Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15 albo "Szepty i szmery"

Tadek powoli przeniósł ciężar ciała na drugą nogę i nachylił się nad Emilią, tak, żeby móc dobrze widzieć jej twarz. Kiedy już upewnił się, że dziewczyna śpi, ześlizgnął się z łóżka i, starając się nie wydać ani jednego dźwięku, wyszedł z pokoju.

W kuchni zdjął z suszaka kubek. Wstawił wodę na piec, zagotował ją, wlał do połowy naczynia i odstawił je na parapet, żeby ostygła. W międzyczasie zalał sobie wrzątkiem suszone wióry żołędzi. Pił je powoli, udając, że przypominają kawę. Nie żeby wiedział, jak smakuje prawdziwa kawa, ale był pewny, że lepiej niż świństwo, które właśnie przełykał. Na szczęście, zawsze mógł udawać.

Kiedy woda w kubku na parapecie już wystygła, Tadek wyjął z szafki opakowanie aspiryny. Ostrożnie wrzucił do wody dwie pastylki, po czym energicznie wymieszał je w roztworze, aż do całkowitego rozpuszczenia.

Ze specyfikiem w jednej ręce, a resztą swojej "kawy" w drugiej, chłopiec wrócił do sypialni Stasi. Nie chciał budzić Emilii, skoro już udało jej się zasnąć, więc siadł na dywanie i krótkimi łykami pochłaniał gorzki napój. Żałował, że zapomniał o użyciu cukru, ale po chwili przypomniał sobie, że i tak nie mieli go już w domu. Może Stasi uda się jutro dokupić? - pomyślał, dopijając resztki naparu.

Znowu zapatrzył się na Emilkę. Bardzo poważnie martwił się o jej stan, z resztą nie on jedyny. Minął już ponad miesiąc, odkąd dziewczyna się przebudziła, ale każdego dnia, zamiast odrobinę zdrowsza, zdawała się odrobinę bliższa śmierci. Bardzo niewiele, ale jednak zauważalnie.

Wieczorami, kiedy Emilia i Tosia już spały, siostry Makowskie i Tadek poważnie rozważali sprowadzenie do domu prawdziwego lekarza, ale było to zbyt duże ryzyko. Choć zdawali sobie sprawę, że ich zaniedbanie mogło doprowadzić do śmierci Emilki, pokazanie jej komuś obcemu mogło sprowadzić śmierć na znacznie więcej osób.

Prosta, chłodna i okrutna kalkulacja, zmuszała więc grupę do dalszych prób leczenia dziewczyny metodami domowymi. Fakt, że nadal nie chciała zdradzić, gdzie mogła być jakaś jej rodzina, również nie pomagał w próbach utrzymania blondynki przy życiu. Wobec tego, z braku jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, Stasia zaczęła uczyć Tadka szycia na maszynie, aby mógł pomóc jej w części obowiązków. Więcej wyprodukowanych szmat dla szpitala wprost przekładało się na więcej aspiryny i zastrzyków przeciwtężcowych w apteczce.

Tadek błyskawicznie zorientował się, że nienawidził szyć. Autentycznie nienawidził szyć. Żaden ścieg nie szedł mu tak prosto, jakby sobie życzył, nitki ze skrawków przyczepiały się do ubrań i były po prostu wszędzie, a igły łamały się częściej, niż można by to było uznać za normalne. Nie rozumiał, jak Stasia mogła znosić całe dnie roboty w szwalni. On sam wolałby chyba pracować przy odprowadzaniu ścieków i, gdyby nie jego charakterystyczny wygląd, z pewnością by się w to zaangażował. Wszystko byłoby lepsze od godzin monotonnego przesuwania skrawków po stole.

Chłopiec westchnął głęboko. Wiedział, wprawdzie już od dawna, że prędzej czy później nadejdzie moment, w którym skończą się jego dni wolności. Długo jednak wypierał tę myśl. Nie spodziewał się, aby Stasia kiedykolwiek puściła go do pracy czy szkoły, bo zbyt długie przebywanie wśród jednej grupy ludzi mogło być dla niego zwyczajnie niebezpieczne. Spodziewałby się jednak raczej, że Makowska prędzej zmusi go do nauki z jakichś swoich starych książek, niż nauczy szycia.

Tadek ociągał się więc z powrotem do kuchni. Czekała tam na niego maszyna, a każdy z jej stalowych elementów zdawał się patrzeć na chłopca karcąco. W końcu jednak, jakkolwiek niechętnie, Tadek podniósł się z dywanu. Nie poszedł jednak szyć, choć był tego bliski. Powstrzymało go spojrzenie wielkich, wpatrzonych w niego, zielonych oczu. Przystanął zaskoczony.

− Nie możesz tak robić − powiedział po chwili. − Ostrzegaj, że się obudziłaś. Bo jeszcze kiedyś zobaczysz, jak dłubię w nosie. Albo co gorsza, usłyszysz, jak śpiewam! − zagroził chłopiec, oczywiście w żarcie, ale Emilia spuściła wzrok, zamiast się zaśmiać.

− Przepraszam − mruknęła.

Tadek chciał coś na to odpowiedzieć, ale pomimo prób nie wymyślił niczego sensownego. Zdjął więc z szafki roztwór z aspiryną i podał dziewczynie.

− Pij. Dałem dwie, powinno pomóc − powiedział.

Emilka ostrożnie wzięła szklankę od chłopca i wypiła duszkiem jej zawartość.

− Nie wiem, ile musiałbyś tego dać, żeby pomogło − mruknęła kąśliwie, ocierając usta wierzchem dłoni. Zaraz zawstydziła się tych słów i w charakterystyczny dla siebie sposób wymruczała przeprosiny, ale Tadek machnął tylko na nie ręką. W głębi duszy ucieszył się, że Emilia w końcu zaczęła mówić na głos, co myśli, przynajmniej w jego towarzystwie. Miał wrażenie, że dziewczyna darzy ich coraz większym zaufaniem i bardzo go to cieszyło.

Blondynka odstawiła szklankę na szafkę. Przez chwilę siedziała bez ruchu, z rękami oplecionymi wokół klatki piersiowej.

− Mam dość − szepnęła, zaciskając powieki. − Wiem, że robicie, co możecie, wiem, że mam dziurę w ciele i to po prostu musi boleć, ale Boże, po prostu już nie mogę!

Tadek niepewnie usiadł obok dziewczyny na łóżku i podał jej dłoń. Emilia schwyciła ją mocno.

− Wiem − wymruczał chłopiec. − Wiem, ale znajdziemy sposób, żeby cię wyleczyć! Obiecuję!

Emilka zaśmiała się cicho, gdy to zdanie wybrzmiało. Był to kiepski pomysł, bo jej przepona nacisnęła na żebra. Przygryzła wargę, żeby nie krzyknąć.

− Znajdujemy się w sytuacji patowej – powiedziała po chwili. − Właściwie, to ja znajduję się w sytuacji patowej. Wiem... wiem, że nie możecie przyprowadzić tu nikogo i że nie wyleczycie mnie sami.

Tadka zaniepokoiły te słowa. Ścisnął mocniej dłoń Emilii, ale bał się na nią spojrzeć.

− Wiesz? − zapytał niepewnie, wpatrzony w swoje kolana. Emilka również odwróciła wzrok.

− Wiem − mruknęła. − Ja... cóż, Bogiem a prawdą byłam nieprzytomna przez większość czasu, ale to nie było takie trudne. Wszyscy panikujecie, kiedy temat schodzi choćby w pobliże waszego pochodzenia, w ogóle nie wyglądacie na spokrewnionych ze Stasią, a tobie zdarza się mruczeć przez sen...

− Nie po polsku, prawda? − spytał załamany Tadek, szarpiąc się za czuprynę. Emilka zarumieniła się i rzuciła chłopcu niepewne spojrzenie.

− No... nie − mruknęła. − I... ta cała sytuacja z bratem Stasi i Marianki też dawała wiele do myślenia.

Tadek ześlizgnął się z łóżka z jękiem zawodu. Już na dywanie podniósł głowę, po czym uderzył mocno potylicą o podłogę. Emilka patrzyła na to w lekkiej konsternacji.

– I jak my mamy niby przeżyć? Jak, kiedy każdy, po spędzeniu ze mną dosłownie godziny, ma dość dowodów, żeby pobiec do najbliższego Szkopa? – zapytał retorycznie Tadek, po czym znowu uderzył kilka razy głową o podłogę. – Dlaczego. Jestem. Tak. Okropnie. Głupi? – powiedział, przerywając swoje słowa kolejnymi głuchymi łupnięciami.

Emilka ostrożnie, aby nie zadawać sobie więcej bólu, niż było to konieczne, ześlizgnęła się z łóżka i położyła dłoń na czole Tadka. Miała drobne, zimne ręce. Chłopiec, czując jej dotyk, zaprzestał swej dziwacznej ceremonii.

– Już, spokojnie – mruknęła Emilka. – Nie warto.

Tadek westchnął i położył swoją dłoń na dłoni Emilki. Spojrzał na nią szybko, niepewny. Emilka drgnęła, ale nie cofnęła ręki. Po chwili zaczęła gładzić kciukiem czoło Tadka.

– Myślisz, że to się kiedyś skończy? – spytał chłopak, przymykając oczy.

– Co się kiedyś skończy? – Emilka poczuła, że zaczyna jej się kręcić w głowie. Jej ciało przebiegły dreszcze.

– Noo... to wszystko. – Tadek zatoczył ręką nieokreślony gest w powietrzu.

– Wojna? Dręczenie ludzi, odbieranie im człowieczeństwa, łapanie jak zwierzęta na obławach i wsadzanie do masowych obozów-umieralni? Czy głupota ludzka, nienawiść, chęć do przypisania swoich wad innym osobom i łatwość oskarżania wszystkich, oprócz siebie? – Emilka zauważyła, że do pojawiających się przed jej oczyma mroczków, dołączyło poczucie okropnego zimna. Powoli wróciła więc na łóżko i przykryła się kołdrą aż po uszy. Nie pomogło.

Tadek westchnął.

– Nieważne. Znam odpowiedź. – Chłopiec dosiadł się do blondynki i niezdarnie objął ją ramieniem. Nie protestowała. Siedzieli przez chwilę w ciszy. Emilka zaczęła się niekontrolowanie trząść.

– A co z tym? Też kiedyś się skończy? – spytała, szczękając zębami.

– Cóż, jeśli mam być szczery, to biorąc twój przypadek zdroworozsądkowo, powinnaś już dawno nie żyć. – Tadek uśmiechnął się do dziewczyny niewinnie. Emilka prychnęła. – Zależy więc, czy pytasz o dolegliwości popostrzałowe, czy o życie – kontynuował. – Można by cię jednak uznać za prawdziwie szczęśliwą. Masz przynajmniej pewność, że jedno z dwóch na pewno się skończy. I to niebawem.

Emilka znowu się skrzywiła. Tadek nie wiedział jednak, czy była to reakcja na jego słowa, czy na jej własne problemy z drobną dziurą ziejącą w klatce piersiowej. Zaczął domyślać się odpowiedzi, gdy blondynka oplotła rękami zgięte kolana i przymknęła oczy. Jej pierś falowała ciężko. Dłonie miała mocno zaciśnięte. Choć wcześniej i tak były bardzo blade, zaczęły nabierać sinawego koloru.

Franek zaniepokoiłby się może bardziej, gdyby taka sytuacja miała miejsce po raz pierwszy, ale tak nie było. Rozplótł więc kurczowo zaciśnięte palce Emilki, zdjął jej ręce z kolan i ostrożnie oparł dziewczynę na sobie, tak, żeby tułów pozostał w górze. W tej pozycji najłatwiej się oddychało. Podobno, bo sam Tadek nigdy nie zauważył różnicy. Emilka nadal kurczowo zaciskał powieki. Przez chwilę szukała czegoś ręką na kołdrze, aż w końcu natrafiła na dłoń Tadka. Schwyciła ją i ścisnęła mocno. Chłopak nie cofnął ręki, choć bardzo chciał to zrobić, bo chude palce blondynki powoli odcinały mu krążenie.

– Przepraszam – wymruczała, pewna, że przez dreszcze odgryzie sobie język, jeśli tylko otworzy usta szerzej. – To jest takie głupie, tylko... wiem, że żartowałeś, ale miałeś rację... naprawdę powinnam już nie żyć.

Tadek przez chwilę myślał nad czymś gorączkowo. W końcu, w pełni świadomy, że to, co za chwilę zrobi, będzie bezczelną manipulacją, w której wykorzysta chwilowy zły stan blondynki, zaczął:

– Emilko, posłuchaj... wiem, że z jakiegoś powodu nie chcesz nam tego mówić, ale szanse na to, że faktycznie umrzesz są... cóż, spore. Musimy znaleźć kogoś, kto jest w stanie ci pomóc. Rozumiesz? Musimy! A jeśli faktycznie stanie się najgorsze... nie wyobrażam sobie, że nikogo nie poinformujemy!

– Nie obejdzie ich to! – prychnęła dziewczyna, nie parząc na Tadka. – Wierz mi, gdyby chcieli, to dawno by mnie znaleźli!

– Nie wiesz tego na pewno – powiedział spokojnie chłopiec. Emilka pokręciła szybko głową.

– Och, ależ wiem to z całą pewnością!

Tadek zawahał się. Następny krok, jaki zaplanował, wydawał się już odrobinę zbyt nieuczciwy. Niemniej odezwał się:

– Świetnie, więc słuchaj: Ty sobie tutaj spokojnie umrzesz, tak jak planujesz, bo oboje wiemy, że jeśli nie sprowadzimy pomocy, nici wyjdą z jakichkolwiek twoich planów na przyszłość. Umrzesz więc, a my zostaniemy z twoim ciałem. Staśka sobie tego nie wybaczy, oboje doskonale wiemy, że tak będzie. Dziewczyna się załamie, przestanie sobie radzić z tym całym cholernym rozgardiaszem. My zaczniemy głodować i będziemy się łapać coraz bardziej ryzykownych zajęć. Nasze wykrycie będzie coraz łatwiejsze, stanie się niemal dziecinnie proste. A do tego dochodzi jeszcze twój trup. Jak myślisz, co powiedzą w cywilniaku, kiedy im zdradzimy, że w naszym domu umarła dziewczyna, która mieszkała tu, odkąd uciekła z łapanki? Bo myślę, że nie będą zachwyceni! Do tego, jeśli faktycznie nie znajdziemy twojej rodziny, zgadnij, kto będzie musiał zapłacić za pogrzeb i czy mamy na to pieniądze?

Emilka nie spojrzała na Tadka w trakcie tej przemowy ani razu, ale chłopiec był pewny, że słuchała.

– To zakopiecie mnie za kamienicą – syknęła, ale jej ton trochę zmiękł. Wyglądała, jakby całą swoją energię życiową wkładała w dopilnowanie, by jej płuca nadal pobierały i wypuszczały powietrze. Tadek, który czuł, że jest coraz bliżej osiągnięcia celu, znowu zwrócił się do dziewczyny:

– Emilko, skup się i spójrz na mnie. – Blondynka niechętnie utkwiła swoje zielone oczy w brązowych, niemal czarnych oczach Tadka. – Musimy wiedzieć, gdzie mieszkasz. Doskonale o tym wiesz, tak samo jak ja. Jeśli nie chcesz – nie mów, dlaczego masz do nich taki uraz, w tym momencie mam to w nosie. Ale dla dobra twojego i naszego, musisz powiedzieć, gdzie mogę ich znaleźć, jak do nich zadzwonić, do kogo napisać, cokolwiek. Proszę! – Emilka nigdy jeszcze nie słyszała u chłopca tak błagalnego tonu. Tadek musiał bardzo nad sobą panować, żeby się nie uśmiechnąć. Wiedział już, że dopiął swego.

Teraz to Emilka jakby się ożywiła. Złapała chłopca kurczowo za rękę i przyciągnęła jego twarz do swojej. W jej oczach płonęła gorączka.

– Tadek, zanim cokolwiek powiem, masz mi obiecać... – zaczęła, boleśnie ściskając go za przegub. Chłopiec uśmiechnął się w odpowiedzi.

– Już, spokojnie, Emcia, nie denerwuj się. Przecież to tylko...

– Nie! – niemal pisnęła w odpowiedzi Emilka. – Nie, ty nic nie rozumiesz! Po prostu... obiecaj, że cokolwiek ci nie powiem.... obiecaj, to nie ty będziesz osobą, która tam pójdzie!

Tadek znowu uśmiechnął się.

– Proszę cię, aż tak głupi byśmy nie byli!

– Przestań! – pisnęła znowu Emilka. – Przestań, to wcale nie jest śmieszne! Po prostu obiecaj, że to nie będziesz ty!

Tadek posłusznie zrobił poważną minę.

– Obiecuję.

– Nie mówisz tego szczerze! – warknęła Emilka. Jej twarz błyszczała od potu, na policzkach pojawiły się czerwone plamy. Tadek zaczynał żałować, że postanowił dręczyć ją właśnie w takim momencie. Nie był pewny, czy będzie w stanie potem uspokoić blondynkę.

– Przysięgam na życie, że cokolwiek by się nie wydarzyło, to nie ja pójdę zawiadomić twoich rodziców! – rzekł Tadek, uroczyście unosząc w górę dwa palce prawej dłoni. Tak, jakby moje życie było cokolwiek warte – dodał w myślach.

Emilka powoli skinęła głową. Zacisnęła wargi i zamknęła oczy, a jej oddech wyrównał się nieco.

– Musisz pamiętać... – zaczęła, wyraźnie wyczerpana – musisz pamiętać, że obiecałeś...

A potem, kiedy Tadek zdążył już zwątpić, że dziewczyna będzie w stanie powiedzieć cokolwiek, Emilka puściła jego przegub. Zamiast tego złapała delikatnie dłoń chłopaka i cicho, ale wystarczająco wyraźnie, podyktowała adres.

*

Stasia podjęła decyzję. Sama. Choć zajęło jej to cały dzień pracy, w końcu była pewna, co zrobić. Pogodziła się z możliwymi konsekwencjami. Przecież robiła już bardziej podejrzane rzeczy. Ta wymagała jedynie znalezienia godnej zaufania osoby, a Makowska miała już pomysł, jak takową wyszukać.

Dzień w pracy minął dziewczynie przy jednostajnym turkocie maszyn do szycia. Początkowo zawsze irytujący, hałas już około ósmej stawał się niemal niezauważalny. Monotonna praca pomagała skupić myśli. Plan był więc prosty: Zaraz po pracy Stasia miała pojechać do szpitala, tam, w trakcie oddawania szmat udających bandaże, przydybać panią Wioletę. Potem wyjaśnić kobiecie wszystkie zawiłości zaistniałej sytuacji i poprosić o najdyskretniejszego lekarza, jakiego uda się znaleźć. Następnie pokazać wszystkie oszczędności i powiedzieć, że jest gotowa zapłacić. A potem zabrać lekarza do mieszkania i modlić się, żeby nikt ich po drodze nie zauważył. A na koniec modlić się, żeby lekarz aż do końca trzymał język za zębami.

Podjęcie decyzji paradoksalnie pomogło Stasi się uspokoić. Choć panicznie bała się o przebieg swego planu, teraz miała przynajmniej jasną kolejność działań, której mogła się trzymać. To pomagało zachować jasny umysł i nie panikować.

Stasia przez cały dzień była tak zajęta swoimi własnymi sprawami, że dopiero pod koniec zmiany zauważyła, że na stanowisku obok niej brakowało Kazimiery. Częściowo ten brak uważności był usprawiedliwiony – Stasia nigdy nie starała się specjalnie uważać, czy Kazia akurat pojawiła się w pracy, bo koleżanki po prostu nie dało się nie zauważyć. Zawsze to ona pierwsza podchodziła, aby się przywitać, zazwyczaj też rzucając się przy okazji Stasi na szyję. Nie zmieniało to jednak faktu, że Makowska natychmiast poczuła się zaniepokojona brakiem koleżanki i nieco winna przez swoją nieuwagę.

Strach Stasi wzmógł się jeszcze bardziej, gdy po dzwonku, kończącym zmianę, szybkim krokiem podeszła do niej Zofia Potokiewicz. Pech chciał, że Stasia była akurat w trakcie wpychania sobie do torby całkiem sporego skrawka fioletowego płótna, więc spanikowała nieco, wiedząc swoją szefową, kroczącą w jej stronę z zawziętą miną. Nie mając żadnego lepszego pomysłu, Makowska w panice wsadziła sobie resztę materiału pod łokieć, a potem przytrzymała dłonią chlebak, do którego zdążyła już wcześniej zapchać połowę płótna. Musiało to wyglądać co najmniej podejrzanie, ale Potokiewicz zdawała się w ogóle tej niedorzecznej sytuacji nie zauważać.

– Mamy do pogadania, Makowska – rzuciła. Stasia rozwarła szeroko oczy, ale posłusznie poszła za przełożoną, starając się wyglądać tak normalnie, jak tylko było to możliwe z kawałem płótna pod pachą.

– Dostałam dzisiaj telegram do biura od inspektoratu... a w nim wiadomość, jakoby tę twoją kumpelę ślicznotkę rzekomo zamknięto.

– Słucham? – Stasia przystanęła zaskoczona.

– Ano – burknęła Potokiewicz. – Tako jakoś napisali. Dość lakoniczna notka, przyznaję, przekaz jednak, cóż, wiesz, jak to z tymi szarakami jest... jasny i czytelny, moja droga. I żech uznała po prostu, żeś powinna wiedzieć, tak oo, jakoby co – dodała szefowa swym niskim, przeżartym od papierosów głosem, po czym oddaliła się ciężkim krokiem.

Stasia przysiadła na schodku prowadzącym do wyjścia i przymknęła oczy. W jej głowie pojawiło się nagle zbyt wiele myśli. Czy Potokiewicz wiedziała, co wydarzyło się tamtego dnia? A może tylko się domyślała? Chciała ją ostrzec, czy jej zagrozić? A może to Stasia wyobrażała sobie za dużo i aresztowanie Kazimiery wcale nie było powiązane z Niemcolubką? Wiedziała przecież, że Kazia ma skłonności do przeceniania własnej dyskrecji. Mogła zostać aresztowana naprawdę za cokolwiek... należało jednak zacząć się pilnować, to Stasia wiedziała z całą pewnością.

Zaklęła w duchu. Przecież już podjęła decyzję, że Emilka potrzebuje pomocy! Nie mogła tego tak po prostu odwołać. Ale jeśli naprawdę była w niebezpieczeństwie, tak samo zagrożona była cała rodzina... Ściąganie lekarza do domu w takim momencie mogło okazać się gwoździem do trumny...

– Szlag! – Stasia wstała i kopnęła odchodzący od schodków murek. Ostatnia z pracownic opuszczających zakład obejrzała się w jej stronę z umiarkowanym wyrazem zainteresowania na twarzy.

Cóż, jeśli chcę osiągnąć cokolwiek, muszę działać szybko! – zdecydowała, wzdychając.

Już chwilę później, gdyby któryś z mieszkańców Warszawy był przypadkiem nadgorliwie spostrzegawczy, mógłby zobaczyć niewysoką dziewczynę, w pocerowanym płaszczyku, biegnącą przez ulice stolicy. Trwałoby to jednak tylko przez moment, gdyż tempo, jakie narzuciła sobie panienka, zdecydowanie przekraczało przeciętną prędkość zwykłego przechodnia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro