Rozdział 7 albo "Rodzina rodzona i rodzina nabyta"
Blondynka spała przez pełne dwie doby. Stasia, Tadek i Marianka czuwali przy niej na zmianę. Przez niemal cały pierwszy dzień postrzelona wcale się nie poruszyła. W nocy dostała gorączki, co niemal doprowadziło Stanisławę do paniki. Była pewna, że popełniła błąd w trakcie operacji lub nie zabezpieczyła odpowiednio sprzętu, ale bała się nawet dotykać dziewczyny, aby jej bardziej nie uszkodzić.
Co trzy godziny ktoś podchodził do poszkodowanej i wlewał jej do ust wodę, pilnując, aby się nie zadławiła. Stasia kilka razy dziennie decydowała o rozpuszczeniu w szklance aspiryny i podaniu jej dziewczynie, choć wątpiła, czy jest to środek przeciwbólowy adekwatny do postrzelenia. Oprócz tego zmieniała opatrunki i nacierała krwawą dziurę po kuli tajemniczą maścią, zdobytą u niezawodnej pani Krystyny.
W końcu, gdy Stasia wróciła z pracy na trzeci dzień od łapanki, zastała w domu niespodziankę. Drzwi z tajemniczą miną otworzył Tadek.
– Obudziła się – wyszeptał. Stasia zamarła na progu, zaskoczona. Chwilę zajęło jej uświadomienie sobie wagi tych słów. Błyskawicznie zdjęła buty i odłożyła szalik na wieszak.
– Mówiła coś? – wyszeptała.
– Nie... To znaczy, spytaliśmy ją o imię i rzekomo nazywa się Emilka. Nazwiska albo nie chciała podać, albo nie rozumiała, co mówimy.
– Wiesz, gdzie mieszka?
– Nie, po tej Emilce już nic z niej nie wyciągnęliśmy... Właściwie nie jestem pewny, czy ona w ogóle rozumie, co się dzieje. – Stasia pokiwała głową.
– Jakoś jej się nie dziwię... Nadal jest przytomna?
Tadek pokręcił głową.
– Zasnęła... Wepchnęliśmy w nią kilka łyżek kleiku, dostała wody i cóż... to chyba było ponad jej siły.
Stanisława udała się do swojego pokoju. Panował w nim lekki rozgardiasz, bo choć dziewczyna uprzątnęła już wszystkie ścinki i podręczniki, teraz walały się tu bandaże i szklanki po wodzie. Na środku pokoju leżały dwa koce, które służyły Stasi za posłanie, odkąd ranna zajęła jej łóżko.
Blondynka spała i gdyby nie wcześniejsza rozmowa z Tadkiem, Stasia nie zgadłaby, że nastąpiła jakakolwiek poprawa. Makowska wetchnęła – do tej pory wszystkie jej działania związane z ranną były zupełnie naturalne i oczywiste, ale ostatnio zaczęła się zastanawiać, czy czasem nie wzięła na siebie zbyt wiele.
Jako że nie zanosiło się, aby Emilka miała w najbliższym czasie znów się przebudzić, Stasia skierowała swoje kroki do kuchni, aby przygotować obiad. Zaczęła przeglądać szafki w poszukiwaniu resztek jedzenia.
Do pomieszczenia wsunęła się Marianka. Początkowo Stasia jej nie zauważyła, dopiero gdy odwróciła wzrok od szafki w polu widzenia Makowskiej pojawiła się rozczochrana czupryna siostry.
– Mam listy – zaczęła dziewczynka, przeglądając trzymane w dłoniach koperty.
– Coś ciekawego? – spytała Stasia. Marchewka w jej rękach szybko zmieniała się w pomarańczową kostkę.
– Czy ja wiem? Rachunki, rachunki i... o, to chyba jest ciekawe!
Marianka położyła na stole jedną z kopert. Była wykonana z nieco innego papieru niż reszta, a znaczek przedstawiał zamek na Wawelu. W miejscu nadawcy niewprawnym, dziecięcym pismem, nakreślono Ignacy Makowski.
– No proszę, czyżby nasz najdroższy student zdecydował się w końcu napisać? – mruknęła Stasia. W jej głosie była dziwna zajadłość.
– Jeśli znowu prosi o pieniądze, to wyślijmy mu pociętą gazetę, błagam! – jęknęła Marianka, kiedy Stasia mocowała się z kopertą. W końcu klej ustąpił i dziewczyna odpakowała list.
– Czytaj na głos – zarządziła Marianka, sadowiąc się przy stole.
Stasia odchrząknęła. Na chwilę się zawahała. Tadek i Tosia nie wiedzieli o istnieniu Ignacego i Makowska nie była pewna, czy powinni wiedzieć, ale ostatecznie postanowiła się tym nie martwić. W końcu i tak prawda wyszłaby na jaw.
– Kraków, 23 września 1943. Kochane – Stasia przewróciła oczyma, ale kontynuowała – dziękuję Wam bardzo za ostatnią pożyczkę. Nie wystarczyła mi wprawdzie na wiele, jednakże udało mi się uporać podstawowymi problemami. Ale ma chłopina refleks, pieniądze dostał dwa miesiące temu... – mruknęła Stasia, co wywołało u Marianki krótki chichot. – Pieniądze oddam wam w najbliższym czasie, na razie, niestety, nieokreślonym. U mnie wszystko w wyśmienitym porządku. Spędzam dużo czasu z ową nową grupą przyjaciół, o której pisałem Wam w ostatnim liście i muszę przyznać, że jest to czas dla mnie niezwykle owocny. Eksmitowano mnie z mieszkania, ale nie stanowi to żadnego problemu, jeden z nowych przyjaciół z radością przyjął mnie do siebie...
– Czekaj, eksmitowano go? Znowu? – przerwała Marianka z niedowierzaniem.
– Jak widać – mruknęła Stasia – Z rzeczy, które mogłyby Was zainteresować, udało mi się przeżyć ostatni miesiąc, a biorąc pod uwagę niesamowitą wprost ilość ostatnich "działań porządkowych", jest to doprawdy sukces. Hura, cóż za szczęście– skomentowała Stasia bez entuzjazmu. – Co więcej, stoję na skraju ogromnego przełomu w mojej karierze, który może zdecydowanie zmienić naszą sytuację. Potrzebuję jedynie kilku tygodni na spokojne poprowadzenie sprawy. Zdecydowana zmiana naszej sytuacji, no proszę. Już się boję.
– Brzmi co najmniej, jakby zawiązał pakt z diabłem i planował wskrzesić rodziców – zasugerowała Marianka. Stasia uśmiechnęła się pod nosem.
– Muszę jednak przyznać, że stęskniłem się bardzo za Warszawą i, oczywiście, za Wami. Sytuacja nie pozwala mi opuścić na razie Krakowa, dlatego musimy jeszcze trochę zaczekać, zanim znów się spotkamy. O, a ten fragment już znam. Był w dwóch poprzednich listach, gryzmoł w gryzmoł identyczny...
– Mnie tam wcale nie zależy, żeby on przyjeżdżał – powiedziała Marianka. – I tak mamy w domu trzy osoby więcej, niżby się mógł spodziewać.
– Masz rację... Nie myślałam o tym – westchnęła Stasia, po czym wróciła do czytania – Wkrótce jednak z pewnością uda mi się załatwić odpowiednie przepustki. Na razie pozdrawiam Was bardzo serdecznie. Uczcie się pilnie i dbajcie o mieszkanie. Ignacy.
– I to tyle? Ile czasu niby to pisał, dziesięć minut? – spytała Marianka. Wyrwała Stasi list, aby móc na własne oczy zobaczyć wątpliwe dzieło brata.
– Na to wygląda – odpowiedziała Stasia, wracając do swoich marchewek.
– Odpiszemy mu? – rzuciła Marianka, nadal krążąc wzrokiem po gryzmołach na liście.
– Może za tydzień... – Stasia uśmiechnęła się złośliwie. – Albo za dwa...
Do kuchni wszedł Tadek, który zawsze niezawodnie wyczuwał jedzenie na poziomie atomowym. Po chwili próg przekroczyła również Tosia.
– Pachnie obiadem – oznajmił chłopak, opadając na krzesło.
– Pod warunkiem, że wywar z trzech marchewek i kaszy uważasz za obiad – skwitowała Marianka, zbierając przy okazji obierki ze stołu i rozkładając je na parapecie.
– Zjem wszystko, co nie jest gotowaną gazetą – skwitował chłopak. Stasia wcale nie była pewna, czy to miał być żart.
Zupa, jak słaba by nie była, skutecznie zamknęła całej grupie buzie na dobrą chwilę. Gdy w końcu udało im się uporać z kleistą marchewkową substancją, Tadek wstał. Bez słowa wyjął z szafki jeszcze jedną miskę i nałożył do niej resztki.
– Mogę wiedzieć, co robisz? – spytała Stasia niepewnie.
– No przecież trzeba nakarmić tę całą Emilkę – stwierdził chłopak, jakby było to coś oczywistego.
– Myślisz, że się obudzi?
– Tak, jeśli jej w tym pomożemy – odparł, kierując swoje kroki do pokoju Stasi. – Jeśli ma przeżyć, a zakładam, że taki jest nasz cel, to musi jeść cokolwiek.
Makowska, nadal nieco zaskoczona, przyznała w duchu rację Tadkowi. Odłożyła swoją miskę do zlewu i ruszyła śladem chłopca.
*
Emilka faktycznie zjadła trochę zupy, ale nie była wystarczająco przytomna, by chociaż otworzyć oczy. Stasia nawet nie próbowała zadawać jej pytań, choć zaczynała się coraz bardziej niepokoić, czy aby jakaś rodzina nie poszukuje swojej córki. Wyobrażała sobie, jak sama byłaby zrozpaczona, gdyby Marianka pewnego dnia wyszła z domu i już nie wróciła. Nie mogła jednak, nawet, gdyby miała na to pieniądze, zamieścić ogłoszenia w gazecie, bo niby jak miałoby brzmieć? W mieszkaniu na ulicy Karolkowej 32/3 znajduje się zbiegła z łapanki, postrzelona dziewczyna. Twierdzi, że nazywa się Emilia, ale nie znamy jej nazwiska ani adresu, a zoperowana została na kuchennym stole?
Stasia ograniczyła więc na razie swoje działania do przeglądania ogłoszeń w gazetach, lecz choć czasem pojawiały się tam wiadomości o zaginionych, żadna nie dotyczyła nastoletniej Emilii. Jeśli ktokolwiek odczuł brak blondynki, nie raczył podzielić się tym ze światem w oficjalnych gazetach Generalnego Gubernatorstwa, a od czasu śmierci pani Makowskiej w domu przestała pojawiać się nielegalna prasa. Stasi udało się za to dowiedzieć, co takiego wydarzyło się za rogiem, kiedy to żołnierze musieli zostawić łapankę i udać się w stronę tajemniczych wybuchów. Już dwa dni później w całym mieście rozwieszono oficjalne powiadomienia, według których na transport środków chemicznych napadła grupa „uzbrojonych agresorów". Za karę na całą Warszawę nałożono nowy podatek i zapowiedziano rychłą zmianę godziny policyjnej z dziewiątej na ósmą.
W związku z tym w mieszkaniu na Karolkowej wszyscy zebrali się już o siódmej trzydzieści. Niepocieszona Tosia, która musiała wcześniej wrócić z podwórka próbowała zachęcić Mariankę do gry w zośkę, ale ta odmawiała nieugięta. Stasia, przekonawszy się, że w domu nie zostało właściwie nic do jedzenia oprócz suchego chleba, zaszyła się w swojej sypialni i przy akompaniamencie turkotu maszyny do szycia produkowała długie zwoje bandaży do szpitala. Po chwili dosiadł się do niej Tadek, który, choć nie był szczególnie zainteresowany szyciem, dziwnym trafem coraz częściej znajdował się w pobliżu Emilki.
Stasia przez chwilę jakby się nad czymś wahała, bo na zmianę otwierała i zamykała usta. W końcu zdecydowała się na coś, bo wyłączyła maszynę i zaczęła.
– Tadek... mam sprawę.
Chłopca nieco zaniepokoił ten wstęp, ale nie dał tego po sobie poznać. To nie może być nic strasznego, prawda? Na pewno nie chce nas wyrzucić z mieszkania... – Przekonywał sam siebie, czekając na słowa Makowskiej.
– No więc... Wiem, że szperałeś w moich rzeczach – stwierdziła dziewczyna, mierząc Tadka uważnym spojrzeniem.
Chłopak zaklął w myślach. Zdążył zapomnieć, że przeszukiwał dokumenty Stanisławy, a przynajmniej skutecznie wyparł to na skraj swojej świadomości. Przez chwilę zastanawiał się jak zareagować.
– Rachunki ze szpitala w wazonie, prawda? I szuflada z pamiątkami... Wiem, że to może czasem wyglądać, jakbym miała ciągły bałagan, ale są takie rzeczy, których położenie kontroluję – uśmiechnęła się, a Tadek nie potrafił stwierdzić, czy czasem z niego nie kpi.
– Przepraszam – wymruczał. – Ja... skąd?
– Och, to akurat proste – odpowiedziała, znowu z uśmiechem. Tadek wolałby, żeby krzyczała. Ten uśmiech był okropnie mylący. – Marianka wie, co jest i w szufladzie, i w rachunkach, ale nawet, gdyby grzebała w czymś nieswoim, odłożyłaby wszystko na miejsce. Jest dużo lepszym włamywaczem od ciebie, choć może na to nie wyglądać – Znowu uśmiech. Tadek miał wrażenie, że zaraz zwariuje. – Tosia, z całą sympatią, jaką ją darzę, raczej nie wpadłaby na szperanie w nie swoich sekretach. No a ona – wskazała głową na śpiącą Emilkę – cóż, byłabym z siebie bardzo dumna, gdyby na kilka godzin po operacji dała radę przetrząsać mi pokój, ale obawiam się, że to zbytni optymizm.
Tadek spuścił głowę.
– Nawet nie będę próbował się wypierać – bąknął, unikając patrzenia w twarz Makowskiej.
Stasia westchnęła.
– Posłuchaj... Wiem, że to, co znalazłeś, może ci się wydawać dziwne, ale wierz mi, te papiery... to nic strasznego. I nic, co mogłoby ci zaszkodzić. Wręcz przeciwnie.
– Więc o co niby chodzi? Jaki to ma sens, płacenie szpitalowi dzień później, jak on zapłacił tobie? – wypalił Tadek.
– Nie mogę ci tego powiedzieć, przynajmniej na razie. Marianka by mnie zabiła... albo raczej ciebie – kolejny uśmiech. Jak mogła się uśmiechać!? – Nie bardzo wiem, co mogę zaradzić w tej sytuacji – kontynuowała Stasia. – Myślałam, że taki układ będzie najlepszy, oczywiście nadal uważam, że możecie się tu czuć jak u siebie w domu, ale nie spodziewałam się, że będziesz potrzebował więcej miejsca... To znaczy, jeśli chcesz zamienić w jakiś sposób pokoje, rozumiem, że spanie w kuchni może nie być specjalnie komfortowe...
Tadkowi chwilę zajęło, zanim zrozumiał, o czym mówi Makowska.
– Co? Nie, oczywiście, że nie, kuchnia w ogóle mi nie przeszkadza, w ogóle nie chodziło o miejsce, ani nic takiego... – stwierdził, czując, jak wbrew woli jego policzki robią się czerwone.
– Więc o co? – spytała Stasia
– Ja... – Tadek zająknął się. Chciał jej powiedzieć, że panicznie boi się powrotu na ulicę. Chciał powiedzieć, że myślał, iż może ich wydać Niemcom, że wiedział o istnieniu jakichś tajemnic do których on nie miał dostępu i go to przerażało. Chciał powiedzieć, że nie może wrócić pod opiekę tej narwanej agentki z Żegoty, nie po tym, co zrobiła. Naprawdę chciał wyznać, że po prostu się bał, ale te słowa nie przeszły mu przez gardło.
– To chyba tylko takie przyzwyczajenie z getta – wydusił w końcu i uśmiechnął się krzywo. – Nie szukałem niczego konkretnego, nawet nie myślałem o tym, co robię... – Natychmiast poczuł zalewającą całe jego ciało głęboką falę obrzydzenia do samego siebie. A więc tym się stał. Był tylko kolejny Żydem płaszczącym się przed wszystkimi innymi i przyznającym, że oni po prostu tak mają, że kradnięcie i oszukiwanie jest w nich zwyczajnie zakorzenione...
Stasia się na to nie nabrała, ale nie naciskała.
– Proszę cię, nie rób tego więcej. Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, albo będziesz chciał coś wiedzieć, to po prostu mi o tym powiedz, ale błagam, nie szperaj w moim pokoju, gdy mnie nie ma. – powiedziała tylko. – Nie masz pojęcia, jak bardzo wyprowadza mnie to z równowagi...
– Tak, oczywiście – odpowiedział natychmiast Tadek. – Przepraszam.
Stasia uśmiechnęła się i wróciła do swoich bandaży, ale przez chwilę nie włączała maszyny, tylko układała materiał w równe pasy. Ona naprawdę jest schlimazl – pomyślał Tadek. Przez chwilę zastanawiał się, czy zna polski odpowiednik tego słowa, ale nie przyszło mu do głowy nic adekwatnego. Nie ma zupełnie instynktu przetrwania. Prędzej czy później sprowadzi na siebie śmierć.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Stasia poderwała się od maszyny zaniepokojona. Nawet pomijając fakt, że do ich mieszkania rzadko zachodził ktokolwiek oprócz domowników, goście po godzinie policyjnej byli co najmniej niespodziewani.
– Zostań tu – szepnęła Stasia – i wejdź pod łóżko. Zaraz przyślę tu też Tosię, ma się położyć obok niej – wskazała na postrzeloną – zakopać pod kołdrą i udawać, że śpi. – Tadek chciał jej przerwać, ale dziewczyna nie dopuściła go do głosu. – Proszę. Na wszelki wypadek – skończyła, po czym wyszła z pokoju.
W sypialni dziewczynek Stasia szybko przekazała te same instrukcje Tosi i Mariance. Młodsza siostra Tadka bez zadawania zbędnych pytań usunęła się z pola widzenia i zniknęła w sąsiednim pokoju. Marianka, choć, jak zawsze w podobnych sytuacjach z przerażoną miną, poszła za Stasią otworzyć drzwi.
Pukanie powtarzało się, coraz bardziej intensywne. Stasia z ciężkim sercem stanęła przed drzwiami, przekręciła gałkę i otworzyła wejście na korytarz. Nagle poczuła, jak gwałtownie miękną jej nogi.
Na progu stał chłopak, z burzą bujnych, kręconych, jasnobrązowych włosów. Miał pochyloną głowę i początkowo nie widać było jego twarzy, ale Stasia bez problemu przywołała w pamięci imię przybysza. Franek. Jego widok wyjątkowo oszołomił Makowską, której wydało się, że dwóch kolegów ze starej szkoły pchających się pod jej progi w ciągu zaledwie tygodnia to stanowczo zbyt dużo. Zwłaszcza biorąc pod uwagę chwilową obecność w mieszkaniu Żydów i odratowanej ze strzelanki dziewczyny. Jednak tym, co najbardziej przeraziło Makowską, był wysoki i postawny żołnierz, który stał za Frankiem i trzymał go za kołnierz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro