Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13 albo "Szatan z pierwszej klasy"

Cisza pozwala się ukryć. Cisza pozwala zniknąć. Cisza była życiem.

Ruta Taubamzel jeszcze przed wojną była całkiem rezolutnym i rozbrykanym dzieckiem. Przynajmniej tak jej się wydawało. Nie była tego całkowicie pewna, bo z tamtych czasów pozostały jej może trzy wspomnienia na krzyż, ale miała poczucie, że tak musiało być. Przecież jej ciągła potrzeba śmiechu, biegania i odkrywania nowych rzeczy, nie mogła brać się znikąd, a nie pamiętała też, żeby kiedykolwiek w trakcie ostatnich czterech lat miała możliwość na swobodną zabawę czy naukę. Musiała więc zakładać, że wszystko to pochodziło z jakichś innych czasów, kiedy ludziom takim jak ona wolno było jeszcze żyć.

Ruta nie pamiętała takich czasów, ale wydawało jej się, że kiedyś musiały istnieć.

Dziewczynka wkroczyła do budynku szkolnego i zatrzymała się przed tablicą ogłoszeń. Umiała czytać jeszcze zanim poszła do szkoły, ale nadal, pomimo niemal dwóch miesięcy nauki, nie była w tym szczególnie płynna. Na szczęście pod tabelą stała już Marianka, której wystarczyła chwila, aby objąć wzrokiem całą rozpiskę.

– Nic nowego – szepnęła do Ruty, gdy dwóch hałaśliwych chłopców, wcześniej stojących pomiędzy nimi, pobiegło w stronę boiska. – Zaczynamy apelem, a potem lekcje według planu, jak zawsze.

Dziewczynka skinęła głową bez słowa. W szkole niemal ciągle się kontrolowała, nie ważne, jak bardzo chciała się zaśmiać, czy coś wykrzyczeć. Była na terytorium wroga. A wroga dało się oszukać tylko ciszą.

Na boisku zebrało się już ponad połowa uczniów. Stanowcza większość dzieciaków wyglądała na niespecjalnie przejętych poważnym tonem, jaki szkoła próbowała nadać tym codziennym apelom. Młodsi uczniowie szturchali się za plecami nauczycieli, którzy próbowali uspokajać swoich podopiecznych, zazwyczaj z mizernym skutkiem. Starsi, znudzeni już nawet rozrabianiem, ziewali ostentacyjnie, świadomi, że im szybciej całe to przedstawienie się zacznie, tym szybciej również się zakończy.

– Widzisz swoją klasę? – spytała Marianka, zanim dziewczynki weszły na betonową posadzkę placu.

Ruta wskazała na jedną z grup.

– Tam, gdzie zawsze – mruknęła w odpowiedzi. W szkole każdy dzień wyglądał tak samo. Zdawało się, że żyje ona jakimś innym, dużo starszym porządkiem, niż którekolwiek z uczęszczających do placówki dzieci.

Marianka w odpowiedzi skinęła głową.

– Kończę później. Zobaczymy się w domu.

Blondynka oddaliła się w stronę swojej klasy, więc Ruta postanowiła zrobić to samo. Stanęła w tylnym rzędzie, za niskim chłopcem o pięknych, złotych włosach.

Godzina rozpoczęcia przedstawienia, lub, jak to starsi uczniowie zwykli nazywać apel, tortur, zbliżała się nieubłaganie. Większości wychowawców udało się już nieco skuteczniej uciszyć swoje klasy, reszta nauczycieli stanęła w rządku, którego centralne miejsce zajmował dyrektor Kosiaty.

Kosiaty był niskim człowieczkiem, o raczej pulchnej posturze i aparycji dorodnego mopsa. Jego zasłaniana tupecikiem łysina i obwisłe policzki od lat padały ofiarą żartów uczniowskich, ale dyrektor niezmiennie niczego sobie z tego faktu nie robił. Co więcej, mężczyzna zdawał się w ogóle owych dowcipów nie zauważać. Był wiecznie zajęty wielką misją kształcenia młodzieży, którą w przedziwny sposób przez całe życie realizował w zupełnej izolacji od jakiegokolwiek dziecka. Na swoich uczniów, jeśli już ich jakimś cudem zauważył, Kosiaty zawsze patrzył z lekkim zaskoczeniem, tak jakby zdążył zapomnieć, że odpowiada za niemal pół tysiąca żywych, prawdziwych dzieciaków z krwi i kości, a nie tylko pcha do przodu mglistą wizję edukowania młodych umysłów.

Teraz też dyrektor stał na środku boiska, otoczony przez setki swoich wychowanków, ale jego wzrok był nieobecny, a myśli tak dalekie od podopiecznych, jak to tylko możliwe. Marianka wielokrotnie zastanawiała się, jakim cudem ten człowiek nadal trzymał całą placówkę w ryzach, a przede wszystkim, dlaczego Niemcy nadal go tolerowali i nie próbowali obsadzić tak ważnego stanowiska kimś swoim, ale mogła się jedynie domyślać odpowiedzi.

Chwilę później, na boisko dumnym krokiem wmaszerował inspektor Heckmann. Był to moment, w którym na całym podwórku zapanowała nieprzenikniona cisza. Inspektor budził strach - odkąd pojawił się w szkole, uczniowie zaczęli z dnia na dzień znikać bez słowa wyjaśnienia. Również połowa nauczycieli, w ciągu zaledwie kilku miesięcy od przybycia Niemca, przestała pojawiać się na lekcjach, a dzieciom, pomimo licznych prób, nie udało się uzyskać na ich temat żadnych informacji. Reszta grona pedagogicznego zdawała się wiecznie zastraszona i sfrustrowana, co wcale nie pomagało ich podopiecznym w przyswojeniu niezbędnego materiału. Na dodatek, Inspektor wyegzekwował sobie prawo do zatrudniania nowych belfrów. Wszyscy z przyjętych przez niego wychowawców, bo na miano nauczycieli raczej nie zasługiwali, przypominali swą postawą i stosowanymi w klasie metodami bardziej weteranów wojennych.

Inspektor Heckmann, w przeciwieństwie do dyrektora, wyglądał jakby zdjęto go prosto z plakatu propagandowego Rzeszy. Miał wiecznie wyprostowaną sylwetkę, tak, jakby przez lata służby dla Niemiec zwyczajnie straciła zdolność do zginania się w jakąkolwiek stronę. Jego jasne włosy codziennie były idealnie zaczesane, a zimne, niebieskie oczy, mierzyły wszystkich uczniów badawczym spojrzeniem, pełnym jednocześnie czujności i pogardy. Sama obecność tego człowieka sprawiała, że Ruta marzyła o zapadnięciu się pod ziemię. Heckmann wzbudzał w niej niemal paniczny lęk. Jeśli cokolwiek na ziemi mogło być czystym złem, to dla dziewczynki był nim właśnie Inspektor.

Musiała zachować ciszę. Cisza ją ochroni, zawsze chroniła.

Dyrektor zaczął swoją przemowę. Codziennie mówił dokładnie to samo. Ruta podejrzewała, że nawet ona byłaby już w stanie zastąpić w tym obowiązku Kosiatego i bardzo poważnie zastanawiała się, dlaczego raz na jakiś czas dyrektor nie zechce zrobić sobie dnia przerwy. Nauczyciele, dzień w dzień stojący za niską sylwetką mężczyzny, na pewno potrafiliby wygłosić jego tekst obudzeni choćby i o trzeciej w nocy, ale z jakiegoś, niezbyt zrozumiałego dla Ruty powodu, Kosiaty wolał samemu każdy dzień rozpoczynać od krótkiego i absolutnie pozbawionego polotu monologu o Hitlerze i jego potędze.

W końcu nauczyciel zakończył przemowę, sapnął donośnie i powrócił na swoje miejsce, które opuścił w ferworze walki o dźwięczność każdego słowa. "Chwała wielkiej Rzeszy" rozbrzmiało trzykrotnie, gdy tylko uczniowie zorientowali się, że ich dyrektor zakończył swoją część i należy mu stosownie odpowiedzieć.

Następnie mówić zaczął Heckmann i jego, w przeciwieństwie do Kosiatego, Ruta słuchała już uważnie. Niemcowi nigdy nie zdarzyło się dwa razy powiedzieć tego samego. Zawsze miał dla uczniów inną, przerażającą, pełną poświęceń opowieść o heroicznych bohaterach, którzy oddawali wszystko, co posiadali, aby tylko wspomóc Rzeszę w zwalczaniu wszelkiego mogącego jej zaszkodzić plugastwa.

Gawędy Heckmanna, choć przerażające, były na swój przedziwny sposób cudowne. Niemiec mówił zawsze pewnie i wyraźnie, używał prostego języka, tak, że nawet pierwszoklasiści, którzy do tej pory mieli z niemieckim niewiele do czynienia, rozumieli, co się działo. W oczach byłego żołnierza błyszczała prawdziwa pasja. Każde jego słowo stanowiło swoiste zaproszenie do niesamowitego świata, w którym nie istniała bieda ani głód, w którym była jedynie odwaga i potęga, siła tak wielka, że miażdżyła w jednym zdaniu Wielką Brytanię, Rosję i Stany Zjednoczone, zostawiając tylko to, co ogromne, niepokonane i niezwyciężone.

Ruta doskonale wiedziała, że nie może wierzyć w ani jedno słowo Heckmanna, ale często po prostu nie potrafiła się powstrzymać i pozwalała porwać się historiom Inspektora. Razem z nim siedziała w czołgu i pokonywała nawet liczniejsze oddziały rosyjskie. Razem z nim przebierała się za szpiega i wkradała na najważniejsze zebrania generałów angielskich, z których, pomimo ogromnego niebezpieczeństwa, zawsze udawało im się wynieść niezbędne informacje. Ruta razem z Heckmannem wyłapywała Żydów na ulicach Warszawy, Berlina czy Wiednia, razem odpłacali im za całe zło, jakie sprowadzili na Naród Niemiecki.

Przebudzenie następowało zawsze za późno - wyrzuty sumienia zaczynały pojawiać się dopiero na lekcjach, a na sile przybierały w domu, gdy dziewczynka nie potrafiła znaleźć niczego, czym mogłaby zająć swoje myśli. Nigdy nikomu nie opowiadała o tym, co ją trapi, nie wiedziała nawet, jak ująć to w słowa. Była przekonana, że pozwalając Heckmannowi na zawładnięcie jej wyobraźnią, zdradza wszystkich, których kiedykolwiek znała i czuła się z tym koszmarnie.

Dzisiaj na apelu było jakoś inaczej, choć Ruta nie potrafiła początkowo określić, co się zmieniło. W końcu uświadomiła sobie, że problem leżał w uczniach. Heckmann był jak zawsze niezawodny, ogień w jego oczach płonął tak samo żywo jak zawsze, ale jego słuchacze byli mniej skupieni. Chłopczyk stojący przed Rutą, ten o złotych włosach, wiercił się niespokojnie. Zauważyła, że co chwila wymieniał spojrzenia z jakimś innym, dużo starszym chłopakiem, stojącym gdzieś z tyłu boiska. Także w paru innych klasach kilka osób zdawało się być nienaturalnie poruszone.

Inspektor też najwyraźniej zauważył to rozprężenie, bo choć jego historia rozbrzmiewała nieprzerwanie, uwaga mężczyzny została lekko rozproszona. Jego wzrok błyskawicznie przeczesywał kolejne rzędy uczniaków. Ruta pomyślała, że gdyby to na nią padło takie spojrzenie, dostałaby zawału, ale owi niespokojni chłopcy zdawali się w ogóle nie przejmować żywym ogniem, bijącym z oczu Heckmanna.

– I właśnie dlatego musimy pokładać nasze nadzieje w Führerze – kontynuował swoją wypowiedź Inspektor, choć jego twarz tężała z sekundy na sekundę. – To on jest naszą nadzieją, jedynym, który może wybawić nasz świat od wszechobecnego robactwa.

Nagle wydarzyło się coś absolutnie niespodziewanego. Ktoś – a Ruta po chwili odkryła z przerażeniem, że jest to stojący przed nią chłopczyk, wrzasnął, ile sił w płucach:

– Kłamca! – W tłumie zapanował poruszenie. Wszyscy chcieli zobaczyć, kto właśnie odważył się przerwać wystąpienie Heckmanna. Sam Inspektor również błyskawicznie odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos, ale nie był w stanie zlokalizować wśród niemal trzydziestki dzieci z grupy tego jednego, które krzyknęło. Sprawcę doskonale znał za to wychowawca, który rozepchał klasę ramionami i niemal rzucił się na chłopczyka. Ruta, potrącona przez nauczyciela, runęła na podłogę. Mężczyzna pochwycił złotowłosego za uszy, jednak nie zdążył ukarać go w żaden sposób, bo oto z drugiej strony boiska dało się słyszeć kolejny krzyk.

– Oszust! - rozbrzmiało na całym podwórku. Zaraz też zabrzmiał trzeci krzyk. Rozpaczliwe, rozedrgane słowo "Morderca!" było jak sygnał do ataku. Co najmniej piętnaście osób wykrzykiwało teraz na zmianę "Kłamca", "Morderca" i "Świnia". Przerażeni nauczyciele starali się uciszyć siłą swoich podopiecznych, ale ich wyniki były nadzwyczaj marne. Inni uczniowie, początkowo bardzo zdezorientowani i przerażeni, zaczęli coraz tłumniej dołączać do grupy krzykaczy. W pewnym momencie wśród zamieszania dało się wychwycić dźwięki Roty – najpierw niezgrane i ledwie słyszalne, jednak z każdą sekundą przybierające na sile. Ruta nie mogła tego wiedzieć, ale Marianka, po usłyszeniu kilku tylko słów, zakryła sobie z przerażeniem usta dłonią. Ktokolwiek kierował całym tym zamieszaniem, zdecydował się na trzecią zwrotkę pieśni.

Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz
Ni dzieci nam germanił.

Na boisku zapanował prawdziwy chaos. Nauczyciele nadal starali się uciszyć uczniów, ale w desperacji łapali się teraz przypadkowych osób. Ich podopieczni zaczęli się przemieszczać, nie było już śladu po równych szeregach sprzed kilku minut. Dyrektor Kosiaty wyglądał, jakby miał zaraz dostać zawału i z przerażoną miną wpatrywał się w Heckmanna. Z jego czerwonej twarzy spływały krople potu.

Orężny stanie hufiec nasz,
Duch będzie nam hetmanił.

Heckmann początkowo wydawał się zaskakująco spokojny. Mierzył pulsujący tłum uważnym spojrzeniem, ale nie próbował go uspokajać. Jego oczy zatrzymywały się odrobinę dłużej na kilku twarzach, tak jakby Niemiec chciał je sobie dobrze zapamiętać. Jego ręka niemal niezauważalnie skierowała się w stronę kieszeni.

Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg!
Tak nam dopomóż Bóg!

Przez podwórko przetoczył się dźwięk wystrzału. Po nim jeszcze jeden, sekundę później kolejny. Nagle zapanowała cisza. Ostatni wers Roty nigdy nie został dopowiedziany. Tylko echo powtarzało jeszcze przez chwilę głuchy odgłos strzałów.

Heckmann stał wyprostowany, a choć wydawał się spokojny, jego pierś falowała odrobinę szybciej. W ręku trzymał wyjęty z kieszeni pistolet.

Zdawało się, jakby świat się zatrzymał. Uczniowie bali się poruszyć, wielu z nich wstrzymało nawet oddechy. Trzy osoby leżały bezwładnie na ziemi. Ciała trzech osób leżały bezwładnie na ziemi. Ruta, której chwilę wcześniej udało się podnieść, rozpoznała teraz w jednym z nich owego złotowłosego chłopca.

Heckmann jeszcze przez chwilę stał bez ruchu. W końcu schował pistolet z powrotem do kieszeni, otrzepał poły płaszcza i odwrócił się do dyrektora, z którego pot lał się już strumieniami.

– Lekcje na dzisiaj uważam za zakończone – oświadczył. Dyrektor, z widocznym w oczach przerażeniem, pokiwał głową.

– Słyszeliście! - krzyknął, zaskakująco przytomnie jak na siebie zwracając się w stronę uczniów. – Rozejść się, już!

Tłum zafalował. Niektórzy ulatniali się biegiem, inni starali się odejść w miarę spokojnie, jakby bali się, że zbyt gwałtownymi ruchami mogą rozwścieczyć jakieś agresywne zwierzę. Nie zmieniło to jednak faktu, że po minucie na boisku nie pozostało ani jedno dziecko.

Przy bramie na ulicę Ruta wpadła na Mariankę. Blondynka bez chwili zawahania złapała dziewczynkę za ramiona i zamknęła w mocnym uścisku.

– Wiem – szepnęła i pogładziła Rutę po głowie, choć jej samej ręce trzęsły się tak, że ledwie była w stanie utrzymać nad nimi kontrolę. Po policzkach obu panienek spływały łzy. – Wiem, wiem, wiem... – szeptała dalej Makowska, powoli prowadząc młodszą dziewczynkę w stronę domu.

*

Jeremiasz od pół godziny stał pod drzwiami do mieszkania, ale każda próba zapukania kończyła się fiaskiem.

Noc poza domem nie posłużyła mu najlepiej, ale też nie mógł udawać, że spodziewał się czegoś innego. Nocleg w bazie Rudzielca miał swoją cenę, co w przypadku Jeremiasza zazwyczaj oznaczało po prostu godziny znoszenia nieśmiesznych, ale za to celnych i bolesnych docinek.

Złość minęła już chłopcu zupełnie. Nie dość, że udało mu się przemyśleć całą sytuację w spokoju i bez emocji, to jeszcze zmuszony był do spędzenia kilku naprawdę długich godzin z bandą Rudzielca. Rankiem doszedł do wniosku, że jest gotowy wysłać Rutę choćby do bierzmowania, a siebie samego nawet i do klasztoru, byleby tylko nie musiał więcej oglądać twarzy tych typów.

Chłopcu nie udało się jednak nadal wyzbyć wstydu. Czuł, że zachował się jak dziecko i panicznie bał się konfrontacji z panienkami Makowskimi. Coraz bardziej też obawiał się spotkania z własną siostrą. Zawsze miał skłonność do wymykania się z domu, ale od lat nie zdarzyło mu się nie wrócić na noc, a ostatni raz, kiedy po prostu trzasnął drzwiami, obrażony na cały świat, miał miejsce jeszcze za życia rodziców.

Jeremiasz stał więc pod drzwiami z dużą, mosiężną trójką. Podnosił co chwila pięść, kierował ją w stronę wejścia, po czym zatrzymywał w połowie drogi, wzdychał głęboko i znowu opuszczał rękę.

Dopiero kroki na schodach gdzieś na jednym z wyższych pięter, sugerujące, że ktoś może nadchodzić, zmusiły chłopca do działania. Zapukał niepewnie, ale nie otrzymał odpowiedzi. Spróbował jeszcze raz, znowu bezskutecznie. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że o tej godzinie wszyscy domownicy byli w pracy lub szkole. Przypomniał sobie, co Stasia mówiła swego czasu o zapasowym kluczu i już miał skierować się do piwnicy, aby tam przeszukać odpowiednią skrytkę, kiedy za drzwiami coś zachrobotało. Chłopiec myślał, że tylko się przesłyszał, ale dźwięk powtórzył się, więc przystanął niepewnie.

Przez myśl przeszło Jeremiaszowi, że być może ktoś nie poszedł dzisiaj do szkoły, bo źle się poczuł, a może nawet został w domu specjalnie, na wypadek, gdyby on wrócił. Jakie więc było jego zdziwienie, gdy drzwi uchyliły się, a w szparze pomiędzy nimi a framugą pojawiła się blada twarz Emilki.

Przez chwilę Jeremiasz nie mógł zaczerpnąć powietrza. Choć widział tę dziewczynę już kilka razy w stanie półprzytomności, nie zapamiętał, że jej oczy miały tak intensywnie zieloną barwę. Choć nadal ledwie stała na nogach, jej twarz przypominała bardziej twarz trupa, a pod oczami odznaczały się sine cienie, chłopiec pomyślał, że nigdy w życiu nie widział nikogo piękniejszego. W białej, Stasinej koszuli nocnej, Emilia wyglądał jak zjawa, duch, który zawitał na ziemię tylko na chwilę, aby zaraz wrócić do swojej anielskiej krainy.

– Nie wierzę – wyrwało się chłopcu, zanim wymyślił, co powinien powiedzieć.

Emilka uśmiechnęła się słabo.

– Dlaczego wszyscy tak reagują na mój widok? - spytała cicho. – Wyglądam jak upiór?

Jeremiasz natychmiast zmieszał się, a jego twarz poczerwieniała.

– Nie, nie, oczywiście, że nie! – Emilka uniosła brwi. – To znaczy, trochę, ale w dobrym znaczeniu... – poprawił się chłopak. – Tadeusz – dodał, wyciągając rękę. Emilia otworzyła drzwi nieco szerzej i niepewnie ścisnęła dłoń chłopaka.

– Wyglądasz... znajomo - stwierdziła nagle, przyglądając się nieco uważniej twarzy Jeremiasza.

– To możliwe. Mieszkam tu – stwierdził chłopak, wskazując głową na drzwi. Tym razem to Emilka zmieszała się odrobinę i przesunęła się, aby chłopak mógł wejść do przedpokoju.

Tadek podziękował skinieniem głowy i przeszedł przez próg. Emilka zamknęła za nim drzwi, ale zrobiła to powoli i z zaciśniętymi zębami, co nie umknęło uwadze chłopca.

– Jak się czujesz? Dlaczego w ogóle chodzisz? Nie powinnaś czasem leżeć? – wyrzucił z siebie jednym tchem. Emilka skrzywiła się znowu, ale raczej z irytacji niż bólu.

– Nie, mam dość leżenia – odparła. Zaraz jednak, jakby na przekór tym słowom, dziewczyna zaczęła kaszleć. Trwało to tak długo, że aż musiała oprzeć się o ścianę, aby nie stracić równowagi. Gdy atak minął, Emilka podniosła niechętnie głowę i od razu napotkała kpiące spojrzenie Tadka.

– Jesteś pewna? – spytał chłopiec z uśmiechem.

Blondynka zdecydowanie pokiwała głową, ale i tak dodreptała do najbliższego krzesła i usiadła na nim, nie zaszczycając przy tym Tadka ani jednym spojrzeniem. Chłopiec obserwował to wszystko z wyraźnym rozbawieniem. Zaraz jednak wyraz jego twarzy się zmienił.

– Słuchaj, czy twoja rodzina wie już, że tu jesteś?

Emilka odwróciła głowę, jakby chciała uniemożliwić chłopcu nawiązanie kontaktu wzrokowego. Przez chwilę wahała się, zanim odpowiedziała.

– Nie – słowo było ciche, a dziewczyna zaraz po jego wypowiedzeniu rzuciła Tadkowi szybkie spojrzenie, jakby w nadziei, że w ogóle nie usłyszał odpowiedzi. Chłopiec uniósł brwi ze zdziwienia.

– Nie? Stasia cię nie spytała, gdzie mieszkasz? Byłem pewny, że to będzie pierwsze, co zrobi, przez ostatnie dwa tygodnie wariowała, bo nie potrafiła się z nikim skontaktować...

Emilka nie udzieliła żadnej odpowiedzi, ale jej sylwetka sugerowała, że chce za wszelką cenę uniknąć tej rozmowy.

– Hm, zgaduję, że tego nie załatwiłyście – stwierdził Tadek, gdy po kilku kolejnych sekundach nadal nie doczekał się odpowiedzi. – Ale to nic, mogę nawet teraz iść i kogoś powiadomić, wystarczy, że powiesz mi, do kogo miałbym się udać...

– Nie możesz – mruknęła cicho Emilka.

– Ależ oczywiście, że mogę – obruszył się Tadek. – To żaden problem, powiedz tylko, gdzie mam...

– Nie, nie możesz! – przerwała mu dziewczyna nieco głośniej. Zaraz potem westchnęła. – Przepraszam cię, to nie jest takie proste... po prostu uwierz mi, że nie możesz. To muszę być ja.

Tadek westchnął

– Posłuchaj, nie chcę być niemiły, ale wątpię, abyś w ciągu najbliższego tygodnia mogła gdziekolwiek wyjść.

Emilka w odpowiedzi wzruszyła ramionami.

– Nikt mnie nie szukał, prawda? – spytała.

– Nie... przynajmniej w tych gazetach, do których mieliśmy dostęp – odpowiedział chłopiec niepewnie. Blondynka skinęła głową, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi.

– Więc nie będą mnie szukać – stwierdziła. W jej głosie była dziwna zaciętość, która kazała Tadkowi nie dopytywać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro