póki tu jesteśmy, nigdy nie wygrają naprawdę.

Więc mam resztę życia prowadzić jakąś wojnę o... właśnie - o co? Theo chciał, by Liam został Alfą w miejsce Dereka. Allison - przypuszczalnie - gdy się obudzi, zapragnie zemsty. A czego chciałem ja? Tylko spokojnego życia.

Ścisnąłem dłoń Stilesa i uśmiechnąłem się lekko. Wciąż miałem jego. Dopóki tak było, nadal mogłem mieć nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży.

To nie była nasza walka. Wzięliśmy udział w bitwie... ale teraz nadszedł czas, by pomyśleć o sobie. I spróbować zacząć od nowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro