Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16 albo "Krótkie cięcia i długie spacery"

W mieszkaniu na Karolkowej zapanował okropny gwar. Powrót Stasi do domu spowodował, że wszyscy obecni w nim wcześniej poczuli gorącą potrzebę opowiedzenia swej żywicielce o "absolutnie wstrząsających" przygodach dnia.

– Nie będę jej więcej uczyć! – oświadczyła Marianka, patrząc na Tosię. – Ten jej podręcznik jest beznadziejny, ja na pewno miałam lepszy! Nie rozumiem nic z tego, co czytam!

– Mam adres, mam adres, w końcu mam adres! – niemal w tym samym czasie wrzasnął Tadek, zupełnie ignorując pełne przejęcia słowa Marianki.

Stasia przystanęła z zaskoczeniem, bo bynajmniej nie spodziewała się takiej burzy po powrocie do domu. Poczuła się, jakby otwierając drzwi, niechcący doprowadziła do bardzo osobliwego wybuchu bomby, który zamiast odłamkami, sypał dziecięcymi okrzykami. Makowska pożałowała nagle, że nie ostrzegła nikogo z domowników o "swojej małej niespodziance". Niestety, na takie zabiegi było już stanowczo za późno.

To, co krzyczał Tadek, sprawiło, że Stasi aż zmiękły kolana, ale niestety nie mogła poświęcić tej informacji więcej czasu. Przyprowadzony przez nią gość chrząknął właśnie zakłopotany, przypominając dyskretnie o swojej obecności. Stasia usunęła się więc posłusznie z przejścia i wprowadziła lekarza do mieszkania.

Osobnik ten był raczej niski, miał łagodne, brązowe oczy i staromodny wąsik, zawadiacko podkręcony w górę. Jasne, rudawe włosy tu i ówdzie nosiły ślady nadchodzącej siwizny, a na czubku głowy widniała niewielka łysina. Poruszał się szybko, jego gesty były krótkie, ale płynne i zdecydowane.

Na widok przybysza trójka dzieci zamilkła. Tadek od razu usunął się do kąta i tylko stamtąd, możliwie skryty za szafę, rzucił Makowskiej pytające spojrzenie. Marianka zaś postąpiła wręcz przeciwnie, wystąpiła na środek przedpokoju, jakby gotowa była własną piersią bronić mieszkania. Stasia westchnęła.

– Idźcie do swojej sypialni, porozmawiamy później – rzuciła. Jej siostra niechętnie skinęła głową. Tadek zawahał się:

– Nie będziecie potrzebować pomocy? – spytał, w akcie nagłego przypływu nierozsądnej odwagi. Domyślał się, kim był nowoprzybyły mężczyzna, jego charakterystyczna torba aż nadto rzucała się w oczy. Chłopiec nie czuł się dobrze ze świadomością, że musi zostawić Emilkę na łaskę lub niełaskę obcego człowieka. Fakt, że przy wszystkim obecna będzie również Stasia, w przedziwny sposób nie poprawiał wcale jego nastroju.

– Poradzimy sobie – Makowska uśmiechnęła się krzepiąco. Tadek odwzajemnił uśmiech, choć w jego wykonaniu wyglądał on bardziej jak skrzywienie, po czym, nadal niechętnie, ruszył za dziewczynkami.

Gdy tylko za dziećmi zamknęły się drzwi, Stasia zwróciła się do lekarza:

– Proszę tędy. – Była ciekawa, czy gość wyczytał z jej głosu, jak bardzo się denerwowała. Doktor nie dał nic po sobie poznać. Uśmiechnął się tylko uprzejmie i ruszył za Makowską do sąsiedniej izby.

Emilka nie spała, ale najwyraźniej przechodziła przez jeden ze swoich gorszych momentów, bo gdy Stasia weszła do pokoju, ledwie rzuciła na nią okiem, po czym z powrotem zacisnęła powieki. Makowska zaczęła coś mówić, ale mózg blondynki jakby nie potrafił przetworzyć tych słów. Niechętnie znów spojrzała na panią domu. W jej głowie coś głucho dudniło, wszystkie dźwięki były przytłumione, jakby dochodziły z innego pokoju. Poczuła się dziwnie odrealniona. To naprawdę ja tu leżę? Miała wrażenie, że jest zamknięta w jakimś obcym ciele. Wiedziała, że oczy tego kogoś, do kogo ciało należało, się zamykały, ale nie potrafiła temu zapobiec, nie czuła ich ruchu. Czy Stasia coś mówi? Tak... Czy mówi to do mnie? Zaraz, czy za nią ktoś stoi? To Tadek! Nie... Tadek ma ciemniejsze włosy. To... chwila, czy to możliwe, żeby... Nie, na pewno nie!

– Emilko, słyszysz mnie? – Stasia, która od pół minuty próbowała przemówić do blondynki, pomachała jej przed oczyma ręką. Dziewczyna mętnym wzrokiem powiodła za stasinymi dłońmi, ale jej reakcja była opóźniona. Nadal nie wyrzekła słowa.

Lekarz, który do tej pory stał przy nogach łóżka, podszedł bliżej i odchrząknął.

– Tak... wydaje mi się, że tutaj zaczyna się już moje zadanie. Jeśli panienka pozwoli... –Stasia pośpiesznie odskoczyła od łóżka, a doktor zabrał się do dokładnych oględzin pacjentki. Eleganckie ubranie, w jakim przyszedł, zasłonił białym fartuchem. Z dużej torby, jaką przytargał ze sobą ze szpitala, zaczął wyjmować kolejne przedmioty. Wetknął Emilce pod pachę termometr, spojrzał na jej język i poświecił maleńką latarką do oczu. To się blondynce nie spodobało, bo machnęła ręką, ale jej ruch był spóźniony i niezdarny.

Stasia wstrzymała powietrze, gdy lekarz przystąpił do zdejmowania opatrunku z klatki piersiowej Emilki. Doktor na widok rany zagwizdał cicho, ale nie skomentował jej w żaden sposób, za co Stasia była mu bardzo wdzięczna. Podał jednak Emilce jakiś specyfik ze swojej torby i odczekał dobre dziesięć minut. Potem zdjął szwy Makowskiej, rozciął na nowo zaropiały strup, po czym szybko i fachowo ocenił to, co znalazł pod nim

Przez następne dziesięć minut lekarz grzebał różnymi narzędziami we wnętrznościach blondynki, przestawiał naczynia krwionośne, układał ścięgna i mięśnie na swoje miejsca. Był przy tym tak szybki, że gdy Stasia próbowała potem przypomnieć sobie, co dokładnie robił, udało jej się przywołać zaledwie połowę skomplikowanych operacji.

Doktor znowu wyjął coś ze swojej torby. Tym razem była to duża strzykawka. Mężczyzna wbił ją w ramię pacjentki i wtłoczył całą zawartość cylindra do organizmu Emilii. Strzykawkę i buteleczkę z płynem, który, jak wyjaśnił Stasi, trzeba było wlać do tłoka, zostawił na stoliku nocnym obok łóżka. Kazał powtórzyć zastrzyk za dwanaście godzin.

Po całej pracy wytarł ręce w fartuch i spojrzał na Stasię z uśmiechem.

– Widzisz... choć nawet mnie wydaje się to sporym paradoksem, z każdym dniem tej wojny wierzę w Boga coraz bardziej... – Stasia nie potrzebowała wyjaśnienia. Zrozumiała – to, że Emilka nadal żyła, było cudem. – W kogokolwiek ta młoda dama wierzy, musi mieć u niego naprawdę solidne chody!

Doktor rozejrzał się po pokoju. Makowska wiedziała, że musiał pracować kiedyś z jej ojcem, bo tak też powiedziała jej pani Wioleta, kiedy dziewczyna poprosiła ją o osobę możliwie dyskretną i zaufaną. Teraz też, już po raz kolejny tamtego popołudnia, Stasia musiała docenić wybór doświadczonej pielęgniarki. Choć chirurg ewidentnie był bardzo zainteresowany szczegółami sytuacji, w wyniku której musiał naprawić operację rany postrzałowej, nie zadawał na ten temat żadnych pytań. Eugeniusz Marciniak – tak chyba przedstawiła go pani Wioleta. Stasia nie potrafiła sobie przypomnieć, czy ojciec kiedykolwiek wspominał o kimś takim. Cóż, w czasach, gdy ojciec tam pracował, on mógł jeszcze być jednym z wielu praktykantów. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Ojciec miał zwyczaj nadawać praktykantom przezwiska, gdyż nigdy nie był w stanie spamiętać ich prawdziwych imion. Lekarz mógł być więc wówczas "Rudym", "Wąsikiem", czy "Paniczykiem". A może nosił też zupełnie inne miano, pozostałość sytuacji, którą obecnie tylko on mógł pamiętać?

Pieniądze Stasia przekazała lekarzowi już wcześniej. Tak było lepiej. Po pierwsze, dowodziło, że zapłata faktycznie istnieje, a po drugie, na wypadek, gdyby w trakcie operacji coś poszło niekoniecznie po ich myśli, umożliwiało błyskawiczne rozstanie się bez jakichkolwiek późniejszych wyrzutów. Lekarz, być może ze względu na przeszłą znajomość z jej ojcem, a być może ze względu na zwykłą ludzką dobroduszność, obiecał zwrócić połowę pieniędzy następnego dnia poprzez panią Wioletę. Miały stanowić swego rodzaju kaucję i zabezpieczać jego bezpieczny powrót do domu. Stasia z chęcią przystała na dowolną propozycję, która dawała jej szansę zachowania choćby części gotówki. Choć mentalnie zdążyła się już przygotować na konieczność wydania wszystkiego, co przygotowała jako zapłatę za życie Emilki, wizja stracenia zupełnie ostatnich, najlepiej poukrywanych oszczędności, w tym spieniężonej obrączki mamy, wcale nie napawała jej optymizmem.

Zaproponowała lekarzowi herbatę. Odmówił. Tak było chyba lepiej, ostatecznie nie miała już w domu ani cukru, ani herbaty. Odprowadziła więc doktora do drzwi, podziękowała mu serdecznie za pomoc i życzyła dobrej nocy. Mężczyzna skłonił się lekko i wyszedł, zachowując na twarzy perfekcyjnie nieprzenikniony, łagodnie życzliwy uśmiech. Jakby to była zwykła wizyta domowa. Jakby oboje nie popełnili właśnie przestępstwa, a wokoło nich nie trwała wojna.

Stasia przekręciła za gościem zamek i udała się szybkim krokiem do sypialni dziewczynek. Popchnęła mocno drzwi, jednak te ruszyły się tylko o kilka centymetrów, po czym napotkały niespodziewany opór. Z pokoju dało się słyszeć krótki jęk. Stasia westchnęła i puściła klamkę.

– Wpuścicie mnie? – spytała. Drzwi otworzyły się po chwili. Tadek i Tosia z wyczekiwaniem patrzyli na Stasię, podczas gdy Marianka rozcierała sobie guza na czole.

– No i po co podsłuchiwałaś? I tak bym ci wszystko powiedziała – spytała Stasia karcącym tonem, sadowiąc się na dywanie.

– Akurat – prychnęła Marianka, siadając obok siostry. – Jakbyś mi zawsze wszystko mówiła, to przecież nie miałabym takich pomysłów!

Stasia poczuła się nieco zraniona tymi słowami, ale w tamtym momencie kilka spraw obchodziło ją bardziej niż kłótnie z siostrą. Makowska wyjaśniła wszystkim po krótce, kim był dzisiejszy gość i co udało jej się uzyskać dzięki jego wizycie. Tadek był żywo zainteresowany każdym najmniejszym szczegółem przebytej przez Emilkę operacji. Wypytywałby pewnie o nią dużo dłużej, gdyby nie pełne spojrzenie Marianki, rzucane na przemian Tadkowi i Stasi w równych odstępach czasu. Pod jego wpływem Stasia chrząknęła w końcu i przerwała chłopcu w połowie słowa z przepraszającym uśmiechem.

– Kmh, Tadek... czy ja dobrze słyszałam, że zdobyłeś jakieś informacje?

*

– A więc, Panno Tajemnicza – wydyszał Franek, przesadnie akcentując dwa ostatnie wyrazy – zechcesz wyjaśnić mi w końcu, dokąd właściwie zmierzamy?

Stasia pokręciła przecząco głową. Nawet się nie odwróciła, aby spojrzeć na swojego towarzysza. Franek poczuł się tym odrobinę zirytowany. Szedł za Makowską od dobrych dwudziestu minut, a raczej niemal biegł, próbując dotrzymać jej kroku. Jeszcze wcześniej wytrzymał z nią kwadrans w niemiłosiernie zatłoczonym tramwaju. Jakim cudem ona tak szybko chodzi? – pomyślał zdziwiony, rzucając niskiej, Stasinej sylwetce krytyczne spojrzenie.

Wiedział, że nie powinien był narzekać - ostatecznie sam zaproponował Makowskiej, że do niej dołączy. Wpadł na Stasię na przystanku tramwajowym na Grochowskiej i z czystej uprzejmości zapytał, czy nie chciałaby towarzystwa w drodze. Chciał być miły, nic więcej. Nie wiedział, gdzie Makowska zamierzała jechać, ale zakładał, że nie mogła to być daleka droga.

Mylił się.

Tak przynajmniej chłopak odtwarzał w głowie całą wcześniejszą sytuację. W głębi duszy wiedział jednak, że chęć towarzyszenia ciemnowłosej dziewczynie wcale nie wynikała z "czystej uprzejmości". Zresztą, już, zanim Franek wypowiedział na głos swą propozycję, patrząc się niby od niechcenia na odjeżdżający właśnie tramwaj, był pewny, że Stasia odmówi. A na pewno nie spodziewał się, że zgodzi się na jego towarzystwo zaledwie po szybkim, zlęknionym spojrzeniu na trzymaną w ręce kartkę.

Nie było prób odesłania go jak najdalej od siebie, nie było podkreślania swojej samowystarczalności, nie było wzdychania i przewracania oczami. Po prostu uprzejme, a jednak tak dla Franka szokujące "Byłoby mi bardzo miło" i kolejne niespokojne spojrzenie na kartkę.

Już wtedy chłopak zaczął zastanawiać się, czy nie wpakował się przypadkiem w żadną kabałę. Trzy kwadranse później, gdy nadal biegł przez miasto za milczącą, nerwowo skubiącą rąbek płaszcza Stasią, doszedł do wniosku, że, cokolwiek dziewczyna planowała, nie mogło skończyć się bezproblemowo. Wycofanie się jednak nie wchodziło już w tamtym momencie w grę. Zbyt mocno splamiłoby męski honor Franka. A o co jak o co, ale o swój honor Franciszek Jabłoński dbał niemal obsesyjnie.

Stasia odwróciła głowę i, widząc pełną irytacji minę Franka, skrzywiła się lekko w przepraszającym grymasie.

– Nie tutaj – rzuciła. – Powiem ci, jak już wyjdziemy z tłumu.

Chłopak skinął głową, ale Stasia tego nie zobaczyła. Znowu skupiła się na drodze. Skręciła w jedną z bocznych ulic, mniej zatłoczonych i ruchliwych, potem w jeszcze jedną i następną, aż Franek stracił rachubę. W końcu stanęła w miejscu i, wyrównawszy oddech, zaczęła:

– Przepraszam... przepraszam, że niczego ci nie wytłumaczyłam, nie wiem, co mnie napadło, w ogóle nie powinnam była cię ze sobą zabierać...

Franek uśmiechnął się. Z jakiegoś, nie do końca zrozumiałego dla niego powodu, te kilka słów wystarczyło, by wcześniejsza złość całkowicie mu przeszła.

– Nie ma za co, przecież sam to zaproponowałem – powiedział, jak mu się wydawało, uspokajającym tonem.

Stasia skinęła głową. Kąciki jej ust uniosły się na krótką chwilę, ale Franek nie powiedziałby, że był to uśmiech.

– Wiem. I jestem za to wdzięczna. Niemniej nie powinnam była cię w to mieszać. Ja... – jej policzki pokraśniały nagle – chyba uznałam, że dzięki temu... będę się czuła bezpieczniej. – skończyła bardzo cicho.

Wnętrzności Franka, choć przecież było to niemożliwe, wykonały coś w rodzaju salta. Czuła się bezpieczniej? Z nim czuła się bezpieczniej? Nie przesłyszał się czasem? Niby kiedy przestała go uważać za najbardziej nierozsądnego młodzieńca lewobrzeżnej Warszawy?

Chłopak zaklął w duchu. Dziewczyny zawsze było tak ciężko zrozumieć!

– Więc gdzie idziemy, skoro ma tam być tak strasznie? – spytał, jak zwykle z uśmiechem. Był przygotowany na zirytowane prychnięcie, którym Makowska spróbowałaby ukryć zawstydzenie, ale, po raz kolejny tego dnia, Stasia go zaskoczyła.

– Tadek zdobył w końcu adres rodziców Emilki. – Stasia spojrzała na Franka niezwykle poważnie. Wiedział, że musiała okazać mu duże zaufanie, skoro postanowiła wprost wyjaśnić, co się dzieje, nawiązując na dodatek do dwóch osób, których wcale nie powinno być w jej mieszkaniu. Dlatego też, choć miał szczerą ochotę wykrzyknąć "Zaraz zaraz, to ona wam wcześniej nic nie powiedziała? Tak po prostu pozwoliliście jej u was mieszkać?", ograniczył się jedynie do kiwnięcia głową.

– I gdzie to ma być? – spytał, próbując spojrzeć na kartkę.

– Na Augusta 16 – odpowiedziała Stasia. – To już niedaleko... chyba. Kępa to nie moje tereny.

Faktycznie, choć Franek również wcześniej nie bywał przesadnie często na Saskiej Kępie, dom o wskazanym numerze znajdował się zaledwie ulicę dalej. Stasia, której kroki jeszcze chwilę wcześniej były przesadnie szybkie, zaczęła stopniowo zwalniać. Pod samą furtką bardziej wlokła się niźli szła, a jej mina wskazywała, że wolałaby w ogóle nie musieć podchodzić do posesji. Żelazna brama, pokryta zieloną, łuszczącą się farbą, jakby wyczuwając nastrój zbliżającej się dziewczyny, zaskrzypiała ponuro. Makowska położyła palce na zimnym metalu, ale nie miała odwagi pchnąć furtki.

– Ładny dom – rzucił Franek, z pobłażliwą miną obserwując wysiłki Stasi. – Chociaż trochę go zaniedbali... nie ma w sumie się co dziwić. Są ważniejsze wydatki niż kwietniki...

Stojący za ogrodzeniem budynek, który teraz stał się obiektem zainteresowania obojga gości, miał żółte ściany i tradycyjny, ceglastoczerwony dach. Po dwóch piętrach szerokich, ale mętnych i zakurzonych okien, piął się bluszcz. W kilku miejscach, zwłaszcza koło komina, brakowało dachówek.

A przede wszystkim, brakowało śladu jakiegokolwiek mieszkańca tajemniczej rezydencji.

– To jest ten powód, dla którego mnie ze sobą zabrałaś? – Franek podszedł do Stasi i również położył swoją dłoń na bramie. – Żebym pomógł ci otworzyć furtkę?

Dziewczyna prychnęła w odpowiedzi. No proszę, wróciła stara Makowska - pomyślał Franek. Rzuciła mu niepewne spojrzenie. Niemal czuł, jak oblicza, ile może mu powiedzieć.

– Nie, ja tylko... nie wiem, co mam powiedzieć, jak już tam wejdę. "Dzień dobry, z pewnością zastanawiają się państwo, co robię w państwa domu... Otóż, tak się składa, że wasza córka, która nie dawała od miesiąca znaku życia, siedzi w moim mieszkaniu, po tym, jak została postrzelona w łapance i odmówiła skontaktowania się z wami?" Przecież to śmieszne!

– Faktycznie, brzmi odrobinę tak, jakbyś była niespełna rozumu. – Stasia przewróciła oczami, ale nie przerywała Frankowi. – Niemniej uważam, że informacja, jakoby ich córka nadal żyła, może przyćmić wszystkie inne i ci ludzie nawet nie zauważą, jak nieudolnie próbujesz sklecić swoją opowieść...

– Wcale nie jestem tego taka pewna. – Makowska wydała się nagle chłopakowi niezwykle poważna. – Emilka nie chciała nam powiedzieć wiele... właściwie nie chciała nam powiedzieć niczego, ale sposób, w jaki się o nich czasem wyrażała, jej mina, gdy o nich myślała.... Boję się, co mogę tam zastać.

Franek rzucił Stasi zmartwione spojrzenie.

– Dom wygląda raczej bogato... Może nie będzie tak źle?

Stasia znowu prychnęła.

– To nic nie znaczy.

– To nie musi nic znaczyć. Ale może. – Chłopak nonszalancko wyciągnął wolną rękę do przodu i skłonił się lekko. – Pragnę zaprosić panią na absolutnie czarującą pogawędkę w domu państwa...

– Państwa Sójka, o ile moja wiedza pozostaje aktualna. – Stasia ujęła dłoń Franka i pchnęła furtkę. Ta otworzyła się, skrzypiąc żałośnie.

– Dzień dobry! – krzyknęła dziewczyna, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Najwyraźniej nie usłyszano jej w domu. Możliwe też, że po prostu nie było w nim nikogo, kto mógłby usłyszeć powitanie, ale na razie nie chciała nawet rozważać tej opcji.

Para dotarła do drzwi. Stasia spróbowała zadzwonić, ale dzwonek najwyraźniej nie działał. Dziewczyna zapukała więc. Raz. Drugi. Trzeci. Jej twarz zrobiła się czerwona.

– Myślę, że po prostu nikogo nie ma w domu – powiedział ostrożnie Franek, odciągając Stasię od drzwi.

– Tego udało mi się domyślić. – Makowska westchnęła ze zrezygnowaniem. – Po prostu coraz bardziej się martwię, że może tutaj nie powinno być nikogo.

– Jesteś pewna, że to właściwy adres? – zapytał Franek. Stasia zdecydowanie skinęła głową.

Zaczęli obchodzić posesję dookoła. Wszystko, od wyraźnie brudnych, pokrytych kurzem szyb, przez miejscami odpadający tynk i zarośnięty ogród, po radośnie buszujące koło zejścia do piwnicy szczury, które na widok ludzi rozbiegły się w popłochu, wskazywało, że choć dom wydawał się bogaty, nie zamieszkiwał w nim nikt.

Franek, widząc, że jedno z okien na parterze zostało wybite, postanowił, ku przerażeniu Stasi, podciągnąć się na gzymsie i wślizgnąć do środka. Wrócił po chwili, z pajęczyną we włosach i zniechęconą miną.

– W ogóle nie ma mebli. Jeśli ktoś tu mieszkał, wyprowadził się jakiś czas temu. – Stasia głośno przełknęła ślinę. Franek zmarszczył czoło. – Myślisz, że ta twoja Emilka was okłamała? Czy...

– Czy wydarzyło się tu coś niedobrego? – skończyła Makowska cicho.

Oboje stali się dziwnie markotni. Stasia wolnym krokiem wyszła z posesji. Franek dołączył do niej i zamknął za nimi furtkę. Zaskrzypiała okropnie.

Okolica była niezwykle cicha, po ulicy nie spacerowała ani jedna osoba. Tylko wiatr poruszał liśćmi klonów, rosnących w dumnych szeregach po obu stronach alei.

– Jak to się w ogóle stało? To znaczy, jakim cudem Emilka do was trafiła? – zapytał Franek. Miał niewinną minę, ale Stasia wyczuwała, że bardzo go to ciekawiło.

– Och... to dość długa opowieść.

– Och, ależ myślę, że w drodze powrotnej mamy duuużo czasu. – Franek uśmiechnął się ironicznie.

Stasia już otwierała usta, by przekazać Frankowi bezpieczną, okrojoną wersję historii Emilii, ale nagle zamarła z otwartymi ustami. Podniosła rękę. Franek mruknął coś pod nosem, zirytowany, że Stasia znowu zachowuje się jak paranoiczka. Już chciał wyrazić głośno swoje żale, nawarstwiające się od początku osobliwej wycieczki, kiedy zrozumiał, dlaczego jego koleżanka zamilkła. Sam też przystanął.

Z najbliższego domu unosiły się podniesione głosy. Stasia zbliżyła się do niskiego żywopłotu, otaczającego budynek i ukucnęła cicho. Franek, z miną kategorii "dobry, Boże, dlaczego znowu to robisz", poszedł za nią. Teraz, z bliska, stało się jasne, że w środku trwała kłótnia, i to kłótnia z kategorii tych najgorszych, kiedy to talerze latają po ścianach a ludzie odkrywają w sobie nieznane im dotąd pokłady nienawiści.

Kłóciły się dwie osoby – kobieta i mężczyzna. Ich głosy były jednak tak zniekształcone, że Makowska nie potrafiła wyłapać żadnych słów. Zaczęła się więc czołgać w stronę otwartego na parterze okna. Nie dopełzła daleko, kiedy poczuła, że coś blokuje jej dalszy ruch.

– Nie musisz tego robić! – syknął Franek, z ręką mocno zaciśniętą na ramieniu Stasi. – Krzyczą na siebie, co z tego? Nie znasz tych ludzi! Nie musisz wiedzieć, o co chodzi! Nie masz dosyć swoich problemów?

Stasia tylko położyła palec na ustach i podsunęła się bliżej ściany. Franek fuknął zirytowany. Jakim cudem do tej pory uważał siebie za bardziej nierozsądnego z ich dwójki? Przecież Makowska przez cały dzień zachowywała się jak chodzący chaos! Jabłoński zaczynał powoli rozumieć, jakim cudem w jej mieszkaniu znaleźli się postrzelona nieznajoma i dwójka żydowskich dzieci.

W odbiciu szyby Stasi zamajaczyły dwie sylwetki. Stojąca z tyłu kobieta miała blond włosy, upięte finezyjnie na czubku głowy i nieco końską twarz, na której obecnie rysowało się skrajne zirytowanie. Żywo gestykulowała rękami, jakby chciała coś wytłumaczyć stojącemu przy oknie mężczyźnie. Ten stał tyłem, więc Makowska nie mogła zobaczyć jego miny, ale pochylona sylwetka i równie żywa, co u partnerki gestykulacja, wskazywały na stan bliski eksplozji.

Na dodatek obie osoby przekrzykiwały się, stopniowo podnosząc tembry swych głosów. Stasia nagle pojęła, dlaczego tyle czasu zajęło jej wyłapanie słów kłótni - zarówno kobieta, jak i mężczyzna, krzyczeli po niemiecku.

– Mam w cholernym poważaniu twój zdrowy rozsądek! Wiesz, co się z nami stanie, jeśli ona wpadła na jakiś chory pomysł? Jakim cudem list twojej durnej kuzynki szedł tak długo?! – rzucił mężczyzna, podchodząc do partnerki.

– Och, ależ oczywiście, bo przecież blokady poczty to wina mojej rodziny! To ty wychowałeś dziewuchę, to teraz się zastanawiaj, gdzie polazła i jak zamierzasz to odkręcić. I uspokój się, z łaski swojej, bo sąsiedzi zaczną plotkować i ktoś w końcu palnie nam w łeb! – odkrzyknęła kobieta, zakładając ręce na piersi.

Mężczyzna jęknął i uniósł ręce do głowy.

– Wylazła z domu miesiąc temu! Przecież może być teraz wszędzie! Dosłownie wszędzie! Jak niby mam ją znaleźć w tym całym... – zatoczył ręką nieokreślony ruch w powietrzu. Stasia nie wiedziała, czy miało to oznaczać 

Kobieta uniosła jedną brew i spojrzała na partnera z politowaniem.

– Mówiłam ci tysiąc razy, że trzeba było sprać pannicę raz a porządnie, ale niee, pan idealny jak zawsze wiedział lepiej! No i teraz masz! Módl się lepiej, żeby nie wpadła na pomysł rozgadania gdzieś twoich planów, bo wtedy raczej nie będziesz miał więcej okazji do krzyczenia na mnie!

Gdzieś w sąsiednim pokoju zaczęło płakać dziecko. Kobieta rzuciła szybkie "Przepraszam", tonem świadczącym, że absolutnie nie jest jej przykro i z miną wyrażającą "to wszystko twoja wina" udała się w stronę drzwi.

Jej partner złapał się za włosy i odwrócił w stronę okna. Makowska na ten widok gwałtownie wciągnęła powietrze.

Mężczyzna miał mocno zarysowany podbródek, rozczochrane, jasne włosy, opadające mu na czoło i krótki zarost. Gdyby samo to lico, wydające się Stasi tak znajome, nie było wystarczającą podpowiedzią, blondyn posiadał także zielone oczy. Niezwykle intensywnie zielone oczy.

Stasia powoli wypuściła z ust powietrze. Jej klatka piersiowa zatrzęsła się w krótkim spazmie. Znała ten kolor. Widziała go już.

Makowska niemal zerwała się z miejsca, pokonała na czworakach przestrzeń całego ogrodu, przeskoczyła przez żywopłot i popędziła w stronę głównej ulicy. Franek zaklął pod nosem, ale z braku lepszego planu pobiegł za swoją przyjaciółką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro