Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog albo "Spotkanie dwóch kobiet i szczypty kurzu"

Maj 1943 roku

– Więc co robimy? – ładna blondynka o zielonych oczach zadała pytanie w przestrzeń.

Tego dnia było nieznośnie gorąco, choć przecież wiosna jeszcze nie skończyła się na dobre, a lato dopiero przejmowało swą ciepłą ręką władzę nad Polską. Ciężki pył z ulic unosił się w powietrzu, wpychał pod szpary w drzwiach i najmniejszymi nawet przesmykami dostawał się do ludzkich mieszkań. W pokoju na poddaszu było duszno i ciemno, ale zajmujące go dwie młode kobiety nie odważyły się uchylić okien. Pomieszczenie skrywał więc mrok, a grube zasłony tłumiły jaskrawe słoneczne promienie.

– Nie wiem – odpowiedziała w końcu kobiecie jej towarzyszka, która w przeciwieństwie do przyjaciółki miała ciemne włosy i łagodne rysy twarzy.

Obie zamilkły. Blondynka schowała twarz w dłoniach, brunetka nerwowo bębniła palcami o blat stołu.

– Nie mogę uwierzyć, że sobie nie poradziłam. – po dłuższej chwili przerwała ciszę jasnowłosa. – Przecież wszystko zaplanowałyśmy. Mieli tylko przebyć kawałek miasta, spotkać się z tamtą rodziną i odjechać pociągiem. Nic więcej... – głos zadrżał jej niebezpiecznie, więc przerwała i znowu zasłoniła buzię rękami, może aby się skupić, a może, aby ukryć cisnące się do oczu łzy.

– To nie twoja wina – odpowiedziała jej towarzyszka, ale nie brzmiała zbyt przekonująco, co najwyraźniej zauważyła. Po chwili kontynuowała bardziej pewnym tonem. – Nie mogłyśmy przewidzieć, że ta rodzina nie przyjdzie, że żołnierze zmienią miejsce patrolu, zawalenia tamtych budynków... – przerwała, kiedy ramiona blondynki zaczęły się gwałtownie trząść.

– Aniela... – zaczęła szatynka znowu. Nigdy nie była dobra w pocieszaniu innych i czuła się niezręcznie przy koleżance, która straciła nad sobą panowanie.

– Jak mogłyśmy transportować trójkę na raz!? To było tak głupie, tak głupie! Nie miało prawa nam się udać, dlaczego wpadłam na tak bezmyślny pomysł!? Dlaczego mnie nie powstrzymałaś?! – blondynka krzyczała już przez łzy, zerwała się z krzesła i podeszła na drżących nogach do towarzyszki.

Brunetka też wstała, złapała Anielę za ramiona i stanowczym ruchem przytrzymała przyjaciółkę, dopóki ta nie przestała się wyrywać. Potem położyła sobie palec na ustach i nasłuchiwała przez chwilę. Oczy Anieli zrobiły się nagle wielkie, jakby coś sobie przypomniała i też przez chwilę trwała w bezruchu, nadstawiwszy uszy tak jak przyjaciółka. Żadna z nich nic nie usłyszała.

– Już, spokojnie. Ciszej. Musisz być ciszej – powiedziała brunetka łagodnym tonem. – Nie możesz tak histeryzować, przecież to nie pierwsze dziecko, które... straciłaś, prawda? – Zaraz po wypowiedzeniu tych słów kobieta zorientowała się, że popełniła błąd, ponieważ Aniela znowu zadrżała niekontrolowanie.

– Pierwsze? – spytała brunetka, choć już znała odpowiedź. – Dobrze, więc posłuchaj mnie. To jest wojna, takie rzeczy niestety się zdarzają...

– Jak możesz być tak spokojna!? – przerwała towarzyszce blondynka histerycznym szeptem. – Mówisz, jakby cię to w ogóle nie obchodziło!

Brunetka zawahała się, zanim odpowiedziała. Słowa Anieli wyraźnie ją uraziły, ale nie chciała znowu doprowadzać do niepotrzebnego wybuchu emocji.

– Nie możesz mówić, że to mnie nie obchodzi – wycedziła chłodnym szeptem – Nie masz pojęcia, co myślę, ale po paru takich wypadkach uczysz się, że nie można rozpaczać, bo będzie tylko gorzej. – Odetchnęła, aby się uspokoić, po czym kontynuowała – Musimy przemyśleć, co zrobimy z tymi dziećmi, które udało się wyprowadzić. I muszę wiedzieć, kim jest ta dziewczyna, do której nas poprowadziłaś.

Blondynka na chwilę zamknęła oczy i wykonała kilka głębokich wdechów. W końcu odpowiedziała:

– To moja dawna koleżanka. Chodziłam z nią kiedyś do szkoły, była bodajże dwie klasy niżej.

– Znasz ją dobrze?

– Niekoniecznie – odpowiedziała Aniela ostrożnie. – Kiedyś mieszkałyśmy obok siebie na Dróżbickiej, ale dwa lub trzy lata temu jej rodzice przenieśli się na Wolę, byłam u nich potem tylko raz czy dwa... i okropnie się cieszę, że zapamiętałam drogę.

Brunetka w zamyśleniu pokiwała głową.

– Jakie mamy szanse, że nie wyda nas pierwszemu napotkanemu granatowemu?

– Pozornie żadnej, ale myślę, że nas nie zdradzi. Nie wiem tylko, ile czasu będzie gotowa trzymać dzieci, bo na pewno zdaje sobie sprawę z ryzyka... Mój Boże, przecież ona mnie zabije, jak tylko pierwszy szok minie!

– Zabije, nie zabije, to teraz nie ważne – przerwała znowu brunetka – Pomyśl, Anielo, czy ona nie ma jakichś powiązań z Niemcami? Nie donosi? Robiła już kiedyś coś takiego?

– Wątpię, żeby zdarzyło jej się ukrywać Żydów, ale wydaje mi się, że jej matka swego czasu tłumaczyła artykuły do Szczerbca. Nie mam pojęcia, czy zna się z Niemcami, a na pewno nic takiego nie pamiętam.

Brunetka znowu skinęła głową.

– Marna to pociecha – stwierdziła.

– Lepsza niż żadna – mruknęła Aniela.

– A jej rodzice? Jak zareagują? – pytała dalej kobieta.

– Ojciec nie żyje, nie pamiętam, co było powodem. Matka ciężko chorowała, kiedy ostatnio u nich byłam, a dzisiaj jej w ogóle jej nie widziałam... – nie musiała kończyć.

– Najgorsze jest to, że nie mamy na razie gdzie ich przenieść. Wszystkie mieszkania są pełne, tak samo Lekarska, a siostry w ciągu ostatnich dni przygarnęła już trójkę... – zaczęła brunetka, nerwowo wykręcając palce.

– Wiem – odpowiedziała Aniela z westchnieniem. – Zresztą, nawet gdybyśmy próbowały, chodzenie z tymi samymi dziećmi, których obecność Niemcy już zarejestrowali, byłoby strasznie głupie. Musimy odczekać jakiś czas, aż sprawa ucichnie.

Znowu zapanowało milczenie. Blondynka zaczęła przechadzać się w tę i z powrotem po pokoju, a jej koleżanka przystąpiła do przeglądania wszystkich szuflad i regałów. W końcu najwyraźniej natrafiła na to, czego szukała, bo wydała z siebie triumfalny pomruk.

– Weź to – powiedziała do Anieli, podając jej dwa banknoty – I zanieś tej dziewczynie. Powiedz, że musi ich przez jakiś czas trzymać w domu, potem ustalimy, co dalej. Może za tydzień się trochę rozluźni. Wytłumacz, co ma robić w razie niespodziewanej wizyty i ustalcie, gdzie schowają dzieci. To – wskazała znowu na pieniądze – powinno im wystarczyć na kilka tygodni, może miesiąc...

– A co ty będziesz jadła przez ten miesiąc? – przerwała towarzyszce Aniela.

– Poradzę sobie – Brunetka zaczęła popychać koleżankę w stronę drzwi – Idź już, musisz zdążyć wrócić do domu przed godziną policyjną. Posługujcie się tylko nowymi imionami, a dzieciom nie podawaj nazwiska tej dziewczyny. Albo najlepiej wymyśl pseudonim na poczekaniu. Dasz radę? – spytała praktycznie w drzwiach.

– To akurat robię nie pierwszy raz – skwitowała Aniela, niemal zbiegając po schodach.

Brunetka obserwowała przez okno, aż długowłosa postać zniknie za rogiem kolejnej ulicy, po czym jeszcze szczelniej zaciągnęła zasłony. Znowu zaczęła grzebać w szufladzie. Po chwili wyjęła z niej zwykłą, szklaną butelkę. Z biurka wzięła dwie kartki i drobnym, starannym pismem nakreśliła kilka słów. Zgięła karteczki na cztery części i schowała je do butli. Wcisnęła korek głęboko w zgrabną szyjkę przedmiotu i schowała go z powrotem do szuflady.

Szklana butelka skrywała już dziesiątki nazwisk. Powoli przestawała mieścić kolejnych lokatorów. Kobieta bała się, że szkło w końcu nie udźwignie następnych Żydów, że pęknie z hukiem i doniesie Niemcom o ich nowych imionach, ale przezroczysty sprzymierzeniec nadal dzielnie strzegł powierzonych mu dzieci. Pewnego dnia butelka nie będzie już mogła połknąć ani jednego nazwiska. Wtedy zostanie zakopana przy ulicy Lekarskiej 9, tak jak jej poprzedniczki. Żadna z nich nigdy nie dowie się, jak drogocenny skarb skrywała. 

------------------------------

Dzień DobryWieczór wszystkim zbłąkanym wędrowcom!

Oto mamy i prolog pierwszej (i na razie jedynej) większej rzeczy, jaką udało mi się kiedykolwiek wyskrobać. Mam nadzieję, że jest wystarczająco spójny i ciekawy, aby zainteresować Was resztą historii. Macie może teorię, kim jest druga z kobiet?

Z ogłoszeń parafialnych (dla których de facto powstała notka odautorska) pragnę zawiadomić, że rozdziały dodawać zamierzam co tydzień, zapewne w jedną z weekendowych nocy. Napisane mam już 16, więc nie ma strachu, że po pierwszych kilku częściach rzucę wszystko w diabły. Zbyt dużo już w nich moich łez, krwi i potu ;) Mają zazwyczaj po 2500 do 3500 tysiąca słów, im dalej, tym więcej.

A także, aby sprawiedliwości stało się zadość: Robiłam research. Naprawdę robiłam (nie wiem, czy solidny, ale z pewnością czasochłonny) research, przekopałam się przez tony stron na wikipedii, czytałam i oglądałam wywiady, wertowałam różne dziwne artykuły, nauczyłam się też przypadkiem na pamięć części planu Warszawy... ale omnibusem niestety nie jestem, więc błędy rzeczowe mogą się zdarzyć, szczególnie w sferze okołowojskowej, dlatego czekam na wszelkie uwagi mądrzejszych ode mnie.

Niezmiernie mi miło, że zechcieliście zajrzeć do mej skromnej pisaniny i mam nadzieję, że uda mi się zapewnić Wam to, czego po oczekiwaliście, klikając tę jedną okładkę spośród setek innych równie kolorowych wattpadowych okładek. 

Trzymajcie się zdrowo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro