Rozdział 9 albo "Gra w kotka, myszkę i wojenkę"
Stasię obudził jakiś krzyk. Przez okno wpadały ciepłe niedzielne promienie, a w powietrzu unosił się drobny kurz. Dziewczyna usiadła na kocu i zamrugała. Ktoś znowu krzyknął i tym razem Stanisława wyłapała dość niewybredne przekleństwo Tadka.
Chłopiec wpadł do jej pokoju z miną wyrażającą dziwną mieszankę złości, strachu i zaskoczenia.
– Zwiał! – oświadczył. Stasi zajęło chwilę, zanim sens słów Tadka wreszcie dotarł do jej umysłu.
– Ale... niby jak? – wydusiła zaskoczona. Poderwała się z ziemi i ruszyła w stronę kuchni.
– Nie wiem! Uciekł, zniknął, wyparował, nie ważne! Nie ma go!
Stasia stanęła z bezradną miną przed pryczą, na której wczoraj zostawiła Franka. Przez chwilę szukała jakichkolwiek śladów, ale nie natrafiła na nic pomocnego.
– Wziął wszystkie swoje rzeczy... cholera, wiedziałem, że tak będzie! – Tadek znów wyrzucił z siebie krótką wiązankę przekleństw.
Do kuchni wpadły zwabione hałasem dziewczynki. Marianka natychmiast zauważyła brak pobitego.
– Co tu się stało? – spytała.
– Cóż, wygląda na to, że chłopiec od węgla nam uciekł – odpowiedziała Stasia ze zmarszczonymi brwiami.
– Poszedł donieść? – twarz Marianki zrobiła się czerwona, jak zawsze w podobnych sytuacjach. – Na Emilkę, czy na nich? – zakreśliła ręką nieokreślony kształt pomiędzy Tadkiem a Tosią. – Z resztą, to nie ważne! Dlaczego w ogóle go wpuściłaś?! Teraz nas wszystkich zastrzelą!
Stasia objęła siostrę i przytrzymała mocniej, gdy ta próbowała się wyrwać. Marianka jeszcze przez chwilę starała się odepchnąć Stasine ramiona, ale w końcu zwiotczała i schowała twarz za burzą loków. Nie chciała, żeby ktoś widział jej łzy.
– Nie poszedł donieść – oświadczyła Stasia, choć wcale nie była pewna swoich słów. – Martwi mnie raczej to, że wygląda dość podejrzanie, jest niezbyt zdrowy i nie wiemy, co właściwie chce zrobić. Ale spokojnie, znajdziemy go – dodała szybko. – Wątpię, aby udało mu się zajść daleko.
Dziewczyna włożyła buty i owinęła szyję szalikiem. Tadek, który zawsze sypiał gotowy do ucieczki, naciągnął tylko czapkę na uszy. Marianka też zaczęła wkładać płaszcz, ale Stasia przerwała jej stanowczo.
– Ty zostajesz. – Blondynka chciała protestować, ale Stasia nie dopuściła jej do głosu. – Musisz zostać, Tosia też, to będzie wyglądało idiotycznie, jeżeli całą czwórką będziemy biegać po mieście. Poza tym, ktoś musi być w domu, na wypadek, gdyby on wrócił. Jest pewna niewielka szansa, że poszedł po prostu do wychodka.
– Naprawdę myślisz, że to możliwe? – spytała sceptycznie Marianka.
– Myślę, że nie możemy tego całkiem wykluczyć – odpowiedziała. Dziewczynka prychnęła, ale nie próbowała dalej walczyć.
Stasia i Tadek wybiegli z mieszkania i niemal zlecieli po schodach. Makowska, choć sama nie wierzyła w to, co robi, na wszelki wypadek na chwilę zeszła na podwórko i sprawdziła drewniany wychodek, ale nie było w nim nikogo. Poszukiwacze wyszli na ulicę Karolkową i zawahali się. Na dworze nie było wiele ludzi, ot, kilku nadgorliwców, śpieszących na mszę na ósmą. Reszta Warszawiaków odsypiała jeszcze cały tydzień pracy
– Jest sens zgadywać, w którą stronę poszedł? – zapytał Tadek
– Wątpię – odparła Stasia. – Nie zauważyłeś, kiedy wychodził?
– Gdybym zauważył, to nie byłoby tej całej szopki – Chłopiec przez chwilę z irytacją patrzył to w jedną, to w drugą stronę ulicy. – Cholera, powinienem był to przewidzieć!
– Niby jak?
– On coś tam mówił jak wyszłaś... – wymruczał Tadek zawstydzony. – Chyba, że mam ci podziękować i przeprosić...
– I nie spytałaś, o co mu chodzi? – przerwała Stasia z niedowierzaniem.
– Spytałem – odparł chłopiec – Powiedział, że różnie może być, czy coś takiego.
– A ty wtedy?
– No... zasnąłem – mruknął Tadek.
– I nie obudziłeś się, jak wychodził? Przecież nie mógł tego zrobić cicho, to fizycznie niemożliwe!
– Gdybym się obudził, to przecież byśmy tu teraz nie sterczeli! – powtórzył chłopiec nieco za głośno. Przechodząca obok staruszka odwróciła głowę i spojrzała na niego z niesmakiem.
Stasia pokręciła głową.
– Przepraszam – mruknęła. – Ty idziesz w prawo, ja w lewo. Ten, kto go znajdzie, dowolnym sposobem, nie wyłączając przemocy, sprowadza uciekiniera z powrotem do mieszkania. Jeśli przez godzinę nam się nie uda, wracamy do domu i planujemy, co dalej. Jasne?
– Jak słońce – Tadek uśmiechnął się i odwrócił z zamiarem odejścia.
– Tadzio... – zaczęła Stasia. Chłopiec zatrzymał się. – Uważaj na siebie.
*
Przez pół godziny krążenia po Woli Stasia nie natrafiła nawet na ślad Franka. Jej początkowa złość i zaniepokojenie zaczęły przeradzać się w trudną do opanowania panikę. Zorientowała się, jak wadliwy był ich plan. Chłopak mógł zaszyć się na dowolnym podwórku, odjechać tramwajem, czy wejść do czyjegoś mieszkania, a nawet, jeżeli tego nie zrobił, do obejścia pozostawało kilkanaście ulic.
Usiadła na murku. Potrzebowała chwili na oddech. W oddali dało się widzieć tramwaj, który wjechał na sąsiednią ulicę, cichym dzwonieniem obwieszczając swoje przybycie. Grupa zapracowanych nawet w niedzielę osób, niechętnie wspięła się po schodkach do odpowiedniego wagonu. Dziewczyna już miała się podnosić, aby dalej krążyć po wolskich uliczkach, kiedy jej uwagę przykuł zaskakująco znajomy kształt.
Ktoś szedł w stronę przystanku, powoli, powłócząc nogami i opierając o ściany budynku. Choć był bardzo daleko, Stasia była niemal pewna, że to właśnie jej uciekinier. Ludzie mijali go obojętnie. Najwyraźniej zakładali, że to tylko kolejny Warszawski pijaczyna, który swą przygodę z bimbrem rozpoczął nieco za wcześnie. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i niemal pobiegła w stronę postaci. Kawałek przed poszukiwanym zawahała się jednak. Istniała niewielka szansa, że to nie Franek, a faktycznie przypadkowy Warszawiak. Wolałaby nie musieć tłumaczyć się później z obsztorcowania go.
Makowska ukryła się za rogiem i odczekała chwilę. Postać podeszła bliżej. Wystarczająco blisko, by Stasia ujrzała siniaki na twarzy i blond czuprynę nad czołem. Nie mogło być miejsca na pomyłkę.
Dziewczyna zaczatowała za węgłem aż chłopak znalazł się obok niej. Gdy był już niemal na równoległej do niej pozycji, wyskoczyła na ulicę i złapała go za kurtkę.
Franek chciał się bronić i na dodatek najwyraźniej uczył się kiedyś, jak to robić. Złapał Stasię za rękę i obrócił, tak, że wygięła się niewygodnie, ale zabrakło mu siły i zręczności, by powalić ją na ziemię, więc zmarł w miejscu, niezręcznie wygięty, z równie idiotycznie unieruchomioną Stasią w rękach. Dopiero wtedy zobaczył twarz napastnika.
– Zwariowałaś? – wyszeptał, ciągnąc dziewczynę z powrotem za jej węgieł. – Napadasz jak gestapo!
– Sam zwariowałeś! – odwarknęła Stasia, wyrywając rękę z jego uścisku – Wymknąłeś się jak włamywacz i biegasz po mieście w takim stanie!
– Stoję. Chodzę. Wystarczy – mruknął Franek, choć wyglądał jak żywe zaprzeczenie tych słów.
– Och, cudownie! I co niby zamierzałeś zrobić? Donieść Niemcom, że... – zająknęła się Stasia. Była prawie pewna, że Franek domyślił się wszystkiego, ale właściwe słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
– Nie, oczywiście, że nie – przerwał szybko. – Posłuchaj, muszę coś szybko załatwić, więc jakbyś była tak miła... – chłopak spróbował wyminąć dziewczynę, z marnym skutkiem. Stasia złapała go za poły kurtki i niemal przycisnęła do ściany. Franek sapnął ciężko. Makowskiej przeszło przez myśl, że może powinna poluźnić uścisk, aby go jeszcze bardziej nie uszkodzić, ale szybko odrzuciła ten pomysł. W jej wnętrznościach rodziło się właśnie coś nowego, niepokojąco przypominającego kłębek niepohamowanej furii. Furia skutecznie maskowała zupełnie inne uczucie, o wiele silniejsze i bardziej obezwładniające. Strach.
– Nie możesz nigdzie iść – starała się panować nad swoim głosem, ale Franek wyraźnie dostrzegł rodzącą się w zdaniu panikę. – Nie możesz pozwolić, żeby ktoś cię złapał, bo umówmy się, nie wyglądasz jak zwykły przechodzień. Oni zaczną cię przepytywać, mają swoje sposoby. Nawet się nie zorientujesz, a już wylądujesz w dole z dziurą w głowie. Zdradzisz im, co robiłeś po godzinie policyjnej i dla kogo, ale to właściwie żaden problem, skoro byli tak głupi, żeby cię gdzieś posyłać. Ale co gorsza, zdradzisz też kto ci pomógł. Zdradzisz, że tylko udawałam twoją siostrę. I że mam w domu... nie tego, kogo trzeba – dodała szeptem. Franek podniósł brwi, pozornie zaskoczony, ale zrobił to z pewnym opóźnieniem. – Wiem, że zauważyłeś – kontynuowała Stasia. – Nie jesteś głupi. Ja też nie. Widziałam, jak na nich patrzyłeś!
Chłopak, choć w tym momencie był to jego najmniejszy problem, poczuł się urażony sugestią, że mógłby wydać kogokolwiek Niemcom.
– Nie jestem zdrajcą – skwitował oburzony. Delikatnie rozluźnił palce Stasi i odczepił jej dłonie od swojej kurtki.
– Ale jesteś człowiekiem. A ludzie boją się bólu. Wiesz, jak wyglądają te ich przesłuchania? – odparła dziewczyna, ale nie próbowała znowu złapać Franka.
– Naprawdę wyglądam, jakbym bał się bólu? – spytał w odpowiedzi. Uśmiechnął się delikatnie. Fioletowe siniaki błysnęły w niedzielnym słońcu. Stasia nie odpowiedziała, zacisnęła tylko usta w wąsku kreskę. Patrzyła, jak powoli, uważnie, opierając się o ściany budynków, Franek stawia kilka kroków. Przez chwilę się nad czymś zastanawiała. W końcu podeszła do chłopaka i wzięła go pod ramię.
– To gdzie idziemy? – spytała.
– Nie idziemy. Ja idę – odpowiedział i spróbował odsunąć od siebie Stasię, choć zrobił to bez przekonania.
– Pytanie brzmiało, gdzie – dziewczyna tylko wzmocniła uścisk. – Poza tym, potrzebujesz kogoś, kto nie wygląda podejrzanie i w razie kłopotów zamydli Niemcom oczy.
Franek już nie protestował.
– W stronę dworca – mruknął. – Ale musimy się pośpieszyć.
Stasia pokiwała głową i przyśpieszyła kroku. Franek zacisnął zęby i starał się całą swoją uwagę skupić na w miarę szybkim poruszaniu nogami.
Szli tak już kilkanaście minut. Chłopak zwalniał coraz bardziej i zaczął gubić krok. W końcu potknął się o wystający krawężnik i runął na chodnik.
– Nie zdążymy – wystękał, gdy udało mu się podnieść do pozycji siedzącej. Stasia skinęła poważnie głową.
– Co chcesz tam zrobić?
– Muszę być przed pociągiem o ósmej trzydzieści – odpowiedział, podnosząc się. Tylko z jego zmarszczonych brwi Stasia mogła odczytać, jak bardzo się denerwował.
– Pytam, co tam chcesz zrobić? – powtórzyła.
– Muszę przeciąć kilka przewodów – odpowiedział.
– I chciałeś to robić tym? – Dziewczyna wskazała na usztywnione na listwie palce. – Dokładniej. Gdzie są te przewody?
– Ale po co... – zaczął Franek, choć domyślał się odpowiedzi.
– Nie ważne. Gdzie są przewody? Powiedz wszystko dokładnie, tak jak powiedzieli tobie.
Chłopak w kilku zdaniach streścił najważniejsze, jak mu się wydawało, informacje. Stasia pokiwała głową.
– Zostań tu – rzuciła.
– Czekaj, co ty... – Franek podniósł się niezgrabnie. Stasia powstrzymała go ruchem ręki.
– Zostań tutaj – powtórzyła. – Zaraz wrócę. Udawaj żebraka. Albo pijaka, jak wolisz.
Chłopak chciał dalej protestować, ale nie miało to sensu. Makowska zdążyła już odbiec i właśnie znikała za rogiem ulicy.
*
Pół godziny później Stasia już była z powrotem. Opadła ciężko na chodnik obok Franka i oparła się plecami o kamienicę.
– Zrobione – oznajmiła.
Franek przez chwilę mierzył ją uważnym spojrzeniem.
– Wiesz, jak nierozsądne było to, co zrobiłaś? – spytał.
– Mówiąc szczerze, uważam, że było to bardziej rozważne niż pozwolenie tobie na działanie – odparła Stasia, wygładzając fałdki spódnicy. – Mniej zwracam uwagę, jestem szybsza i, wybacz, sprawniejsza. Przynajmniej w obecnym stanie – dodała, na widok kwaśnej miny chłopaka. Podniosła się z chodnika. – Idziemy.
– Niby gdzie? – spytał Franek, kiedy Stasia złapała go za ręce i pociągnęła w górę.
– Do mnie do mieszkania. Umówiłam się z Tadkiem, że ten, kto cię znajdzie, ma pozwolenie na użycie przemocy i musi bezwzględnie zaciągnąć cię do domu, gdzie, oczywiście po sprawiedliwym procesie sądowym, wymierzona zostanie odpowiednia kara. – Stasia uśmiechnęła się pod nosem. Chłopak musiał się przez chwilę zastanowić, zanim uznał to za żart.
*
– Chyba mamy sobie trochę do wyjaśnienia.
To, co spotkało Franka po przejściu przez próg mieszkania, nie było do końca procesem, ale nie dało się ukryć, że dość go przypominało. Przy stole usiedli wszyscy, którzy byli w stanie utrzymać się w pionie. Marianka, Tosia i Stasia trwały na swoich miejscach w niemal idealnym bezruchu. Tadek, chociaż zaraz po wejściu poważnie rozważał uderzenie Franka w twarz, postanowił jednak okazać mu chwilowe miłosierdzie i zdobył się nawet na nalanie uciekinierowi gorzkiej herbaty z obierków. Stasia również przyjęła swój kubek z naparem i zaczęła:
– Myślę, że to dobry moment, abyś się wytłumaczył – zwróciła się do Franka, który niechętnie pokiwał głową. Nie zaczął jednak od razu mówić, tylko wziął łyk napoju i postarał się nie skrzywić. Po chwili namysłu powiedział:
– No więc, wczoraj miałem coś do załatwienia...
– Dokładnie. Mów dokładnie – przerwała mu Stasia. Chłopak westchnął. Starał się przypomnieć sobie, czy w szkole Makowska też nadużywała tego słowa, ale jak na złość wszystkie wspomnienia z nią związane nagle mu się zatarły.
– Dostałem zadanie. Miałem uszkodzić kable przy stacji kolejowej na Woli, przed przyjazdem pociągu z Dworca głównego o ósmej trzydzieści. Chodziło o odcięcie telefonu i telegrafu na co najmniej pół godziny. Planowałem wieczorem wślizgnąć się do budynków roboczych. Tam pod sufitem są takie okna, których nikt nie pilnuje, ale nie mogłem od razu przeciąć tych przewodów, musiałem to zrobić chwilę przed przyjazdem pociągu. Chciałem przenocować na jakichś workach ze zbożem i zwędzić strój roboczy. Rano miałem już wyglądać, jakbym po prostu przyszedł do pracy, nikt by nie spytał, dlaczego grzebię przy kablach. A potem zniknąłbym niezauważony.
– Świetnie. Więc dlaczego nie wyszło? – spytał Tadek. Franek zawahał się.
– Ja... zapomniałem, że zmieniają godzinę policyjną. – mruknął, unikając spojrzeń otaczających go oskarżycieli.
Na chwilę zapanowała cisza.
– Nie wierzę – Stasia pokręciła głową. – Powtarzali to wszędzie, rozwieszali obwieszczenia, drukowali we wszystkich gazetach, a ty tak po prostu zapomniałeś? Pierwszy raz robiłeś coś takiego, czy jak?
Franek delikatnie poczerwieniał na twarzy.
– Właściwie, to to miało być coś w rodzaju sprawdzianu... – odpowiedział.
– W takim razie chyba nie zdałeś – skomentowała dziewczyna. – Nie chcę być niemiła, ale to jedna z głupszych rzeczy, jakie mogłeś pominąć.
Franek uśmiechnął się.
– Cóż, jeśli faktycznie udało ci się przeciąć te kable, to mam spore szanse, że nikt nie zauważy mojej porażki.
Stasia przewróciła oczyma. Po chwili jednak jej twarz znowu stała się poważna.
– A kto dokładnie, jeśli łaska, miałby jej nie zauważyć? – spytała.
– Nie mogę wam powiedzieć – odpowiedział natychmiast Franek. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Wrócimy do tego – oświadczyła.
– Mam ciekawsze pytanie – wciął się nagle Tadek. – Dlaczego akurat ich mieszkanie?
Stasia drgnęła. Ich – pomyślała. – Nie nasze. Zrobiło jej się szkoda chłopca. Po raz kolejny nie wiedziała, jak załatać dziury z jego przeszłości. Tadek zauważył wzrok dziewczyny, ale nie poprawił się. Powiedział prawdę. To nie był jego dom.
– Cóż, możesz nie wiedzieć, ale chodziliśmy kiedyś razem ze Stasią do szkoły. Jej mama uczyła francuskiego – wyjaśnił Franek. – Potem twój ojciec umarł, wy się przeprowadziliście – zwrócił się do Stasi – i, chociaż nigdy was tu nie odwiedziłem, nadal przyjaźniłem się z Marcinem, a jego mama z twoją... – zawahał się – przynajmniej przez jakiś czas. Upraszczając, chyba tydzień temu jego matka dała nam sukienkę ślubną i kazała zanieść ją do was. – Stasia poczuła, jak w jej głowie coś nagle zaskoczyło.
– Wcale nie potrzebowali żadnego przedłużenia sukienki, prawda? Chodziło tylko o sprawdzenie, czemu urwaliśmy ze wszystkimi kontakt... – spytała, patrząc Frankowi w oczy.
– Mylisz się – odpowiedział chłopak. – Przynajmniej częściowo. Nie chodziło o sprawdzenie, dlaczego zaczęliście wszystkich unikać, tylko czy żyjecie i czy wszystko u was dobrze. I chociaż na tym akurat się nie znam, to sukienka naprawdę potrzebowała przedłużenia. Fakt faktem, nie dla kuzynki Marcina i nie na najbliższe wesele, ale to chyba nie jest takie ważne, prawda?
Stasia westchnęła. Nie mogła im powiedzieć prawdy. Ani Frankowi, ani Marcinowi, ani nawet Tadkowi.
– I uważasz tę ekspertyzę za udaną, jeśli można wiedzieć? – spytała wyjątkowo chłodnym tonem. Franek uśmiechnął się.
– Zawsze zmieniasz trochę sposób mówienia, kiedy temat schodzi na twoją mamę. – Stasia spojrzała na niego wilkiem. – Ale jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, to owszem, ta wycieczka była dość... pouczająca.
Makowska skinęła głową. Na razie taka odpowiedź była wystarczająca.
– Jeszcze jednej rzeczy nie rozumiem. Tydzień temu przyszedł tylko Marcin. Ty nigdy tu nie byłeś. Tymczasem wczoraj, jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, dałeś się złapać Niemcowi akurat pod naszą kamienicą i bezbłędnie zaprowadziłeś go do odpowiedniego mieszkania. Jak?
– To akurat proste. Poszedłem wtedy z Marcinem. Mieliśmy wejść razem, ale tuż przed wejściem uznaliśmy, że cię spłoszymy – Stasia skrzywiła się urażona. – Więc on zapukał, a ja poszedłem na górę i czekałem na półpiętrze. Zdążyłem zapamiętać piętro i drzwi. Kiedy wczoraj szedłem przez miasto... zauważyłem, że coś jest nie tak. W końcu przypomniałem sobie, że mieli zmienić godzinę policyjną, ale było już trochę za późno. Ten szwab szedł, ja nie miałem jak go wyminąć, sprawdzał każde podwórko po kolei... To był impuls, na Woli nie znam prawie nikogo, wiedziałem tylko, gdzie ty mieszasz... U was na podwórku była taka kupa węgla, schowałem się za nią, ale Niemiec mnie usłyszał... Dalszą część już znasz.
– I on niby tak cię stłukł za to, że znalazł cię pod własnym domem przy kupie węgla? – spytała z niedowierzaniem Stasia.
– Och, nie, oczywiście, że nie! Stłukł mnie za to, że próbowałem żartować. A potem się kłócić. To był najwyraźniej jeden z tych, którzy lubią uległość. – stwierdził Franek. Stasia skinęła głową z cierpką miną.
– Nagle wszystko jest jasne – stwierdziła. – Zgromadzenie uważam za zakończone.
Tadek zebrał wszystkie kubki i zabrał się za ich mycie. Tosia, po uzyskaniu u Stasi odpowiedniego pozwolenia, ubrała się i wybiegła na dwór. Marianka poszła sprawdzić, czy Emilka nadal śpi. Przy stole zostali tylko Franek i Stanisława.
– Nie będą się o ciebie martwić w domu? – spytała Stasia.
– Raczej nie. Wiedzieli, co robię... no, powiedzmy, wiedzieli, że to co robię jest średnio legalne i zajmie trochę czasu... raczej tak. Wystarczy, że nie napiszą o moim pojmaniu w żadnej z gazet i że wrócę do domu przed dziewiątą.
– Przed ósmą. Godzina policyjna jest o ósmej – Stasia posłała chłopakowi pełne politowania spojrzenie.
– Faktycznie. Stanisława Makowska jak zawsze perfekcyjna – stwierdził chłopak z uśmiechem.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Dwa lata zrobiły swoje. Twarz Stasi, która niemal zupełnie straciła kolory po śmierci ojca, nie odzyskała dawnych rumieńców. Na Franka zerkała młoda kobieta, o lekko zgarbionej sylwetce, z sinymi cieniami pod oczami i z poważnym spojrzeniem. Przed Stasią natomiast stał żołnierz. Ubrany w prawdzie po cywilnemu, ale zdradzały go siniaki na twarzy i pewien charakterystyczny rodzaj zaciętości w oczach.
Nie byli już dziećmi.
– Masz pojęcie, jak tragicznie to wszystko mogło się skończyć? – wyszeptała Stasia, myśląc o momencie, w którym zobaczyła Niemca na progu.
– To się nazywa ryzyko zawodowe – Franek znowu się uśmiechnął – Ofiara, jaką każdy z nas musi ponieść wobec Ojczyzny, naszego Wielkiego Zbiorowego Obowiązku!
– Norwid – mruknęła dziewczyna. – Imponujące. Wiesz chociaż, co mówisz? Wierzysz w to? – uśmiech chłopaka wydał jej się nagle odrobinę szyderczy.
– Cóż, ja bym to ujął prościej – odpowiedział. – I dodałbym kilka słów od serca dla Niemców. Ale obawiam się, że moja dewiza mogłaby zostać uznana za nieco zbyt bezpośrednią. Ewentualnie wulgarną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro