Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 albo "Uroki życia doręczycielek"

Warszawa, sierpień 1943 roku

Czarny kształt wynurzył się z mgły. Przez chwilę narastał i pulsował, dziwnie nienaturalny i rozmyty, jakby nierzeczywisty. Chciała uciekać, ale nie mogła. Widmo zaczęło się przybliżać, powoli i mozolnie. Nie musiało się śpieszyć, ona nadal nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Była pewna, że kształt w końcu ją pochwyci, że zatonie na wieki w jego czarnej, mglistej szacie, ale tak się nie stało. Niebo pociemniało, mrok zalał cały świat. Z oddali dało się słyszeć stłumiony krzyk. Dym rozpłynął się.

Stasia usiadła gwałtownie na łóżku. Przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje, a jej wzrok zawieszony był jeszcze pomiędzy nocną marą, a ciemną sypialnią. W końcu zauważyła, że jest we własnym pokoju i bardzo ją to ucieszyło. Schwyciła leżący obok łóżka ciężki but i zaczęła się rozglądać za cieniem, przed którym jeszcze chwilę temu chciała uciec. Teraz przynajmniej miała broń.

W tym momencie znowu rozległ się stłumiony krzyk, który najwyraźniej otrzeźwił Stasię. Spojrzała ze zdziwieniem na but, który dzierżyła w dłoni niczym miecz. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, co się właśnie wydarzyło.

- Mój Boże - wyszeptała, aby nikogo nie obudzić - Czy ja jestem głupia? Przecież to tylko sen, zwykły sen...

Westchnęła, nieco zawiedziona własną postawą. Wiedziała, że do rana prawdopodobnie zapomni i o śnie, i o próbie pokonania nieistniejącego ducha za pomocą roboczego trzewika, ale było to marną pociechą. Gdyby tylko mogła, Stasia nie sypiałaby w ogóle. Panicznie bała się utraty kontroli, a to właśnie spotykało ją za każdym razem, gdy udawała się nocą do łóżka. Nawet, jeśli żadna z sytuacji, w których się znajdowała, nie była prawdziwa, dziewczyna budziła się zawsze zlana zimnym potem i bardziej zmęczona, niż gdy kładła się spać.

Ktoś znowu krzyknął, tym razem głośniej i bardziej rozpaczliwie. Stasi przyszło do głowy, że dźwięki jednak nie były elementami jej mary, jak do tej pory zakładała. Podniosła się z łóżka i nieco jeszcze zaspana zaczęła wciągać na nogi ciężkie, robocze trzewiki, bo domowe kapcie dawno oddała siostrze, a innych butów nie miała.

Wyszła z pokoju, w którym sypiała od czasu śmierci matki i udała się do sąsiedniego pomieszczenia. Cicho uchyliła drzwi. Na jednym z łóżek siedziała drobna dziewczynka o anielskiej urodzie. Nie poruszała się, ale jej oczy były otwarte i błyszczały w ciemności. Gdy usłyszała, że do pokoju ktoś wszedł, drgnęła gwałtownie, jakby chciała odegnać długotrwałe odrętwienie.

Drugie łóżko też zajmowała dziewczynka, nieco młodsza od poprzedniej. Rzucała w pościeli i mamrotała, ale oczy miała mocno zaciśnięte i najwyraźniej nadal spała.

- Próbowałam ją uspokoić - wyszeptała obudzona już wcześniej blondynka - ale mi się nie udało, nawet nie wiem, czy się obudziła...

- Powinnaś była mnie zawołać - przerwała jej Stasia surowym tonem. ­­­

- Przepraszam - mruknęła blondynka, ale w jej głosie nie było skruchy - Na początku wcale nie było tak źle, zasnęłyśmy spokojnie, potem w nocy coś tam mamrotała, ale to normalne. Dopiero chwilę temu się obudziłam, jak zaczęła coś głośniej mówić, ale nie wiem co, ja nie znam tego ich języka... - zawahała się, gdy Stasia spojrzała na z przyganą. Pochodzenie gości, mieszkających od jakiegoś czasu w jej i Stasi domu, było tematem zakazanym. - No więc, nie wiem co tam mówiła, ale w końcu zaczęła krzyczeć, więc wstałam, żeby ją uspokoić, ale nie dawała się obudzić, no a potem ty przyszłaś i...

Stasia przerwała siostrze ten przydługi wywód machnięciem ręki. Blondynka zamilkła urażona. Stanisława schyliła się nad łóżkiem czarnowłosej dziewczynki i zaczęła nią łagodnie potrząsać.

- Tosia, Tosia słyszysz mnie? Spokojnie, to tylko sen, Tosia... - dziewczynka lekko zwiotczała, ale nadal nie otwierała oczu.

- Może spróbuj jej prawdziwym imieniem? - spytała blondynka niewinnym tonem. Stasia spojrzała na nią z groźną miną, ale w nieoświetlonym pokoju nie było to tak wyraźne.

- Nie znam go - fuknęła.

- Kłamiesz - skwitowała dziewczynka.

- Marianka, błagam - westchnęła Stasia - nie będziemy teraz o tym dyskutować!

Dziewczynka chciała jeszcze protestować, jednak starsza siostra nie zaczekała na dalszy ciąg wypowiedzi. Wróciła do potrząsania sprawczynią całego zamieszania, tym razem mniej łagodnie. W końcu jej wysiłki przyniosły oczekiwane skutki, ponieważ nadal miotająca się ciemnowłosa dziewczynka ocknęła się. Zamarła na chwilę, jakby nie wiedziała, gdzie się znajduje i co się dzieje. Stasia przyszło do głowy, że tej nocy nie tylko ona zgubiła granicę pomiędzy snem a jawą.

Dziewczynka w końcu niepewnie podniosła rękę w bliżej nieokreślonym kierunku.

- Tosia? Wiesz, gdzie jesteś? - mała pokiwała głową. Nagle wtuliła się w Stasię, a po jej twarzy popłynęły łzy. Stanisława nie tyle to zobaczyła, ale bardziej wyczuła, gdy jej koszula nocna zaczęła wilgotnieć.

- No, już, spokojnie. To tylko koszmar, wiesz? - dziewczyna przytuliła do siebie Tosię, która nadal nie wypowiedziała słowa, ale lekko drżała w jej ramionach. Marianka stała niepewnie z boku. Stasia wyciągnęła do niej rękę za plecami Tosi w zapraszającym geście, ale dziewczynka pokręciła głową. Odrzucenie siostry spowodowało lekkie ukłucie w piersi dziewczyny, ale postanowiła je zignorować.

- Powinnam iść po Tadka? - spytała po chwili Marianka, gdy Tosia wyglądała na nieco bardziej spokojną.

- Nie - powiedziała cichutko dziewczynka - Nie, już jest dobrze. Przepraszam.

- Nie masz za co, słoneczko. - Stasia uśmiechnęła się delikatnie i położyła dziewczynkę na łóżku, po czym przykryła ją kołdrą. - Ciebie też położyć? -zwróciła się do Marianki, ale ta, nadal nieco obrażona, pokręciła tylko głową i sama naciągnęła na siebie koc aż po uszy.

Stasia życzyła im dobrej nocy i wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę wahała się przy klamce, ale w końcu się zdecydowała i nakreśliła na drzwiach znak krzyża. Tak robiła jej babcia, dawno temu, gdy nikt jeszcze nie słyszał o wojnie. Panienka, od czasu pewnego niezbyt miłego incydentu z jej matką i księdzem w rolach głównych, miała średnio pochlebne zdanie na temat kościoła, ale zazwyczaj zachowywała je dla siebie. Tamtej nocy jednak okropnie się bała i pomyślała, że nawet, jeśli taki gest nie pomoże, to przecież też nie zaszkodzi.

W pokoju przyszło jej jeszcze do głowy, że babcia wierzyła też w znaczenie snów, wróżyła z ilości zdartego z kaczki pierza i pluła przez lewe ramię, gdy ktoś wspomniał o czarach. Kiedy była mała, bawiły ją takie przedstawienia, zwłaszcza, że twarz jej matki robiła się wtedy purpurowa ze wstydu. Jednak, w miarę dorastania, Stasi też obrona przed urokami wydała się idiotyczna. Potem nadeszła wojna i duchy stały się dla wielu ludzi najmniejszym problemem.

Nagle gest wykonany przed drzwiami wydał się dziewczynie jeszcze głupszy. Pocieszała się tylko, że nikt nie widział jej chwili słabości.

*

Praca w szwalni zaczynała się wcześnie. Już o siódmej otwierano bramy zakładu przy ulicy Bema, aby robotnice mogły przygotować się do pracy. Nawlekano nici na wielkie maszyny do szycia, pakowano przygotowane wcześniej materiały i zamiatano ścinki. Stasia rozejrzała się szybko, czy nikt na nią nie patrzy, po czym wpakowała sobie do torby kilka większych skrawków. Wiedziała, że wszystkie jej koleżanki z zakładu robią dokładnie to samo, ale wcale nie zmieniało to faktu, że kradnięcie fabrycznych tkanin było zakazane i surowo karane.

O ósmej zazwyczaj zasiadano do maszyn, które rozpoczynały pracę z głośnym stukotem. Kilkadziesiąt kobiet siedziało pochylonych nad stołami, po których miarowo przesuwały się kawałki materiału. Stasia już zbliżała się do swojego stanowiska, aby jak zawsze rozpocząć dzień od pocięcia i ułożenia swoich wykrojów, kiedy podeszła do niej Zofia Potokiewicz. Ta rosła kobieta o szerokich barkach zajmowała się w zakładzie logistyką, a do jej zadań należało głównie rozsyłanie gotowych już ubrań.

- Makiewiczówna, masz bojowe zadanie! - powiedziała niskim głosem, nieco zachrypniętym od wielu lat palenia tanich papierosów - Jeden kierowca samochodu znowu nam zwagarował, pójdziesz dzisiaj i dostarczysz kilka paczek, ktoś cię zastąpi przy maszynie. Może być? - nie było to do końca pytanie, a nawet, gdyby Stasia próbowała zaprzeczyć, pewnie i tak nie zostałaby usłyszana. - A, i pójdzie z tobą Kądzielska.

- Tak jest - mruknęła Stasia służalczo, ale Potokiewicz już tego nie usłyszała. Odeszła szybkim krokiem, aby poinformować następną „ofiarę" o zamianie dzisiejszych obowiązków.

Stasia skierowała się do szopy, żeby zabrać z niej wózek i zapakować z magazynu odpowiednie paczki z gotowymi ubraniami. Była mile zaskoczona, kiedy odkryła, że ktoś je dzień wcześniej ładnie opisał i zaadresował. Pakunki były ciężkie, więc zdążyła się zgrzać, zanim załadowała wszystko na wózek, bo rozklekotanej furgonetki etatowego kierowcy niestety nie umiała prowadzić. Dopiero wtedy pojawiła się druga oddelegowana przez kierowniczkę dziewczyna. Stasia kojarzyła ją z widzenia; miała jasne, niemal białe włosy, które czyniły wysoką i smukłą sylwetkę Kazimiery Kądzielskiej wyjątkowo charakterystyczną.

- Dzień dobry! - zagaiła wesoło, zanim Stasia zdążyła otworzyć buzię - Wygląda na to, że Potokiewicz posadziła nas dziś na tym samym wózku!

- Chyba tak - mruknęła Stasia, starając się ukryć niechęć. Nie przepadała za pracą z ludźmi, a zwłaszcza z osobami tak beztroskimi i wygadanymi, jak Kazimiera. W zakładzie zazwyczaj unikała jej hałaśliwego towarzystwa, teraz jednak została skazana na kilkugodzinną wędrówkę z blondynką. Nie chciała już na początku dnia zniechęcić do siebie Kazi, ale było to tym cięższe, że blondynka swoim zwyczajem już zaczęła trajkotać.

- Dostarczanie tych paczek jest paskudne, ale może tak będzie lepiej? Od tych okropnych maszyn strasznie boli kręgosłup! Ja tam się nawet cieszę, jak ten kierowca czasem nie przyjdzie. Podobno chla tyle wódy, że nawet, jeśli się już dowlecze do zakładu, to jest pijany, że ho! Byłaś już kiedyś dostarczać pakunki? Mnie kierowniczka już czwarty raz posyła, ale zwykle chodziłam sama albo z Marcinkowską...

- Tak? - Stasia wykazała umiarkowane zainteresowanie, wystarczające, aby nie urazić Kazi, ale też zbyt małe, by musieć się angażować w rozmowę. Kazia spojrzała na Stanisławę uważnie, aby dać koleżance czas na odpowiedź, ale gdy się takowej nie doczekała, kontynuowała swój monolog.

- I widzisz, zwykle dawali nam mnie paczek, ale za to do dostarczenia dalej. Raz pchałyśmy się z tym wózkiem aż na Czerniaków, a jeszcze tego dnia było jakoś wyjątkowo ponuro! Myślałam, że padnę, naprawdę! Dzisiaj nie jest tak źle, z tego, co tu widzę - Kazia zawiesiła na chwilę głos, aby zapuścić żurawia do ciągniętego przez Stasię wózka - to wszystko oddamy na Woli.

- To świetnie - skomentowała krótko, wrzucając przy okazji paczkę z ubraniami roboczymi za płot jednego z pobliskich zakładów. Zaczęła się właśnie zastanawiać, czy zostawiła Tadkowi i Mariance kartkę na odbiór chleba ze sklepu i tak ją ta czynność pochłonęła, że przestała zupełnie słuchać Kazi, która niezmordowanie przytaczała coraz to nowe anegdotki ze swego barwnego życia.

Panienki dostarczyły kilka następnych pakunków, choć szło im to wolniej, niżby chciała Stasia. Niewiele mogła jednak zrobić, gdyż Kazia przez cały czas podskakiwała, skręcała nie w te ulice, co trzeba, zatrzymywała się nagle, zachwycona mijanymi widokami. Stasia nie mogła tego zrozumieć - jej dzień wydawał się zupełnie taki sam, jak wszystkie inne, ale nie przeszkadzała Kazi w kontemplowaniu rzeczywistości. Doszła do wniosku, że na pewno położyła kartkę na stole, ale nie mogła sobie przypomnieć, czy to faktycznie była kartka na chleb.

- I widzisz, prawie zdobyłabym wtedy ten kilogram koniny - kontynuowała jakąś historię Kazia. Jej początek umknął Stasi, ale wzmianka o koninie sprawiła, że blondynka zyskała odrobinę uwagi dziewczyny. - Ale niestety przewoźnik w wagonie został nakryty i prawie straciłby życie, wierz mi! Musiał zapłacić jakąś niebotyczną łapówkę, a że nie miał przy sobie wtedy wiele pieniędzy, toteż oddał całe to mięso. Ten kontroler, który go złapał, stwierdził podobno, że to świetnej jakości wołowina, dałabyś wiarę? A to było praktycznie truchło jakiegoś kuca z partyzantki!

- Niesamowite - wymruczała Stasia, niepewna, jak zareagować. Dziewczynę trochę zaniepokoił fakt, że Kazia tak beztrosko wypowiada się o koniach z partyzantki i przemycie jedzenia. - Nie boisz się mówić o tym na głos? - spytała. - Rozumiesz, nie mamy pewności, czy nikt niechciany tego nie usłyszy - dodała przyciszonym głosem.

Kazia zakryła sobie usta rękami.

- O nie! - wyszeptała - jestem beznadziejna, znowu zapomniałam! Okropnie często mi się to zdarza, kiedyś źle skończę, czuję to! Musisz mnie pilnować - zwróciła się do Stasi - gdybym znowu straciła głowę, powstrzymaj mnie, proszę!

Stasia obiecała, nieco oszołomiona szybkością wypowiedzi Kazi i jej naiwnością. Poczuła, że musi przy tej dziewczynie szczególnie uważać na słowa, bo może wpakować się przypadkiem w straszne tarapaty. Zaczęła się też martwić o blondynkę. Zgadzała się z nią, że taka skłonność do plotkowania i bezrefleksyjne powierzanie tajemnic może się kiedyś źle skończyć. Mimo że Stasia spędziła z Kazimierą sam na sam zaledwie kilka godzin, poczuła się za tę radosną dziewczynę dziwnie odpowiedzialna. Tak to już czasem bywa, że ludzie, którzy wzbudzają w nas najbardziej sprzeczne emocje, najbardziej nas przyciągają.

Kazia zmęczyła się chyba przebytą drogą i straciła trochę werwy, bo szła teraz spokojniej. Dzięki temu Stasia mogła narzucić swoje tempo, co też niezwłocznie zrobiła. Po pewnym czasie Kazimiera wróciła do rozmowy, ale tym razem prowadziła ją ciszej i mniej gwałtownie, tak, że udało jej się wreszcie zmusić Stasię do interakcji. W końcu, w trakcie dyskusji o wyższości literatury kobiecej nad męską, panienki ze zdziwieniem odkryły, że została im ostatnia paczka, zaadresowana na niedaleką ulicę Grabowską.

Gdy dotarły do drzwi kamienicy, Kazia postanowiła się zabawić.

- Jak myślisz, na którym piętrze będzie mieszkanie numer siedem? - spytała.

Stasia zmierzyła uważnym spojrzeniem okna wychodzące na ulicę.

- Myślę, że na trzecim - odpowiedziała.

- A ja, że na czwartym - stwierdziła Kazia z nutą przekory w głosie.

Stasia była już nieco zmęczona, ale postanowiła nadal być miła i udawać, że zależy jej na rozstrzygnięciu właśnie zawartego, nieoficjalnego zakładu.

- Na czwartym? No, skoro tak uważasz, musimy się przekonać, kto ma rację!

Kazia tylko na czekała. Pobiegła z rozwianymi włosami na piętro, aby zobaczyć, do kogo należy wygrana. Nie zależało jej za bardzo na zwycięstwie, bardziej cieszyła się z zaangażowania Stasi w zabawę, ale nie mogła ukryć satysfakcji, gdy mieszkanie siódme okazało się znajdować na czwartym piętrze. W końcu koło Kazimiery pojawiła się towarzyszka, nieco zdyszana, ponieważ Kazia zostawiła ją na dole z paczką i wózkiem.

- Ha, widzisz! Piętro czwarte, miałam rację!

- Bzdura - powiedziała Stasia, pomiędzy dwoma głębokim wdechami - To pierwsze to był parter!

Kazia już chciała dalej się wykłócać, ale Stanisława przerwała jej ruchem ręki. Zbliżyła się ostrożnie do drzwi oznaczonych numerem siedem i przez chwilę mierzyła je wzrokiem.

- Otwarte - zwróciła się do Kazi. - To dziwne, przecież wszyscy są jeszcze w pracy...

Stasia miała rację, drzwi były lekko uchylone. Kazia nie zauważyła tego wcześniej, zaaferowana zakładem, teraz jednak też podeszła bliżej, choć nie wyglądała na zbytnio przejętą Stasinym spostrzeżeniem.

- Dlaczego miałoby to być dziwne? Pewnie komuś nie udało się domknąć, kiedy wychodził, albo może mieszka tu jakaś staruszka, która już nie pracuje i nie potrafiła trafić kluczem do zamka... Tak czy inaczej trzeba zapukać.

Stanisława nie wpadła na żaden lepszy pomysł, choć nadal miała złe przeczucia. Skarciła się za to w duchu, ponieważ doskonale wiedziała, że ma skłonności do zamartwiania się bez potrzeby. Uniosła dłoń i trzy razy zapukała nią w drzwi. Nikt nie odpowiedział. Powtórzyła czynność. W mieszkaniu nadal panowała cisza.

- Pewnie są jeszcze w pracy - stwierdziła Kazia. - Powieś paczkę na klamce, to właściciel ją sobie odbierze, kiedy wróci.

Słowa Kazimiery brzmiały rozsądnie, ale Stasia nadal czuła się niepewnie. Naprawdę już miała zignorować złe przeczucia i pójść za oddalającą się koleżanką, ale jeden szczegół zwrócił jej uwagę. Jedna, malutka, czerwona plamka, znajdująca się tuż przy futrynie. To mogło być cokolwiek, ale Stasia nie potrafiła już powstrzymać swojej wyobraźni. Rozwarła drzwi na oścież i wbiegła do mieszkania, nawołując ewentualnego lokatora.

Kazia usłyszała, że jej towarzyszka narobiła hałasu, więc z westchnięciem zawróciła na schodach, aby do niej dołączyć. Szybkie kroki z oddali dały Kazi znać, że Stasia jest bardzo poruszona, ale naprawdę zaniepokoiła się dopiero, kiedy zauważyła na podłodze w przedpokoju dwie czerwone plamy. W tym momencie dało się słyszeć krótki okrzyk Stasi. Kazia, mocno już przestraszona, pobiegła w stronę, z której dochodził. Przedostała się przez zabałaganioną kuchnię, gdzie plam było jeszcze więcej, po czym wbiegła do małego, ciemnego pokoju.

Na podłodze leżała jakaś postać. Nie poruszała się. Obok klęczała Stasia, która, blada jak ściana, szukała pulsu na nadgarstkach leżącej.

- Nie żyje - stwierdziła po chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro