42
Leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit.
Tak, już wyszłam ze szpitala, a teraz leżę i gapię się w ten strop. Oczywiście poza tym kłócę się z Kirą, ale ci, którzy by mnie widzieli, nie wiedzieliby o tym.
Daj spokój, doskonale wiesz, że to ci dobrze zrobi, powiedziała zirytowana moim uporem.
A może jednak nie? Nie sądzisz, że gdy zostanę, będzie lepiej?
No tak. Nie wiecie o co chodzi. Te dziwne ataki bólu nie były spowodowane Kirą, jak z początku mi się zdawało. Właściwie to same nie wiemy co to takiego. Prawdopodobnie choroba genetyczna, którą miałam, nie pamiętam jej nazwy, nie usunęła się całkowicie. Wręcz przeciwnie. Przez te bolesne wybryki Kiry, ona się nasiliła.
No weź. Nowe otoczenie, ludzie, życie! To dobra szansa, wywróciłam oczami na jej słowa.
Przyznaj się, że po prostu chcesz mi obrzydzić nowe miejsce i tam spróbować nakłonić mnie do śmierci. W miejscu, w którym nikt mnie nie znajdzie.
Przez chwilę panowała cisza. Oczywiście w moim umyśle, bo w pokoju cały czas było cicho jak w grobie.
Wiedziałam, powiedziałam w końcu, Widzisz? Te wszystkie akcje nie wyszły ci na dobre. Teraz myślę tak jak ty.
Nadal jesteś za słaba, żeby mi się oprzeć. Raz mi się udało, gdyby nie Rose. Tam możesz nie mieć już tyle szczęścia, warknęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro