Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Vafara

Kac poalkoholowy przechodził mi zwykle po połowie dnia następującego po chlaniu, ale moralniak ciągnął się przynajmniej tydzień. Czułam się gorzej niż zwykle przez to, jak gównianie się zachowałam. Zamiast podziękować przystojnemu szatynowi i odejść z godnością pod toaletę, w której kopulowała moja przyjaciółka — wdałam się w dyskusję.

Czułam się chujowo. Pozwoliłam by ciekawość przejęła nade mną kontrolę i otworzyłam furtkę przed mężczyzną, który zdecydowanie nie był moją ligą. Royce był wysoki, dobrze zbudowany, o cudownie szerokich ramionach i wąskich biodrach. Tatuaże, które widziałam były świetne i miał cholerne, momentami uroczo, poskręcane włosy. Wyglądał za dobrze. Jego niechlujny styl pasował zdystansowanemu wyrazowi twarzy i spokojnej aurze, która od niego biła. Miałam wrażenie, że byłby ucieleśnieniem słów „cicha woda brzegi rwie".

Drzwi do mojego gabinetu otworzyły się z impetem, przerywając moją wewnętrzną tyradę na temat przystojnego mężczyzny. Wyjęłam końcówkę długopisu z ust i usiadłam prosto, przywdziewając na twarz chłodną maskę. Moja matka stanęła w progu z dwoma teczkami i zirytowanym wyrazem twarzy. Miała na sobie granatowe spodnium, które idealnie opinało jej zgrabną sylwetkę, wysokie czerwone szpilki i ciasnego idealnie przylizanego koka. Na nosie okulary w złotych oprawkach.  Kobieta sukcesu.

— Przeredagowałaś moje notatki i uzupełniłaś o wnioski oraz zdjęcia? — zapytała zimno, przyglądając mi się oceniającym wzrokiem.

Najpierw patrzyła na moje włosy, potem na twarz i na końcu skrzywiła się na widok mojej kremowej bluzki. Dzisiaj postawiłam na zwiewną, ale nieprześwitującą z rozkloszowanymi rękawami. Do niej miałam czarne garniturowe spodnie i szpilki. Czarne jak mój humor spowodowany moralniakiem.

— Tak, przesłałam ci pliki mailem — oznajmiłam. Zerknęłam na zegarek, który sugerował, że zaraz będzie przerwa na lunch. — Godzinę temu ci je przesłałam.

— Nic nie dostałam — prychnęła. — Pewnie nie dodałaś tematu więc nie doszło.

Oczywiście, to zapewne znów nie jest wina tego, że wyłączyła internet w telefonie i tego, że nie usiadła jeszcze do komputera. Ale przecież to ja jestem winna.

— Wyślę jeszcze raz.

Nauczyłam się przez te wszystkie lata, że wchodzenie z tą kobietą w dyskusję zawsze kończyło się jeszcze gorszym stanem psychicznym po mojej stronie. Więc zaczęłam odpuszczać i olewać to, co mówiła. Wychodziłam na tym lepiej i częściej się uśmiechałam.

— Przyniosłam ci kolejne akta i dodatkowo teczkę z sugestiami od Marcusa oraz jego matki. Ślub twojej kuzynki jest już niemal za miesiąc więc nie ma na co czekać. Powinnaś ograniczyć cukier żeby lepiej wyglądać w sukience.

— Nie jem słodyczy — mruknęłam cierpko.

Odchyliłam się na fotelu i zmierzyłam ją krytycznym wzrokiem. Zrobiła mi to samo.

— Fast food, przekąski i całe to niezdrowe badziewie, które lubi Kirby powinno zostać rzucone w kąt. Jak chcesz wyglądać na weselu kuzynki? Marcus mimo wszystko chce się z tobą spotykać, nie zniechęcaj go.

Z rozkoszą go zniechęcę.

— Z góry założyliście, że nie będę miała partnera na wesele, prawda? A co jeśli go znalazłam?

Jej prześmiewczy wyraz twarzy był jak cios w splot słoneczny. Czasem była czymś więcej niż tylko wredną suką. Czasem przebijała po prostu największe pizdactwo świata swoim paskudnym charakterem i nienawiścią do mnie.

A to wszystko dlatego, że nie urodziłam się chłopcem. Pech, że życie skazało ją drugą córką, a nie synkiem do pary, który zapewne byłby tak idealny jak pierworodna córka. Och życie, jakieś ty niesprawiedliwe, że nie urodziłam się z penisem.

Powinna była się cieszyć, że mnie miała. Bo byłam tylko ja. Ainsley nie zmartwychwstanie. Nigdy.

— Vafaro nie bądź śmieszna, Marcus jest twoją szansą. Nie możesz być do śmierci tylko z tym swoim niesfornym kotem. Koty nie żyją tyle ile żyją ludzie.

Cóż, prawdę mówiąc człowiek może żyć tyle ile zechce, zawsze może skrócić swoją męczarnię na tym łez padole. Żaden, kurwa, problem.

— Storm ma się świetnie — poinformowałam ją zimno. — A w kwestii Marcusa nie byłabym taka pewna. Jest strasznym dupkiem.

— Vafaro! — zrugała mnie. — Nie bądź taką paskudną niewdzięcznicą. Pomogłam ci znaleźć partnera, porządnego i wykształconego a ty co? Nawet się nie starasz — dodała wręcz warcząc. — Zapoznaj się z teczkami i masz się co do tego zastosować.

Tak łatwo pogarszała moje samopoczucie i samoocenę, że to było wręcz komiczne.

Zacisnęłam pięści i wyprostowałam plecy by być bardziej ofensywną. Nie mogłam tym razem odpuścić. Nie mogłam i koniec.

— Poznałam kogoś.

— Och, doprawdy? — prychnęła, zawiązując ręce na klatce piersiowej. Jej oceniający wzrok mnie zabijał. Boże, jak ja tego nienawidziłam, zawsze mnie, kurwa, oceniała! — Jak ma na imię?

Myśl Vafs, myśl.

Odwróciłam głowę. Nie mogłam powiedzieć tego, co osiadło na moim języki. To byłby strzał w czoło.

Moje zrezygnowanie musiało być doskonale dostrzegalne, bo zwycięski uśmiech na ustach matki zabolał bardziej niż policzek. Podeszła do mojego biurka i z hukiem położyła na nim dwie teczki. Nie odezwała się, ale wiedziałam, że wewnętrznie pluje mi prosto w twarz.

Gdy wróciła do drzwi, pękłam.

— Ma na imię Royce.

— Royce — powtórzyła niedowierzająco i gwałtownie obróciła się do mnie twarzą. — Royce jaki?

— Nie powiem ci, bo wiem, że zaraz go prześwietlisz — prychnęłam.

— Dopóki go nie zobaczę, nie uwierzę, że nie jest wymyślony. Zapoznaj się z teczką, nie mam czasu na twoje infantylne gierki — warknęła.

Wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Zagłuszyły kolejne pęknięcie, które oszpeciło moje serce.

Nienawidziłam tego, jaka łączyła nas relacja.

Zawsze nienawidziłam bycia tą drugą, ale to, jak nienawidzę bycia niewystarczającą było zabijające. Łamała mnie za każdym cholernym razem tak samo mocno.

Odetchnęłam kilka razy, sięgnęłam po butelkę wody, z której upiłam kilka łyków i chwyciłam pierwszą teczkę — czarną. W środku był opis mężczyzny, którego żona podejrzewała o zdradę ze swoją koleżanką z pracy. Notatek było pięć stron, zdjęć w kopercie mnóstwo więc miałam co robić.

Druga teczka była w kolorze niebieskim i na środku napisano markerem moje imię. Brzydkim, niechlujnym pismem. W środku była papierowa torebeczka na biżuterię, w której wyczułam pierścionek więc od razu ją odłożyłam. Do tego był list oraz koperta ze zdjęciami. Przedstawiały typowo weselne upięcie włosów, dwie skromne niebieskie sukienki oraz trzy różne makijaże oka na modelce. Ja pierdole. Na końcu rzuciłam okiem na krótki list.

Droga Vafaro,

Jak zapewne widzisz, przesyłam Ci pierścionek i propozycje ubioru na wesele, na które wspólnie się udamy. Niebieski będzie idealnie pasował do krawatu, który kupiła moja matka więc wybierz jedną z sukienek i daj mi znać, którą zamówić. Podaj mi również swój rozmiar i umów się do fryzjera oraz makijażystki, do których zostawiam Ci numer po drugiej stronie kartki.

Pierścionek nie jest zaręczynowy, traktuj go bardziej jako prezent przed zaręczynami, byś miała co włożyć na palec.

Całuję,

Marcus

Oddychaj.

Oddychaj Vafie.

O–d–d–y–c–h–a–j.

Nie, kurwa, lepiej jednak zdychaj Vafs, to nie ma kompletnie sensu.

***

Poproszenie Kirby o spotkanie było przymusem. Czułam się jak wypluty kawałek zgniłego jabłka i pragnęłam zapaść się pod ziemię chociaż na krótki moment. Nienawidziłam tego stanu i potrzebowałam uspokojenia, by nie zrobić czegoś głupiego. Czegoś z czym skończyłam już prawie osiem miesięcy temu.

Siedziałyśmy w kawiarni na rogu ulicy, pod rozłożonym parasolem i milczałyśmy. Ja piłam mrożoną kawę a Kirby od kilku minut czytała list od Marcusa. Oglądała też pierścionek i bardzo podobało mi się jej obrzydzenie. Błyskotka była złota, z małym niebieskim oczkiem, które kompletnie do mnie nie pasowało. Ten idiota uwziął się na mnie z tym niebieskim i przez niego zaczęłam nie lubić mojego ukochanego samochodu. Skurwiel.

— Dobra, myślę, że ten kutas zakochał się w tobie od pierwszego wejrzenia — oznajmiła Kirby. — Odpychasz od siebie wszystkich, jesteś kurewko piękna, czego nie wiesz, ale ja wiem, więc tak jest. Moja rada jest prosta, Vafs, umów się z Roycem.

Zakrztusiłam się swoją kawą.

— Nie ma mowy.

To wcale nie tak, że powiedziałam matce, że spotykam się z mężczyzną o takim imieniu.

— Czyli Marcus Boloney to maksimum twoich możliwości? Wow, teraz to mnie zaskoczyłaś. Będziesz mu gotować, dawać dupy, rodzić dzieci i potem wąchać ich gówna i rzygi, nie mając czasu się ze mną napić? Racja, świetlana przyszłość. — Kirby rozparła się na swoim siedzeniu, uniosła pierścionek od Marcusa na wysokość naszych twarzy i uśmiechnęła się wrednie. — Twoja matka będzie cię nim szantażować, bo jego matka jest chętna na ten związek. Jego minusowe geny nie pokonają twoich plusowych i będą ładne dzieci. Moim zdaniem one miały to zaplanowane od dawna. Szybko trzeba to rozjebać — stwierdziła lekko. — Więc żegnaj Marcusie, obyś trafił do ścieków.

Zamachnęła się i pierścionek zniknął. Wytrzeszczyłam oczy, nie mogąc uwierzyć, że to, kurwa, zrobiła. Nie miałam jednak tyle siły psychicznej żeby spojrzeć w jakim kierunku poleciała i finalnie upadła błyskotka. Wolałabym kupić nową niż szukać tej starej.

Lenistwo na miarę mnie.

— To było cholernie dziecinne — mruknęłam.

— Nie, to był symbol waszego związku. Wypierdolisz go do ścieków, bo będziesz z Roycem.

Jej naiwność i optymizm bywały nie tyle słodkie, co idiotyczne.

— Nie jestem w jego typie — prychnęłam, chcąc uciąć temat.

— Dobra, zacznijmy od tego, że uważasz iż nikomu się nie podobasz. To nieprawda, bo jesteś cholernie piękna. Problem w tym, że wszystkich odpychasz swoim nastawieniem. No i nie pozwalasz nikomu podejść bliżej, a to ma znaczenie. A po drugie to nie mówię o tym, żebyś się z nim naprawdę umawiała. Po prostu poproś go o odstawienie teatrzyku. Niech zagra twojej matce na nosie i skoczy z tobą na wesele. Potem niech się dzieje co chce.

Przygryzłam wnętrze policzka, zastanawiając się czy wyznać Kirby prawdę na temat mojego wybuchu w stronę matki.

Oczywiście walka w mojej głowie nie trwała długo.

— Powiedziałam w złości, że się z kimś spotykam.

Jej uśmiech zrobił się jokerowski. Jakby tylko na to czekała.

— Więc przynęta zarzucona, teraz tylko go poprosić o pomoc.

Wzruszyła lekceważąco ramionami. Nienawidziłam tego, że jej zdaniem wszystko było takie łatwe. Była otwarta, pieprzyła się co tydzień z kimś innym i każdy jej pragnął. Ja taka nie byłam. Ja nienawidziłam w sobie tak wielu rzeczy, że nie wyobrażałam sobie by ktoś mnie choćby przytulił. Mogłam się rozebrać do piercingu, tatuażu czy u lekarza, ale nie myślałam wtedy o tym, że druga strona mnie nie zechce. Jasne, pewnie krytykowali moje ciało w głowie, ale nie mogłam poczuć bolesnego rozczarowania wywołanego odrzuceniem. Lekarz musiał mnie zbadać, a piercer tylko przekłuć. To były chwilówki, które pojawiały się i znikały, a następnie o sobie zapominaliśmy. Royce wydawał się miłym gościem, z fajną rodziną i dobrym sercem. A tacy ludzie nie byli dla mnie. Moja zatruta egzystencja nie powinna wpieprzać się z butami tam, gdzie jedynie zasieje zamęt. Byłam pechowa i nie miałam na to wpływu.

— Odpłynęłaś, a ja robię wykład na temat dobroduszności ludzi. — Kirby przyciągnęła moją uwagę kopnięciem w łydkę. — Upieczesz mu ciacho, zaprosisz go na kolację i będzie po sprawie. Przecież to tylko raptem dwa spotkania, nie zesra się jeśli ci pomoże. Spędzanie z tobą czasu nie będzie dla niego karą, Vafs.

Byłam do bólu nudna więc to na pewno byłaby kara. Do tego dodać czas z moją matką i atmosferę wśród rodziny na weselu i niesmak pozostałby na całe życie. Royce był miły, a ja nie powinnam uprzykrzać mu życia. Musiałam wymyślić coś innego niż wynajmowanie chłopaka. Zwłaszcza takiego, który mi się podobał.

— Wymyślimy coś innego — postanowiłam stanowczo. — Może złamię sobie obie nogi?

Gdyby wzrok mógł zabijać, leżałabym martwa. Cóż, no dobrze, może łamanie nóg nie było zbyt błyskotliwe. A poza tym były też wózki inwalidzkie więc i tak by mnie tam zaciągnęli.

Kirby westchnęła poddańczo i wyciągnęła swój telefon. Przez chwilę patrzyła mi prosto w oczy, ale widząc mój upór, przeniosła zainteresowanie na telefon. Odblokowała go, znalazła odpowiedni numer i przyłożyła aparat do ucha. Z zaciekawieniem pochyliłam się nad stolikiem.

— Cześć! — sapnęła ze swoim zwyczajowym entuzjazmem. — Z tej strony Kirby, możesz mi dać do telefonu Ce?

Zamarłam. Podniosłam się gwałtownie na równe nogi i doskoczyłam do niej, ale w porę złapała moją rękę. Patrzyła mi nieustępliwie w oczy i uśmiechała się jak szaleniec. Ona już podjęła cholerną decyzję.

— Cześć, przepraszam, że ci przeszkadzam — oznajmiła skruszonym głosem. — Nie, nie, z tatuażem wszystko w porządku. Chciałam tylko o cos zapytać. — Przygryzł wargę. — Spotykasz się z kimś obecnie? — Zakryłam usta dłonią, by nie wydać agonalnego dźwięku. — To super, chciałam po prostu wiedzieć czy się z kimś spotykasz. Miłego dnia Royce!

Zakończyła połączenie, odłożyła telefon na stolik i z szerokim uśmiechem rozłożyła ręce.

— Jest wolny.

— Nie poproszę go o pomoc!

— Poprosisz, poprosisz. Jest idealny! Przystojny, szarmancki i ma wygląd niechlujnego złego chłopca. Nie nosi się jak sztywny nudziarz i ma tatuaże oraz zarost. No przecież idealnie wyciągnięty z koszmarów twojej matki!

Moja siła opadła jeszcze bardziej. Wróciłam na miejsce i z jękiem schowałam twarz w dłonie. To nie miało najmniejszego sensu.

— No Vafie! Przecież nawet dla ciebie to będzie fajne bo jest miły i naprawdę zabójczo przystojny.

No właśnie. Miły i przystojny. Patrzący na mnie z jakimś niezrozumiałym dla mnie zrozumieniem. Tak, pokręcone, ale to właśnie czułam gdy patrzył mi w oczy! Jakby mnie rozumiał. Ale ja nie rozumiałam z jakiego powodu.

Wyglądał jak ktoś, kto mógł mieć każdą.

Więc także mnie. A ja nie miałam ochoty na leczenie złamanego serca i rozczarowania, że znów jestem niewystarczająca. Bezwartościowa, brzydka i głupia.

Nie było szansy na to, żebym poprosiła go o pomoc. Nie i koniec.

______________

Twitter: #WrittenOnSkinpl

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro