Rozdział szósty
4 lutego 2013 rok.
Zapowiadał się cholernie długi dzień. Pozostały mu jeszcze dwa pełne dni na szaleństwo i brak dyscypliny, a potem... potem musiał wyjechać do Willingen, żeby wystartować w konkursie drużynowym, jak i indywidualnym. Na samą myśl czuł przyjemne mrowienie w koniuszkach palców. A poza tym Schuster wybrał właśnie jego! Nie dość, że debiutował, to w jakim stylu! Startował z najlepszymi - Freund, Neumayer czy Freitag, o tych nazwiskach słyszał, gdy wielokrotnie marzył, aby dostać się do drużyny narodowej.
Młody, perspektywiczny jak i medialny zawodnik - właśnie tak opisywano Wellingera, wspinającego się po szczeblach sportowej kariery wzwyż.
A on? Chciał skakać, nie tracąc tej passy, którą do tej pory posiadał. Zupełnie przestał się skupiać na nauce, która teraz zeszła na drugi tor. Czuł, że ma przed sobą wszystko - zawód, nowe znajomości i pasję.
Oczywiście, gdzieś tam w duszy wiedział, że skoki nie potrwają wiecznie. W końcu nic nie było na zawsze. Próbował wszystkiego - od piłki nożnej aż po kombinację norweską, bez skutku. Rodzice wydawali wiele pieniędzy, inwestowali w syna, w końcu ten złoty chłopiec nie mógł się zmarnować. Znalazł swoje powołanie - miał nadzieję, że na dłużej. Najwidoczniej był naprawdę dobry w tym co robił i chciał wykonywać.
- Wiesz, że Bayern gra w te dni, gdy ska... - Martin nie dokończył swojej wypowiedzi, widząc skupienie na twarzy przyjaciela.
Blondyn przymknął na dosłownie parę sekund oczy, żeby wrócić myślami do konkursu, na którym już niedługo był zobowiązany wystąpić. Nadaremno. Cholernie bolała go głowa po wydarzeniach z poprzedniej nocy. Dostał kredyt zaufania od trenera i ojca, a on tak po prostu... po prostu zrobił to, co większość nastolatków w jego wieku. Postąpił szczeniacko.
- Słuchasz mnie jeszcze?
Andreas skomentował jego pytanie jednym "mhm". Był naprawdę zmęczony.
- Chodzi o tę dziewczynę, z którą przebalowałeś pół nocy?
I właśnie cały sen poszedł... zniknął.
- Dzięki, że o mnie myślisz, ale nie tym razem - odpowiedział, odgarniając włosy z czoła, które nieudolnie zwisały prosto na jego czoło.
- Chodzi o Julię? - Uniósł brwi.
- Nie! - prawie, że wykrzyknął, błagając w myślach, aby Martin wreszcie zakończył temat dziewczyn, które spotkał.
- Claudię?
- To nie o...
- Agnes?
- Żartujesz sobie, prawda? - To go wystarczająco orzeźwiło. - Za dwa dni wyjeżdżam. Myślałem o skokach - przyznał, przecierając jedną dłonią, czerwone źrenice. - Będziemy skakać drużynowo.
Oczywiście, podobny konkurs miał miejsce w listopadzie dwa tysiące dwunastego roku w Lillehammer, udało im się nawet wywalczyć pierwsze miejsce! Był tak wielce dumny z siebie, zresztą po każdym skoku starał się znaleźć choćby jedną pozytywną rzecz.
"Skacz, jakby ten skok był ostatnim w twoim życiu". Czerpał radość. Teraz czuł, że nie wie co zrobić. Miał na głowie naukę, z którą i tak był już do tyłu, zawody i... chcąc, nie chcąc do głowy przyszła mu Dalia, ale szybko wyrzucił tę myśl z umysłu. Były rzeczy ważne i ważniejsze.
- Ostatnio byliście pierwsi, w czym problem? - zapytał Martin, wstając z łóżka.
Schylił się, a następnie zaczął szukać pod meblem laptopa. On w przeciwieństwie do Wellingera traktował sport zupełnie niezobowiązująco. Owszem, lubił jeździć na nartach, ale nie widział w tym przyszłości. Zamierzał tak jak ojciec zostać policjantem i skończyć należycie szkołę - zaraz po tym, gdy się wyszaleje, a rodzic przestanie go strofować. Czyli... w dalekiej przyszłości.
- Bo oni są dobrzy - stwierdził uporczywie.
- A ja myślałem, że drużyna składa się z czterech osób, Andi. - Parsknął pod nosem. - Zawsze byłeś ode mnie mądrzejszy, ale teraz, nagle udzieliło ci się pieprzenie po wczorajszej nocy.
- Od rzeczy. Gadanie od rzeczy - poprawił go, dając do zrozumienia, że tamten wieczór był niczym niezwykłym.
Nie postanowił przejść na islam czy zmienić swojej orientacji, tak właściwie... po prostu się bawił.
- Jedno i to samo - prychnął Martin. - A Laura?
Powrót do martwego punktu. To nie tak, że Andreas stanowił chodzącą casanovę. Uczucia nigdy nie grały prostej roli w jego życiu, tym bardziej, że on nie potrafił się zakochać. Po prostu nie umiał. Ludzie mieli najróżniejsze problemy: niektórzy nie potrafili gwizdać, inni gotować czy grać w sudoku, a on... cóż, przynajmniej miłość nie sprawiała mu bólu, tak jak reszcie. Wciąż pamiętał czas, gdy Karla, znajoma z jego klasy zerwała z Martinem, bo zakochała się właśnie w nim. A on zajął się skokami - samobójczym sportem, jak to powtarzała jego matka.
- Julia, Laura, Claudia, Dalia, Agnes, kto jeszcze dojdzie do tej kolejki? - westchnął. - Och, czekaj, zapomniałem o Lisie.
- Dalia? - Uniósł brwi.
Wellinger właśnie się skompromitował. Postanowił to jak najszybciej zakończyć i wyjść z klęski, w którą się wpakował. Stanowczo i z pewnością siebie.
- Nieważne, nie znasz jej. - Machnął nonszalancko ręką. - Ale z racji, że zostały nam dwa dni, możemy je poświęcić na znalezienie ci dziewczyny. Choć z twoim charakterem może być ciężko. Dopiszemy to do wad - dodał automatycznie, decydując się na na ekspresyjną zmianę tematu.
Czuł jednocześnie wszechogarniający stres i budującą w żyłach ekscytację na myśl, że za dwa dni znów spotka najlepszych z możliwością popisu.
- Śmieszne. A wiesz co jest jeszcze zabawniejsze? - zapytał Martin, szykując ripostę.
Blondyn uniósł brwi, patrząc na przyjaciela wzrokiem typu: "I tak nie wygrasz", ale ten uśmiechnął się zwycięsko. Oboje potrzebowali ogromnej dawki snu lub kawy, czując, że gdy mówią, majaczą i plotą głupie nonsensy.
- Ani razu nie widziałem cię w pobliżu dziewczyny na dłużej niż... dosłownie kilka dni? Stary, to przerażające - westchnął, wpatrując się w twarz Wellingera.
Ten po raz kolejny wywrócił oczami. Miał przecież tyle czasu! Był młody i niezależny, nie potrzebował nikogo. Przyjaciel? Wspaniale, posiadał jednego. Znajomi? Jeszcze więcej. Rodzina? To najważniejsze. Jednak nigdy nie poczuł tego prawdziwego... nawet nie potrafił nazwać uczucia, które się gromadziło w człowieku, gdy czuł lekkie łopotanie motylich skrzydeł. Inni mieli to już za sobą - pierwsze zauroczenie, pierwsza miłość, pierwsze rozstanie. Nie on. Nigdy na to nie pozwolił.
- Przerażające jest to, że dochodzi ósma, a my wciąż nie poszliśmy spać. Mieliśmy jeszcze pojechać na skocznię i wieczorem spotkać się na stoku, nie taki był zamysł? - zapytał ze zmęczonym uśmiechem na twarzy. - Nie bawmy się w coś, co i tak nie wyjdzie.
Ten tylko prychnął pod nosem, mrucząc "zobaczymy".
***
There's no chance for us
It's all decided for us
This world has only one sweet moment set aside for us
Who wants to live forever
Who wants to live forever...?
Dźwięk piosenki ocucił go rozmyśleń. Stał na szczycie. Halny wiatr napierał w jego plecy. Było cholernie, dotkliwie zimno, a cieniutki kombinezon na nic się nie zdawał. Dopóki mógł, obejmował się ramionami i zakrywał szczupłe, acz umięśnione ciało ciemną kurtką. Był sam na najwyższej kondygnacji skoczni. Po jego głowie przechodziło wiele myśli, ale obiecał sobie, że zanim pojedzie do Willingen, potrenuje. Zapewniał Schustera i ojca, że się odpręży i ani razu nie pomyśli o konkursie - płonne nadzieje. Codziennie, gdy się budził, odliczał dni i godziny do wyjazdu, dopatrując się w sobie błędów i nie posiadając żadnego umiaru w samokrytyce. Siedział już na belce. Z góry wszystko wyglądało parokrotnie mniejsze. Tylko szczyt, które otaczały Garmisch się nie zmieniały. Te same ostre, zarysowane, oprószone białym puchem i echo niosące się aż tutaj, na skocznię. Serce zabiło mu mocniej niż dotychczas. Wziął jeden głęboki oddech, a później kolejne. Przecież nie miał się czego bać. Adrenalina była nieodłącznym czynnikiem jego życia, a to co teraz miało nastąpić, stawało się naturalną kolejnością rzeczy. Zjazd, skok, utrzymanie się w powietrzu i wylądowanie gdzieś daleko, najlepiej zwieńczone telemarkiem. Na to czekał. Nie mógł zawieść drużyny.
Potem przypomniał sobie rozmowę z Martinem i wszystko się zmieniło. Chciał zapomnieć. Natychmiast odepchnął się od drewnianego pala i ruszył. W głowie zadźwięczało mu wybicie z progu, a więc musiał znaleźć odpowiedni moment, wyważony. Nie spóźnić się. Nie odlecieć za wcześnie. Ptaki posiadały skrzydła, mogły je rozłożyć w każdej wolnej chwili, a Andreas miał... narty. Właśnie. Poleciał, czując ostre, porywiste powietrze. Wiało pod niego. Uśmiechnął się spod gogli, które zasłaniały jego wrażliwe oczy. Czuł, że może polecieć dalej i dalej, wystarczyło jeszcze trochę poczekać. Tak niewiele brakowało do wyczynu, godnego owacji na stojąco. Zachwyt przeważał w jego zachowaniu, ale miał prawo się cieszyć. Był młody i niewystarczająco doświadczony. Zamyślił się, a tym samym ledwo wylądował w przykucu. Zacisnął dłonie w pięści, wstrzymując oddech na dłużej niż dziesięć sekund. Nie chciał złamać nogi tuż przed jednym z najważniejszych wydarzeń, w których miał wziąć udział. Kontuzje musiały poczekać.
- Żyjesz?! - zawołał Martin z oddali, wpatrując się w bladego z osłupienia przyjaciela. - Mamy towarzystwo!
Andreas rozpiął kask i ściągnął z oczu gogle. Dłonie wciąż mu się trzęsły. Kątem oka ujrzał rzeszę ludzi, którzy z podziwem wpatrywali się w jego występ. Musiał przybrać inną postawę i pokazać, że co to dla niego. Ot zwykła góra. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył w stronę barierek, aby im pomachać. Co za ironia.
***
W małopojętym świecie, w którym żył niewielu rozumiało skoki narciarskie. Jeszcze mniejsza ilość je oglądała, a czy ktoś znał nazwiska godne pierwszej dziesiątki? W Niemczech, owszem. W Polsce? O Adamie Małyszu, Martinie Schmitt, Svenie Hannawaldzie czy Thomasie Morgensternie trudno było zapomnieć. Nie znajdowano miejsca dla słabeuszy, młodocianych konkurentów. Wellinger wierzył, że on nie zostanie zapomniany. Chciał być znany i podziwiany. Tak niewiele brakowało.
- Laura dzwoniła - odparł Martin, machając urządzeniem przed nosem chłopaka.
Wywrócił oczami. Poznał dziewczynę na samym początku liceum. Wydawała się inna niż wszyscy - ciekawa. Podchodził do niej stopniowo, bez jakiegokolwiek uczucia, które zresztą nigdy nie istniało. Później mijali się, aż wreszcie brunetka otwarcie przedstawiła mu to, co czuła. Był zaszokowany. Dla niego na pozór zabawa, okazała się czymś poważniejszym niż mógł się spodziewać. Ignorował jej telefony, aż w końcu postanowił odpowiedzieć. Zakończyć. Problem tkwił w tym, że nie potrafił. Coś przyciągało go do niej, jak jeden magnez do drugiego. To nie była miłość. Może to dzikie uczucie, którego po prostu nie potrafił zwyczajnie zatrzymać. Lubił ją. Spotykali się - czasem. Chwycił za telefon, a potem kazał się brunetowi zamknąć, byle tylko zagrać jak najmilszego. Najlepszego dla niej, skrytego pod kamuflażem jak kameleon.
- Halo? - zapytał do niebieskawego ekranu, powstrzymując się od zbędnego komentarza.
- Cześć, Andi. - Usłyszał rozentuzjazmowany głos, próbując zdrobnić jego imię na wszelkie możliwe sposoby.
Już na samym początku poprosił ją o to, lecz z czasem stało się irytujące. Hipokryta.
- Cześć Laura, co się dzieje? - Przeszedł do rzeczy bez żadnych ogródek.
Ważniejsze było to, czego ona chciała. Miała jechać wraz z nimi do Garmisch-Partenkirchen, ale ostatecznie zrezygnowała, tłumacząc się wyjazdem do innego miejsca z okazji dłuższego weekendu, jaki zafundowała im szkoła.
- Jesteś zajęty? - wyczuł jej speszenie w słuchawce.
No cóż, niby nie, ale...
- Ja... to nic wielkiego, zbieramy się na stok - przyznał, dając jej tym co nieco do zrozumienia.
Nastolatka była zdecydowanie inteligentna. Oboje znajdowali się w klasie matematycznej, choć ona prywatnie interesowała się dziennikarstwem i pisała artykuły dla gazety szkolnej. Kiedyś powiedziała mu, że to rodzice posłali ją do tej klasy, ze względu na umiejętności. On chciał się dostać na profil sportowy - nadaremno.
- Och, no tak. Rozumiem - parsknęła pod nosem, kontynuując swój wywód, nie zważając na ukryty przekaz. - Słuchaj, za parę dni, akurat, gdy będzie ten konkurs w Willingen, jadę tam! Możesz w to uwierzyć? Zobaczymy się!
Ściana. Pusta informacja. Wellinger przekalkulował to w głowie. Oczywiście, Laura przyjedzie do miejscowości, zobaczy jak wszyscy skaczą, ale będzie miał za obowiązek niańczenie jej. Pewnie jeszcze pokaże każdego ze znanych sportowców i zaprowadzi do tej prywatniejszej strony pomieszczeń. A ona zrobi wywiad.
- Słyszysz mnie? - zapytała, na co przytaknął.
- To świetnie - wydukał. - Naprawdę, bardzo się cieszę.
- Zadzwonię do ciebie, gdy będę na miejscu. Może przedstawisz mi nieco więcej ludzi i przybliżysz skoki, hm?
Niezauważalnie westchnął. I znów karuzela nabierała tempa. Tylko dlaczego to on zawsze grał ofiarę?
- Jeśli znajdę czas, jasne - dodał, biorąc to za jednoznaczne tak.
Rozmawiali jeszcze parę minut. Dyskutowali o szkole, feriach, imprezie, nadchodzących wydarzeniach, dosłownie wszystkim. Koniec końców to on się rozłączył, udając, że woła go Martin. Czuł się przytłoczony entuzjazmem brunetki, której wciąż nie zamykały się usta. Znów przypomniał sobie o poprzedniej nocy, karcąc się za to w myślach. Czuł, że postępuje źle, lecz nie miał pojęcia dlaczego. Czy naprawdę bawił się w tego cholernego casanovę? Ludzie traktowali go jak dzieciaka, więc taki też miał stosunek do innych spraw. Z wyjątkiem skoków.
- Zadzwonisz do niej? - Martin zmarszczył brwi, nie podnosząc się ani na sekundę z wygodnego łóżka.
Instynkt. Przeczucie. Może brunet o tym wiedział, tuż przed Andreasem. Pewnie tak było. Zawsze miał rację. Tylko dlaczego akurat teraz, gdy potrzebował tego cholernego skupienia?
- Nie wiem. Chcę się skupić na skokach.
***
Hejka naklejka moi mili! Laptopa jak nie było tak nie ma, ale za to jest rozdział z perspektywy Andreasa. W sumie to możecie napisać kogo wolicie czy może na zmianę. No w każdym razie jestem nawet zadowolona, nie jest źle, aczkolwiek - boże na co ja wykreowałam tego ciecia
Życzę miłego wieczoru x
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro