Rozdział 4 albo "O gościach mniej lub bardziej spodziewanych"
Marianka od czterech minut stała bez ruchu pod oknem. Zza uchylonej szyby docierały do niej krzyki kilku dziewczynek, w tym Tosi, które najwyraźniej świetnie się bawiły na podwórku. Marianka nie mogła uwierzyć, że ta wcześniej cicha i nieśmiała dziewczynka znalazła sobie przyjaciółki po ledwie czterech dniach szkoły. Jej samej zajęło to niegdyś znacznie więcej czasu.
Blondynka uznała w końcu, że Tosia na pewno będzie zajęta przez co najmniej pół godziny, więc zamknęła okno i drzwi. Stasia kończyła pracę dopiero o piętnastej, a Tadek wyszedł na jedną ze swoich codziennych włóczęg. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się wrócić szybciej, niż po godzinie, co dawało Mariance chwilę dla siebie.
Dziewczynka zaczęła odprawiać swój mały rytuał. Najpierw trzy razy obeszła ustawione na środku pokoju krzesło, potem usadowiła się na nim i z mocno zaciśniętymi oczami powiedziała:
– Hokus, pokus, brak tramwaja, ja zapraszam Mikołaja.
Wiedziała, że już się pojawił, poznałaby jego charakterystyczną aurę na kilometr, ale nie mogła jeszcze otworzyć oczu, żeby nie zepsuć efektu zaklęcia. Tego dziecinnego rytuału dziewczynka nauczyła się od Stasi w pierwsze wojenne Boże Narodzenie. Starsza siostra śmiała się przy tym pod nosem i zachowywała, jakby w ogóle nie wierzyła w żadnego Świętego Mikołaja. Marianka wypróbowała jednak Stasiny sposób tego samego wieczoru i odkryła, że faktycznie potrafi przywołać świętego. Po pierwszym magicznym spotkaniu pobiegła podekscytowana do rodziców i opowiedziała im o wszystkim, ale nie uwierzyli. Stasia próbowała Mariance wytłumaczyć, że to był tylko żart, a ich starszy brat, Ignacy, śmiał się zupełnie otwarcie z naiwności blondynki.
Przez kilka tygodni Marianka próbowała przekonać rodzinę, że nie kłamie, ale bliscy nie dała jej wiary. Stasia zaczęła żałować swojego dowcipu, Ignacy drwił i z głupoty dziewczynki, a rodzice z wyrozumiałymi uśmiechami tylko kiwali głowami. Marianka była strasznie sfrustrowana tym, że nikt jej nie wierzył, ale w końcu zrozumiała, że nie uda jej się jeszcze przekonać kogokolwiek, bo cała rodzina ma ją nadal tylko za dziecko. Postanowiła więc poczekać, aż dorośnie i reszta zacznie traktować ją bardziej poważnie. Mikołaj powiedział, że to dobry pomysł.
W końcu minęło trzydzieści sekund od wypowiedzenia hasła i Marianka rozchyliła powieki. Święty Mikołaj siedział tam, gdzie zawsze i uśmiechał się serdecznie.
– Dzień dobry, Mikołaju. – zaczęła Marianka.
– Witaj – odpowiedział Święty. – Dawno cię tu nie było.
– Miałam dużo na głowie – mruknęła dziewczynka wymijająco.
– Och, ależ oczywiście – powiedział Mikołaj z nutą przekory w głosie – Bo przecież dwunastolatki mają tyle na głowie!
Marianka poczuła się dotknięta, kiedy jej jedyny prawdziwy przyjaciel tak perfidnie z niej zażartował, ale nie mogła sobie pozwolić na strzelenie focha. Miała do przeprowadzenia ważną rozmowę. Zacisnęła więc zęby i powiedziała:
– Święty Mikołaju, mam pytanie.
– Słucham – Mikołaj pochylił się w jej stronę, a biskupia czapka zachwiała się na jego siwej głowie.
– Mówiłam ci o tym, że Stasia pozwoliła u nas mieszkać dwójce dzieci, prawda?
– Prawda – odparł święty.
– No więc, Stasia nie pozwala mi o tym mówić, ale ja myślę... W sumie wiem, że oni są Żydami.
– Więc? – spytał Mikołaj z uprzejmym uśmiechem.
– Jak to, nie rozumiesz? Przecież jeśli ktoś ich znajdzie, to oni nas wszystkich zastrzelą! I ja wiem, że nie możemy ich wyrzucić z domu, wiem, że nie mogę nic powiedzieć tej całej Tośce, chociaż mieszka w moim pokoju, nosi moje rzeczy i spędza więcej czasu z moją własną siostrą, niż ja, ale mam już dość! Nie rozumiem... właściwie niczego! I, Mikołaju, nie wiem, co ja mam robić? Staśka ma za dobre serce, zawsze miała, pracuje całe dnie i czasem znika na godziny, nie wiem, co ona robi, ale okropnie się boję, że kiedyś ją stracę! – Dziewczynka była już bliska łez, a jej podbródek drżał gwałtownie. – Strasznie się boję!
Mikołaj słuchał tego wszystkiego z łagodnym wyrazem twarzy, a jego sędziwa głowa kiwała się po każdym rozpaczliwym wyznaniu dziewczynki. W końcu odezwał się:
– Posłuchaj, Marianko, o czym najbardziej marzysz?
Marianka zdębiała. Święty Mikołaj często dawał jej dziwne, pełne metafor lekcje, ale tym razem liczyła na coś konkretnego. Musiała się chwilę zastanowić, bo jej marzenia były chyba ostatnim, o czym miała okazję rozmyślać.
– Chciałabym malować – odpowiedziała po chwili. Jej policzki nagle zrobiły się czerwone jak buraki. – Chciałabym być słynną malarką, żyć w jakimś malowniczym miejscu i tworzyć obrazy, które czasami trafiałyby na wystawy do Paryża i Rzymu. I chciałabym być doceniana na całym świecie... i może, żeby po śmierci pochowali mnie na cmentarzu Pear la Che i uroczyście ekshumowali do Polski... – powiedziała rozmarzonym tonem. Nagle przypomniała sobie, po co wezwała Świętego Mikołaja, bo przerwała i spytała trzeźwym tonem: – Ale niby po co ci to wiedzieć?
– Zaraz zrozumiesz – odparł święty. – Co twoim zdaniem musisz robić, żeby osiągnąć to swoje marzenia?
– Nie wiem... Nie wiem po co mam ci to powiedzieć. To jest głupie pytanie i zupełnie niezwiązane z moim problemem. – Mikołaj nadal nie drgnął. Na jego twarzy malował się jedynie wyraz uprzejmego oczekiwania. – A więc dobrze – Marianka wydęła wargi – Dobrze... na pewno muszę mnóstwo rysować i malować, ćwiczyć, uczyć się przerysowywać... Może powinnam też zbierać pieniądze na farby?
– Może – potwierdził Mikołaj – A czy to, że ta Tosia i ten Tadek, którzy mieszkają u ciebie w domu przeszkadza ci jakoś w malowaniu i rysowaniu?
– Niekoniecznie... – odparła Marianka z wahaniem – To znaczy, gdybym miała farby, to na pewno bym musiała się nimi dzielić z Tośką, z kredkami tak samo, ale poza tym... Cóż, jedno wiem na pewno. Jeśli ktoś się dowie, że oni są Żydami, to nas wszystkich zabiją, a to na pewno nie pomaga w karierze malarki!
– Zgadzam się – potwierdził Mikołaj – Ale uważam, że pomimo tego wszystkiego możesz się dalej starać realizować to swoje marzenie i robić to, co najbardziej kochasz.
Marianka nie mogła się z nim nie zgodzić, ale nie chciała się tak łatwo poddać. Zdenerwowała się też trochę faktem, że święty najwyraźniej nie widział najmniejszego problemu w perspektywie rychłej śmierci. Przez chwilę milczała, zamyślona nad słowami starca. W końcu powiedziała:
– Wszystko pięknie, Święty Mikołaju, ale tak się składa, że moje życie nie ogranicza się teraz do spełniania swoich marzeń. Muszę sprzątać w całym domu, bo Stasia pracuje godzinami, a Tadek znika z domu na całe dnie i cóż, nie ukrywajmy, chłopcy się nie nadają do takich rzeczy. Ja gotuję, ja pilnuję, żeby Tośka nie zrobiła czegoś głupiego w szkole, ja dzielę się z nią rzeczami i pomagam w lekcjach, a za bystra to ona nie jest! Do tego przez cały czas się boję, że ktoś zorientuje się, kim tak naprawdę są Tosia i Tadek i nas zabiją! Jakieś spełnianie marzeń nic nie zmienia!
Mikołaj czekał z cierpliwym uśmiechem, aż dziewczynka skończy mówić. Zdjął swoją wielką biskupią czapę i obracał ją w dłoniach, eksponując długie, siwe włosy. Po chwili odezwał się:
– Wiem o tym, kochana, ale musisz coś zrozumieć. Nie możesz zmarnować tego czasu, bo będziesz kiedyś bardzo żałowała. To zabrzmi okrutnie, ale nie masz teraz niestety wpływu na to, czy przeżyjesz, więc nie warto, moim przynajmniej zdaniem, się tym przejmować. Pamiętaj, że wojna się kiedyś skończy i z jakimkolwiek wynikiem to się nie stanie, musisz być gotowa, by coś sobą wtedy pokazać. Wiem, że jesteś teraz bardzo zajęta i zmęczona, ale jeśli nie będziesz się rozwijała, to w przyszłości nie będziesz mogła zbyt wiele osiągnąć. Musisz pracować, pracować przez cały czas, żeby nie stać w miejscu i kiedyś być gotowa do dorosłego życia.
Marianka słuchała go uważnie, wpatrzona w jasnoniebieskie tęczówki świętego. Po raz kolejny tego dnia usłyszała nie to, czego oczekiwała.
– Mikołaju, ja po prostu się boję. Okropnie się boję.
– Wiem – powiedział starzec spokojnie. – Ale wiesz co, muszę zdradzić ci sekret. Ja też się strasznie boję.
– Ty? – spytała zdziwiona blondynka. – Niby czego?
– Boję się o ciebie. O twoją siostrę, o Tosię, Tadka i mnóstwo innych dzieci, które cierpią, które którym grozi niebezpieczeństwo i które mogą niedługo umrzeć.
– I nie można nic z tym zrobić?
– Nic. Brzydka prawda jest taka, że strachu nie da się tak naprawdę pokonać, on nigdy całkiem nie znika. Czasem możesz zlikwidować jego źródło. Ale tak się składa, że obecnie jest to niestety poza naszym zasięgiem. Po prostu trzeba się nauczyć z nim żyć.
*
Stasia pochylała się nisko nad maszyną do szycia. Głowa kiwała jej się w przód i w tył w miarę przesuwania skrawków materiału, które odpowiednio pocięte i ułożone miały w przyszłości utworzyć prowizoryczny bandaż, nie pierwszy zresztą tego dnia.
Po ostatniej, ledwo dokończonej na noc przed oddaniem dostawie do szpitala Makowska postanowiła, że tym razem dopilnuje swoich terminów i postara się skończyć przed czasem. Siedziała więc już trzeci dzień nad stertą bandaży i mimo, że prawie udało jej się wyrobić normę ustaloną przez panią Krystynę, wcale nie zwalniała tempa.
Z podwórka dobiegały do dziewczyny krzyki dzieci. Tosia śmiała się z czegoś głośno, jakiś chłopiec rozprawiał o czymś z ożywieniem. Nie słyszała Marianki, wątpiła, żeby jej młodsza siostra w ogóle znajdowała się w tej hałaśliwej grupce. Podejrzewała raczej, że blondynka usiadła na jakichś schodach z książką lub zeszytem i patrzy spode łba na resztę rozbrykanych dzieciaków. To byłoby bardzo do niej podobne. Tadek zniknął gdzieś godzinę temu. Nigdy nie mówił, gdzie, ani po co idzie, ale zawsze wracał do domu przed godziną policyjną, więc Stasia nie dopytywała. Chłopak był już duży i miał prawo do własnego życia.
Dziewczyna skończyła kolejny bandaż i rzuciła go w kąt pokoju, gdzie leżała już reszta. Westchnęła ciężko, a jej głowa opadła na stół z cichym stuknięciem. Lubiła szyć, ale kiedy spędzała cały dzień w zakładzie, a potem cały wieczór na sklecaniu z resztek tkanin czegokolwiek używalnego, miała ochotę połamać wszystkie igły w zasięgu wzroku i wyrzucić je przez okno.
Już miała zabierać się do kompletowania i przycinania kolejnych stert ścinek, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Dziewczyna pomyślała, że to pewnie Tadek, bo głosy dzieci na podwórku nadal nie cichły. Niewiele myśląc podeszła do wejścia i uchyliła je. Za progiem czekał jakiś chłopak, ale nie był to jej współlokator, choć na pierwszy rzut oka można się było pomylić.
Przybysz, tak samo jak brat Tosi, miał ciemne, brązowe włosy, ale, w przeciwieństwie do Tadka, były one grzecznie uczesane nad czołem. Na dodatek był nieco wyższy i bardziej barczysty od chłopaka, a jego nos był zupełnie normalnej wielkości, czym niestety Tadek nie mógł się poszczycić. Stasia przez chwilę stała jak wryta, wpatrzona w twarz za gościa. Wiedziała doskonale, kto właśnie zawitał w jej progi, ale nie mieściło jej się w głowie, jakim cudem ten właśnie chłopak stoi w drzwiach do mieszkania.
– Marcin? Co tu robisz? – spytała Stasia średnio kulturalnie, za to szczerze.
– Ciebie też miło widzieć – odpowiedziała chłopak z szerokim uśmiechem. – Co u ciebie? Nie widzieliśmy się chyba ze dwa lata...
– Tak, dwa lata... – mruknęła Stasia, myśląc o tym, że przecież nie przez przypadek od dwóch lat nie widywała się z nikim ze starej klasy. – U mnie wszystko w porządku – skłamała gładko, zdobywając się nawet na delikatny uśmiech.
– To dobrze! Nikt właściwie nie wiedział, co się u ciebie dzieje i martwiliśmy się, że coś się stało.
– Nie, nie działo się nic nadzwyczajnego, po prostu po przeprowadzce było mi na Żoliborz jakoś nie po drodze... miałam dużo na głowie – odparła Stasia, chociaż na usta cisnęło się jej pytanie, dlaczego nikt przez ten czas nikt nie przyszedł jej odwiedzić, skoro wszyscy się tak martwili.
– Och, rozumiem. Pewnie szkoła? – spytał Marcin, który najwyraźniej nie dostrzegał, jak bardzo Stasia nie chce prowadzić tej rozmowy.
Dziewczyna zaczynała się coraz bardziej stresować. Czuła, jak na jej policzki wstępuje czerwony rumieniec. Zaczęła przygładzać sobie sukienkę, choć nie było na niej ani jednej fałdki. Śmiechy dzieci na podwórku ucichły, co nie było dobrym znakiem, a Marcin wcale nie wyglądał, jakby miał zamiar się zbierać.
– Niekoniecznie... przez rok douczałam się z najniższą klasą w tutejszym technikum, a potem poszłam do pracy – odpowiedziała Stasia, starając się usunąć ze swojego głosu całą gorycz, jaka uzbierała się w niej przez te lata. Wiedziała o podziemnych szkołach, była pewna, że Marcin i reszta jej starej klasy nadal uczą się w jakimś dobrym liceum, a tymczasem ona, niegdyś największa prymuska, musiała codziennie pracować w szwalni i jeszcze dziergać po nocach materiały dla szpitala, żeby w ogóle się utrzymać.
– Och – Marcin wyglądał na szczerze zmartwionego tymi słowami, po czym Stasia wywnioskowała, że nie udało jej się ukryć złości na swoją sytuację. – A nie chciałabyś może...
– Chciałabym. – ucięła – Ale niestety nie mam na to czasu. Uczę się tyle, ile zdążę ze starych książek mamy. – Stasia aż się zdziwiła, że zdradziła to Marcinowi, i to bez większych oporów. Choć dawno go nie widziała, z jakiegoś powodu nadal wzbudzał wystarczająco dużo zaufania, by pokusić się o takie wyznanie.
– A właśnie, a propos twojej mamy... Ja właściwie do niej przyszedłem.
Stasia poczuła, jak z jej czerwonej wcześniej twarzy nagle odpływa cała krew. Oczywiście, przecież nikt z nich nie wie – skarciła się w duchu. Nie zaprosiłaś na pogrzeb, to teraz się tłumacz...
– Mamy nie ma – odpowiedziała stanowczo i, jak miała nadzieję, zupełnie bez emocji. – I obawiam się, że nie ma możliwości, abyś coś z nią załatwiał.
Marcin znowu wyraźnie się zmartwił.
– Ojej, szkoda. Wszystko u niej dobrze?
– Tak.
– Jesteś pewna? – dopytywał, a Stasia wiedziała już, że nie ukryła swoich emocji wystarczająco dobrze, że Marcin widzi jak na dłoni, co się dzieje.
– Jestem pewna. – niemal syknęła. Nawet ją samą nieco przestraszyła ta odpowiedź, więc wzięła głęboki oddech i powiedziała w dużo łagodniejszy sposób: – Ale jeśli powiesz mi, po co przyszedłeś, to może ja będę mogła ci pomóc.
Marcin ucieszył się ze zmiany tonu rozmowy i natychmiast zaczął wyjaśniać Stasi o co chodzi.
– Widzisz, moja kuzynka będzie niedługo brała ślub, jej rodzice oszczędzali miesiącami i w ogóle... tak czy inaczej, miała założyć starą suknię swojej matki, ale okazało się, że nie do końca na nią pasuje, bo ta Hela jest bardzo wysoka, no i musieliśmy znaleźć jakiegoś krawca, który jej tę sukienkę przerobi. Najpierw sama ciotka chciała szyć, ale Hela się zbuntowała, bo podobno ciocia szyć nie umie i wszystko popsuje. Już miały się zacząć strasznie kłócić, kiedy moja mama powiedziała, że ona ma koleżankę, która świetnie szyje i zaniesie jej tę suknię, ona na pewno tanio to zrobi. No i zanim się obejrzałem, już leciałem do twojej mamy z suknią ślubną w torbie.
Stasia uśmiechnęła się pod nosem. Matka to się pewnie teraz w grobie przewraca – pomyślała. Sześć języków, lata nauczania w szkole, setki przetłumaczonych tekstów, a i tak na koniec koleżanki pamiętają tylko, że potrafiła szyć.
– Mama nie będzie mogła ci pomóc, ale myślę, że poradzę sobie z przedłużeniem sukienki. Nie będę droga, mogę właściwie wziąć tylko za materiał. – powiedziała Stasia, zastanawiając się, czy podejmuje dobrą decyzję. – Oczywiście, jeśli ufasz mi na tyle, żeby zostawić mi suknię – dodała z uśmiechem, który zupełnie przypominał ten ze szkoły, sprzed wielu lat.
Marcin już miał coś odpowiedzieć, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie. Do pokoju wbiegła Tosia, cała zgrzana, zaróżowiona i wyraźnie zachwycona przebytą przed chwilą zabawą. Już miała coś powiedzieć, kiedy zauważyła nieznanego sobie wcześniej chłopaka i zawahała się. Po chwili próg mieszkania przekroczyła również Marianka, zdyszana i wyraźnie zła. Jeszcze biegnąc krzyczała za koleżanką coś podobnego do „Stój, głupia!", ale na widok przybysza również umilkła i z przerażoną miną pociągnęła młodszą dziewczynkę w stronę ściany.
Stasia na chwilę zupełnie zapomniała, że dziewczynki mogą wrócić z podwórka. Nie straciła jednak głowy, tylko zaczęła je przedstawiać Marcinowi.
– Miło mi poznać – zwrócił się Marcin z uśmiechem do Tosi, po czym ujął jej dłoń i pocałował ją, tak, jakby Tosia była już dorosłą damą. – A ciebie bardzo miło mi znowu widzieć – powiedział, kiedy Marianka wysunęła się nieco bardziej w pole widzenia. – Strasznie wyrosłaś, młoda panno.
Blondynka zarumieniła się, ale na jej twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu.
– Dziękuję – odrzekła w tak lodowaty sposób, że Stasia nigdy nie mogłaby mu dorównać, choć przecież sama była całkiem dobra w gaszeniu entuzjazmu innych ludzi.
Marcin trochę się zmieszał, o czym świadczyły nienaturalnie czerwone policzki.
– Ja już chyba powinienem iść – zaczął, zmierzając w stronę wyjścia. – Stasiu, naprawdę mogłabyś przedłużyć tę suknię?
Dziewczyna potwierdziła z uśmiechem, co Marcin przyjął z wyraźną ulgą. Zostawił białą suknię, pożegnał się grzecznie ze wszystkimi, po czym wyszedł z mieszkania. Dopiero wtedy trzy znajdujące się w nim panienki uświadomiły sobie, że z jakiegoś powodu się zdenerwowały. Stasia zauważyła, że nagle jakoś lepiej jej się oddycha, a Tosia, uradowana, że nikt już nie stoi w miejscu ze skrępowaną, krępującą również innych miną, rozprostowała ramiona i zaczęła wolno zdejmować buty.
Tymczasem Marianka ze świstem wypuściła powietrze przez nos; powoli, tak, jakby chciała zmusić się do opanowania. Zwróciła się do Stasi:
– Mogłabyś mi wyjaśnić, co on tutaj robił?
– Przyszedł ze zleceniem. Przeszyję dla niego jakąś sukienkę na ślub kuzynki.
Marianka, nadal zła jak osa, już otwierała usta, kiedy Stasia dodała:
– Nie zapraszałam go, jeśli to ci chodzi po głowie. Przyszedł sam, najwyraźniej pamiętał adres. I wcale nie szukał mnie, tylko mamy.
– Mamy? – spytała Marianka z niedowierzaniem. – Mój Boże, wiedziałam... – dziewczynka była okropnie zdenerwowana. Nieświadomie nawijała sobie na palce całe pukle jasnych włosów, które plątały się boleśnie, ale blondynka zdawała się tego nie zauważać. Jej oddech stał się szybki i płytki, poruszała się niespokojnie po malutkim przedpokoju, przez co ciągle napotykała ściany i zawracała.
– Wiedziałam – powtórzyła cicho, jakby brakowało jej tchu by głos stał się mocniejszy. – Wiedziałam, że to się tak skończy...
Stasia zaniepokoiła się stanem siostry, ale nie zaczęła jej od razu pocieszać. Sama też trochę się bała, a zależało jej, by to co powie brzmiało szczerze i pokrzepiająco.
– Myślę, że nie musimy się na razie martwić. Ostatecznie nic się przecież nie stało. On nie dopytywał, ja nie powiedziałam nic dziwnego, a nawet, gdyby Marcin domyślił się czegoś... niewygodnego, to jestem przekonana, że zachowałby to dla siebie.
Marianka z całych sił próbowała się opanować i prowadzić dyskusję na poziomie, w której jej argumenty też by się liczyły, ale jej oczy stawały się coraz bardziej czerwone, choć nie pozwoliła jeszcze żadnej z łez spłynąć na policzek.
– Skąd możesz to wiedzieć? – spytała, po czym przygryzła sobie dolną wargę, aby powstrzymać jej drżenie. – A nawet, gdyby on nas nie zdradził, to ktoś to w końcu zrobi! Jeśli nie przez mamę, to... no, są inne powody – dodała, po czym wzięła kolejny spazmatyczny wdech, aby się uspokoić i odeszła do swojego pokoju. Nadal stojąca przy ścianie Tosia patrzyła na wszystko szeroko otwartymi oczyma. Jeśli coś zrozumiała z tej wymiany zdań, to nie dała tego po sobie poznać.
W tym momencie drzwi do mieszkania uchyliły się cicho. Stanął w nich Tadek. Już chciał swoim zwyczajem wesoło do wszystkich zagaić, kiedy zobaczył grobową minę wpatrzonej w podłogę Stasi, cichą, nadal lekko zaskoczoną Tosię i cień Marianki znikającej w swoim pokoju.
– Coś się stało? – zapytał, zdezorientowany patrząc na chlebodawczynię, ale Stasia pokręciła głową i zmusiła się do uśmiechu.
– Nie... chodź, pomożesz mi przy kolacji – odpowiedziała, kierując się w stronę kuchni, choć wcale nie było tam wiele do roboty. Ciężko pomóc w krojeniu jedynego chleba.
Chłopak nie naciskał; wiedział, że panienki Makowskie mają jakieś swoje sekrety, ale na razie nie próbował ich odkrywać, przynajmniej nie oficjalnie. Sam też nie chciał zdradzać o sobie wszystkiego. Postanowił więc dać Stasi trochę czasu, w nadziei, że sama zechce mu powiedzieć, co takiego się wydarzyło. Planował też, że w razie potrzeby wypyta Tosię w jakiś dyskretny sposób o ciekawiące go fakty.
W końcu chłopak niezbyt chętnie skierował swoje kroki do kuchni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro