Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 albo "Feralni posłannicy światła"

Marianka nie mogła zasnąć. W całej kamienicy, a dziewczynka zakładała, że nawet w całej Warszawie, było zupełnie cicho. Niemal nieznośnie cicho. Nawet Tosia na łóżku obok spała tej nocy wyjątkowo spokojnie, a jej oddech był ledwie słyszalny. Po dłuższym zastanowieniu Makowska uświadomiła sobie, że dziewczynka nie miała koszmarów, odkąd zaczęła chodzić do szkoły. Niesamowite – pomyślała. Dla mnie to szkoła jest największym koszmarem.

Marianka zacisnęła powieki i położyła się na płasko na łóżku. Wcale nie zachciało jej się spać; co gorsza, po chwili w uszach dziewczynki zaczęło jednostajnie pulsować bicie serca, które najwyraźniej postanowiło tej nocy uparcie przypominać o swoim istnieniu. Makowska wytrzymała z tym dźwiękiem całe trzydzieści sekund. Potem usiadła, z silnym przekonaniem, że prędzej zwariuje niż zaśnie. Stanęła więc na nogi i skierowała kroki do kuchni.

Tadek nawet się nie poruszył, gdy blondynka nalewała sobie wody. Nie dziwiła się temu zresztą zbytnio, bo chłopak nie budził się nawet w trakcie bombardowań. Marianka obstawiała, że Tadzio ma spore szanse na przegapienie ewentualnego końca świata i poważnie zastanawiała się, czy nie jest to czasem najlepsza strategia. Na pewno najmniej stresogenna.

Dziewczynka już miała wrócić do swojego łóżka i znowu spróbować leżenia bez ruchu, kiedy zauważyła, że drzwi do pokoju Stasi są niedomknięte. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie smuga żółtego światła, która się zza nich wydobywała. Marianka uznała, że nie zaszkodzi sprawdzić, co się jest źródłem osobliwego blasku. Niezgaszona świeczka mogła spowodować pożar, a niedokładnie zasunięta zasłona, przez którą przeświecałoby światło, kontrolę Niemców. Poza tym, wszystko wydawało się lepszym zajęciem od kolejnych nieudanych prób zaśnięcia.

Dziewczynka uchyliła drzwi i wślizgnęła się do pokoju. Źródłem światła faktycznie okazała się świeczka, albo raczej jej smutne odbicie, przypominające bardziej zeskrobany wcześniej ze świecznika i znowu podpalony wosk. Zasłona na oknie była porządnie zasłonięta, ale Mariance dużo ważniejszym elementem tego widoku wydała się nagle Stasia, która siedziała przy biurku. Kolana podciągnęła pod brodę, a głowę oparła na blacie. Z wyciągniętej dłoni wypadła jej książka, która leżała smętnie na dywanie.

Marianka uśmiechnęła się na ten widok. Podeszła do Stasi i potrząsnęła jej ramieniem. Makowska zamrugała i podskoczyła na krześle zaskoczona.

– Nie powinnaś być w łóżku? – spytała, gdy tylko uświadomiła sobie, że twarz, która się przed nią znajduje, należy do jej siostry.

– Być może powinnam – odparła Marianka. – Ale ty też nie dajesz za dobrego przykładu – uśmiechnęła się.

Stasia wyprostowała się na krześle i poprawiła koszulę nocną. Blondynka pokręciła głową.

– Nie wyglądasz ani trochę poważniej.

Siostra przez chwilę wyglądała, jakby chciała dyskutować, ale ostatecznie zrezygnowała i tylko wymownie przewróciła oczami.

– Czemu nie śpisz? – spytała. – Za dużo wrażeń jak na jeden dzień?

– Być może – mruknęła blondynka. – Po prostu było jakoś za cicho.

Stasia pokiwała głową, ale nie powiedziała ani słowa. Marianka uznała, że jej siostra wygląda tej nocy na wyjątkowo przygnębioną.

– Em... – zaczęła blondynka, niepewna, co właściwie chce powiedzieć. – Przykro ci, że musiałaś go wygonić?

Stasia wzruszyła ramionami, ale nawet nie podniosła głowy.

– Tak musiało być – mruknęła. – Przyszli śledzić, on jest powiązany z podziemiem, a przez to niebezpieczny, no i cholernie lekkomyślny... Od początku miałaś rację. Trzeba było w ogóle nie wpuszczać ich do mieszkania, ani Marcina z tą idiotyczną sukienką, ani Franka z Niemcem...

– Ej, nie pytam, czy dobrze zrobiłaś, tylko czy ci przykro? – przerwała Marianka. – Bo wiesz, to mógł być ktokolwiek, ale padło akurat na Franka...

– Co masz na myśli? – Stasia zgromiła siostrę wzrokiem.

– No wiesz... kwiatki, landrynki... to przecież Franek, prawda? – spytała Marianka z nieco przekorną miną. Stasia gwałtownie poczerwieniała na twarzy.

– Byliśmy w trzeciej klasie! – prychnęła.

– A jednak, to przecież ten sam Franek! – blondynka zachichotała.

– Ten sam Franek dawał kwiatki połowie żeńskiej części klasy! Nawet Marcie, która... no, nie wiem, czy nadal żyje, więc nie dokończę tego zdania. Poza tym, zdarzyło mu się wrzucić mi żabę do plecaka, a kwiaty brał ze szkolnych rabatek! Wierz mi, nie było między nami nic... to znaczy, ja nie... – Stasia zamilkła, zajęta poszukiwaniem odpowiednich argumentów. Marianka śmiała się już zupełnie otwarcie, choć nadal cicho, aby nie obudzić reszty domowników. Starsza siostra westchnęła i przeniosła się z krzesła na posłanie.

– Idź spać – nakazała, przykrywając się kocem. – Błagam – dodała, kiedy Marianka, zamiast skierować się do drzwi, kucnęła przy jej posłaniu. Blondynka przewróciła oczami.

– Jak sobie życzysz – powiedziała, po czym, jakkolwiek niechętnie, odwróciła się i odeszła w stronę swojego pokoju. Po drodze zdmuchnęła świeczkę. Drobna kropelka wosku skapnęła na biurko, ale w ciemności nikt tego nie zauważył.

*

Stasia wracała ze szwalni w naprawdę podłym humorze. Potokiewicz, której najwyraźniej tego dnia nie udało się kupić przed pracą papierosów, wyżywała się na wszystkich, zataczając przy tym koła pokaźnymi biodrami. Żaden szew nie wydawał jej się dziś wystarczająco prosty, wszystkie wykroje były poszarpane, albo krzywo ułożone, a posadzkę w hali, której zwykle pozwalała nawet nie zamiatać, tym razem kazała umyć i wypastować. Makowska wracała więc do domu niemal godzinę po czasie i była pewna, że wszyscy się o nią martwią. Przed wejściem na klatkę schodową dziewczyna zatrzymała się jednak i postarała uspokoić. Ostatecznie, choć dzień ten nie należał do najprzyjemniejszych, nie wydarzyło się nic strasznego i nie chciała niepotrzebnie denerwować dzieci.

Panienka wzięła ostatni głęboki wdech i zaczęła się wspinać po schodach. Gdy dotarła w końcu na swoje piętro, zamrugała z zaskoczeniem.

Pod wejściem do mieszkania siedziała jakaś dziewczyna, w której Stasia po chwili rozpoznała Anielę. Była to dla Makowskiej dość niespodziewana wizyta; na początku, zaraz po przygarnięciu Tosi i Tadka, działaczka Żegoty faktycznie starała się przychodzić do nich regularnie, ale jej wizyty nigdy nie kończyły się dobrze i blondynka w końcu zrezygnowała z prób przekonania do siebie dzieci. Pojawiała się tylko, gdy trzeba było załatwić kolejne formalności albo gdy działo się coś niespodziewanego.

Dawna koleżanka oparła się plecami o drzwi i czytała jedną z proniemieckich gazet. Przy każdym kolejnym słowie poruszała bezgłośnie wargami, a jej jasne brwi marszczyły się coraz bardziej. Nie zauważyła nadchodzącej Stasi, więc ta odchrząknęła głośno. Dopiero wtedy blondynka podniosła głowę i uśmiechnęła się niespokojnie.

– Stasia, cześć! – powiedziała natychmiast, podnosząc się z posadzki.

– Cześć – odpowiedziała Makowska niepewnie, po czym rzuciła długie spojrzenie na zamknięte drzwi. – Nie wpuścili cię? – spytała z niedowierzaniem.

– Och... nie – odpowiedziała Aniela, nie patrząc na Stasię. – Ale wszystko jest w porządku, naprawdę, rozumiem ich – dodała szybko. – Ja właściwie przyszłam do ciebie...

Stasia nie odpowiedziała, tylko wyminęła Anielę i podeszła do wejścia.

– Tadek! – zawołała. Uderzyła kilkakrotnie pięścią w drzwi. – Tadek, masz natychmiast otworzyć!

Przez chwilę nic się nie działo. Po kilku sekundach coś zaskrobało za ścianą, zamek kliknął, a drzwi uchyliły się. W szparze błysnęło brązowe oko chłopca.

– Ona nie wchodzi – oświadczył, rzucając szybkie spojrzenie Anieli.

Stasia sapnęła zirytowana i spróbowała przesunąć Tadka, ale ten zmniejszył jeszcze szparę pomiędzy drzwiami a futryną.

–Tadek, nie wygłupiaj się! – powiedziała, szarpiąc za klamkę, ale chłopak nawet nie drgnął. Stasia poczuła, jak dziwna mieszanka bezradności, wstydu i złości kotłuje jej się w żołądku.

–Tadek, do cholery, to jest moje mieszkanie! Otwórz te drzwi!

Chłopak nie chciał się tak łatwo poddać, ale argument o prawie własności do lokum wydał mu się dość jasnym znakiem, że odrobinę przekroczył granicę irytacji, do której mógł bezpiecznie doprowadzać Stasię.

–Nie możesz wejść bez niej? – spytał jeszcze w ostatniej próbie, ale Makowska znowu sapnęła ze złością.

–Nie, nie mogę. A teraz odsuń się z łaski swojej i wpuść nas do środka!

Chłopak niechętnie odszedł od wejścia i zniknął w głębi pomieszczenia. Stasia pchnęła drzwi ramieniem i pociągnęła za sobą Anielę, która nadal stała z tyłu ze spuszczoną głową.

W przedpokoju natychmiast podeszła do nich Marianka, której mina była wyjątkowo niewyraźna.

–Chciałam go przekonać – zaczęła cicho, patrząc na odwróconego tyłem Tadka – ale mi nie wyszło, zaczął się denerwować i uznałam, że nie będę się wtrącać – Stasia skinęła krótko głową i podeszła niepewnie do chłopaka.

Tadek stał w kącie i wyraźnie unikał wzroku wszystkich obecnych. Za bratem schowała się Tosia, która odwróciła się przodem do ściany i założyła ręce na piersi. Po chwili starszy bart przybrał dokładnie tę samą pozycję. Stasia westchnęła głęboko.

– Słuchajcie, to jest śmieszne – powiedziała, ale nie doczekała się żadnej reakcji. Dzieci nawet nie drgnęły. – Em, Tadek? Zechcesz usiąść? – spytała, wskazując na krzesło, ale chłopiec tylko rzucił jej szybkie, gorączkowe spojrzenie, po czym odwrócił głowę. Stasia znowu westchnęła, starając się zapanować nad swoją frustracją. Na domiar wszystkiego Aniela również stanęła w kącie, tyle, że przeciwległym do dzieci i także starała się unikać ich wzroku.

– Chociaż ty usiądź – rzuciła Makowska. – Błagam.

Aniela skinęła głową i posłusznie udała się w stronę stołu. Stasia dosiadła się do niej i skinęła na Mariankę. Siostra niepewnie usadowiła się na krześle.

– Więc, po co przyszłaś? – zwróciła się Stasia do Anieli. Postanowiła, że nie będzie się przejmować przez chwilę rodzeństwem, które nadal trwało nieporuszone w na swoich miejscach.

Aniela wyprostowała się nagle i zamrugała.

–Co? A... tak, udało nam się załatwić wam akty chrztu tutaj w parafii. To znaczy, nie wam, tylko im – wskazała Tadka i Tosię głową.

– Świetnie – stwierdziła Stasia, odrobinę ostrzej niż zamierzała. Po chwili udało jej się jednak uśmiechnąć. Ostatecznie cieszyła się przecież z załatwienia dzieciom kolejnych dokumentów. Każdy papier, który mógł poświadczyć o prawdziwości stworzonej przez nich iluzji, był dobrym papierem.

Aniela wyjęła ze swojej torby dwa kartoniki. Przez chwilę zawahała się, tak, jakby chciała wręczyć je właścicielom, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Podała dokumenty Stasi.

– Identyczne są u księdza Wawrzyniaka – dodała blondynka. – Współpracuje z nami od roku, nie musicie się bać.

Stasia skinęła głową.

– Dobrze to słyszeć.

Aniela uśmiechnęła się nieśmiało. Po chwili jednak na jej twarz powrócił wyraz zakłopotania.

– Jest jeszcze coś... – powiedziała. Rzuciła rodzeństwu w kącie kolejne spojrzenie i przygryzła wargę.

– Tak? – ponagliła ją Stasia.

Aniela rozejrzała się znowu po kuchni w poszukiwaniu wsparcia, ale najwyraźniej nie mogła na nie liczyć.

– Ksiądz mówi, że dobrze by było, gdyby Tosia poszła w tym roku do komunii – wydusiła w końcu. Zaraz po padnięciu tych słów spuściła wzrok, jakby bała się reakcji otoczenia.

Stasia zaśmiała się mimowolnie. Choć żadna z panienek nie patrzyła w tamtą stronę, wydało im się, że dzieci w kącie drgnęły.

– Ksiądz się myli – odpowiedziała Stasia. – Przecież ona nie zna żadnych modlitw, wątpię, żeby kiedykolwiek była w kościele. Nie będzie wiedziała, kiedy usiąść, a kiedy stać i tylko bardziej zwróci na siebie uwagę! Poza tym, to nie jej wiara! To się nie nazywa czasem świętokradztwem? Naprawdę ksiądz ci to zaproponował? To chore!

Aniela, ku zdziwieniu Stasi, uśmiechnęła się.

– Wiedziałam, że tak zareagujesz. – powiedziała – Posłuchaj tylko, co mam do powiedzenia, potem będziesz decydować. Plan jest taki, że pójdziecie razem na kilka mszy, żeby Tosia nauczyła się, jak to wszystko wygląda. Modlitw uczyliśmy się jeszcze wiosną, na pewno kilka pamięta. Jeśli nie, to jakoś sobie z tym poradzicie, ksiądz wam pomoże, z resztą to nie jest najważniejsze. Chodzi o stworzenie w głowach ludzi takiego obrazu was w kościele, jako normalnej rodziny.

Po tych słowach Stasia znowu parsknęła śmiechem.

– Normalnej rodziny? Aniela, czy ty siebie słyszysz? Ja z trójką dzieci, to naprawdę brzmi jak normalna rodzina? Z resztą, żadnych wiernych nie dziwi to, że oni nie chodzą do kościoła, wierz mi. Ja też w tej parafii pokazałam się może raz.

Aniela skinęła głową.

– Rozumiem to, naprawdę, ale... to jest dobry plan. Robimy tak z mnóstwem dzieci i zazwyczaj działa. Wiesz, najciemniej jest pod latarnią... Ludzie pamiętają potem, że ten chłopiec był u komunii z ich córką, albo chodził z ich synem na nabożeństwa i są mniej skłonni zgadywać, że tak naprawdę nie jest katolikiem.

– Tak, ale... – zaczęła znowu Stasia. Aniela przerwała jej szybko.

– Po prostu to przemyśl – poprosiła.

– Przemyślę – mruknęła Makowska.

W tym momencie w kuchni rozległo się głośne chrząknięcie. Tadek podszedł do stołu wolnym krokiem i oparł dłonie o blat.

– A co z nami? – zapytał cicho.

– Słucham? – spytała Stasia. Wyprostowała się jak struna i założyła ręce na piersiach. Jej mina wyrażała tak złowieszczą mieszankę złości i zawodu, że Tadek w normalnych warunkach prawdopodobnie pokornie spuściłby głowę i uciekł z pola widzenia, ale sama świadomości obecności Anieli w pobliżu budziła w nim zawsze niekontrolowane pokłady gniewu.

– Pytam, co z nami? Czemu nikt nie zapyta nas o zdanie?

– Och, zrobiłybyśmy to z wielką chęcią, wierz mi, tylko tak się składa, że od pół godziny oboje staliście przodem do ściany i udawaliście powietrze! – wycedziła Stasia. – Ale świetnie, skoro już raczyłeś się odwrócić, skorzystam z tej jakże łaskawej okazji i zapytam: Zgadzasz się na ratowanie życia twojej siostry?

Tadek aż się zapowietrzył.

– Ratowanie życia? Żartujesz sobie? Ona chce z niej zrobić cholerną katoliczkę!

– Nieprawda! Gdybyś słuchał uważnie i nie był tak zajęty eksponowaniem swoich grymasów, wiedziałbyś doskonale, o co chodzi! Ale masz rację, to twój wybór! Jeśli nie chcesz pozwolić siostrze skonstruować świetnej przykrywki, to przecież nie będę cię zmuszać! – Stasia nie krzyczała, zbyt obawiała się ciekawskich uszu sąsiadów, ale wcale nie musiała tego robić. Jej ton był aż nadto jadowity.

– Skonstruować przykrywki? Błagam! Sama przed chwilą wyliczałaś wady tego pomysłu!

– Ale zmieniłam zdanie. A twoja reakcja tylko mnie w tym utwierdziła. Zachowujesz się jak dziecko, Tadek! Nie wiem, dlaczego jesteś tak cięty na Anielę, ale musisz się opanować, bo szkodzisz i sobie, i siostrze!

Tadek zmarszczył nos i przez chwilę uważnie mierzył Stasię wzrokiem. Dziewczynie już wydało się, że chłopiec się uspokoił, kiedy jego wzrok padł na siedzącą bez ruchu Anielę. Coś w jej postawie go rozjuszyło, nie wiedział, czy bezradne spojrzenie, czy zgarbiona, jakby gotowa do ucieczki sylwetka. Dość, że gwałtownie wciągnął nosem powietrze i wybiegł z kuchni.

– I tak zrobicie, jak chcecie! Moje zdanie nie ma znaczenia, nigdy nie miało! I nigdy nie będzie miało! – krzyknął jeszcze z przedpokoju. Trzasnęły drzwi do mieszkania. W kuchni zapanowała cisza.

Po kilku długich sekundach Aniela wstała od stołu. Zwróciła się do Stasi, ale chyba zabrakło jej odpowiednich słów, bo choć kilka razy otwierała usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Pokręciła w końcu głową i spuściła wzrok.

– Przepraszam – wyszeptała, tak cicho, że Stasia nie była pewna, czy naprawdę to słyszała. Blondynka wyślizgnęła się z mieszkania.

W kuchni zostały tylko Tosia i siostry Makowskie. Żadna z nich się nie odezwała. Tosia podbiegła do okna i wyjrzała przez nie nieśmiało, ale najwyraźniej nie znalazła tego, kogo szukała. Spuściła głowę i zaczęła się delikatnie trząść. Po chwili do dziewczynki podeszła Marianka i objęła ją ramieniem.

Stasia opadła na krzesło, choć nie pamiętała, kiedy wstała. Zorientowała się, że po twarzy płyną jej łzy. Płakała. Po raz pierwszy od śmierci mamy płakała na oczach innych ludzi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro