Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 albo "Niskobudżetowe przedstawienie plenerowe"

– Naprawdę to jest twój plan? – Marianka uniosła wysoko brwi. – Bo jeśli tak, to jest okropnie głupi.

– Świetnie – stwierdziła Stasia, krzyżując ręce na piersiach. – W takim razie czekam na inne pomysły.

Nikt się nie odezwał. Przy stole w kuchni, jak zwykle w trakcie podobnych "narad", siedziała cała czwórka domowników. Brakowało tylko Emilki, jako że Stasia stanowczo odmówiła wtajemniczania jej w jakiekolwiek rodzinne sekrety.

– Czy ja dobrze rozumiem... – zaczął Tadek ostrożnie, nie chcąc rozjuszyć żadnej z sióstr. –Chcecie udawać przed waszym bratem, że nie żyjecie?

– Ona chce! – krzyknęła natychmiast Marianka. Stasia posłała jej karcące spojrzenie.

– Nie mamy innego wyjścia - prychnęła - Nie widzicie tego?

– No tak, bo przecież ukrycie gdzieś na chwilę Tadka, Tośki i Emilki, jest po prostu niewykonalne! – skomentowała blondynka.

– Masz rację, na chwilę można by ich było gdzieś ukryć. Tyle, że taka chwila nie wystarczy. Jak myślisz, ile czasu Ignacy zechce tu siedzieć? Bo mogę się założyć, że wcale nie wyjedzie szybko, kiedy już będzie miał łóżko i kogoś, kto ugotuje mu obiad!

Marianka skrzywiła się, ale wiedziała, że Stasia ma rację.

– Zgaduję, że nie mamy miejsca, w którym oni mogliby pomieszkać kilka dni, prawda? – spytała niepewnie.

– Nie mamy – odparła Makowska. Nie chciała dodawać tego przy Tadku, ale kilka dni wcześniej odwiedziła Anielę, aby wybadać, czy jest możliwość na chwilowe przeniesienie gdzieś dzieci. Koleżanka ze zmartwioną miną poinformowała, że nawet u okolicznych zakonów nie uda im się znaleźć już miejsca. Zaproponowała Płock, ale Stasia odmówiła. Nie wierzyła, że rodzeństwu uda się bezpiecznie dotrzeć tak daleko. Aniela chyba też nie, bo nie nalegała.

– Więc jeszcze raz, powoli – zaczął tym razem Tadek. – Wasz brat wraca do mieszkania. Nie ma kluczy, więc puka. Wali w te drzwi, ale bez efektów. My cały czas siedzimy u ciebie w pokoju. Bardzo długo nikt nie otwiera, więc ten brat zakłada, że po prostu nie ma was w domu, siada pod drzwiami i czeka na wasz powrót...

– Dokładnie tak – skinęła głową Stasia.

– Czekaj, jeszcze nie skończyłem – odparł Tadek. – Więc, ten wasz brat siedzi chwilę pod drzwiami, was dalej nie ma, więc co robi? - pytanie było retoryczne, ale wyraz twarzy Stasi zmienił się odrobinę, jakby zgadywała, do czego zmierza chłopiec. - Bo wiecie, gdybym ja był w takiej sytuacji, to nie założyłbym od razu, że nie żyjecie. Raczej, że wyszłyście za zakupy i trochę wam się przeciągnęło. A potem może zacząłbym pytać sąsiadów...

Stasia pokiwała głową w skupieniu.

– Świetnie, więc żeby twój plan się udał, musimy tylko uprzedzić wszystkich sąsiadów, żeby w razie czego rozpowiadali, że jesteśmy martwi! - zwróciła się Marianka do siostry.

– Może wywiesimy nekrolog na drzwiach? - spytała Stasia po chwili.

– Nie, to też się nie uda - przerwał Tadek. - Pójdzie na cmentarz, będzie rozpytywał, jak zginęłyście albo popyta jakichś znajomych.

Stasia pozwoliła swojej głowie opaść na stół.

– Skończyły mi się pomysły – oświadczyła.

Chłopak niespokojnie przekręcił się na krześle.

– Właściwie... ja mogę mieć pewna sugestię. – powiedział, niepewnie zerkając kolejno na obie siostry Makowskie. – Ale to wam się raczej nie spodoba...

*

Tadek miał rację - Stasia bardzo niechętnie zgodziła się na to, co zaproponował, a Marianka niemal do końca starała się przekonać wszystkich do rezygnacji z planu, ale jej protesty na nic się nie zdały. Pomimo szczerych chęci, nikomu nie udało się znaleźć żadnego innego sposobu, który pozwoliłby skutecznie nabrać Ignacego.

Plan był banalnie prosty, co wcale nie sprawiało, że mieszkańcy Karolkowej 32/3 nie bali się o jego przebieg. Tydzień poprzedzający przyjazd Ignacego zapamiętali potem jako jeden z najgorszych, jakie w ogóle przydarzyły im się w tym roku.

Stasia, choć udawała przed resztą rodziny, że jest inaczej, mierzyła się ciągle z ogromnymi wyrzutami sumienia. Żal wobec brata, gromadzony w sercu przez lata jego nieobecności, pomagał trochę zmierzyć się z tym, co musiała zrobić, ale dziewczyna i tak budziła się po nocach, przekonana, że niechybnie czekają ją za karę męki piekielne. Wiedziała, że prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw, a Ignacy nie wybaczy im takiego zranienia. Czuła się też okropnie ze świadomością, jak bardzo samotny i złamany będzie musiał poczuć się jej brat, gdy dowie się o ich "śmierci". Fakt faktem, nigdy nie sprawiał wrażenia, jakby specjalnie mu na nich zależało, ale Stasia wiedziała, że było inaczej. Nawet, jeśli Ignacy był nieodpowiedzialny, nie potrafił przejąć na siebie opieki nad nimi i żył tylko swoimi urojeniami, to w gruncie rzeczy musiał kochać swoje siostry. Jakby nie było, poza nimi mężczyzna nie miał już na świecie nikogo.

Stasia bała się, że informacja o ich śmierci, na dodatek tak niespodziewanej, załamie brata i Ignacy zdecyduje się na coś bardzo głupiego. Nie mogła jednak zrezygnować z planu, nie na tym etapie. Była odpowiedzialna za Tadka i Tosię. Musiała przyznać sama przed sobą, że czuje się już jak ich siostra, a czasami nawet matka. Obiecała sobie, że dzieci przeżyją tę wojnę i nie mogła dopuścić, by stało się inaczej. Wiedziała też, że Ignacy nie mógłby tego zrozumieć. Dzieci nie byłyby przy nim bezpieczne. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze Emilka, którą również Stasia zdążyła uznać za swoją podopieczną. Makowska wiedziała, że musi walczyć do końca, nawet jeśli oznaczało to posunięcie się do oszustwa.

Sama Emilka również bardzo źle znosiła ostatnie dni. Okazało się, że wcześniejszy ciągły sen był dla niej prawdziwym błogosławieństwem, ponieważ pozwalał zapomnieć o bólu. Teraz sen nie przychodził on już blondynce tak łatwo i choć starała się udawać, że wszystko jest w wyśmienitym porządku, większość czasu nadal spędzała w łóżku, zagryzając do krwi wargi lub obgryzając paznokcie. Potrafiła przepłakiwać całe noce. Stasia, widząc, co się dzieje, wyżebrała w szpitalu naprawdę solidną dawkę aspiryny, ale wiedziała, że to za mało, aby pomóc postrzelonej. Dzień, w którym Emilia wstała z łóżka, aby otworzyć Tadkowie drzwi, pozostał jedynym momentem, w którym jej stan nieco się poprawił.

Tadek był jedyną osobą, której udawało się uspokoić ranną. Przestał niemal wychodzić z domu na swoje codzienne włóczęgi, niemal całe dnie spędzał z Emilią, ulokowany w nogach łóżka. Czasami coś czytał, czasami, gdy dziewczyna czuła się lepiej, rozmawiał z nią, ale najczęściej po prostu siedział i mówił. Potrafił godzinami trwać niemal w bezruchu i spokojnym, cichym głosem, opowiadać. O różnych rzeczach. Czasami o obiedzie czy pogodzie za oknem, a czasami o Hitlerze, wojnie i śmierci. Zawsze jednak udawało mu się chociaż na chwilę odwrócić uwagę Emilii od bólu, który zdawał się rozsadzać ją od środka, wrzynać się w każdą część ciała i zamazywać rzeczywistość.

Pewnej nocy dziewczyna płakała tak bardzo, że Stasia, pomimo najlepszych chęci, setek prób i lat doświadczenia w usypianiu młodszej siostry, nie potrafiła jej pomóc. Wzięła wtedy swoje posłanie pod pachę i przeniosła się do kuchni, zaś Tadka wysłała do swojej sypialni. Chłopak był wyraźnie zawstydzony, ale nie protestował. Potem tak już zostało - Makowska przeniosła swoją maszynę do szycia i część ubrań do kuchni, a Tadek stał się niemal całodobową pielęgniarką. Zdawało mu się to nie przeszkadzać.

Po incydencie w szkole dziewczynki nie poszły więcej na lekcje. Stasia z przerażoną miną wysłuchała ich opowieści o strzelaninie, po czym zdecydowała, że dalsza edukacja jest zbyt ryzykowna i dziewczynki przejść muszą na "szkolnictwo domowe". Brzmiało to niezwykle górnolotnie, w praktyce oznaczało jednak tylko, że obowiązek nauczania Tosi spadł na głowę Marianki, bo Stasia nie miała czasu, by nauczać czegokolwiek ani jej, ani swojej siostry. Przez to, że dziewczynki nie znikały codziennie w szkole, a Tadek nie znikał codziennie w sobie tylko znanych miejscach, w domu zaroiło się nagle od ludzi. Paradoksalnie jednak, było w nim bardzo cicho, a wszystkie rozmowy zdawały się jakby cięższe.

*

Dzień realizacji planu nadszedł niepokojąco szybko. O wiele za szybko - uświadomiła sobie Stasia, po raz ostatni sprawdzając, czy drzwi są dobrze zaryglowane.

Dziewczyna uznała, że bardziej nie da rady ich już zamknąć. Producent nie przewidział niestety, że posłużą do bunkrowania się w domu i oszukiwania rodzeństwa o własnej śmierci. Stasia udała się więc do swojego pokoju, gdzie siedziała już cała reszta domowników. Niemal bezgłośnie usiadła na dywanie i - choć było to niepotrzebne, bo i tak wszyscy nawet oddychali ciszej niż zwykle - położyła palec na ustach.

Czekali.

Słoneczne promienie zaczęły przebijać się przez firankę, eksponując latający w powietrzu drobny kurz. Marianka kichnęła w łokieć, po czym natychmiast rozejrzała się z przerażeniem i posłała Stasi przepraszające spojrzenie. Po chwili gorączkowego nasłuchiwania pięć osób odetchnęło z ulgą. Zdawało się, jakby cała kamienica zamilkła razem z nimi.

Czekali.

Tosia bezgłośnie osunęła się po ścianie i położyła się płasko na podłodze. Zaczęła krążyć ręką w powietrzy, rysując niewidzialne ósemki. Na podwórko za kamienicą wyszły jakieś dzieci z psem, który szczekał głośno. Po pewnym czasie grupka oddaliła się od okien, aby w końcu całkowicie przestać być słyszalną. Znowu zapanował cisza.

Czekali.

Ktoś wchodził po schodach - początkowo ledwie to słyszeli, myśleli nawet, że to nerwy płatają im figle, ale potem kroki stały się wyraźniejsze. Dwie osoby - sądząc po odgłosach - rozmawiały o czymś z ożywieniem. Ich dyskusja po chwili przerodziła się w regularną kłótnię. Ktoś kogoś popchnął, ktoś uderzył o ścianę. Wszyscy obecni w pokoju wstrzymali gorączkowo oddechy. Wtem, a było to prawie tak, jakby wszystko działo się we śnie, zamek zachrobotał, a potem zaczął obracać się z głośnym trzaskiem.

Drzwi otwarto z impetem, trafiły w ścianę, wydając głuchy odgłos. Ktoś wpadł do mieszkania, słychać było fragmenty szamotaniny, dwa głosy przekrzykiwały się gorączkowo.

– Poczekaj! Puść... ała! Stój! – dotarło do sypialni.

Teraz głosy były już znacznie bliżej, chyba w pokoju Marianki i Tosi.

– Gdzie one są? – ryknął ktoś. Stasia doskonale znała ten głos. Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz.

W końcu Ignacy, bo nie mógł to być nikt inny, otworzył kopniakiem ostatnie drzwi dzielące go od sióstr i stanął na progu. Za nim, schowany nieco z tyłu, stał Franek. Wykonał serię gorączkowych gestów, mogących oznaczać równie dobrze "nie mogłem go zatrzymać", co "ratuj się kto żyw", ale zatrzymał się natychmiast, gdy Ignacy posłał mu krótkie, świdrujące spojrzenie.

Na moment świat się zatrzymał. Nikt nie śmiał drgnąć. Pięć osób siedzących w pokoju patrzyło szeroko otwartymi oczyma na Ignacego. Mężczyzna szybkim spojrzeniem ocenił całe towarzystwo, ale wyraźnie poszukiwał w nim Stasi. Odnalazł ją w końcu, siedzącą na podłodze, w starych ubraniach mamy. Ten widok zabolał odrobinę bardziej, niż mężczyzna mógł się spodziewać.

– Staśka, do jasnej cholery, co to ma być?! – spytał, gdy pierwszy szok minął. Podszedł szybkim krokiem do siostry. Stanisława wstała, jakby chciała schować za sobą całą resztę towarzystwa.

– Ja... – zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć. Niewiele to zresztą zmieniło, bo nie miała pojęcia, co chce powiedzieć.

– Ten głupek próbował mi wmówić, że nie żyjecie! – przerwał jej Ignacy. Gwałtownie zamachał ręką, wskazując na Franka. – Kim on w ogóle jest?!

Tym razem to Franek chciał się odezwać, ale Ignacy nadal nie dopuszczał nikogo do głosu.

– Dlaczego na mnie nie czekałyście?! Przecież pisałem, żebyście siedziały na dworcu, czemu zamknęłyście się w mieszkaniu?! To wy wymyśliłyście tę całą akcję? Co to w ogóle za poroniony pomysł, nie macie już dziesięciu lat!

Mężczyzna zaczął się rzucać po pokoju. Wędrował od ściany do ściany, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Zdawało się, że stara się gorączkowo uspokoić, ale nie bardzo potrafił.

– Kim oni są, co?! – rzucił, podchodząc do dzieci. Tosia na widok mężczyzny mimowolnie skuliła się. Przypominał jej dzikie zwierzę, które właśnie uciekło z klatki i nie wie, co ma ze sobą zrobić, choć czuje, na kim powinno się zemścić. – Zorganizowałyście jakiś cholerny przytułek dla sierot, czy... – Ignacy zawahał się. Postąpił jeszcze dwa kroki do przodu i ukucnął, aby uważniej widzieć twarz Tadka. Chłopiec bał się, ale nie spuścił wzroku. Wiedział, że teraz nic już to nie da.

– Nie... – wymruczał mężczyzna po chwili. – Nie! – zerwał się na nogi i schwycił Stasię za nadgarstek, po czym przyszarpał ją do siebie. Dziewczyna pisnęła mimowolnie. Marianka i Tadek też natychmiast wstali, ale Stasia dała im ręką znak, żeby nie reagowali.

– Trzymasz ich tutaj?! – niemal ryknął mężczyzna, potrząsając siostrą. – Kurwa, Staśka, co ty sobie myślisz?! Jakieś dupy-śrupy o miłosierdziu i przyjaźni?! Przecież oni was zabiją!

Stasia próbowała się wyrwać, ale brat jej na to nie pozwolił.

– Wiedziałam, że nie zrozumiesz – powiedziała cicho.

– Że nie zrozumiem?! – warknął Ignacy. – Co tu jest niby do zrozumienia? – zniżył głos do szeptu. – To są Żydzi, Staśka, Ż y d z i ! Jak możesz... Jak śmiesz... Pomyślałaś o niej?! – znowu krzyknął, wskazując na Mariankę. – Jak śmiesz ją narażać, po tym, jak matka się poświęcała...

– Skąd ty niby możesz wiedzieć, czego matka by chciała?! – odkrzyknęła Stasia, tym razem skutecznie się wyrywając. – Nie było cię tutaj! Nie byłeś tu, gdy umierała!

– Nie wmówisz mi, że chciała, żebyś ukrywała Żydów! Jakim cudem to się w ogóle stało?! Przecież to dla was pewna śmierć!

– Więc może trzeba było być w domu, żeby mnie powstrzymać?! – prychnęła Stasia.

Ignacy podszedł do siostry z prawdziwą furią w oczach i uderzył ją w twarz. Tym razem Tadek nie wytrzymał, podbiegł do mężczyzny i odepchnął go do tyłu. Marianka też natychmiast znalazła się obok.

– Nie zrobiłeś tego – powiedziała cicho Stasia, prostując się po ciosie.

– W porównaniu z tobą, ja to pikuś – odparł Ignacy. Mężczyzna wyprostował się i rozejrzał po pokoju. – Sprzedałaś maszynę? – spytał, widząc puste biurko. – Pewnie, potrzebowałaś kasy na wykarmienie całej tej hałastry. Zostawiłaś jakiekolwiek pamiątki?

– Maszyna stoi w kuchni – burknęła Stasia, nie patrząc na brata. – A pamiątki trzeba było zabrać ze sobą do Krakowa, jeśli faktycznie ci zależało. – Ignacy pokiwał głową. Przez chwilę zastanawiał się nad czymś.

– Rób tu sobie, co ci się żywnie podoba. Matka zostawiła ci mieszkanie, więc najwyraźniej uznała, że sobie z nim poradzisz, ja się nie wtrącam. Twoja samobójcza zabawa to twoja sprawa. Ja i tak jestem już znany pod innym nazwiskiem. – Stasia zamrugała z zaskoczenia. Czy to możliwe, żeby Ignacy poddał się tak łatwo?

– A ty – zwrócił się teraz do Marianki – pakuj się.

– Słucham?

– Nie słyszałaś? Pakuj się! – powtórzył zirytowany Ignacy.

Marianka zawahała się. Przez jedną, jedyną krótką chwilę, chciała wstać i pójść za Ignacym. Przez moment myślała, że może uwolnić się na zawsze od Tadka i Tosi. Nie, nie od nich – od tego, co ich obecność prędzej czy później musiała przynieść. Blondynka przygryzła wargi, ale wiedziała, że już podjęła decyzję.

– Nie – powiedziała cicho.

– Nie?

– Nie. Nigdzie nie idę.

Ignacy znowu powoli wciągnął powietrze nosem, jak rozwścieczony byk, ale nie zareagował od razu.

– Świetnie – powiedział w końcu, odwracając się. – Świetnie, bawcie się tak dalej, wasza sprawa. Tylko nie liczcie, że przyjdę na wasz pogrzeb! – dodał, odwracając się na pięcie. Wyszedł z mieszkania. Trzasnęły drzwi. Tadkowi przyszło do głowy, że jeśli tak dalej pójdzie, to trzeba je będzie wkrótce wymienić.

Na chwilę w mieszkaniu zapanowała cisza.

– Co... co poszło nie tak? – zwróciła się Stasia do Franka. Wyglądała, jakby oszołomiło ją co najmniej zderzenie z pociągiem, a nie zwykła kłótnia z bratem.

– Nie poznał mnie, nie pamiętał, kim jestem, więc mi nie uwierzył. Chyba spanikował, nie wiem, pobiegł prosto pod mieszkanie... a wtedy ja chyba spanikowałem, bo próbowałem go zatrzymać.

– No i – pośpieszyła Marianka. Franek uniósł nieco brwi. Dziewczynka jeszcze ani razu nie zwróciła się bezpośrednio do niego. Postanowił jednak tego nie komentować i kontynuował swoją opowieść.

– Więc, potem okazało się, że, wbrew temu, co mówiłyście, on jednak miał klucze. No i zaczął otwierać drzwi, chciałem go powstrzymać... był silniejszy... to z grubsza tyle – zakończył Franek, wzruszając ramionami.

– Skąd niby miał mieć klucze? – spytała Marianka.

– Mama musiała mu wysłać pocztą – odparła Stasia niechętnie. – Zaraz po przeprowadzce.

– Mogę spytać, jak dużym problemem jest dla was to, że Ignacy nie myśli, że umarłyście? – spytał Franek. Nie został wtajemniczony w szczegóły całej sytuacji, wiedział tylko, że sprawa była bardzo ważna, a na udział w oszustwie zgodził się ze względu na dług, jaki rzekomo zaciągnął u Tadka. Stasia nie dociekała, o co poszło.

– Nie możesz – odparła. – To znaczy, możesz pytać, ale... w zasadzie nie wiem, co mam ci odpowiedzieć.

Franek skinął głową.

– Muszę przyznać, że zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie wspominałyście, że macie brata – odezwał się Tadek. – Czarujący człowiek, doprawdy!

– Prawda? – podchwycił Franek. – Zapamiętałem go swego czasu jako osobę nieco niezrównoważoną i gburowatą, ale cóż, okazuje się, że ze wszystkich dawnych wad wyrósł niczym...

– Już. Skończcie. Obaj – przerwała tę zabawę Stasia.

– Jak tylko sobie panienka życzy – odparł Franek, w charakterystyczny dla siebie sposób szczerząc zęby.

Stasia w odpowiedzi posłała mu przeciągłe spojrzenie, po czym bez słowa udała się do kuchni. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro