Rozdział 8 albo "Języki obce i szyfry rodzime"
– Guten Abend! – zaczął Niemiec, wchodząc do mieszkania z pchanym przed sobą chłopakiem. Wyduszenie z siebie jakiegokolwiek dźwięku zabrało Stasi pełne cztery sekundy.
– Guten – odpowiedziała w końcu, przesuwając się do tyłu, aby zrobić miejsce wchodzącym. Usłyszała, jak jej powitanie niczym echo powtarza Marianka.
Stasia, jakby to, co już się wydarzyło nie było wystarczającym szokiem, zauważyła, że Franek stara się rozpaczliwie zwrócić jej uwagę, unikając przy tym wzroku Niemca. Miał spojrzenie zaszczutego zwierzęcia, które beznadziejnie stara się znaleźć drogę ucieczki. A za drogę - z jakiegoś powodu - najwyraźniej wybrał sobie Stasine oczy.
– Ratuj – wyszeptał bezgłośnie. Po chwili wyraz jego twarzy się zmienił. Stała się pewna siebie, a nawet butna, choć było to nieco nieszczere.
– Siostro! – krzyknął chłopak, czym wprawił Stasię w absolutne osłupienie. – Siostro, przecież wyszedłem tylko na chwilę, po węgiel... Powiedz mu to, no proszę ci... – nie skończył. Żołnierz uciszył go uderzeniem w twarz.
Mózg Stasi pracował na najwyższych obrotach. Dziewczyna miała wrażenie, że za chwilę się przegrzeje i jej głowa eksploduje. Siostro... o co mu niby... nie! Makowska pojęła w końcu, co miało oznaczać to osobliwe powitanie. Nie, przecież nie mógłby... mój Boże, to tak nierozsądne... to samobójstwo! – Kołotało jej się rozpaczliwie w głowie, jednak nie wpadła na żaden inny pomysł tłumaczący zachowanie Franka. Postanowiła więc grać rolę, którą powierzył jej chłopak i mieć nadzieję, że nie sprowadzi w ten sposób śmierci na całą swoją rodzinę.
– Ty idioto! – krzyknęła po polsku, podchodząc do chłopaka i, ku zaskoczeniu Niemca, ciągnąc go za ucho. – Jak mogłeś wyłazić z domu po godzinie policyjnej?! Matka cię zabije! – Stasia niemal czuła, jak stojąca za nią Marianka próbuje dojść do tego, co właśnie się dzieje, ale nie potrafiła jej w tym pomóc. Udała więc długi oddech, który miałby służyć uspokojeniu ze złości i odsunęła się krok do tyłu, bo Niemiec właśnie zbierał się, aby zareagować na jej wcześniejszy występek.
– Bardzo pana za niego przepraszam, to naprawdę imbecyl... – zwróciła się do żołnierza, nadal po polsku, jednak już dużo spokojniej. Nie miałaby żadnego kłopotu z powiedzeniem tego samego po niemiecku, ale chciała sprawdzić, czy przybysz rozumiał obcy sobie język. Ku jej zadowoleniu Niemiec pokręcił głową, aby pokazać, że nie wie, o co chodzi.
– Sagen Sie auf Deutsch! – nakazał. Stasia posłała mu szybkie oceniające spotkanie. Wyglądał na raczej młodego, choć stopnie na uniformie wskazywały na pewne doświadczenie wojskowe. Zwykły zielony mundur – pomyślała Stasia z ulgą – Nie Gestapo i nie Esesmann. Nic strasznego. Chyba.
– Oczywiście – odpowiedziała już płynnym niemieckim. W duchu błogosławiła surowe nauki swojej matki. – Przepraszam bardzo za tego imbecyla...
Niemiec przerwał jej ruchem ręki. To on chciał zadawać tam pytania. Stasia nie protestowała.
– Kim Panie są dla tego człowieka? – spytał, wskazując głową Mariankę, ale pytanie wyraźnie kierował do Stasi.
– To jest nasz brat – odparła, choć jej resztki zdrowego rozsądku biły właśnie we wszystkie nieistniejące dzwony, ogłaszając alarm ryzykanctwa stulecia. Niemiec pokiwał głową.
– Dokumenty – rzucił krótko. Stasia kazała Mariance zostać z żołnierzem, a sama udała się do swojej sypialni. Na jej widok Tosia zerwała się z łóżka, ale dziewczyna przyłożyła palec do ust i zaczęła grzebać w swoim chlebaku. Po chwili odnalazła potrzebne kenkarty i wróciła do przedpokoju.
Niemiec rzucił okiem na papiery. Z kieszeni wyjął inną kenkartę i zaczął porównywać ich zawartość. Zmarszczył brwi.
– Dlaczego macie inne nazwiska? – spytał, stukając palcem w odpowiednie miejsca na dokumentach.
Stasia zastygła na chwilę. Choć było to tak oczywiste, pominęła w myślach drobny szczegół, jakim była różnica nazwisk jej i Franka. Zaraz jednak odpowiedź sama wpłynęła do jej głowy.
– Mamy innych ojców. Nasza matka najpierw wyszła za mąż za Jabłońskiego i jego synem jest właśnie ten idiota, ale potem on zmarł i... – żołnierz przerwał jej ruchem ręki, dając znać, że nie obchodzi go dalsza część tych zmyślonych rewelacji. Odłożył dokumenty na stół i jeszcze raz uważnie im się przyjrzał. Bardzo dobrze – uznała Stasia – myśl, że jestem gadatliwą idiotką.
– A gdzie rodzice? – spytał w końcu.
– Ojciec nie żyje, ani jeden, ani drugi, a matka śpi dzisiaj u babci, która jest chora...
– Jest tu ktoś jeszcze? – przerwał jej, rzucając ciekawskie spojrzenie w stronę zamkniętego pokoju.
– Są jeszcze dwie nasze kuzynki, ale one śpią i lepiej ich nie budzić – odparła Stasia, patrząc na Niemca znacząco.
– Niby dlaczego? – spytał, kierując kroki w stronę drzwi.
– Są chore na tyfus – wypaliła Stasia, po czym postarała się ułożyć usta w podkuwkę.
To wyznanie skutecznie zatrzymało żołnierza.
– Macie w domu dzieciaki chore na tyfus, a matka poszła spać gdzieś indziej?
– Babcia jest jeszcze bardziej chora – wcięła się nagle Marianka, oczywiście z przerażoną miną, ale jej głos brzmiał wystarczająco smutno, aby wydać się autentyczny. Żołnierz znowu machnął ręką, przerywając opowieść o losach rodziny Makowskich. Po co ciągle pytasz, skoro nie chcesz znać odpowiedzi? – pomyślała Stasia, ale nie odezwała się.
Niemiec zrobił kilka kroków wokół przedpokoju. Choć wyraźnie miał na to ochotę, nie odważył się wejść do pokoju, w którym rzekomo leżały chore. Z pewnością miał na głowie wystarczająco dużo swoich problemów, aby nie dokładać do nich zakażenia tyfusem. W końcu znowu stanął i, najwyraźniej z braku pomysłu na dalsze działania, zwrócił wzrok na Stasię. Wydawało jej się, że chce coś powiedzieć, ale żołnierz tylko stał. W jego spojrzeniu coś się zmieniło, Makowska wyczuła to, choć nie potrafiła określić, co dokładnie. Gwałtowna potrzeba znalezienia się jak najdalej od tego człowieka szarpnęła jej wnętrznościami.
– Czy mogę poprosić o herbatę? – spytał w końcu żołnierz nadspodziewanie miękkim tonem. Stasia gwałtownie pokiwała głową i niemal wybiegła do kuchni. Marianka podążyła za siostrą jak cień.
Stasia nastawiła wodę w czajniku i wrzuciła do kubka wysuszone obierki od marchewek.
– Myślisz, że on to wypije? – szepnęła Marianka, mierząc krytycznym spojrzeniem brunatne grudki na dnie naczynia.
– Chyba nie będzie miał wyjścia – odparła Stasia, ale na wszelki wypadek wsypała do kubka prawie cztery łyżeczki cukru. – Jutro będą nowe kartki – dodała pocieszająco, widząc tęskne spojrzenie siostry.
W tym czasie Niemiec za zamkniętymi drzwiami przepytywał dalej Franka. Stasia, pomimo najszczerszych chęci, nie była w stanie usłyszeć, o czym rozmawiają i wzbudziło to w niej spory niepokój. Gdyby żołnierz potem zadał jej te same pytania, ich odpowiedzi mogły nie być spójne.
Woda w końcu się zagotowała, więc Makowska nalała wrzątku do kubka. Panienki wróciły do przedpokoju. Stasia podała żołnierzowi napar, a ten uśmiechnął się, choć musiał zauważyć, że nie dostał prawdziwej herbaty. W Stanisławie znowu obudziła się paniczna potrzeba ucieczki, jeszcze silniejsza niż poprzednio. Uspokój się – nakazała sobie w myślach. – Pamiętaj, on nie widzi w tobie ciebie, tylko gadatliwą idiotkę. Przypadkową pannę z przypadkowego mieszkania, nie córkę doktora Makowskiego. Utrzymaj to.
Zaczęła zadawać pytania. Nieistotne, głupie pytania, których nie umiała sobie potem przypomnieć. Skupiała się na wywołaniu podziwu na twarzy po każdej odpowiedzi Niemca i do śmiechu po każdym jego żarcie. Musiało to wyglądać nieco sztucznie, gdyż Marianka nieświadomie wydęła wargi, ale żołnierzowi najwyraźniej sztuczność wcale nie przeszkadzała. Stasia nie miała pojęcia, ile czasu trwa już cała ta maskarada, ale każda cząsteczka jej ciała pragnęła, aby mogła zakończyć ów pokaz fałszu.
W końcu Niemiec spojrzał na zegarek i teatralnym gestem uderzył się dłonią w czoło. Było to zagranie w oczywisty sposób nieszczere, tak samo jak zaangażowanie Stasi, ale dziewczyna udała, że ją to rozbawiło. Idiotka. Bądź idiotką. Dokładnie. Zaraz sobie pójdzie.
– Na mnie powoli już pora – zaczął żołnierz – ale została nam jeszcze jedna sprawa do załatwienia... – rzucił niechętne spojrzenie Frankowi. – Właściwie powinienem był smarkacza zastrzelić, ale zarzekał się, że wyszedł tylko na chwilę po ten cholerny węgiel...
– Tak, naprawdę bardzo pana za niego przepraszam... Jest narwany, ale to dobry chłopak. Chociaż muszę panu przyznać rację, że to było okropnie nierozsądne! Jestem pewna, że matka spierze go porządnie, jak tylko wróci do domu!
Przez twarz Niemca przeszedł jakiś błysk. Na chwilę nadał jej wyraz drapieżnego zwierzęcia.
– Właściwie... myślę, że ją wyręczę. – powiedział. Stasia na chwilę zdębiała.
– Och... Ja, naturlich – mruknęła.
– Smarkaczowi należy się kara, nie sądzi panienka? – dodał żołnierz. Błysk, który przed chwilą rozświetlił jego twarz, teraz utrzymał się. Stasia nie potrafiła nazwać uczuć, które wyrażała mina Niemca. Zdawało jej się, że to jest oblicze istoty pierwotnej, przepełnionej dziką i niezrozumiałą rządzą krwi, a języków, w których dałoby się ją opisać, już od dawna nikt nie pamiętał.
– Oczywiście. – Dziewczyn spuściła twarz, aby choć trochę ukryć ją przed żołnierzem.
Mężczyzna podszedł do stojącego od dobrej chwili w kącie Franka i szarpnął go za kołnierz. Chłopak wylądował na podłodze. Chciał się podnieść, ale Niemiec przytrzymał go przy ziemi.
– Leż – warknął. Rozejrzał się jeszcze raz, aż jego wzrok padł na stojącą w kącie miotłę. Podszedł do niej i przez chwilę warzył w dłoni. Stasia poczuła, że kręci jej się w głowie. Usłyszała, jak Marianka gwałtownie wciąga powietrze
– To co? Za wyjście po ósmej będzie osiem razy? – spytał żołnierz, podchodząc do Franka. Makowska zmusiła się, żeby nie zamknąć oczu.
Głuche łupnięcie rozległo się po całym mieszkaniu. Diabeł! – pomyślała Stasia. Kolejne łupnięcie. I jeszcze jedno. Franek nie krzyczał. Kurczowo zacisnął szczęki i jedynie starał się osłonić ramionami twarz i brzuch. Po kolejnych razach tylko stękał, jakby nie chciał okazać słabości. Makowska przestała liczyć i tylko wymyślała nowe epitety, które chciała wykrzyczeć Niemcowi w twarz. Marianka obok stała dumna i wyprostowana, ale oczy miała zamknięte.
Kolejne łupnięcie. Kij miotły pękł. Nie żeby był specjalnie nowy czy wytrzymały, ale Stasi i tak zrobiło się słabo. Żołnierz posłał dziewczynie przepraszające spojrzenie, od którego zebrało jej się na wymioty. Diabeł! Diabeł, diabeł, diabeł, cholerny diabeł...
Niemiec nie przejął się specjalnie utratą narzędzia. Bez zbędnego namysłu kopnął Franka w twarz. Raz, drugi, trzeci... nie patrzył już nawet, w co celuje, uderzał na oślep, wyładowując całą swoją frustrację i strach. Na pewno przekroczył już umówioną ósemkę, chyba nawet piętnastkę...
Stasia czuła, że musi to jakoś zatrzymać, ale w jej głowie panował zbyt wielki chaos. W końcu Niemiec uspokoił się trochę. Wziął głęboki oddech i ostatni raz, jakby w ramach dopełnienia całej tej tragicznej sceny, kopnął chłopaka w brzuch.
– To by było na tyle – zwrócił się do Stasi. – Dziękuję za herbatę. – Rzucił ostatnie, pełne satysfakcji spojrzenie na leżącego na podłodze chłopaka. – Mam nadzieję, że młokos na długo popamięta te lekcję. Heil Hitler!
– Heil – mruknęła Stasia, ale Niemiec opuścił już mieszkanie.
Makowska pozwoliła sobie na pełne dziesięć sekund odpoczynku. Zamknęła oczy i przez moment oddychała powoli. W końcu, choć bardzo bała się tego, co zobaczy, musiała podejść do Franka.
Przy zbitym klęczała już Marianka, ale trwała w bezruchu, niepewna, co zrobić. Chłopak prawdopodobnie nawet nie zauważył jej obecności. Leżał zwrócony twarzą do podłogi. Stasia też się zawahała.
– Franek? Słyszysz mnie? – spytała ostrożnie, kucając przy jego głowie. Chłopak drgnął i z cichym jękiem obrócił się na plecy. Na jego twarzy szybko pojawiały się sińce, ale pomimo rosnącej pod okiem śliwy, był w stanie zobaczyć, co się dzieje. Kilka razy poruszył żuchwą w górę i w dół, jakby sprawdzał, czy jest jeszcze w stanie jej używać.
– Głośno i wyraźnie – odpowiedział w końcu, siląc się na krzywy uśmiech. Ostrożnie rozłożył ręce na boki i spróbował usiąść, ale zachwiał się i wylądował z powrotem na podłodze.
– Posłuchaj, jak bardzo... to znaczy, czy ty... jak się czujesz? – spytała dziewczyna, gubiąc się w słowach. Chciała zapytać „Czy ktoś już kiedyś tak cię zbił i wiesz, co robić, bo ja absolutnie nie", ale się powstrzymała.
– Duchowo absolutnie cudownie... cieleśnie bywało lepiej – wycharczał, znowu próbując usiąść, z podobnym co ostatnio skutkiem.
– Leż – rzuciła Stasia, ale natychmiast uderzyło ją podobieństwo własnych słów do tych Niemca z przed chwili. – Proszę – dodała miękko.
– Jak sobie życzysz – odpowiedział i z cichym łupnięciem opuścił głowę na posadzkę.
Stasia znowu zamknęła na chwilę oczy, żeby skupić myśli. Próbowała odtworzyć w głowie przebieg wydarzeń, aby ocenić obrażenia, ale z marnym skutkiem.
W przedpokoju nagle zjawiła się Marianka, ciągnąca za rękę Tadka. Stasia nie zauważyła, kiedy jej siostra wyszła, ale ucieszyła się ze sprowadzenia chłopca.
Tadek był wyraźnie zaniepokojony. Konieczność zamknięcia w pokoju, z dala od akcji, sprawiła, że aż garnął się do działania, ale bał się wyjść wcześniej, niepewny, czy Niemiec już wyszedł. Chłopiec wyrwał się Mariance i niemal podbiegł do Stasi, ale gdy zobaczył leżącego na podłodze Franka, przystanął gwałtownie. Przez chwilę spoglądał na pobitego zaskoczony.
– Ohoho, a cóż to? Kolejny niezidentyfikowany pacjent do naszego bezdotacyjnego szpitala? – wypalił, klękając obok Stasi. Dziewczyna jęknęła cicho.
– Nie... To znaczy, tym razem zidentyfikowany. Tadek, to Franek, Franek, to Tadek. Mariankę możesz pamiętać – przedstawiła ich szybko. Franek wyciągnął rękę i podał ją chłopcu, albo raczej spróbował podać, bo nie miał władzy nad częścią zgruchotanych palców, które trwały wygięte pod dziwnymi kątami. Tadek przez chwilę mierzył tę dłoń wzrokiem, ale uznał, że dotykając jej może tylko narobić szkody, więc niezręcznie złapał Franka za nadgarstek i potrząsnął nim delikatnie.
– Zechcecie mi wyjaśnić co tu się wydarzyło? Słyszałem tylko część, a zrozumiałem jeszcze mniej... – zapytał Tadek, podnosząc ze zdziwieniem pękniętą miotłę.
– Właściwie sama niewiele rozumiem – odpowiedziała Stasia. – Tadek, chodź tu, przeniesiemy go. – Nieświadomie powtórzyła słowa sprzed kilku dni.
Chłopiec natychmiast spełnił polecenie. Stasia stęknęła. Franek był dużo cięższy od Emilki
– Na stół? – zapytał.
– Nie... tym razem raczej nie będziemy go zaszywać. – Na dźwięk tych słów Franek poruszył się niespokojnie.
– Tym razem? – spytał.
– Och, nie przejmuj się. Najlepiej zapomnij, że to usłyszałeś – odpowiedziała Stasia, kierując się powoli w stronę kuchni. Na miejscu kazała Mariance rozłożyć stojące pod zlewem łóżko polowe Tadka i na nim położyła pacjenta.
Franek nie ruszał się, ale miał otwarte oczy i uważnie obserwował wszystkich dookoła. Stasia zdjęła mu buty, kurtkę i koszulę, po czym zabrała się za ocenianie obrażeń.
– Niesamowite, że nie straciłeś przytomności – wymruczała, bardziej do siebie, niż do Franka.
– Mam twardą głowę – odpowiedział z uśmiechem.
Dziewczyna przez chwilę opukiwała wszystkie kości Franka. Jego skóra w miejscu uderzeń i kopnięć zaczynała nabierać sinego koloru. W końcu poddała się. O ile była w stanie ocenić, które palce Niemiec mógł połamać, przy reszcie kości nie było to takie proste. Do zgadnięcia, które mogły być uszkodzone potrzebne byłoby prześwietlenie. Albo przynajmniej dobry lekarz po studiach, takich z prawdziwego zdarzenia, a nie serii obiadowych wykładów ojca o anatomii.
– Cholerny Schadenfreude – mruknął Tadek, myśląc o żołnierzu. – Co? – zapytał, widząc karcące spojrzenie Stasi. – To po niemiecku, nie jii... tego, nie po szwedzku – dodał, poprawiając się szybko. Franek odwrócił wzrok, jakby udając, że wcale nie usłyszał pomyłki.
Do kuchni wpadła Tosia, ale Stasia nie miała siły tłumaczyć jej co się właśnie wydarzyło, więc odesłała Mariankę do pokoju, żeby zajęła się dziewczynką i położyła ją spać. Sama przyniosła resztki bandaży ze swojej sypialni i kazała Tadkowi pociąć wyjętą ze składzika listwę. Ostrożnie wybierała te palce Franka, które wyglądały na złamane, prostowała je i przywiązywała do drewienek. Chłopak przez cały czas miał zamknięte oczy i przygryzał wargi. Tylko gwałtowne ruchy brwi zdradzały, że coś czuje. Stasia przerwała, kiedy Franek rozgryzł sobie wargę do krwi i czerwona strużka spłynęła mu po brodzie. Bez słowa otworzyła szafkę i wyjęła z niej pudełko z aspiryną. Na dnie pozostały tylko dwie tabletki.
– Co ty robisz? – spytał Tadek, obserwując ruchy dziewczyny.
– A jak myślisz? – burknęła, podając Frankowi białą pastylkę.
– Dasz mu to? Co z Emilką!? – warknął Tadek.
– Ja wcale nie potrzebuję leków – wtrącił szybko Franek, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
– Jedną dam jemu, drugą jej. Jutro dokupię. – odparła, wsadzając siłą do ust tabletkę chłopakowi. Podała mu szklankę wody. Franek przełknął lek z miną wyrażającą szczere wyrzuty sumienia.
– Rodzice nie będą się o ciebie martwić? – spytała Stasia, ciesząc się w duchu, że Franek nadal jest na tyle przytomny, aby zrozumieć jej pytanie.
– Uprzedzałem, że nie wrócę do domu na noc – odpowiedział. – A twojej mamie nie przeszkadza, że ja tutaj przenocuję? – zapytał, rozglądając się w poszukiwaniu pani Makowskiej.
– Wątpię – skwitowała Stasia.
Nie miała niczego, czym można by było złagodzić siniaki, nawet kapusty, więc po prostu pomogła Frankowi się ubrać i przykryła go kocem.
– Tadek, prześpisz się na podłodze? – spytała po chwili, zastanawiając się, co jeszcze zostało do zrobienia.
– Tak, jasne – potwierdził chłopiec natychmiast. Czuł się winny przez swój wybuch przy okazji aspiryny, bo wcale nie życzył źle przybyszowi. Kimkolwiek był.
– Nie trzeba! – spróbował zaprzeczyć Franek i tym razem nawet udało mu się usiąść, ale Stasia pchnęła go z powrotem na łóżko.
– Idź spać. Proszę. Obaj idźcie spać. Jutro porozmawiamy. A w tym czasie – zwróciła się do chłopaka – najlepiej przemyśl, w jaki sposób wytłumaczysz, dlaczego wiedziałeś, gdzie mieszkam i uznałeś za stosowne wpadnięcie do mojego domu z niemieckim żołnierzem – powiedziała. Chciała go o to zapytać od kiedy tylko Niemiec wyszedł, ale żaden moment nie był wystarczająco stosowny. – Dobranoc – dodała jeszcze, zgasiła światło i zamknęła drzwi.
Przez chwilę dało się słyszeć tylko szuranie kołdry, którą Tadek układał sobie pod stołem. W końcu i ono ustało. W kuchni zapanowała cisza.
– Posłuchaj, ja naprawdę nie chciałem sprowadzać na was kłopotu – odezwał się szeptem Franek. – Przepraszam, to... to nie tak miało wyglądać.
– A jak? – Tadek zaśmiał się cicho. – Miał cię nie bić? Czy wręcz przeciwnie, zastrzelić na oczach Staśki?
Franek pokręcił głową, ale w ciemności nie było tego widać.
– Po prostu... przepraszam.
– W porządku – mruknął Tadek, okręcając się na podłodze.
– Kim jest ta mała dziewczynka, która tu wpadła?
– Tośka. To moja siostra. Blondynka to siostra Stasi. Nasze matki były kuzynkami, mieszkamy u nich od jakichś trzech miesięcy – wyjaśnił Tadek beznamiętnym tonem. Franek uniósł podejrzliwie brwi, ale znowu pozostało to niezauważone.
– A ta Emilka, której odebrałem leki?
Tadek westchnął przeciągle.
– To długa historia. Ale dogorywa w pokoju obok, jak będziesz bardzo chciał, możesz ją zobaczyć. Choć nie wiem, czy to jakakolwiek atrakcja... – zakończył. – A ty co takiego robiłeś, że Niemiec cię złapał akurat u nas pod kamienicą?
– To... długa historia.
Franek nie drążył. Tadek już zamknął oczy z zamiarem zaśnięcia, kiedy znowu usłyszał głos pobitego.
– Posłuchaj, przeproś ją jutro ode mnie. I podziękuj... nie wiem, ile słyszałeś, ale była świetna.
– Oj tak, po niemiecku to ona szprecha bezbłędnie. Ale równie dobrze sam możesz jej to powiedzieć. Oczywiście, jeśli wcześniej Mariance nie minie szok i nie przyjdzie tu, by dokonać tego, co Niemcowi się nie udało – zaśmiał się cicho z własnego dowcipu.
– Wiem, ale... różnie może być – powiedział Franek. – Rano mogę nie mieć okazji, żeby...
– Chyba nie rozumiem – przerwał mu Tadek. – Słuchaj, nie wątpię, że czujesz się, cóż, dość mizernie, ale do rana nie umrzesz! A z tą Marianką to był tylko żart, bywa nadwrażliwa, ale przecież dwunastolatka nie poderżnie ci gardła!
Franek nie odezwał się przez dłuższą chwilę.
– Różnie może być – powtórzył w końcu.
Tadek nie miał pojęcia, jak powinien zareagować, a był zbyt zmęczony, by wysilać umysł. Wkrótce zasnął, z silnym postanowieniem, że rano dowie się o co chodziło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro