Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Twój powrót


Daichi Sawamura:

Serce waliło ci w piersi, gdy stanęłaś w drzwiach sali gimnastycznej. Powietrze było ciężkie od dźwięków odbijanej piłki i przytłumionych rozmów, ale to wszystko zniknęło w chwili, gdy jego wzrok spotkał się z twoim. 

Daichi zatrzymał się w miejscu. Przez ułamek sekundy nie drgnął, jakby próbował sobie wmówić, że to tylko iluzja. Że to zmęczenie płata mu figle. A potem wypuścił powietrze i ruszył w twoją stronę. Nie zdążyłaś nawet otworzyć ust, gdy jego dłonie spoczęły na twoich ramionach. Ciepłe, pewne, znajome. Spojrzał ci prosto w oczy, a w jego spojrzeniu widziałaś coś, czego się nie spodziewałaś. Była to mieszanina ulgi i czegoś głębszego, czego nigdy wcześniej nie nazwał.

 — Gdzieś ty była?

 Nie zabrzmiało to jak wyrzut. Bardziej jak niewypowiedziana tęsknota. Jak ciche przyznanie, że przez ten czas czegoś mu brakowało. Nie czekał na odpowiedź. Po prostu cię przyciągnął. Ciepło jego ramion otuliło cię w jednej chwili. Mocno, pewnie, jakby musiał upewnić się, że to naprawdę ty. Że nigdzie się już nie wybierasz. Zamarłaś na moment, czując bicie jego serca tuż przy swoim. 

— Dobrze, że wróciłaś.

 Te słowa były wypowiedziane cicho, niemal w twoje włosy. Jak coś, co miało zostać między wami. Gdy w końcu się odsunął, odchrząknął i spojrzał gdzieś na bok. Jakby próbował ukryć lekkie zakłopotanie. I wtedy dało się słyszeć cichy śmiech. 

— Kapitanie, nie wiedzieliśmy, że aż tak za nią tęskniłeś!

 Odwróciłaś głowę w stronę Tanaki i Nishinoyi, którzy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Sawamura przewrócił oczami, ale mimowolny uśmiech zdradził, że ich słowa nie były dalekie od prawdy.


Tsukishima Kei:

Burzowe chmury powoli gromadziły się na horyzoncie, rzucając cień na puste korytarze szkoły. Zatrzymałaś się przed drzwiami do klasy, biorąc cichy wdech, zanim weszłaś do środka. Siedział tam. Blondyn z wiecznie obojętnym wyrazem twarzy, w słuchawkach na uszach, patrzący przez okno tak, jakby nic i nikt wokół niego nie miał znaczenia. Ale ty wiedziałaś, że to tylko pozory. Dostrzegł cię. Nie podniósł wzroku, ale jego palce ledwo zauważalnie zacisnęły się na krawędzi ławki. Po chwili zdjął słuchawki, choć nadal uparcie patrzył na krajobraz za szybą. 

— Jednak wróciłaś. — jego głos był chłodny, tak samo jak zawsze. Sarkastyczny, kpiący, obojętny. — Myślałem, że może udało ci się zaginąć w jakiejś odległej dziurze na zawsze.

 Uniosłaś brwi, ale nie dałaś się sprowokować. Znałaś go.

 — Nie cieszysz się nawet odrobinę? — zapytałaś z lekkim rozbawieniem, pochylając się w jego stronę.

 Dopiero wtedy spojrzał na ciebie. Jego oczy zabłysły wyzwaniem

 — Dlaczego miałbym się cieszyć? — rzucił natychmiast. — Przynajmniej miałem trochę spokoju.

 Kłamstwo. Zrobiłaś krok do przodu. Nie cofnął się, ale jego oddech stał się nieco płytszy. Patrzył na ciebie z tą swoją wieczną obojętnością, ale nie dało się ukryć, że coś w nim drżało. Nie zastanawiałaś się długo. Po prostu go objęłaś. Ciepło twojego ciała otuliło go nagle, niespodziewanie. Zamarł. Nie wiedział, co zrobić. Jego plecy zesztywniały, a oddech na moment się zatrzymał. Kiedy ostatni raz ktoś go tak po prostu przytulił? 

— Idiotka — wymamrotał, ale w jego głosie nie było już ostrości. 

Nie puszczałaś go. Czułaś, jak napięcie powoli znika z jego ciała, a po chwili jego ramiona, choć niepewnie, drgnęły, jakby chciał odwzajemnić gest. Westchnął ciężko.

 — Nawet nie waż się znikać znowu. 

Jego słowa były ciche, prawie nieświadome. Uśmiechnęłaś się lekko. Właśnie w ten oschły, pokrętny sposób Tsukishima Kei przyznawał, jak bardzo za tobą tęsknił.


Keishin Ukai:

Gotowa na trening weszłaś na halę sportową. Jak zwykle była pusta, prócz siedzącego z boku trenera. Keishin nawet nie podniósł wzroku znad notatek, które przeglądał, jakbyś była tylko kolejnym elementem wyposażenia hali, czymś, co wróciło na swoje miejsce po dłuższej nieobecności, ale wcale nie było mile widziane. Nie było „cześć". Nie było krótkiego skinienia głową w twoją stronę. 

— Dziesięć okrążeń wokół sali — rzucił w końcu, jego głos był twardy, bez śladu ciepła

 Mrugnęłaś, wpatrując się w niego z lekkim niedowierzaniem.

 — Panie Ukai...

 — Rusz się. Masz robić, nie gadać. 

Zacisnęłaś usta, ale posłusznie ruszyłaś do biegu, choć wcale nie było ci do śmiechu. Już po trzecim okrążeniu czułaś, jak twoje mięśnie, które przez ostatnie tygodnie nie miały okazji do takiego wysiłku, zaczynają protestować. Dawno tyle nie biegałaś. Oddech stał się płytki, a nogi wydawały się ociężałe jak z ołowiu. 

Czwarty... piąty... szósty... Pot zaczynał powoli spływać po twoich skroniach, a gardło paliło od szybkiego oddychania. Czułaś, jak serce wali ci w piersi, a płuca błagają o choćby chwilę odpoczynku. Ale blondyn nie powiedział nic. Nie zatrzymał cię, nie rzucił choćby krótkiego komentarza. Po prostu stał, przyglądając się, jak pokonujesz kolejne metry, jak twój oddech zamienia się w urywane westchnięcia. 

Dziewiąte okrążenie. Ostatnie. Dobiegając do końca, ledwo powstrzymałaś się przed pochyleniem i oparciem dłoni na kolanach. Każdy mięsień w twoim ciele krzyczał, ale nie chciałaś dać mu satysfakcji. Dopiero po dłuższej chwili podszedł bliżej i ku twojemu zaskoczeniu... pogładził cię dłonią po głowie. 

— Dobra dziewczynka — mruknął niskim głosem, ale zamiast nuty pochwały, w jego tonie czaiło się coś innego.

 Zarumieniłaś się lekko, ale zanim zdążyłaś coś powiedzieć, dodał już ciszej, z wyraźnym niezadowoleniem: 

— I nie myśl, że następnym razem znowu ci pozwolę tak po prostu wyjechać. 

Zanim zdążyłaś w pełni zrozumieć, co właściwie chciał przez to powiedzieć, już się odsunął 

— No dobra — rzucił, sięgając po gwizdek — Skoro już wróciłaś, to bierz się do roboty. Mamy sporo do nadrobienia.

 Westchnęłaś ciężko, chyba serio zdenerwowałaś go tym wyjazdem. 


Kuroo Tetsuro:

Weszłaś do hali cicho, nie chcąc od razu zwracać na siebie uwagi. Planowałaś stanąć gdzieś z boku, poczekać na przerwę w treningu i wtedy się ujawnić. Może rzucić jakieś głupie „Tęskniłeś?" i zobaczyć ten jego zadziorny uśmiech, który zawsze towarzyszył ci w najgorszych momentach. Ale zamiast tego zobaczyłaś coś zupełnie innego. Tetsurō stał pośrodku boiska, zaciskając dłoń na koszulce Leva i szarpiąc go mocno do siebie. Jego oczy błyszczały złością, szczęka była napięta, a całe jego ciało emanowało gniewem, jakby jeszcze chwila, a naprawdę dałby mu w twarz. 

— Kuroo! — twój głos przeszył halę jak piorun. 

Nawet nie musiałaś krzyczeć, a i tak zadziałało. W ułamku sekundy kapitan puścił kolegę i odwrócił się w twoją stronę. Wszyscy na sali zamarli, ale ty nie patrzyłaś na nich. Patrzyłaś tylko na niego. I to, co zobaczyłaś, zaskoczyło cię bardziej niż jego wcześniejsza agresja. Jego oczy, które jeszcze przed chwilą ciskały błyskawice, w jednej chwili zrobiły się szerokie i pełne... ulgi? Niedowierzania? Może wszystkiego naraz. 

— ...Ty... — wydusił w końcu, ale jego głos brzmiał inaczej, niemal cicho.

 Zrobił krok do przodu, potem drugi, jakby nie był pewien, czy to naprawdę ty, czy może tylko jego zmęczony umysł postanowił zrobić mu okrutny żart. A potem nagle znalazłaś się w jego ramionach. Nie zdążyłaś nawet zareagować, zanim jego dłonie zacisnęły się na twoich plecach, przyciągając cię do siebie tak mocno, że przez chwilę miałaś problem ze złapaniem oddechu. 

— Jesteś — mruknął w twoje włosy, jego głos był lekko zachrypnięty. — W końcu jesteś.

 Zawodnicy Nekomy wymienili między sobą spojrzenia, a Kenma, który dotąd stał z boku, tylko cicho westchnął. 

— To było do przewidzenia — mruknął pod nosem, zanim wrócił do swojej gry na telefonie.

 Tymczasem Kuroo w końcu odsunął się na tyle, żeby na ciebie spojrzeć. Miał na twarzy coś pomiędzy złośliwym uśmieszkiem a wyrazem absolutnej ulgi. Uderzyłaś go lekko w ramię, a on tylko roześmiał się pod nosem. 

— To miała być niespodzianka, panie „Wkurzam się na wszystkich pod czas twojej nieobecności". 

— Phi. Wcale nie byłem wkurzony — prychnął, odwracając wzrok.

 Ale wszyscy na hali dobrze wiedzieli, że to kłamstwo. Modlili się abyś nie wyjeżdżała w najbliższym czasie. 


Bokuto Kotaro:

Stałaś przed drzwiami jego domu, czując delikatne ukłucie niepewności. Nie zapowiedziałaś się, nie napisałaś wcześniej, nie dałaś mu żadnego sygnału, że wracasz. Ale wiedziałaś, że nie mogłaś czekać. Podniosłaś rękę i zapukałaś. Przez chwilę panowała cisza. A potem usłyszałaś powolne kroki, jakby ktoś zbliżał się do drzwi bez większego entuzjazmu. Kiedy się otworzyły, stanął przed tobą Bokuto Coś ci nie pasowało. Wyglądał inaczej.  Jego włosy, zazwyczaj postawione w charakterystycznych szpicach, były przyklapnięte, oczy matowe, a ramiona lekko przygarbione. Typowy emo mode. 

— Kotaro... — zaczęłaś cicho. W ułamku sekundy jego twarz całkowicie się zmieniła. Oczy rozszerzyły się ze zdumienia, usta otworzyły się lekko, jakby nie wierzył w to, co widzi. 

— ( imię)? 

A potem rzucił się na ciebie. Dosłownie. Nie miałaś czasu na reakcję, zanim jego ramiona zacisnęły się wokół ciebie jak stalowe obręcze, a twoje stopy oderwały się od ziemi. Pisnęłaś cicho, ale on nie zwracał na to uwagi. Trzymał cię mocno, chowając twarz w zagłębieniu twojej szyi, jego oddech był ciepły i lekko drżący. 

— Wróciłaś. Naprawdę wróciłaś — mruknął, nadal cię nie puszczając. 

— Tak, wróciłam— odparłaś, uśmiechając się lekko i próbując odzyskać choć trochę przestrzeni.

 Ale sówka nie miała zamiaru cię wypuścić. 

— Nigdy więcej mi tego nie rób! — jęknął dramatycznie, wciągając cię siłą do domu i zatrzaskując za tobą drzwi. 

W sekundę znalazłaś się na kanapie, a Bokuto siedział obok ciebie, praktycznie się do ciebie przyklejając.

 — Przecież to nie było na zawsze, Kotaro... — zaczęłaś, ale on pokręcił głową, robiąc nadąsaną minę. 

— To było wystarczająco długo! — burknął, opierając czoło na twoim ramieniu. — Tyle dni bez ciebie to był koszmar. 

Westchnęłaś z rozbawieniem i uniosłaś rękę, delikatnie przeczesując jego włosy. Poczułaś, jak całe jego ciało się rozluźnia, a on sam z cichym pomrukiem wygody przesuwa się tak, by ułożyć głowę na twoich kolanach.


Akaashi Keiji:

Akaashi siedział na jednej z sof w bibliotece z głową opartą o miękkie oparcie, a na jego brzuchu spoczywała otwarta książka. Nie planował zasnąć. Miał tylko na chwilę zamknąć oczy. Ale sen przyszedł cicho, otulając go w znajome wspomnienia. I wtedy usłyszał głos.

 — Akaashi... 

Delikatny, ciepły, jak we śnie. 

— Akaashi, wstawaj... 

Zmarszczył lekko brwi. Czuł, jak coś w nim drga, jak jego ciało mimowolnie reaguje na dźwięk, który tak dobrze znał, a którego nie słyszał od tak dawna. 

— Keiji. 

Otworzył oczy. Mrugnął kilka razy, zdezorientowany, zaspany, jakby jeszcze tkwił na granicy snu i rzeczywistości.  Jego wzrok się wyostrzył i zobaczył ciebie siedzącą obok, patrzącą na niego z uśmiechem. Książka spadła na podłogę z cichym odgłosem, ale nie zwrócił na to uwagi. Jego palce drgnęły, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami. Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Zamiast tego po prostu... wziął głęboki oddech. 

— Wow. — Jego głos był cichy, niemal niedowierzający. 

Jego dłoń wylądowała na twojej głowie. Przesunął palcami po twoich włosach, jakby musiał się upewnić, że naprawdę tu jesteś. 

— Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie denerwowałaś, znikając na tak długo — mruknął, ale jego ton nie miał w sobie wyrzutu. 

Był spokojny. Z resztą tak jak zawsze. Jego oddech był płytki, a spojrzenie zbyt intensywne. 

— Przepraszam ale musiałam. — twój głos był cichy. 

Jego dłoń przesunęła się z twojej głowy na kark, a on pochylił się do przodu i przytulił cię. Nie mocno, nie gwałtownie. Po prostu oparł czoło na twoim ramieniu i zamknął oczy, pozwalając sobie na chwilę słabości. 

— Cieszę się, że wróciłaś — wyszeptał. 

I nie musiał mówić nic więcej. Ty też.  


Satori Tendo:

Szkolna hala Shiratorizawy pachniała drewnem i potem, tak jak zawsze. Wracając tutaj po dłuższej nieobecności, czułaś lekkie ukłucie niepewności. Nie wiedziałaś, jak drużyna na ciebie zareaguje, ale prawda była taka, że tylko jedna reakcja naprawdę cię interesowała. Tendo. Stałaś w magazynku, układając ręczniki na stos, starając się wtopić w codzienną rutynę, gdy nagle... coś cię zatrzymało. Silne ramiona oplotły cię od tyłu, ściskając tak mocno, jakbyś mogła zniknąć, gdyby tylko poluzował uścisk. Powietrze uwięzło ci w płucach, a serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Ciepły oddech owiał twoje ucho, a znajomy głos zabrzmiał cicho, lecz stanowczo: 

— Już nigdy ode mnie nie uciekniesz. 

Dreszcz przeszedł cię po plecach, ale to nie był strach – to była świadomość, jak bardzo za nim tęskniłaś. Czubek jego nosa delikatnie musnął twoją szyję, gdy dodał szeptem, z nutą czegoś między wyrzutem a czułością: 

— Nigdy więcej cię nie wypuszczę. 

Zadrżałaś lekko, ale zanim zdążyłaś odpowiedzieć, Satori obrócił cię do siebie, wbijając w ciebie swój intensywny, niemal płonący wzrok. Było w nim wszystko – żal, że cię nie było, ulga, że wróciłaś. Obsesyjna wręcz determinacja, by cię zatrzymać. Jego uśmiech był nieco drapieżny, ale w oczach wciąż czaiła się ta znajoma iskra, której tak bardzo ci brakowało. 

— Naprawdę myślałaś, że mnie zostawisz? Swojego najlepszego przyjaciela? — zaśmiał się cicho, ale w tym śmiechu była lekka surowość. — Tsk, tsk... okrutna dziewczynka. 

Zaśmiałaś się nerwowo. Chłopak czasem potrafił być przerażający. I wtedy, wbrew wszystkiemu, wbrew całej tej intensywnej atmosferze, znowu cię objął. Tym razem inaczej – nie tak zachłannie, lecz z ulgą. 


Atsumu Miya:

Korytarz był pełen uczniów, śmiechów i rozmów, ale Atsumu nie zwracał na to uwagi. Z założonymi rękami i lekko zmarszczonymi brwiami stał oparty o ścianę, patrząc na ciebie spod przymrużonych oczu. Nie powiedział ani słowa, tylko uniósł podbródek w ten swój arogancki sposób, jakby próbował udawać, że wcale mu nie zależy. 

— Oho, proszę, proszę... Kto to się raczył pojawić? — rzucił, krzyżując ręce na piersi. 

Jego głos ociekał fałszywą obojętnością, ale ty dobrze widziałaś, jak jego palce nieznacznie zaciskały się na rękawie bluzy. — Długo cię nie było... — dodał ciszej, ale zaraz potem prychnął i odwrócił głowę. — Nieważne, i tak mnie to nie obchodzi. 

Wiedziałaś jednak lepiej. Atsumu mógł udawać, jednak nauczyłaś się już odróżniać u niego kłamstwo od prawdy. Zamiast wdawać się w przepychanki słowne, z uśmiechem wyciągnęłaś z torby jego ulubione słodycze i bez słowa podsunęłaś mu paczkę pod nos. Blondyn zamarł. Jego oczy lekko się rozszerzyły, a dłoń, niemal odruchowo, drgnęła w stronę smakołyków. Przez kilka sekund udawał, że walczy ze sobą, ale... 

— Tsk. Masz szczęście, że jestem taki wyrozumiały. — westchnął, jakby robił ci łaskę, ale już wyciągał rękę, by odebrać słodycze. 

Chwilę później przyciągnął cię do siebie w mocnym, pewnym uścisku. Pachniał jak zawsze – lekko perfumami zmieszanymi ze świeżym powietrzem i odrobiną sportowego wysiłku. 

— Następnym razem masz mnie nie zostawiać, jasne? — wymruczał przy twoim uchu, ale w jego głosie nie było już urazy – tylko coś miękkiego, coś, czego nie umiałby przyznać na głos. 

- Miya, jakiś czuły i miękki się zrobiłeś - skomentowałaś kpiąco. 

— Oi zamknij się i kup mi jeszcze coś następnym razem. Bo jak nie, to się serio obrażę.


Suna Rintaro:

Szłaś spokojnie chodnikiem przed szkołą, skupiona na własnych myślach, gdy nagle zauważyłaś wysoką sylwetkę zagradzającą ci drogę. Zatrzymałaś się gwałtownie. To był on. Rintaro patrzył na ciebie z góry, a w jego oczach czaiło się coś, co sprawiło, że serce podskoczyło ci do gardła. Nie był po prostu zły. Był wściekły. Przygryzłaś lekko wargę, nie wiedząc, co powiedzieć. Milczenie między wami było ciężkie, pełne napięcia. 

— Nie mogłaś mnie poinformować, że wyjeżdżasz? — zapytał niskim, napiętym głosem. 

Nie krzyczał. Nie musiał. Jego ton, chłodny i pełen wyrzutu, wystarczył, byś poczuła, jak coś ściska ci żołądek. 

— Ja... ja... — zaczęłaś, ale głos ci zadrżał. 

Nie wiedziałaś, co powiedzieć. Jego spojrzenie się nie zmieniało. Stał nieruchomo, ale jego palce zaciskały się w pięści, a napięcie na jego ramionach zdradzało, że ledwo nad sobą panuje. Przez długą chwilę panowała cisza. A potem westchnął ciężko, jakby coś w nim w końcu pękło. 

— Cholera... — mruknął pod nosem i zanim zdążyłaś zareagować, jego dłonie chwyciły cię mocno za ramiona. 

Jego palce zacisnęły się na twojej skórze z determinacją, z nagromadzonym napięciem ostatnich dni. A potem, bez ostrzeżenia, przyciągnął cię do siebie i zamknął w ciasnym uścisku. 

— Po prostu więcej mnie nie zostawiaj... — wymruczał 

Jego ramiona nieco się rozluźniły, ale wciąż trzymał cię blisko siebie, jakby bał się, że jeśli cię puści, znikniesz znowu. Po chwili dodał ciszej, niemal groźnie, choć jego palce delikatnie przesunęły się po twoich plecach: 

— Bo jeśli to się powtórzy, policzymy się. 

I mimo tych słów... nie czułaś strachu. Tylko znajome, przytłaczające ciepło, które przypomniało ci, jak bardzo za nim tęskniłaś.


Kageyama Tobio:

W klasie panowała cisza, przerywana jedynie szelestem przewracanych stron i przytłumionymi rozmowami dobiegającymi z korytarza. Gdy tylko przekroczyłaś próg, od razu dostrzegłaś go – pochylonego nad książką do angielskiego, całkowicie skupionego. Siedział prosto, z lekko zmarszczonymi brwiami, wpatrzony w tekst, jakby próbował rozszyfrować jego sens. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zawsze – chłodny, zdyscyplinowany, zamknięty w sobie. Nie zastanawiałaś się długo, podeszłaś bliżej i bez słowa położyłaś przed nim kartonik mleka.

Usłyszałaś, jak wstrzymuje oddech. Zamarł. Powoli, jakby obawiał się, że to tylko złudzenie, uniósł głowę. Jego spojrzenie spotkało się z twoim. Jego rysy twarzy złagodniały. Nie mówił nic. Tylko patrzył. Jego oczy, ciemne jak nocne niebo, wypełniły się emocjami, których nie potrafiłaś nazwać. Zaskoczenie? Nie zastanawiałaś się nad tym. Nagle poczułaś, jak łapie cię za nadgarstek.

 — Kage..!—  nie skończyłaś, bo pociągnął cię gwałtownie w swoją stronę. 

Straciłaś równowagę i nim się obejrzałaś, siedziałaś na jego kolanach. Tobio Kageyama – ten sam chłopak, który zawsze unikał fizycznej bliskości, który krzywił się na najmniejszy gest czułości, który uciekał od wszelkich oznak słabości... teraz trzymał cię w swoich ramionach i nie zamierzał puścić. Wtulił twarz w zagłębienie twojego ramienia, obejmując cię mocno. Czułaś jego oddech na swojej skórze, czułaś ciepło jego ciała i napięcie, które stopniowo opuszczało jego mięśnie. 

— Nie znikaj więcej — wyszeptał nagle, a jego głos był cichy, niemal błagalny. 

Serce zabiło ci szybciej. Powoli uniosłaś dłoń i delikatnie zaczęłaś gładzić go po plecach. Nie protestował.


Kentaro Kyotani:

Szkolne boisko było puste. Ciche. Wiatr poruszał pojedyncze liście, rzucając na ziemię nieregularne cienie. Właśnie tam go zobaczyłaś. Siedział pod drzewem, oparty plecami o jego chropowaty pień. Wzrok miał wbity w ziemię. Bez słowa podeszłaś bliżej i usiadłaś obok niego. Nie zareagował od razu. Nie spojrzał na ciebie, nie powiedział nic. Jego ciało było napięte, jakby się zastanawiał, czy powinien wstać i odejść. Ale tego nie zrobił. Siedzieliście w milczeniu. Czułaś, jak w powietrzu unosi się napięcie. Wiedziałaś, że jest wściekły. Na Oikawę. Na siebie. Na wszystko. Zacisnął dłonie w pięści. Jego szczęka drgnęła, jakby walczył ze sobą.

 I wtedy... położyłaś głowę na jego ramieniu. Poczułaś, jak całe jego ciało się spina. Jakby nie wiedział, co zrobić. Jakby ta chwila bliskości go zaskoczyła. Ale nie odsunął się. Nie odtrącił cię. Westchnęłaś cicho, zamykając na moment oczy. 

— Tęskniłam za tobą. 

Jego oddech przyspieszył. Zadrżał na ułamek sekundy. Wciąż cię nie dotknął – jakby się bał, że jeśli to zrobi, ta chwila zniknie. Ale jego pięści powoli się rozluźniły. Podniósł wzrok i spojrzał przed siebie. Nie powiedział nic. Ale w jego głowie coś się zmieniło. Złożył sobie cichą obietnicę. Od teraz będzie miał na ciebie oko.  Nie pozwoli ci zniknąć ponownie.










Yoo skończyłam! Mam wrażenie, że zalatuje tu lekko yandere. Ale życie. WAŻNE PYTANIE DO WSZYSTKICH CZYTELNIKÓW SCENARIUSZY! Czy oglądaliście anime Bleach? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro