8
Minął już tydzień. Wakacje się zaczęły, a Percy cały czas próbował się ze mną skontaktować.
Deszcz nadal walił w czarne kowadło nocy, a ja siedziałam na parapecie i patrzyłam, jak krople deszczu spływają po szybie, tym samym zniekształcając ciemność rozświetlaną prze latarnię. Był już wieczór, a oberwanie chmury utrzymywało się od rana.
- Rachel? - Rita weszła do mojego pokoju i usiadła na łóżku. Niechętnie oderwałam wzrok od okna i spojrzałam na nią. Nic nie mówiłam, co jej nie zdziwiło. Mało się odzywałam - Wyjdź gdzieś. Znaczy... Nie mówię, że teraz, ale ogólnie. Siedzisz zamknięta w czterech ścianach. Proszę, zajmij się sobą, co? - skinęłam głową i jeszcze raz wyjrzałam na zewnątrz, a ona wyszła z pokoju. Postanowiłam wyjść. Rita miała rację.
Złapałam jakieś ubrania, które miałam pod ręką i przebrałam się.
Deszcz mi nie przeszkadzał, więc miałam na sobie zwykłą bluzkę, z długim rękawem i tyle, jeżeli chodzi o górną odzież.
Szłam ciemnymi uliczkami miasta, a obok mnie przepływały strumienie brudnej wody.
W końcu stanęłam przed najwyższym budynkiem w tym mieście. Westchnęłam cicho i weszłam do środka. Podeszłam do windy i wjechałam na najwyższe piętro. Podeszłam do drabiny i wdrapałam się na dach. Kiedyś przychodziłam tutaj z przyjacielem. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
Podeszłam do krawędzi i spojrzałam w dół.
Dziesiątki ludzi, którzy gonią bez większego celu. Z góry, z tej wysokości wyglądają jak zabieganie mrówki, chowające się przed deszczem.
Usiadłam na krawędzi i spuściłam nogi w dół.
Deszcz był moją ulubioną pogodą, więc zbytnio się tym nie przejmowałam. Teraz po prostu cieszyłam się spokojem, a przede wszystkim dlatego, że Kira dała mi spokój.
Nagle usłyszałam jak klapa na dach otwiera się i opada z hukiem. Zignorowałam to. Wiedziałam kim jest osoba, która tutaj przyszła.
Usłyszałam kroki, które zbliżały się w moją stronę, a po chwili ktoś usiadł obok mnie.
Siedzieliśmy w ciszy, bo żadne z nas nie wiedziało co może powiedzieć.
- Rachel, możemy pogadać? - dopiero teraz spojrzałam na bruneta, który uważnie mi się przyglądał.
Ani mi się waż, warknęła.
- Dobrze - szepnęłam, a on uniósł kąciki ust ku górze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro