Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dłuższa rozłąka


Dla wszystkich:

Twoi rodzice planowali wyjazd do innego miasta na wernisaż i chcieli, abyś im towarzyszyła. Przy okazji postanowili zrobić sobie z tobą krótkie wakacje, dlatego przez cały tydzień nie było cię w szkole.



Sawamura Daichi:

 Minęło kilka dni a Daichi coraz częściej łapał się na tym, że spogląda w stronę drzwi sali gimnastycznej, jakby spodziewał się, że zaraz wejdziesz i rzucisz mu to swoje krótkie, ale zawsze pełne życia „Cześć." Przyzwyczaił się do twojej obecności – do tego, że czasem, zupełnie bez zapowiedzi, zostawałaś po jego treningu, pomagając mu sprzątać. Nie musieliście nawet rozmawiać. Po prostu byłaś. A teraz... teraz tej ciszy nie było czym wypełnić. Po treningach zostawał dłużej, trochę z przyzwyczajenia, a trochę z głupiej nadziei, że może dziś, może tym razem drzwi się otworzą, a ty staniesz w progu, pytając, czy trzeba pomóc w sprzątaniu. Ale nic takiego się nie działo. Starał się o tym nie myśleć. Był kapitanem, miał swoje obowiązki, musiał skupić się na drużynie. Ale kiedy kończył układać sprzęt i odwracał się, gotowy rzucić krótkie „Dzięki za pomoc" – a jedyne, co widział, to pustą salę – coś ściskało go w środku. 

W domu sięgał po telefon, walczył ze sobą, żeby do ciebie napisać. Ale co miał napisać? Że brakowało mu tych chwil, kiedy w ciszy czyściliście mopami podłogi, a on czuł się wtedy dziwnie spokojny? Że to śmieszne, ale kiedy wchodził do pustej sali, czuł się tak, jakby czegoś tam brakowało? Sawamura nie mówił o tym nikomu. Nie był typem, który narzekał. Ale gdyby ktoś spojrzał na niego wystarczająco uważnie, zauważyłby, że zostawał w sali trochę dłużej niż zwykle. Jakby czekał. Czekał na ciebie. 


Tsukishima Kei:

Tsukishima siedział w ławce, brodę opierając na dłoni, leniwie wodząc wzrokiem po widoku za oknem. Nauczyciel monotonnym głosem omawiał kolejne zagadnienia, ale on już dawno przestał słuchać. Litery w zeszycie rozmazywały mu się przed oczami, a myśli, zupełnie nieproszone, wędrowały w jednym, irytująco znajomym kierunku. Zawsze pojawiałaś się w takich momentach. 

Zmarszczył brwi, niezadowolony z samego siebie. Dlaczego miałby o Tobie myśleć? O Tobie, która wiecznie się do niego przyczepiała, jakby Twoją misją życiową było doprowadzenie go do szewskiej pasji. O Tobie, która nigdy nie dawała mu spokoju. Czuł niemal fizycznie, jak siadasz obok, jak opierasz się na ławce z tym swoim zadziornym uśmiechem i błyskiem w oku, zwiastującym coś, co na pewno nie będzie dla niego komfortowe. Czasem zadawałaś mu pytania, na które nie chciał odpowiadać. Czasem po prostu zaczynałaś mówić, ignorując fakt, że niekoniecznie miał ochotę Cię słuchać. 

Teraz panowała cisza. I to właśnie ta cisza najbardziej go drażniła. Jego palce zacisnęły się na długopisie, kiedy przypomniał sobie, jak zawsze znajdowałaś sposób, by go zirytować. Raz to było głupie pytanie, które miało zmusić go do rozmowy. Innym razem kradłaś mu słuchawki i udawałaś, że też chcesz posłuchać jego muzyki, choć przecież dobrze wiedział, że wcale Cię to nie interesowało – po prostu lubiłaś go drażnić. A kiedy się wkurzał? Kiedy rzucał w Twoją stronę jakieś kąśliwe „Jesteś nieznośna", tylko śmiałaś się cicho, jakbyś właśnie osiągnęła swój cel. I cholera, zawsze Ci się udawało. Zacisnął szczękę, uświadamiając sobie, jak bardzo mu tego brakuje. Jak bardzo brakowało mu Ciebie. Przecież powinien być wdzięczny za chwilę spokoju, prawda? A jednak... ta cisza nigdy wcześniej nie wydawała się tak nieznośna.


Keishin Ukai:

Keishin stał na boisku, obserwując zawodników Karasuno, ale jego myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Odkąd dostał od Ciebie wiadomość, że przez jakiś czas nie pojawisz się na waszych indywidualnych treningach, coś w nim jakby przygasło. Nie od razu to zauważył. Najpierw było to tylko delikatne ukłucie irytacji 

„No świetnie, kolejna rzecz, która musi się skomplikować." 

Ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że nie chodziło tylko o treningi. Brakowało mu Ciebie. Brakowało mu Twojego upartego podejścia, Twoich pytań, Twoich narzekań, że daje Ci za dużo pracy, chociaż nigdy tak naprawdę się nie skarżyłaś. Uwielbiał cię dopingować i podtrzymywać na duchu. Z każdym treningiem widział niemały progres. A teraz? Teraz było dziwnie pusto. Westchnął, przecierając twarz dłonią, próbując skupić się na treningu. Ale jego zawodnicy szybko zauważyli, że coś jest nie tak.

— Trenerze, to było bez sensu! — jęknął Nishinoya po jednej z akcji, patrząc na niego z niedowierzaniem. 

— No tak, trenerze, zazwyczaj by pan nas już opierdzielił, a teraz nawet się pan nie odezwał — dodał Tanaka, mrużąc podejrzliwie oczy.

 Keishin tylko machnął ręką. 

— Skupcie się na grze, nie na mnie. 

Takeda, który dotąd przyglądał się wszystkiemu z boku, podszedł bliżej i spojrzał na niego z tym swoim łagodnym, ale wnikliwym spojrzeniem. 

— To przez jej nieobecność, prawda?

 Ukai zamarł na ułamek sekundy, zanim rzucił krótkie: 

— Nie wygaduj bzdur. 

Ale obaj dobrze wiedzieli, że to nie były bzdury.


Kuroo Tetsuro:

Kuroo nigdy nie był święty, ale odkąd ciebie nie było, stał się po prostu nieznośny. Słowa, które kiedyś rzucał z lekkim sarkazmem, teraz były ostrzejsze, a żarty bardziej kąśliwe. Jego znajomi szybko zauważyli zmianę – zamiast rozładowywać napięcie jak zwykle, sam je tworzył. Stał się drażliwy, łatwo wpadał w irytację, a jego spojrzenie miało w sobie coś niebezpiecznego, jakby każda drobnostka mogła doprowadzić do wybuchu. Nie potrafił znaleźć ujścia dla narastającej frustracji. Każdy trening zdawał się dłużyć, każda rozmowa była powierzchowna i pozbawiona sensu. Niby nic się nie zmieniło, ale jednocześnie zmieniło się wszystko. Byłaś częścią jego codzienności, a teraz, gdy ciebie zabrakło, czuł pustkę, której nie potrafił niczym zapełnić. 

A potem przyszła ta bójka. Nie planował jej. Po prostu usłyszał znajome głosy – te same, które kiedyś sprawiały, że zaciskałaś dłonie w pięści, że spuszczałaś wzrok, że udawałaś, że nie słyszysz. Wiedział, co zrobili tobie wcześniej. Wiedział, jak cię niszczyli, jak dławiłaś w sobie emocje, żeby nie dać im satysfakcji. Nie myślał. Nie chciał myśleć. Pamiętał tylko ten irytujący śmiech, zaciśnięte pięści i moment, w którym jeden z nich runął na ziemię. Nie czuł satysfakcji, tylko jeszcze większy gniew, jakby to nadal nie było wystarczające. 

Skończył na dywaniku u dyrektora, z rozciętą wargą i obojętną miną. Kolejna pogadanka o odpowiedzialności, o reprezentowaniu szkoły, o konsekwencjach. Nie słuchał. Nic, co mogliby mu powiedzieć, nie miało znaczenia. Wiedział tylko, że to wszystko przez ciebie. A raczej – przez twój brak.


Bokuto Kotaro:

Bokuto stał na boisku, ale wcale tam nie był. Oczy miał puste, ruchy mechaniczne, jakby grał tylko dlatego, że tak trzeba. Odkąd ciebie zabrakło, wszystko straciło swój rytm – jego ataki były albo za mocne, albo za słabe, a zagrywki leciały w zupełnie losowe miejsca. Każdy błąd wbijał go głębiej w jego „emo mode". Ramiona mu opadały, spojrzenie stawało się coraz bardziej przygaszone. Nie reagował na żadne słowa otuchy, nie odbijał zaczepnych komentarzy, które zazwyczaj działały na niego jak zapalnik. Po prostu stał i patrzył, jak kolejna piłka uderza o podłogę po złym przyjęciu. Akaashi próbował do niego dotrzeć, ale Kotaro nawet nie podniósł wzroku. Trener westchnął, reszta drużyny wymieniła spojrzenia – wszyscy już wiedzieli, że dziś nie da się go wyciągnąć z dołka. 

W końcu coś w nim pękło. Po kolejnym zepsutym ataku zatrzymał się na środku boiska, zacisnął pięści i odwrócił się na pięcie. Nie powiedział ani słowa, po prostu wyszedł, zostawiając za sobą ciszę i spojrzenia pełne zmartwienia. Nie obchodziło go, co pomyślą. Miał dość. Świadomość, że cię nie ma przy nim, dobijała go. Nic dla niego nie miało sensu. Chciał tylko twojego powrotu. 


Akaashi Keiji:

Akaashi biegł przed siebie, starając się skupić na oddechu, na rytmie stóp uderzających o chodnik, na chłodnym powietrzu smagającym jego skórę. Chciał oczyścić myśli, wyrwać się z tego przytłaczającego uczucia pustki, które zostawiła po sobie twoja nieobecność. Ale im dłużej biegł, tym gorzej mu to wychodziło. Mijał znajome miejsca – ławkę, na której kiedyś siedzieliście i rozmawialiście o wszystkim i niczym. Sklepik, gdzie zawsze kupowałaś swoje ulubione przekąski. Przystanek, na którym kiedyś czekał z tobą na autobus, udając, że wcale nie przeszkadza mu to, że przez to spóźni się do domu.

Za każdym razem, gdy jego spojrzenie padało na te miejsca, czuł ścisk w klatce piersiowej. Jakby coś nie pozwalało mu wziąć głębszego oddechu. Przez chwilę biegł z zamkniętymi oczami, jakby próbował uciec, jakby to miało pomóc. I wtedy gwałtowny dźwięk klaksonu przeszył powietrze. Serce podskoczyło mu do gardła, gdy niemal wpadł pod nadjeżdżający samochód. Kierowca zatrzymał się w ostatniej chwili, a Akaashi zrobił kilka chwiejnych kroków do tyłu, czując, jak jego ciało pulsuje adrenaliną. Stanął na poboczu, wbijając wzrok w ziemię. Oddychał ciężko, próbując dojść do siebie, ale jedna myśl nie dawała mu spokoju. Nie mogłaś go zostawiać. Bo jeśli tak dalej pójdzie, to on naprawdę kiedyś się zabije.


Satori Tendo:

Tendo stał na zbiórce, ale nie wyglądał tak jak zwykle. Zamiast rozglądać się po drużynie z błyskiem w oku i przygotowywać się do rozśmieszania kolegów, jego postawa była sztywna, a wyraz twarzy przygaszony. Kiedy trener zapytał, gdzie jesteś, odpowiedź Satoriego była cicha, wręcz pozbawiona energii, zupełnie niepodobna do niego: 

- Wyjechała. 

Głos brzmiał nieco zbyt chłodno, jakby starał się zataić coś, co naprawdę go bolało. Zwykle, nawet gdy coś szło nie tak, potrafił rozładować atmosferę żartem czy złośliwą uwagą, ale dziś żadna z tych rzeczy nie miała miejsca. Po tym krótkim zdaniu, które odbiło się echem w głowach wszystkich obecnych, Tendo milczał. Patrzył na drużynę, ale nie było w nim tej radości, tego błysku, który zawsze sprawiał, że atmosfera w drużynie była lekka, beztroska. Teraz stał po prostu jak obcy, nieobecny. Cisza, która zapadła po jego odpowiedzi, była tak gęsta, że można ją było niemal poczuć. Nawet jeśli próbował się uśmiechnąć, jego twarz nie oddawała żadnych emocji. Wszystkie żarty, które zwykle padały z jego ust, zatrzymały się na języku. Zamiast tego, jego wzrok był ciężki, zamknięty, zupełnie jakby nie znajdował radości w tym, co kiedyś go ekscytowało. Trening odbywał się jakby obok niego. Choć stał w jednym miejscu, nie brał w nim aktywnego udziału. Każdy ruch, każde słowo, które padało w jego kierunku, wydawało się jakby przechodziło przez niego, nie zostawiając śladu. Wzrok miał pusty, jakby patrzył w coś, czego nie było w tym pokoju. Nie był sobą. W jego oczach można było dostrzec coś, czego nigdy wcześniej – pustkę, która sprawiała, że Satori wyglądał, jakby zniknął w tej przestrzeni.


Atsumu Miya:

Atsumu szedł korytarzem, a za nim podążał wianuszek dziewczyn, które nie mogły oderwać od niego wzroku. Był jednym z najlepszych zawodników w drużynie siatkarskiej, a więc nic dziwnego, że miał swoje fanki. Jednak zamiast cieszyć się ich uwagą, poczuł tylko narastającą irytację. Z każdą chwilą stawało się to coraz bardziej uciążliwe, nie mogło go to już dłużej bawić. Czuł, jak jego cierpliwość się kończy, a pod skórą kłębił się gniew. Mimo że nie chciał tego okazywać, nie mógł już tego znieść. Zatrzymał się nagle, obrócił w stronę dziewczyn, które go śledziły, i wybuchł.

 - Do cholery! Macie jakąś obsesję czy co?! – warknął, a dźwięk jego głosu był pełen frustracji. - Przestańcie mnie śledzić, po prostu dajcie mi spokój! 

Dziewczyny zamarły na chwilę, ale zamiast zamilknąć, on poczuł tylko, jak narasta w nim jeszcze większa irytacja. Jego ciało było napięte, a oddech szybki. Czuł się jakby w potrzasku, jakby nie mógł odetchnąć. I wtedy, znikąd, pojawił się Osamu. Jak zwykle, starał się go powstrzymać, ale Atsumu nie miał już ochoty na żadne tłumaczenia. Z nerwów warknął:

- Zostaw mnie, kretynie! – dosłownie syknął, patrząc na niego z pogardą. – Nie mam teraz ochoty na żadne rozmowy!

 Osamu spojrzał na niego z niezadowoleniem, ale nie odpowiedział. Jego brat był w takim stanie, że nic nie mógł zrobić, poza oddaleniem się na bok. Atsumu wziął głęboki oddech, zrezygnowany, ale jego złość nie ustępowała. Miya jak najszybciej oddalił się od fanek. Nadal czuł się rozdrażniony, ale przynajmniej mógł odetchnąć. Stał chwilę w ciszy, patrząc przed siebie, a potem zadał sobie pytanie, które chodziło mu po głowie od dłuższego czasu. 

-Co ty ze mną zrobiłaś, (imię)? – pomyślał, a jego wzrok nieco się rozmył. 

Czuł, że coś się zmienia. W jego życiu, w nim samym. Tylko nie potrafił zrozumieć, co. I wtedy dotarło do niego, że tylko ty możesz na niego tak patrzeć. Tylko ty masz prawo, by widzieć go takim, jakim jest. Inne dziewczyny? Nie... One nie miały prawa. Tylko ty. Poczuł, jak serce bije mu szybciej, a na twarzy pojawia się niepewny grymas. Coś, czego nie potrafił zdefiniować, zagnieździło się w nim głęboko.


Suna Rintaro:

Od kilku dni Suna był inny. Zamyślony, drażliwy, wręcz agresywny. Nie można było z nim rozmawiać, nie chciał się z nikim kontaktować. Każdy jego ruch wydawał się pełen napięcia, jakby na skraju wybuchu. Jego pierwsze myśli, z każdą godziną, były tylko o jednym: Gdzie ty się podziałaś? Zniknęłaś, i to go przytłoczyło. Pustka po twojej nieobecności rosła z dnia na dzień. Kiedy miał chwilę spokoju, siedział sam, zamknięty w swoich myślach, starając się znaleźć sens w tym, co się stało. Byłaś jego słabością, największym punktem osłabienia, a teraz... teraz nie mógł cię znaleźć. Złościł się na siebie, że dał się omotać, że pozwolił komuś tak się wkręcić w jego życie. Zawsze starał się nie być zależnym od nikogo, a ty... sprawiłaś, że zapomniał o swoich zasadach. 

Nie rozmawiał z nikim. Unikał kontaktów, izolował się. Czuł się, jakby był na krawędzi. Wreszcie, gdy był w samym centrum hali, próbując się skoncentrować na treningu, ktoś go zaczepił. Próbował ignorować, ale nie udało się. To Kita, jak zawsze spokojny, uśmiechnięty, podszedł i zagadał. Rintaro poczuł, jak coś w nim pęka. 

- Co z tobą? – zapytał Shinsuke, wyraźnie zauważając, że coś się zmieniło.

 Jednak brunet, nie mogąc już tego znieść, warknął: 

- Nie widzisz? Nic się nie dzieje. Zostaw mnie w spokoju! – jego głos był ostrym sykiem

Kita jednak jak zawsze, nie pozwolił zbić się z tropu. Zamiast się wycofać, tylko westchnął, patrząc na niego z łagodnym uśmiechem. 

- Spokojnie, ona wróci za kilka dni. – powiedział, nie tracąc spokoju. 

Rintaro poczuł, jak coś w jego wnętrzu się ściska. Przez moment milczał, wstrzymując oddech. Ostatecznie spuścił wzrok, czując, jak jego gniew powoli ustępuje. 


Kageyama Tobio:

Od twojej nieobecności Kageyama znów poczuł, jakby świat na boisku należał do niego. Zaczęło mu brakować tego, co miało miejsce wcześniej – tej pewności, że mógł na kimś polegać, tej osoby, która była w stanie go rozumieć, bez zbędnych słów. Jednak bez ciebie, nie wiedział, jak sobie poradzić, więc wrócił do swojej starej roli – tego nieugiętego, rozkazującego „króla boiska". Na treningu wszystko szło jak zwykle. Zaczynał narzekać, wytykać błędy, oczekiwał perfekcji. Był bezlitosny, rozkazywał każdemu, nie bacząc na nikogo. Z drużyną nie było łatwo, zwłaszcza, że w tej atmosferze nerwów nie było już miejsca na śmiech ani relaks. Każdy kolejny rzut piłki, każda sytuacja na boisku była traktowana przez niego jak coś, co trzeba zrobić perfekcyjnie, niezależnie od tego, czy ktoś miał dość czy nie. 

Jednak kiedy trening zbliżał się ku końcowi, ciemno włosy nagle zatrzymał się, spojrzał na drużynę i coś w jego postawie zmieniło się. Być może zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Że ta jego złość, ten sposób rozkazywania wszystkim, wcale nie pomagał, a jedynie pogłębiały się napięcia. I wtedy, nieumyślnie, wyrwały mu się przeprosiny. 

- Przepraszam za to, że byłem taki... taki nieprzyjemny. Naprawdę... po prostu... nie potrafię inaczej... – zaczynał, ale w tym momencie coś w jego umyśle się przełączyło, i po chwili zupełnie nieświadomie dodał -Mam niedobór witaminy ... witaminy... (twoje imię). 

Reszta drużyny zamilkła na moment, a Tobio poczuł, jak jego twarz się czerwieni, gdy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Jego oczy rozszerzyły się, a serce zaczęło bić szybciej. Zawstydził się, ale było już za późno, żeby to cofnąć. Kiedy tylko drużyna zrozumiała, co się stało, wybuchła śmiechem. Z początku czuł się zażenowany, ale z każdą chwilą, jak widział reakcje kolegów, nie mógł się powstrzymać przed lekkim uśmiechem, mimo że starał się to ukryć. W końcu spuścił wzrok, starając się ukryć swój rumieniec. Był pewien, że to, co powiedział, to koniec jego profesjonalnej maski. 

- Witaminy (twoje imię)... – powtarzał to w myślach, starając się zrozumieć, jak to w ogóle się stało. 

Ale gdzieś w środku, czuł, że to może i dobrze. To był jego sposób, żeby pokazać, że rzeczywiście mu brakuje twojej obecności, w sposób, w jaki nigdy wcześniej by tego nie przyznał.


Kentaro Kyotani:

Kentaro od początku nie lubił, kiedy ktoś wchodził w jego przestrzeń. I szczególnie, gdy chodziło o twój temat , jego nerwy były na krawędzi. Czuł, że wszystko wokół niego staje się tylko trudniejsze, odkąd cię nie było. Po treningach wciąż czuł pustkę, której nie potrafił zaspokoić. Twoja nieobecność przygnębiała go bardziej, niż sam chciałby przyznać. Każdy dzień bez ciebie wydawał się dłuższy, każdy moment niepełny. Jednak wszystko w nim pękło, kiedy Oikawa, jak zwykle bez zastanowienia, rzucił kąśliwą uwagą. Z uśmieszkiem na twarzy, jakby to było nic, powiedział: 

- O, więc (imię) zostawiła cię, Kentaro? Myślałem, że jesteś w stanie zatrzymać ją przy sobie, ale widzę, że się myliłem. 

To zdanie uderzyło go jak grom. Kyotani dosłownie zaryczał, a w jednej chwili rzucił się na kapitana z furią. Cała drużyna wstrzymała oddech, gdy blondyn wymierzył mu cios, a Oikawa próbował się bronić, ale nie miał szans w starciu z jego gniewem. Gdyby nie Iwaizumi, który w mgnieniu oka zareagował, nie wiadomo, jak to by się skończyło. Iwaizumi chwycił Kyotaniego za ramiona, siłą zatrzymując go w miejscu.

 - Co ty, do cholery, wyprawiasz? – warknął brunet, jego głos był groźny jak nigdy. - Zaraz zadzwonię do (imię) i wszystko jej opowiem, zobaczysz, co ci powie. 

Te słowa, jak zimny prysznic, ostudziły Kentaro. Choć wciąż z trudem opanowywał oddech, poczuł, jak złość, którą czuł w sobie przez ostatnie dni, zaczyna powoli opadać. „Zostawiła cię" – te słowa Oikawy wywołały w nim falę emocji, które były trudne do opanowania. Czuł się, jakby ktoś mu wyrwał kawałek serca, ale nie chciał, żeby ktoś to widział. 

- Zamknij się, Iwa...– syknął przez zęby, choć w głębi serca wiedział, że nie mógłby pozwolić, żeby ta sytuacja poszła dalej. 

Gdybyś tylko  była tutaj, wszystko by się ułożyło, a teraz... wszystko stawało się bardziej chaotyczne. Brunet nie odpuszczał, wciąż trzymając go w ryzach, a Kyotani poczuł się, jakby na chwilę wylądował w zupełnie innym świecie. Czuł się słabszy, niż chciałby to przyznać. I choć był wściekły na Oikawę, to tak naprawdę był zły na siebie, za to, że dał się ponieść emocjom. Ale jedno było pewne – jeśli Oikawa jeszcze raz rzuci coś o tobie, nie będzie w stanie go powstrzymać.









Padam na twarz. Jak się wam podoba rozdział? Trzeba teraz tylko opisać "twój powrót". Ostatnio znowu wkręciłam się w oglądanie. Macie jakąś filmową polecajkę? Dajcie znać! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro