Rozdział 6 albo "Terapeutyka uliczno-kuchenna"
W mieszkaniu na Karolkowej rozległo się pukanie do drzwi. Tadek, wcześniej zajęty zeskrobywaniem przy miednicy brudu z kołnierzyka, podniósł się ociężale i skierował w stronę przedpokoju. Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe. Chłopiec niechętnie przyśpieszył więc kroku. Gdy dowlekł się wreszcie do wejścia, uchylił je i aż odskoczył z wrażenia.
Na progu stała Stasia. Z jej koczka wysunęła się część włosów, a twarz była zaczerwieniona z wysiłku i pokryta kropelkami potu. Tym jednak, co naprawdę zdziwiło chłopca, była jakaś obca mu dziewczyna, którą Makowska najwyraźniej przytargała do mieszkania na płaszczu.
– Co... – zaczął, ale Stanisława nie odpowiedziała, tylko pokazała mu ręką, że ma się przesunąć. Tadek wykonał polecenie Makowskiej i przez chwilę stał w kącie z otępiałą miną. W tym czasie Stasia wciągnęła nieznaną dziewczynę do przedpokoju i po chwili namysłu skierowała się w stronę kuchni.
– Mógłbyś... pomóc... – sapnęła, pomiędzy dwoma szarpnięciami. Tadek ocknął się i ruszył do płaszcza, po czym pomógł Stasi dociągnąć bladą postać do kuchni. Makowska zabrała się do ściągania rzeczy ze stołu, a chłopiec w tym czasie uklęknął przy nieznajomej i oglądał ją uważnie.
– Em, Stasia... kto to jest? – spytał niepewnie. Stasia nadal krzątająca się się gorączkowo, nie uraczyła Tadka ani jednym spojrzeniem, ale tym razem udzieliła odpowiedzi.
– Była strzelanka... no i ona dostała... wszyscy uciekli... a ona żyła... – zdania Makowskiej były nieskładne, ale wystarczyły, żeby Tadek zrozumiał, co zaszło.
– Jak się nazywa?
– Nie wiem – odparła Stasia, przecierając stół kuchenny szmatką nasączoną w alkoholu.
– Aha... – mruknął Tadek, nadal pochylony nad ranną. – Jakim cudem wciągnęłaś ją po schodach? – w odpowiedzi Makowska pokręciła tylko głową.
– Pomóż mi położyć ją na stole – powiedziała, schylając się nad nogami dziewczynki. Tadek posłusznie wziął poszkodowaną pod barki i pomógł ułożyć ją na zdezynfekowanej powierzchni. – Dobrze. Teraz idź do mojego pokoju i w szafce pod oknem poszukaj metalowej skrzynki na narzędzia.
– Na narzędzia? Będziesz ją operować młotkiem? – spytał chłopiec. Stasia westchnęła z irytacją.
– Nie, mam tam stare przyrządy ojca... Po prostu idź po tę skrzynkę.
– Narzędzia ojca? Trzymasz w sypialni skalpel?
– Tak, dokładnie, a teraz błagam, idź po tę skrzynkę! – niemal krzyknęła dziewczyna, ale jej twarz nadal wyrażała maksymalne skupienie. Wyglądała, jakby Tadek był tylko natrętną muchą, od której chciała się odgonić.
Stasia nastawiła wodę w blaszanym czajniku i wyjęła z szafki w kuchni apteczkę. Chłopiec wrócił z pokoju z ciężką, metalową kasetką w rękach. Otworzył ją i aż chrząknął z wrażenia.
– Zdezynfekuj to wszystko – poleciła dziewczyna. – Dziewczynki są na dworze?
– Tak.
– Świetnie.
Stasia sama zabrała się za powolne odklejanie materiału z rany poszkodowanej. Najpierw koszula. Potem opatrunek. Kaczy dziób, choć skonstruowany zaledwie z kilku kawałków materiału na suknię ślubną, spełnił swoją rolę. Krew swobodnie wypływała na koszulę dziewczyny, ale płuca się nie zapadły. Stasia ostrożnie zmyła zaschniętą już krew ze skóry pacjentki i podłożyła wacik, aby wsiąkała w niego ta, która dopiero wypływała.
– Daj mi skalpel – powiedziała, wyciągając rękę. Tadek skupiony odnalazł odpowiedni przedmiot i wsunął go w stasiną dłoń. Trzęsła się odrobinę.
Stasia uznała, że nie ma ani czasu, żeby używać znieczulenia, ani za bardzo czegoś, co mogłoby posłużyć w takim celu. Postanowiła się więc kurczowo trzymać nadziei, że dziewczyna jest już na tyle nieprzytomna i osłabiona, że jej mózg nie dopuści do swojej świadomości bólu, jaki za chwilę odczuje.
No dobrze – pomyślała Stasia – to teraz tak, jak zawsze mówił tata. Najpierw znajdź żebra. Drugie? Nie, trzecie. Szybciej, bo pojawi się odma i będziesz musiała się jej pozbyć. Czy to strona serca? Nie. Dobrze. Żebro jest złamane. Uderzyła w nie kula i odłamki przesunęły się w górę. Pewnie wgniotły płuco. Kula utrudnia oddychanie. Dlatego pluła krwią. Dobrze, więc teraz ją rozetnij. Nie, trochę szerzej. O, tak jest lepiej.
– Daj mi szczypce – Tadek, którego działania Stasi wprawiły w lekkie osłupienie, drgnął. – No już! – pośpieszyła go Makowska. Tadek, zdenerwowany bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, wyszukał właściwe narzędzie i podał domorosłej pani doktor.
Dobrze. Teraz wyjmij kulę. Ostrożnie, żeby nie naruszyć bardziej płuc. Dobrze. Żebro go zahamowało – Stasia odrzuciła pocisk na stół i wróciła do roboty. – Musisz usunąć odłamki. – Tadek, daj tu jakąś tackę! – powiedziała. Chłopiec, z braku lepszego pomysłu, wyjął z kredensu zwykły talerz kuchenny i podstawił go pod łokieć Stasi. Dziewczyna zaczęła wyjmować odłamki kości z płuca i ostrożnie układać je na talerzu.
Teraz ułóż resztę tego żebra tak, żeby się zrosło. A nie lepiej je całkiem wyjąć? Nie, to przecież głupie. Tata nigdy nie wyjmował żeber! No tak, ale tata wiedział, jak je układać! Nie myśl tyle, po prostu to zrób. Tak jest dobrze? Lepiej nie będzie. Świetnie, to teraz ją zaszyj. Ruchy!
– Tadek, daj mi igłę i nić. – Chłopiec, cały czerwony na twarzy, przez chwilę walczył z nicią. W końcu udało mu się ją nawlec, więc podał igłę Stasi.
– Zdezynfekowane? – chłopak zrobił przerażoną minę i niemal natychmiast zanurzył całą nitkę razem z igłą w butelce spirytusu. Dopiero wtedy znowu dał Stasi przedmioty.
– Świetnie – mruknęła dziewczyna, zabierając od chłopca igłę. Akurat szwy umiała robić. Nauczyła się jeszcze jako siedmiolatka, na pluszakach. Ot, niewinne zabawy dziecka chirurga. Kiedy skończyła, ucięła resztę nici i rzuciła ją Tadkowi. Potem zaczęła nakładać opatrunek. Sprawnie. Starannie. To też już robiła. Też na pluszakach.
– Tadziu, idź proszę do mojego pokoju i zabierz z szafy koszulę nocną – powiedziała, nie przerywając swojego zajęcia.
Tadek z ulgą wysunął się z kuchni i udał do pokoju Stasi. Rzadko tam bywał, a na pewno nigdy nie grzebał w rzeczach Makowskiej. Nie, żeby nie przyszło mu to wcześniej do głowy, ale po pierwsze, zbyt szanował swoją chlebodawczynię, a po drugie, panicznie bał się, że jeżeli zostanie przyłapany, Stasia wykopie go razem z Tosią z domu. Musiałby wtedy znowu zdać się na łaskę narwanej Anieli i jej przełożonych, lub, co gorsza, Rudzielca i jego bandy. Poza tym, on sam sypiał w kuchni, a rodzina zazwyczaj spędzała czas w pokoju Marianki i Tosi, więc nie miał nawet pretekstu, aby wchodzić do tego pomieszczenia.
Tadka korciło, aby trochę poszperać. Wiedział jednak, że ma coś ważnego do zrobienia, więc niechętnie skierował swoje kroki w stronę szafy. Otworzył ją i zamarł. Nie miał pojęcia, gdzie może leżeć koszula nocna, a nie chciał zrobić bałaganu. Na dodatek grzebanie w cudzych ubraniach, choć przez lata mieszkania w getcie nie miał z nim najmniejszego problemu, nagle wydało się zbyt agresywnym naruszeniem Stasinej przestrzeni.
– Tadek! Rusz się! – rozbrzmiało z głębi mieszkania. Chłopak schylił się i z najniższej półki zdjął jedyną rzecz, która wydawała się biała. To, co wydobył, okazało się długim miękkim giezłem do ziemi z kokardkami u dekoltu. Nie myśląc dłużej, chłopiec schwycił zdobycz i zaniósł ubranie Stasi.
Stanisława na widok ubrania uśmiechnęła się smutno, ale nie skomentowała wyboru chłopca, tylko kazała mu przytrzymać nadal nieprzytomną dziewczynkę, a sama naciągnęła na nią giezło. Potem z pomocą Tadka przeniosła ranną na swojego pokoju, położyła ostrożnie na łóżku w półsiedzącej pozycji i przykryła kołdrą. Zaraz po tym opadła na dywan i schowała twarz w dłoniach.
Tadek dał Stasi równo dziesięć sekund, zanim zapytał:
– Wszystko gra?
Stasia pokiwała głową i odsłoniła twarz. Nie płakała, ale jej cera poszarzała, a zwykłe cienie pod oczami zrobiły się sine. Podniosła się z ziemi z ciężkim westchnieniem i skierowała do szafy.
– Muszę się przebrać i pojechać do szpitala... Nie ma mowy, żeby jej się nie wdało zakażenie. Jakoś zdobędę leki. Błagam cię, siedź tutaj i pilnuj, by nie umarła...
– Niby jak? – przerwał natychmiast chłopak.
– Coś wymyślisz. A jak wrócą dziewczynki, to postaraj się wszystko tak wytłumaczyć, żeby Marianka nie zabiła ani ciebie, ani jej. W porządku?
Tadek uśmiechnął się po uwadze o Mariance. Pokiwał głową.
– Świetnie. Wrócę przed godziną policyjną. Jak dostanie gorączki, spróbuj dać jej aspirynę, jest gdzieś w kuchni.
Stasia wyszła z pokoju.
Tadek przez moment przyglądał się postrzelonej dziewczynie. Nie miał pojęcia, czy spała, czy nadal była zemdlona, ale oddychała w miarę równo, więc postanowił na razie jej nie przeszkadzać. Była blada i szczupła, a na jej twarzy pojawiły się kropelki potu. Pomimo tego Tadek uznał, że wyglądała całkiem ładnie. Mogła być w jego wieku, może trochę starsza. Jasne włosy opadały jej na poduszkę długimi kaskadami. Były spocone i częściowo pokryte zaschniętą krwią. Chłopiec zastanawiał się chwilę, czy nie powinien jej czasem zmyć, ale nie wiedział, jak się za to zabrać, więc pozostawił takie działania Stasi. Sam jeszcze przez minutę przyglądał się dziewczynie i zapamiętywał szczegóły jej twarzy. Wkrótce zrugał się za to w myślach. Jesteś Żydem, Jeremiasz, pamiętasz? Ż y d e m. A ona na pewno nie. Nie wolno ci jej nawet dotykać! Najlepiej w ogóle nie patrz!
Tadek wstał i zaczął z zaciekawieniem przechadzać się po pokoju Stasi. Wiedział, że taka okazja na poznanie kilku interesujących go odpowiedzi może się już nie przydarzyć. Na wierzchu nie było wiele, ot, mnóstwo ścinek materiałów porozwalanych na biurku obok maszyny do szycia i kilka pootwieranych książek. Tadka zainteresował szczególnie gruby tom leżący na krześle, ale jego tytuł „Gramatyka języka rosyjskiego" nie był już tak zachęcający, więc nawet go nie przeglądał. Obok leżała „Algebra dla licealistów" i stosy notatek z obliczeniami. Nie do wiary – pomyślał Tadek – ona się tu jeszcze uczy po nocach? To kiedy niby sypia? Sam musiał zostawić naukę po zakończeniu trzeciej klasy podstawówki, więc nawet nie próbował zrozumieć materiału z książek.
Zostawił literaturę w spokoju i ostrożnie schylił się do regału. Wysunął dolną szufladę, która dzięki Bogu nie zaskrzypiała. Wiedział, że dziewczyna na łóżku jest nieprzytomna, ale obudziły się w nim nawarstwione przez lata życia w getcie instynkty. Zachowuj się jak najciszej. W tym jednym był świetny. Jego semicki wygląd od razu rzucał się w oczy, ale przynajmniej potrafił być cicho. Zaczął grzebać w szufladzie. W oczy rzuciło się chłopcu zdjęcie w ramce, przedstawiające najwyraźniej rodzinę Makowskich z dawnych, szczęśliwszych lat. Ojciec, wysoki, jasnowłosy mężczyzna o łagodnym uśmiechu stał z tyłu. Matka, szczupła i sucha kobieta z ciemnymi włosami związanymi w ciasny kok, wyglądała idealnie jak starsza wersja Stasi. Ona sama, w wieku może dziesięciu lat, zdawała się zupełnie normalnym, szczęśliwym dzieckiem. Mała Marianka siedziała na rękach ojca i uśmiechała się do aparatu, prezentując krzywe mleczaki. Pomiędzy rodzicami stał jakiś chłopak, starszy od obu dziewczynek. No proszę – pomyślał Tadek – nie wiedziałem, że miały brata. Zdjęcie rodzinne wzbudziło jednak w chłopcu dziwny żal. Wiedział, że po jego bliskich nie pozostał już żaden ślad.
Wrócił do przeszukiwania szuflady. Kilka drobiazgów, kajetów szkolnych, tania reprodukcja Matki Boskiej Ostrobramskiej. Nic wielkiego. Tadek zamknął szufladę i już miał otworzyć następną, kiedy jego wzrok przykuło coś innego. Ze stojącego na kredensie wazonu wystawał róg jakiegoś papierka. Tadek wyjął go i odkrył, że trzyma potwierdzenie wpłaty. Wpłaty dokonanej przez szpital na konto dla niejakiej Marii Makowskiej. No proszę, a któż to taki? Udajemy kogoś innego, czy pieniądze nie były dla ciebie? Rachunek wystawiono zaledwie tydzień wcześniej. Tadek włożył rękę głębiej do wazonu i znalazł tam dużo więcej identycznych kwitów. Różniły się wprawdzie daty, naniesione czarnym atramentem, jednak wszystkie bez wyjątku zapisano właśnie tajemniczej Marii Makowskiej.
Tadek jeszcze raz włożył rękę do wazonu i wyciągnął kolejny plik rachunków. Tym razem jednak wpłaty dokonywała Maria, a jej odbiorcą był szpital. Na dodatek, wszystkie kwity zawierały dokładnie te same kwoty. Wyglądało to tak, jakby Maria, kimkolwiek była, dostawała od szpitala co tydzień pieniądze, tylko po to, by dzień później odesłać je z powrotem co do grosza.
– Bez sensu – mruknął Tadek pod nosem – W co ty pogrywasz, Makowska?
Nagle chłopiec przestraszył się, że Stasia może mieć jakieś nieokreślone plany wobec niego i Tosi, ale szybko odrzucił tę myśl. Rachunki były ściśle powiązane ze szpitalem, co, choć było niewątpliwie dziwne, nie sugerowało chęci sprzedania Niemcom dwójki żydowskich dzieci. Uspokój się – pomyślał Tadek, wpychając wszystkie kwitki z powrotem do wazonu. – Gdyby chciała nas wydać, już dawno by to zrobiła. Nie dawałaby nam jeść i na pewno nie pozwoliłaby Rucie chodzić pod swoim nazwiskiem do szkoły...
Chłopiec delikatnie usiadł na łóżku obok postrzelonej blondynki i obserwował jej płytki, ale równy oddech. No i gdyby chciała wydać nas Niemcom, to przecież nie przyciągnęłaby do domu jakiejś obcej dziewczyny na płaszczu, nie zaszywałaby jej i nie kładła w swoim łóżku...– Tadka ogarnęły wyrzuty sumienia. Wiedział, że jeszcze długo nie będzie potrafił w pełni nikomu zaufać, ale oskarżenia wobec Stasi, nawet poczynione tylko w myślach, wydały mu się dość krzywdzące.
Ona jest schlimazl – pomyślał i aż się zdziwił, bo chociaż nadal zaciągał akcentem jidysz, nie użył tego języka ani razu od niemal pół roku. – Sama nie jest niebezpieczna, ale kiedyś ściągnie niebezpieczeństwo na siebie. – Zaśmiał się pod nosem, ale był to smutny śmiech. – Właściwie już ściągnęła. Dwóch Żydów i uciekinierka z łapanki pod dachem, to niemal wyrok śmierci z odroczoną datą wykonania.
Tadka nadal niepokoiły rachunki z wazonu, ale zebrał je szybko w kupę i wepchnął na miejsce. Nie zamierzał ich znowu ruszać. W pewnym momencie uświadomił sobie, że tak naprawdę Stasia zawsze sama radziła sobie z pieniędzmi i właściwie nie miał pojęcia, ile i za co płaciła.
Chłopiec znowu wstał z łóżka i zaczął się przechadzać po pokoju. Oprócz książki do rosyjskiego i matematyki znalazł też podręcznik do historii i kilka książek w językach, które ciężko mu było zidentyfikować. Uniósł brwi z wrażenia. Z braku lepszego zajęcia otworzył podręcznik do matematyki, jako że nie miał szans zrozumieć ani słowa w mowach innych niż polski lub jidysz. Otworzył książkę na losowej stronie i przeczytał pierwsze zdanie:
„Przypomnijmy, że funkcją f ze zbioru X w zbiór Y, jeżeli zbiory X i Y są niepuste, nazywamy takie odwzorowanie, w którym każdemu elementowi ze zbioru X został przyporządkowany tylko jeden element ze zbioru Y."
Tadek zamknął podręcznik. To było bez sensu; jego umiejętności matematyczne zatrzymały się na znajomości tabliczki mnożenia. Chłopiec sprawdził jeszcze raz, czy ranna oddycha, po czym poszedł do kuchni i nalał sobie wody. Chwilę potem rozległ się dzwonek do drzwi. Niechętnie powlókł się więc do wejścia. Dopiero teraz odkrył, że on także jest zmęczony ratowaniem postrzelonej blondynki.
Na progu stały oczywiście Marianka i Tosia. Siostra Tadka od razu pobiegła do kuchni, aby poszukać czegoś do jedzenia, ale Marianka zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu Stanisławy.
– Stasia jeszcze nie wróciła? – spytała, zdejmując buty.
– Wróciła. Musiała wyjść do szpitala. – Mariankę zaniepokoiły te słowa.
– Do szpitala? Dlaczego? Coś się stało? – jej głos wskazywał, że jest dużo najbardziej zdenerwowana, niżby wskazywała pozornie opanowana mina.
– Nie... nie jej w każdym razie – odpowiedział, jak mu się wydawało, uspokajająco.
– Więc komu? Tobie? Jeśli tak, to dlaczego ona poszła? – Tadek chciał coś odpowiedzieć, ale Marianka nie dała mu dojść do słowa. Schyliła się i wskazała na coś palcem. – Czy to krew?!
W tym momencie z kuchni wybiegła Tosia. W ręku trzymała zakrwawioną i podartą sukienkę, w której postrzelona przybyła do mieszkania.
– Dlaczego to było na stole? – pisnęła, machając postrzępionym materiałem.
– Tadek! Czyja to jest krew do cholery?! – spytała znowu Marianka. Chłopiec westchnął.
– Nie uwierzycie, co się stało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro