Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział osiemnasty - koniec


- Na ciebie? - Podniosła wzrok pełen irytacji i złości.

Co ją przy nim trzymało? Wspólne zainteresowania stały się tak naprawdę znikome, rozmowy wbijały nóż w plecy. Przyzwyczajenie wydawało się najbardziej prawdopodobne, choć teraz znajdowała nowe.

Odmienne uczucie wydawało się zabijać od środka, a potem wysysać resztki optymistycznej połowy Dalii, która zniknęła równy miesiąc temu. Teraz grała. Udawała marionetkę, którą nigdy nie była. Udawała uczucia, których nigdy nie poczuła. Z wyjątkiem tych do Andreasa, cóż szaleńczo relatywnych, ograniczonych do minimum.

- Nie dałaś nam szansy - zauważył sucho. - Nie sądzisz, że wszystko mogłoby się jeszcze zmienić?

Brzmiało niewiarygodnie cudownie. Obłudnie. A jednak udało mu się wkraść do serca Dalii cień wątpliwości.

- Miesiąc temu byłabym zachwycona. Dwa miesiące również. Kilka lat temu skakałabym ze szczęścia - odparła. - Ale na moje, a właściwie nasze nieszczęście, znam cię.

Żadnych skrupułów. Zero subtelności i przypominania o złamanym sercu. Miała wrażenie, że zanim odejdzie, powinna mu coś wyznać. Wewnętrznie trzęsła się jak osika. Na zewnątrz przypominała niczym niewzruszoną skałę.

- I może, gdybyś wtedy mnie nie zostawił na lodzie, wszystko wyglądałoby inaczej. Na tej głupiej imprezie nie musiałabym spędzić połowy nocy z Wellingerem, a potem użerać się z głupimi mediami i patrzeć, jak ty, nic a nic nie robiąc, ignorując mnie, flirtujesz z kolejną niewinną dziewczyną. - Prawie, że warknęła, pozwalając tym samym na utratę samokontroli.

Szkoda tylko, że nie wiedziała o jeszcze jednej osobie, przysłuchującej się ich konwersacji. Wszystko stałoby się łatwiejsze.

***

Żadnych podchodów. Czysta, prosta rozmowa, gdzie wszystko sobie wyjaśnimy - ja i ty. Powiem, zwierzę się i nie będę żałować tego, co zamierzam zrobić. Nie zapomnę. Uśmiechnę się, a twoje oczy znów będą się śmiać.

Biegła.

Dół wydawał się być tak odległy jak nigdy dotąd. Pośród wielu turystów i emerytów, mających nadzieję na spędzenie przyjemnego wieczoru w towarzystwie muzyki country i włoskiego jedzenia, nigdzie go nie widziała. Zastanawiała się czy naprawdę był tak niewyobrażalnie głupi, żeby czekać na zimnym wietrze? Niemiecki język co rusz przeplatał się z polskim słownictwem. Ciężko było odnaleźć tę jedną blond czuprynę w kręgu trzydziestu innych. Krążyła po pomieszczeniu przez około dziesięć minut. Myślała nad wyjściem, ale wewnętrzna intuicja nie dawała jej spokoju. Nie pozwoliła tak po prostu opuścić pomieszczenia i dać sobie święty spokój. Wreszcie, gdy go dojrzała, miała wrażenie, że w restauracji nie jest trzydzieści osób, a ponad sto. Obok niego stała Laura i cóż, nie zapowiadało się na wesołą rozmowę, tym bardziej, że ich miny wyrażały raczej niezadowolenie. Brunetka poklepała go po ramieniu, a następnie przytuliła do siebie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, przecież ta dwójka się przyjaźniła. Ponoć się przyjaźniła. Jednak po krótkim pocałunku w policzek, Dalia zaczęła mieć powątpienia. Stała tam jak słup soli, czekając aż Laura odejdzie z tym swoim niezmywalnym, sztucznym uśmiechem na ustach.

- Możemy porozmawiać? - zapytała, podchodząc bliżej po paru sekundach.

Była gotowa. Myślała, że uda się jej zaryzykować wszystkim, że pozwoli sobie na to. Za to w Andreasie nastąpiła mentalna przemiana. Nie wyglądał tak, jak paręnaście minut wcześniej. Nie uśmiechał się ani odrobinę. Powaga przejęła jego ciało, niszcząc w Dalii poczucie ledwie namacalnej odwagi.

- Wykorzystałaś mnie - odparł, w ogóle nie odpowiadając na poprzednie pytanie.

W tamtym momencie jej twarz mogła wyrażać wiele emocji: zaskoczenie, przerażenie, załamanie, niezrozumienie lub... nic. Po prostu nic.

- Co? - dopytała po raz kolejny. Nie śmiała się tłumaczyć.

Zresztą, nie miała nawet pojęcia co może powiedzieć.

- Mam powtórzyć po angielsku? - zapytał zirytowany.

Na jego twarzy malowało się czyste rozczarowanie. Możliwe, że chciał z nią porozmawiać, a jednocześnie żałował, że się odezwał. Pokręciła głową. Naprawdę? Właśnie tak to się kończy?

- Nie wykorzystałam cię, Andi - spróbowała, jak najspokojniej.

Wewnątrz targały nią niesamowite nerwy. To znaczy, nie miała pojęcia, jak ktokolwiek mógł się dowiedzieć. Ona i Alan byli sami. Przecież nikt nie wiedział, prócz tej dwójki.

- "Nie musiałabyś spędzać na tej głupiej imprezie połowy nocy z Wellingerem", gdyby on ocknął się? Naprawdę? Myślałem, że... Chociaż nie. Nie myślałem. Byłem głupi. Ten chłopak nadal tu jest, a ty dalej próbujesz sprawić, żeby o ciebie powalczył. Coś jeszcze? Przynajmniej ten jeden raz masz okazję być ze mną szczera. To całe odpychanie, wmawianie, że chodzi o media... nagle zaczęło nabierać sensu.

W tamtym momencie, paradoksalnie, nic nie miało najmniejszego sensu. Dziewczyna stała z otwartymi ustami, wpatrując się w kamienną twarz tego tak ukochanego przez fanów młodego sportowca, który łamał jej serce na tyle maleńkich kawałków ile tylko się dało. Ciął je niezniszczalnym nożem zbudowanym z gromiących słów. Niewątpliwie, czas pożegnania między tą dwójką, był nieuchronny.

- Wiesz, że to nieprawda - powiedziała trzęsącym się głosem. - Wiesz, że tak nie jest.

- Wiesz, że tak naprawdę cię nie znam. Przez cały czas intrygowałaś mnie, wydawało mi się, że jesteś... jesteś po prostu inną osobą. Prawdomówną. Tutaj również się myliłem.

Niszcz mnie dalej. Aż do kości. Spraw, że ból rozniesie się po całym ciele, sercu, zawędruje aż do duszy. Przecież nic dla Ciebie nie znaczę. Od teraz nie będę. Znajdziesz inną osobę, którą pokochasz, a potem zrozumiesz, że to błąd. Że tak naprawdę nie potrafisz znaleźć tego, co tutaj, teraz. Powiesz, że to nie w niej tkwi problem: to właśnie w tobie, ale nie potrafisz się do tego przyznać. Bo to ja byłam twoją trucizną. Oboje krzyczeliśmy o miłość, a tymczasem znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Przegraliśmy, Andreasie.

- Nie myliłeś się - odpowiedziała.

Kontynuacja tej rozmowy była jak wbicie żelaznego gwoździa w sam środek zniszczonej deski. Jak dolanie oliwy do ognia. Tłumaczenie wydawało się zbędne. Przecież on nie słuchał. Nie chciał wiedzieć. Wystarczył strach, który go niszczył od środka. Czuł go też wtedy, kiedy pierwszy raz wiatr zmienił kierunek. Kiedy on sam leciał na nartach przed siebie, ale donikąd. Jakby jechał na niewidzialnym rollercoasterze w górę aż pod sam szczyt, żeby potem pofrunąć w dół z niesamowitą prędkością. Zatrzymać się. Lub uderzyć o zeskok i nie czuć nic.

- Wszystko widziałem, Dalia. Laura mi...

- Więc to Laurze ufasz? Tej Laurze? Osobie, która w teorii jest twoją przyjaciółką, a w praktyce...

Przerwał jej. Atmosfera robiła się coraz cięższa, opadając w dół.

- To jest twoja odpowiedź na to wszystko? Laura? - Jego kostki u dłoni pobielały.

- Nikt inny raczej nie odbiera w twoim domu za ciebie telefonów. Nikt inny nie jest w tobie tak ukrycie zakochany.

- Jesteś zazdrosna - stwierdził. - Nie potrafisz zrozumieć, że ona nigdy nie była, nie jest i nie będzie dla mnie kimś więcej? Wciąż ci mało? To nie ja powinienem się przed tobą tłumaczyć.

Czy było jej mało? Czy była zazdrosna? Desperatka.

- Och, czyli to ja powinnam wytłumaczyć się z każdego życiowego błędu. Wspaniale. Jeśli nie chcesz mnie znać, wystarczy powiedzieć.

Możliwe, że poleciałoby o kilka słów za dużo. Możliwe, że pożegnanie, które tak nieuchronnie zbliżało się w ich stronę, nastało by właśnie teraz, gdyby nie Martin, połowicznie pijany, ciągnący tę dwójkę w stronę parkietu. Oboje zaciskali zęby ze złości, ale nie byli w stanie przeszkodzić radosnemu chłopakowi, który w tamtym momencie bawił się jak nigdy. To on ratował Andreasa, gdy ten go potrzebował. To on zawsze żartował z rzeczy, z których nie powinien. To on przypadkowo znalazł się w centrum chaosu, z którego nie potrafił odejść. Za późno. Piosenka się zmieniła. Nie leciało już "Viva Las Vegas", a "Again" Lenny'ego Kravitza. Zdecydowanie zbyt melancholijnie i niezręcznie. Destrukcyjnie. Może i znaleźli się w punkcie wyjścia, ale to właśnie wewnątrz ich serc rozbrzmiało doszczętne zniszczenie. Świadomość, że te kilka tygodni będą ostatnimi, gdy się zobaczą. A potem znów ból i przypomnienie poprzedniej rozmowy.

- Może faktycznie nie powinniśmy więcej rozmawiać. Nakręcamy się wzajemnie, a potem nasze oczekiwania wzrastają do niewiadomych rozmiarów. Myślę, że to bez sensu - odezwał się po jakiejś chwili.

Łganie szło mu jak z nut. Nie chciał okazać się słaby z powodu jednego beznadziejnego przypadku zwanego zakochaniem. No cóż, wewnątrz - owszem. Ranienie słowami mogło stać się jego nowym, ulubionym zajęciem. Przecież Andreas Wellinger nigdy nie oszalał z miłości. Nigdy nie został ofiarą. To on z udawanym, smutnym uśmiechem na ustach opuszczał skrzywdzone przez los, biedne dziewczyny. Zawsze wychodził z tych walk zwycięską ręką. Prawie zawsze.

- Poza tym, nawet nie udało nam się być razem, a już...

- Kłócimy się jak stare małżeństwo, czaję - dodała, czując, że gorzej być nie może. - Tak, to bez sensu.

Strasznie sztywno. Statycznie. Bez ceregieli. W dramatach filmowym, pewnie oboje zalali by się łzami. Pocałowali na pożegnanie. Nie potrafili odejść. Wszystko się zgadzało, prócz dwóch pierwszych punktów. O trzecim nie umieli porozmawiać - może nawet nie było o czym. Stali się tchórzami.

***
Andreas wiedział czego chce, dopóki Laura nie wstrząsnęła nim do góry nogami. Dopóki nie zrozumiał, że został wykorzystany przez niepozorną brunetkę, na punkcie której oszalał. A teraz tańczył z nią do piosenki, jaką wybiera się na wesele lub kiepską dyskotekę - ewentualnie wieczór lat osiemdziesiątych.

- Odbijany!

I nagle znów wszystko potoczyło się bardzo szybko, w mgnieniu oka. Pozostając przy słowie "bez sensu" opuścili siebie. Ona trafiła do Alana, a on do Laury. I może właśnie tak miało być. Może ta nastoletnia miłość, jaką mieli okazję doświadczyć, nieodwzajemniona lub... po prostu niepewna wskazała im właściwą drogę. Tylko i wyłącznie po to, żeby znaleźć inny tor życia, po którym mieli kroczyć. Dojrzeć. Stać się mądrzejszym.

- Ta wymiana coraz bardziej mi się podoba. - Laura zaśmiała się pod nosem.

Andreas pokiwał krótko głową, wykrzywiając usta w krzywym grymasie uśmiechu. Poruszali się nierówno w rytmie jednej z wielu nostalgicznych piosenek. Od czasu do czasu wymruczał pod nosem kilka słów byle tylko odpowiedzieć dziewczynie. Byle tylko dała mu święty spokój. Nigdy więcej się nie zakocham. Po czym, gdy tylko piosenka się zakończyła, pożegnał się z kilkoma osobami i wyszedł z restauracji. Bez nadziei. Bez oczekiwań. Jako zupełnie nowy Andreas.

I wonder if I
Ever see you again
I wonder if I
Ever see you again

***

Widzimy się kiedyś tam w drugiej części. Dziękuję za czytanie tego i każdy komentarz, gwiazdkę... Yas, będę tęsknić za tym ff.

Sprawiło mi to dużo radości, a teraz szykujcie się na emocjonalny rollercoaster - już niedługo wstawię coś nowego. Dokładnie zaplanowane z Waszym udziałem. Dobranoc!

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro