Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Leni Schmidt i komnata tajemnic

Biegiem ruszyłam w stronę łazienki jęczącej Marty. Miałam złe przeczucia odnośnie Toma. Po drodze wpadłam z impetem na Żannę, moją przyjaciółkę. Poznałyśmy się, gdy usiadła obok mnie przy stole Slytherinu. Przyjaźnimy się od tamtej pory.

-Leni, co się stało?- spytała z lekką frustracją i tym charakterystycznym rosyjskim akcentem. Spiorunowała mnie spojrzeniem.

-Żanna! musisz mi pomóc! Coś czuję, że Tom i Bazyli są w tarapatach. Muszę szybko dojść do komnaty tajemnic!- powiedziałam zasapana, ciężko dysząc.- Echem, sorry że na ciebie wpadłam, ale chyba rozumiesz?

-Taaaaa.- mruknęła niezadowolona.- No niech ci będzie, pójdę z tobą. Ciesz się, że się zgodziłam.

-Dzięki, to biegniemy!- odparłam i pociągnęłam ją za sobą, trzymając mocno za czarną szatę.
-Ale nie tak szybko!- krzyknęła oburzona.- I nie szarp mnie tak, to była droga i krojona specjalnie na miarę szata! Leni no!

-Kobieto, Tom i Bazyli mają kłopoty, a ty się przyjmujesz głupią szatą!

-Skąd to niby wiesz?!- odkrzyknęła Żanna.- Posłuchaj mnie, jeśli to się okaże fałszywym alarmem, to dostaniesz cruciatusem!

-No dobra dobra.- odpowiedziałam zdawkowo.

Coś tam jeszcze marudziła (jak to ona), ale nie słuchałam się jej. Martwiłam się o Toma i Bazyliego przez cały czas. A co, jeśli coś im się stało? Potter i ten rudzielec od dawna coś knują, to widać. Ale to tylko małe kmiotki, co one mogą zrobić? Mogę myśleć, że na pewno nie potrafili by otworzyć przejścia w łazience jęczącej Marty.

Ja też nie potrafię, nie rozmawiam z wężami jak Tom. Kilka razy pokazał mi komnatę tajemnic, to fajna miejscówka. Najbardziej podobają mi się w niej te wielkie płaskorzeźby głów węży i jedna ogromna kamienna głowa Gorgony, której z boków wystawały gady zamiast włosów.

Wpadłyśmy do toalety. Pod sufitem lewitowała jęcząca Marta, wszędzie wylewała się woda (przeklęty duch chyba znowu zatkał klozety), a wejście do komnaty tajemnic było otwarte.

-Fuj!- mruknęła z obrzydzeniem Żanna.- ile tu wody! I to jeszcze takiej z kibli! Uch...

-Widzę.- zobaczyłam jak dziewczyna rzuca tęskne spojrzenie ku drzwiom od toalety.- Ej, ty! Przeklęty duchu!

-Co? Kto mnie woła?- spytała piskliwie Marta.- To ty! To ty przychodziłaś tu z tym złoczyńcą, tym wężoustym chłopakiem i...i...

-Nie przyszłam tu, żeby słuchać twoich dennych oskarżeń! Chcę wiedzieć,czemu wejście do komnaty tajemnic jest otwarte!- denerwowała mnie ta dziewczyna-duch.

-Och, jaka niemiła! Od razu widać, że jesteś ze Slytherinu! Nie to co Harry Potter...- rozmarzyła się Marta. Czyżby duch zakochał się w chłopaku, który przeżył? Żałosne.- Wy wszyscy zobaczycie jeszcze, że on da wam popalić! Już zszedł na dół, załatwi tego twojego Bazyliego i Toma i tyle będzie po nich, ha!

-Co? Harry Potter otworzył przejście... Niemożliwe! Taki prostak? Ale jak?! Żanna, schodzimy na dół! Trzeba sprawdzić, co tam takiego się wyrabia. Idziemy.- powiedziałam stanowczo.

-Ona pewnie żartuje. Naprawdę myślisz, że ta gnida mogłaby otworzyć komnatę tajemnic?- zakwestionowała moja przyjaciółka.- Znajdź jakiś dowód, to może uwierzę!

-Nie wierzycie mi, co? Jadowite żmije. Proszę bardzo, tam leży dowód! Przy pierwszej kabinie.- wskazała miejsce palcem.

Żanna podeszła tam i przez chwilę nie odezwała się ani słowem. Potem spojrzała na mnie zdziwiona i zaskoczona.

-Ona nie kłamie.- powiedziała zbita z tropu.- Tutaj leży kawałek podartej szaty Pottera. I jest też różdżka Lockarta... Co tu się dzieje?

-Różdżka Lockarta?- spytałam zwątpiona.

-Lockart też tutaj był. Podobno wybrano go, żeby pozbył się potwora. Chociaż jak dla mnie, wyglądał jak zwykłe wystraszone dziecko.- skomentowała Marta.- Ale był z nim Harry i ten rudzielec, co zawsze z nim chodzi. No i zeszli na dół. Nadszedł koniec waszego bazyliszka! Ha!

-Och, przymknij się! Bombardo!- wycelowałam w nią różdżkę, z której popłynął jasny promień.

Duch z jękiem poszybował w górę i przeleciał przeze mnie, wlatując do jednej z kabin. Wzdrygnęłam się.

-Okropne uczucie, okropne.- stwierdziłam po chwili.- chodź, musimy jak najszybciej dotrzeć do komnaty tajemnic. Nadal mam złe przeczucia.

-Mamy skoczyć w dół, czy gdzieś tutaj wyczarowuje się jakieś schodki, Leni?- spytała Żanna, patrząc w ciemną dziurę.

-Skoczyć.

Bez zastanowienia wskoczyłam do ziejącej dziury. Zjechałam prosto do wilgotnego, podziemnego tunelu. Nie była to dla mnie nowość. Po chwili obok mnie znalazła się Żanna. Otrzepałyśmy szybko szaty i zaczęłam prowadzić przyjaciółkę w odpowiednim kierunku. Szłyśmy prosto i zaraz miałyśmy skręcić w lewo, ale musiałam zatrzymać się przed zakrętem. Usłyszałam jakieś głosy.

-Kto to jest?- zapytała szeptem Żanna, stojąca za mną.

-Daj mi chwilę, zaraz ci powiem.- odparłam tak samo cicho jak ona.- To ten rudzielec, zdrajca krwi. Ron Weasley. I słyszę też Lockarta.

-Posłuchajmy, o czym rozmawiają.- zaproponowała brunetka.

-Dobry pomysł.- potwierdziłam.

Nagle rozległ się głośny huk, zatrzęsły się ściany i obok nas potoczyły się małe kamienie. Co to miało być, do kurwy nędzy?!

Tak czy siak, postanowiłyśmy dalej słuchać o czym rozmawiają tamci dwaj.

-Cześć.- to był Lockart, brzmiał co najmniej dziwnie.- Kim ty jesteś?

-Weasley, Ron Weasley. Pan mnie nie poznaje?- rudzielec był zdziwiony.

-Nie. Kim ja jestem?- profesor gadał jak jakiś wariat. Może dostał spadającym kamieniem? Bardzo możliwe.

-Nauczycielem.- odparł przerażony zdrajca krwi.

-Ja nauczycielem?- chwila przerwy.- Mieszkasz tu?

Rozległ się cichy huk i Lockart zamilkł. Chwilę było cicho, gdy nagle usłyszałam ten głos.

-Ron? Nic ci nie jest?- głos Pottera był przygłuszony.

-Chyba.- powiedział rudzielec drżącym głosem.

-Ron, idę po Ginny. Ty w tym czasie spróbuj zrobić przejście.

-Dobra.

Na tym rozmowa się skończyła.

-Lumos!- powiedziałam cicho i zakryłam różdżkę dłonią, żeby zbyt jasno nie świeciła.
Odwróciłam się do Żanny i dałam jej znak, żeby wyciągnęła swoją i poszła za mną. Cicho wyszłyśmy zza zakrętu i zobaczyłyśmy, jak Weasley niezdarnie próbuje podnosić kamienie. Marnie mu szło.

-Vingardium Leviosa!- prawie wrzeszczał.

-Kiepsko ci idzie, Weasley.- głośno zakpiłam.- Jak zwykle nic ci nie wychodzi, żałosna ofermo.
-Na Merlina!- krzyknął i szybko się odwrócił.- Schmidt, co ty tu robisz?

-Po nazwisku, to po pysku!- odparowałam.- To raczej ja powinnam się ciebie o to spytać. To nie jest miejsce dla ciebie, ani dla Lockarta tego tchórza, a zwłaszcza dla Pana Pottera!

-Nie tobie o tym decydować.- odparł, mierząc nasz spojrzeniem.

-No właśnie, co wy tutaj robicie?!- wrzasnęła Żanna.

-Jakbyś nie wiedziała, to szukamy mojej siostry!- też był wściekły.

-Co mnie to obchodzi?I jeszcze musieliście zawalić tunel!- warknęłam z irytacją.- Zejdź z drogi, Weasley! Zamierzam zamienić te kamienie w drobny mak.

-Nie możecie dalej...- Żanna rzuciła w niego zaklęciem i przeniosła go obok leżącego Lockarta.

-Dzięki, wspólniku.- uśmiechnęłam się do niej.

-Ależ nie ma za co.- odwzajemniła uśmiech.- mnie też zaczął wkurzać.

-Reductio!- zawołałam.

Musiałam kilka razy użyć tego samego zaklęcia, żeby pozbyć się większości kamieni z tunelu. W końcu spokojnie można było iść dalej.

Właz na końcu korytarza był otwarty. Powiedziałam Żannie o drabince i po chwili stałyśmy już w komnacie tajemnic.

Nagle przyjaciółka pociągnęła mnie w ciemny kąt.

-Co jest?- syknęłam wściekła.- Muszę sprawdzić, co się dzieje u Toma i Bazyliego...

-Nie widzisz, że ktoś tam jest?!- odparła Żanna i pokazała mi dwie postacie znajdujące się przed głową Gorgony. Jedna leżała na mokrej posadzce, a druga nad nią klęczała.- I to nie jest Tom, moja droga...

-Chwila...- przyjrzałam się zaistniałej sytuacji, a kiedy zrozumiałam, rozszerzyły mi się oczy. Z wściekłości.- To ten palant, Potter! A ta druga to Ginny Weasley, córka tych zdrajców krwi! Jak ja ich nienawidzę!

-Ciszej...- zwróciła mi uwagę koleżanka.-Tom do nich podchodzi. Lepiej, żeby cię nie usłyszał, Leni. Weszłaś tu bez jego zgody, może się trochę wściec.

-Rozumiem. Podejdźmy bliżej i posłuchajmy, o czym będą rozmawiać.

-Ale proszę cię, bądź cicho.-przyłożyła palec do ust.

-Dobrze.- powiedziałam szeptem.

Szłyśmy powoli, omijając niemożliwą ilość kałuż. Było ich tutaj strasznie dużo, a najcichszy pluskot mógł nas zdradzić, gdyż komnata była naprawdę ogromna i echo roznosiło dźwięki na wszystkie jej strony.

Jakoś zdołałyśmy dojść do ostatniej płaskorzeźby głowy węża i schowałyśmy się w jednej z rur. Nikt nas nie usłyszał i my same mogłyśmy słyszeć wszystko doskonale.

-Oddaj mi moją różdżkę, Tom.- powiedział Potter.

-Nie oddam ci jej.- odparł Marvolo.

Wyjrzałam zza naszej kryjówki. Tom stał spokojnie i przypatrywał się młodszemu chłopakowi. Harry patrzył wyczekująco na Marvola i czekał zapewne, aż ten odda mu jego różdżkę. Niedoczekanie.

-Tom, proszę. Muszę ją stąd zabrać.- powiedział błagalnie czarnowłosy chłopak, patrząc na leżącą obok dziewczynkę.

-Ona tu zostaje.- stanowczo stwierdził Tom.

-Co, czemu?- spytał zdziwiony Potter.

-Ona umiera.- wskazał leżącą na ziemi rudą dziewczynkę.- A im bardziej jest martwa, tym bardziej ja rosnę w siłę. Staję się coraz silniejszy.

-Proszę, pomóż mi ją uratować.- poprosił Harry. Jak on żałośnie brzmiał.

-Nie, Harry.

Cała ta rozmowa według mnie nie miała sensu. Ale co poradzić? Musiałam siedzieć ukryta z Żanną w tej wilgotnej rurze, bo Tom mógł się na nas wściec.

Potem Marvolo oznajmił Potterowi, kim tak naprawdę jest. Ha, wiedziałam o tym pierwsza. Chwilę później zaczęli się kłócić. Chodziło o coś z Dumbledorem. Ech, znowu gadają o tym starym dziadzie? Ja ich nie rozumiem.

W oddali dało się słyszeć poruszanie skrzydłami i do komnaty wleciał czerwony ptak, feniks dyrektora.

-Faweks!- zawołał Potter.

Ach, nie wiem, kogo bardziej nienawidzę. Szlam, zdrajców krwi, Pottera, dyrektora czy tego okropnego ptaszyska.

Feniks zostawił chłopcu stara tiarę przydziału i wyleciał przez otwarty właz.

-Tak Dumbledore pomaga swoim uczniom? Przysyła im przestarzałą tiarę i w czym to ma niby im pomóc?- śmiał się Marvolo.

Potter tylko patrzył się zdumiony na to, co przyniósł mu czerwony ptak. Bardzo ciekawiło mnie to, jak poradzi sobie w walce z bazyliszkiem mając do dyspozycji tylko ten rupieć.

O ile Tom miał zamiar go wzywać, pomyślałam. Zawsze może go po prostu zabić sam. Wszystko okaże się w odpowiednim czasie.

Jeszcze chwilę dyskutowali, a potem Marvolo podszedł bliżej do głowy Gorgony, wymówił kilka słów w języku węży i sprawił, że usta płaskorzeźby otworzyły się. Z ich środka wypełznął olbrzymi wąż, bazyliszek.

Szybko odwróciłam się i postanowiłam, że więcej nie spojrzę w jego stronę. Co jak co, ale nie mam jeszcze w planach umierania.

-Co się dzieje?- spytała spięta Żanna.

-Bazyliszek.- jedno słowo wystarczyło i zamilkłyśmy.

Chwilę później patrzyłyśmy, jak Potter ucieka przed wielkim gadem do włazu, ale w pewnym momencie poślizgnął się o kałużę. To było do przewidzenia. Bazyliszek już miał zatopić w nim swoje kły, gdy w komnacie znów zjawił się feniks. Czego on tu jeszcze szukał?

Zaczął latać nad głową Bazyliego. Potter nadal leżał sparaliżowany na mokrej posadzce i przyglądał się temu wszystkiemu.


Nagle ptak zapikował i zaczął majstrować coś przy pysku bazyliszka. Po komnacie rozległ się wściekły ryk gada. Cholerne ptaszysko wydłubało mu oczy! Głupi ptak, jeszcze go dorwę i oskubię.

Wąż zamachał głową i ryknął drugi raz. Faweks opuścił komnatę po raz kolejny. Harry nadal leżał na tym samym miejscu co wcześniej.

-Potter!- wrzasnął wściekły Voldemort.- Może i ten twój feniks oślepił bazyliszka, ale nadal pozostaje mu słuch!

W tej chwili zauważyłam, że Potter wybudził się z transu i zaczął biegnąć w stronę rur. W jednej z nich siedziałyśmy my. Za chłopcem podążał ślepy bazyliszek.

-Leni, on biegnie w naszą stronę!- wyszeptała przerażona Żanna.

-I co z tego? Boisz się tego kmiotka?- zapytałam.

-Nie, do jasnej cholery! Tego, co pełznie za nim, bystrzaku! Nie chcę jeszcze umierać, może ty tak. W co ty mnie wpakowałaś? Po co ja w ogóle z tobą szłam?!- umilkła, gdy chłopiec i wąż znajdowali się mniej więcej metr od nas.

-O kurwa...- wyszeptałam cicho, bo obie postacie zmierzały w naszą stronę. Za chwilę pewnie będzie po nas.- Żanna, muszę ci to powiedzieć, zanim ten wąż mnie uśmierci. Nigdy nie miałam lepszej przyjaciółki niż ty!

-Kochana, ja czuję to samo!- powiedziała, kładąc mi dłonie na ramionach.

-Idzie tu! Znaczy się, pełznie...- pisnęłam.

Przytuliłyśmy się mocno do siebie. A więc tak umrę? Rozszarpana przez bazyliszka? Po prostu świetnie. Jednak minęła już dłuższa chwila, a nadal nic się nie działo.

Odsunęłyśmy się od siebie w odpowiednim momencie, żeby zobaczyć ogon pełzającego bazyliszka, który zniknął w innej rurze. Ulga prawie odebrała mi oddech.

-Ja żyję.- wyszeptałam, nadal będąc w ogromnym szoku.

-My żyjemy.- powiedziała trochę głośniej Żanna.- Już myślałam, że ten piekielny wąż rozszarpie mnie na kawałki.

-Ja tak samo.- zaśmiałam się cicho, a przyjaciółka dziwnie na mnie popatrzyła.- No wiesz, nie wiedziałam, że potrafię być taka... Czuła i w ogóle.

-Ach, tak.- odparła lekko uśmiechnięta Żanna.- to było dziwne i ma się więcej razy nie powtórzyć. Nie lubię być ckliwa i czuła, jasne?

-Zrozumiałam.- po chwili dodałam.- jeszcze coś?

-Przypomnij mi, że po powrocie na górę mam cię zabić, idiotko!

-Jeśli w ogóle wrócimy na górę.- skwitowałam.- Nic nie jest jeszcze pewne.

-Uznam, że tego nie usłyszałam.- odparła już spokojna i opanowana.

Kolejny raz wychyliłam głowę zza naszej kryjówki.

Marvolo chodził w tą i z powrotem ze wzrokiem wbitym w swoje buty.

Wróciłam do wcześniejszej pozycji.

-I co?- spytała wyczekująco Żanna.

-I nic. Tom tylko chodzi w tę i we wte. Nic się narazie nie dzieje.

-To źle, bo powinno się coś dziać.- stwierdziła sceptycznie moja przyjaciółka.- No i strasznie tu wilgotno. Ta szata nadaje się już tylko do czyszczenia brudnych podłóg.

-Jak już wrócimy, to możesz ją oddać Filchowi. Na pewno się ucieszy z takiego prezentu.-uśmiechnęłam się wrednie.

-Jeżeli w ogóle wrócimy na górę.- zacytowała mnie.- Nic nie jest jeszcze pewne.

-Taaaaa, wiem. Ech, po co ja tu przychodziłam!-zaczęłam narzekać.- Nic się nie dzieje, prawie dostałam zawału, jest tu wilgotno i mokro, zimno mi, śmierdzi okropnie, a Potter i bazyliszek poszli w pizdu!

-Bazyliszek raczej pełza, nie chodzi.- zwróciła mi uwagę Żanna.- Ale rację masz. Po chuj my tu przyszłyśmy?

-Nie łap mnie za słówka!- odparłam.- Poza tym...

W pewnym momencie Żanna zakryła mi usta ręką. Próbowałam ją odepchnąć, ale gdy zobaczyłam wyraz jej twarzy, od razu zaprzestałam tego robić. Wskazała mi rury przede mną.

Z jednej wybiegł Potter i pobiegł pod kamienną głowę Gorgony.

Przerażone patrzyłyśmy się na tą samą rurę i czekałyśmy, aż wypełznie z niej bazyliszek, ale jego nadal nie było.

Za to przy głowie Gorgony dało się słyszeć głośny plusk.

Powoli wyjrzałam zza wilgotnej rury i zobaczyłam, jak z wielkiej kałuży pod płaskorzeźbą wyłania się ów wąż.

-Już po tobie, Potter!- zawołał radośnie Riddle.

W tym samym czasie zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Ze starej tiary zaczął wystawać złoty i świecący miecz Godryka Gryffindora. Skąd on się tam wziął?

-Co do..?!- zdziwił się Tom.

Harry pochwycił ów miecz i zaczął bronić się przed szarżującym na niego stworem, machając ostrzem na boki. Jednak na bazyliszku nie robiło to żadnego wrażenia, tylko sprawiało, że stawał się coraz bardziej rozjuszony. A to nie oznaczało dla Pottera dobrze.

Chłopiec zaczął wspinać się na wielka płaskorzeźbę. Co chwila prawie z niej spadał, ponieważ olbrzymi wąż raz za razem uderzał swoim masywnym cielskiem o głowę Gorgony co sprawiało, że kamień kruszył się i odpadał.

Jednak w końcu udało mu się dostać na sam szczyt rzeźby. Wąż podniósł swój łeb wysoko w górę, ukazał wszystkie swoje kły w całej swojej okazałości i zapewne chciał rzucić się na chłopaka, który klęczał z wysoko uniesionym mieczem.

Doszłam do wniosku, że jeśli teraz go zaatakuje, sam zginie, przebity przeklętym ostrzem. Szybko wstałam, wyszłam z naszej kryjówki i wycelowałam różdżką prosto w dolną część płaskorzeźby.

-Bombardo!- krzyknęłam i wróciłam na swoje miejsce.

Słyszałam, jak całą głowę Gorgony szlag trafia. No cóż, przynajmniej Potter nie przebił mieczem bazyliszka. Jest jeden plus? Jest.

-Pojebało cię?- powiedziała wściekła Żanna.- teraz to już na pewno ten wąż nas dopadnie i zabije! Ty idiotko! Ty w ogóle myślisz?!

Nagle przed nami pojawił się Tom. Jedno było pewne, nie był ze mnie dumny i na pewno nie był zadowolony.

-Co wy tutaj robicie?!- w jego oczach kryła się czysta furia.- Nikomu nie wolno tu wchodzić! A ty, Leni?! To, że byłaś tu ze mną kilka razy nie oznacza, że możesz sobie tu tak po prostu przychodzić!

-Miałam ważny powód...- odparłam niepewnie, biorąc głęboki oddech.

-Niby jaki ważny powód?- wysyczał groźnie.- I po jaką cholerę rozwalałaś głowę Gorgony?! Chyba nie stoisz po stronie Pottera, co?!

-Nie!- krzyknęłam z obrzydzeniem i jawnym oburzeniem.- nienawidzę tej gnidy! Gdyby nie ja, Potter przebiłby bazyliszka tym głupim mieczem i nie byłoby tak wesoło.

-Ostatni raz wsadzasz nosa w nie swoje sprawy, Leni! Porozmawiamy później, teraz idę popatrzeć, jak Bazyli wykańcza Pottera.-powiedział i już chciał odchodzić.

-Skoro i tak już wiesz, że tu jesteśmy, chyba możemy popatrzeć z tobą?

-Leni...- Żanna posłała mi swoje spojrzenie.

-A idźże! I tak już wszystko widziałyście!- prychnął niezadowolony Tom.

Nie trwało to długo. Wystarczyło kilka chwil nieuwagi i bazyliszek bez trudu rozszarpał Pottera na strzępy.

Patrzyłam na to i szeroko się uśmiechałam. Ta kanalia w końcu nie żyje! Nawet Żanna lekko się uśmiechnęła, chociaż cały czas niepewnie zerkała na Marvola.

Tom kazał wężowi opuścić komnatę, a gad posłuchał się go.

Teraz czekała nas rozmowa z wściekłym Marvolem. Niedobrze.

-Wiecie chyba, że teraz pozostają mi dwie opcje.- mówił cichym, złowrogim głosem.- Albo muszę was zabić, a byłoby to dla mnie straszne marnotrawstwo. Nie powinno się przelewać czystej krwi czarodziejów, to głupstwo. Albo będę musiał zrobić z was śmierciożerców.

-Naprawdę?- spytałam z nadzieją w głosie. Tom i Żanna zmierzyli mnie morderczym wzrokiem. Muszę przyznać, że to było dziwne.

-Nie kazałem ci się odzywać.- oświadczył lodowatym głosem.- Więc co wybieracie?

-Ja wybieram zostanie śmierciożercą.- powiedziała Żanna.

-Ja również.- rzekłam od razu po niej.

-Ach więc niech tak będzie. Podajcie mi dłonie.- rozkazał.

Podałam mu swoją dłoń. Przyłożył koniec różdżki do mojego nadgarstka i zaczął cicho wypowiadać jakieś słowa. Ręka zaczęła niemiłosiernie mnie piec, a gdy na nią spojrzałam zobaczyłam czarny znak.

Zaświeciły mi się oczy. Od zawsze chciałam go mieć, od kiedy przez przypadek poznałam Toma. Rozmawiałam z nim przez jego pamiętnik, który potem kazał wcisnąć jakiejś tam Weasley.
Obie miałyśmy już wypalony czarny znak na nadgarstkach.

-A teraz macie wrócić do swoich dormitoriów, jasne?- powiedział Tom.

-Tak, rozumiemy się. Chodź, Żanna.

Wyszłyśmy z komnaty tajemnic jedynym wyjściem dla ludzi, przez okrągły otwór zamykany ciężkim włazem. Milczałyśmy, każda z nas była zatopiona we własnych myślach.

Dotarłyśmy do miejsca, gdzie leżeli Weasley i Lockart.

A raczej starszy mężczyzna nadal był nieprzytomny, a Ron siedział z opuszczoną nisko głową.

Gdy tylko usłyszał czyjeś kroki, z nadzieją spojrzał w tą stronę i zobaczył nas. Zawód w jego oczach był bardzo dobrze widoczny.

-Gdzie jest...- zaczął mówić zmieszany.

-Harry i Ginny?- spytałam, a on utkwił we mnie swój wzrok.- Harrego rozszarpał bazyliszek, a Ginny leży pewnie pod gruzami tej wielkiej płaskorzeźby. Nie martw się, i tak już była martwa, więc nie mogła cierpieć, a to wielka szkoda.- odpowiedziałam chłodno.

-To jest przecież niemożliwe!- zawołał, łapiąc się za głowę.

-Widziałyśmy to na własne oczy. Szkoda, że cię nie było, to było niezwykle i bardzo ciekawe przedstawienie.- dodała Żanna.

-I tak po prostu wyszłyście z tego bez szwanku?!- w jego oczach widać było rozpacz.

-Tak. Popatrz sobie, mała ofermo. Żanno, pochwal się, co masz na rączce. Niech zdrajca krwi zobaczy, z kim ma do czynienia.- powiedziałam.

Obie pokazałyśmy mu nasze nadgarstki. Oczy prawie wyszły mu z orbit.

-To są przecież...- wyjąkał cicho.

-Zabijemy go, Żanno?- powiedziałam, nie przerywając spojrzenia z przerażonym Weasleyem.

-Ja?- zapytała się moja przyjaciółka.

-Jak chcesz. Tak, ty go zabij.- uśmiechnęłam się do niej.

-Avada Kedavra!- rozbłysło zielone światło.

Weasley już nie żył. Tak jak jego przyjaciel i kochana siostrzyczka.

Ruszyłyśmy w drogę powrotną do dormitoriów.

Nwm, czy w książce J.K.Rowling było takie zaklęcie jak Reductio, nie pamiętam tego, więc jeśli takowego nie było, to walić to. Wymyśliłam własne👍
Jestem kreatywna.
Tak w ogóle to jest 01:00 w nocy, a ja sobie na lajcie siedzę na watt, ale ok😂
Droga Żanno, pozdrawiam ciem💗😝😃😃
Postać się podoba?😝
No to wszech i wobec: Dobranoc!
Idźcie spać :))))))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro