Rozdział XXXIII
Powiew chłodnego wiatru uderzył w twarz Hazal gwałtownie, niespodziewanie. Zmusiło ją to do zatrzymania się w progu drzwi wyjściowych, z zastanowieniem, czy aby na pewno chce wyjść na zewnątrz. I pewnie cofnęłaby się z powrotem do środka, gdyby nie Neon, która wlazła jej w plecy, wypychając poza próg.
— Przepraszam — powiedziała zaraz; Hazal cmoknęła zirytowana, ruszając przed siebie.
Nie wiedziała, dokąd szła. Ani co zamierzała zrobić. Nie miała ochoty na długi spacer, nie mówiąc o dobrowolnym bieganiu, więc skierowała się na huśtawkę; tę, którą pokazała jej Tala. W ciszy przeszła przez ogród i w końcu usiadła na drewnianym bujaku, niemal od razu ciężko wzdychając. Jakby cały ten spacer kosztował ją zbyt wiele wysiłku, zbyt wiele… wszystkiego. A Hazal nie miała pojęcia, czy cokolwiek z tych rzeczy jeszcze w sobie miała. Nie mówiąc o tym, że nie wiedziała, czym to było.
Neon usiadła obok niej. Nie tak blisko, jak ostatnio, ale też wcale nie tak daleko. W każdym razie nie tak, jak chciała tego Hazal, uparcie twierdząc, że wcale nie chce niczyjego towarzystwa. A już na pewno nie Tali.
Żałosne. Żałosne. Żałosne.
Wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów.
— Zamierzasz palić? — zapytała młodsza, na którą wzrok Turkijki padł ciężko i jedynie przez krótką chwilę.
Potem znowu wbiła go gdzieś przed siebie, wyciągając z paczki papierosa i natychmiast go odpalając.
Zaciągnęła się dymem. Lewą nogę przyciągnęła bliżej siebie, tak, jakby próbowała odgrodzić się od Neon, i oparła się o podłokietnik, wypuszczając tytoń przez nos. Zamknęła oczy. Nie do końca wiedziała, czego od siebie oczekiwała, skoro dopiero teraz dotarł do niej fakt, że cała jej irytacja brała się z kaca, a nie zwyczajowej migreny, którą powodował Koszmar. A może z obu? Oh, naprawdę ciężko było jej to stwierdzić.
Cholera. Będzie musiała odkupić Cypherowi whisky, a nawet nie wiedziała, co to dokładnie było.
Huśtawka zaskrzeczała żałośnie i poruszyła się w bok, kiedy Neon przysunęła się bliżej Hazal. Nie dotknęła jej, a mimo to Eyletmez była w stanie poczuć jej ciepło.
— Możemy… pogadać? — zapytała z wahaniem Tala, jej paznokieć uderzał o drewnianą belkę.
Hazal poczuła jej strach. Wylewał się z niej cienkimi strumykami, budząc Koszmar i sprawiając, że próbował wyrwać się spod skóry Fade, wyżreć sobie drogę na wolność. Musiała aż otworzyć oczy i sprawdzić czy żyły wciąż są w tym samym kolorze, czy nie zmieniły się na czarno.
Strzepała popiół, obserwując, jak wiatr go roznosi dalej.
— O czym? — zapytała, chociaż podświadomie wiedziała, co Neon chce poruszyć.
Nie była przecież głupia. Nie była też aż tak pijana, żeby zupełnie nie pamiętać, co wczoraj się działo. Puściły jej wszystkie hamulce, tak, to prawda, ale jak na złość pamięć nie miała zamiaru szwankować. Nigdy w momencie, w którym Hazal tego chciała.
Koszmar wgryzł się w jej ścięgno, zmuszając palce wolnej ręki do złożenia się prawie w pięść. Czuł jej strach, a to odwróciło jego uwagę od strachu Tali.
— No, o wczoraj — odpowiedziała Tala. — A w zasadzie o dzisiaj rano.
Fade zaciągnęła się tytoniem. Miała wrażenie, że trwa to wieczność, tak samo jak wpuszczanie go do płuc, trzymanie go tam i w końcu wypuszczenie w eter.
— A co się działo dzisiaj rano?
Nie graj głupiej.
— Nie… nie pamiętasz? — Miała wrażenie, że słyszała, jak ciężko Neon przełyka ślinę. Czuła też, że jej strach się nasilił i Koszmar znowu próbował decydować o własnym wyjściu.
— Powinnam?
Tak będzie łatwiej. Tak będzie łatwiej dla ich obu. Fade wymusi na niej zapomnienie i nie będzie żadnego problemu z rozmawianiem. Tak, to był dobry plan. I tak nie potrzebowała mieć Tali w swoim życiu.
Przystawiła ponownie papierosa do swoich ust, ale zanim w ogóle spotkał się z jej wargami, został wydarty z jej palców. Natychmiast odwróciła się w stronę Tali, obserwując, jak panicznie zaciąga się papierosem i zaraz po tym zaczyna kaszleć w taki sposób, jakby próbowała wypluć własne płuca. Krztusiła się chwilę dymem i z tego wszystkiego upuściła papierosa, którego Hazal miała jeszcze do spalenia przynajmniej połowę.
— Kurwa — sapnęła Neon, nabierając gwałtownie powietrza w płuca.
— Zmarnowałaś mi tytoń — mruknęła Hazal, przydeptując papierosa tak, by go zgasić.
— Jak możesz to palić? — Głos młodszej był nieco zdarty od kaszlu, ale wciąż nie brzmiał aż tak źle.
— Robię to dobrze — odpowiedziała ot tak, wyciągając ponownie paczkę i wysuwając z jej środka papierosa wraz z zapalniczką. — Nie tak, jak ty.
Kłamiesz.
Kłamała. Czasami celowo zaciągała się w ten sposób. Byle poczuć ból. Byle Koszmar nie mógł przejąć nad nią kontroli.
— Powiedziałaś mi wczoraj, że nie jesteś aż tak pijana.
Zawahała się, trzymając kciuk nad spustem zapalniczki. Oczywiście, że to pamiętała. Wiedziała, co robiła. Wiedziała, co czuła i czego nie chciała czuć. Nie miała tylko tej swojej uporczywej kontroli nad każdym aspektem swojego życia.
Dlatego tak łatwo było Anthonemu wyciągnąć wszystkie informacje, kiedy się napiła. Jedyny barykada, która wstrzymywała ją przed powiedzeniem za dużo, pękała. A on doskonale o tym wiedział.
— I ty mi uwierzyłaś? — zapytała w końcu, wyciągnąwszy z ust papierosa. Spojrzała na Talę; przerażoną Talę, której dłonie zaciskały się na krańcu bluzy.
— Skąd miałam wiedzieć, że to jest kłamstwo? — Oh, teraz jej głos był rozedrgany. Teraz idealnie słyszała w nim stres.
Paskudnie się czuła. Miała mieszane uczucia i nie miała pojęcia, którym powinna zaufać. Nie chciała wpędzać Neon w to całe gówno, ale była wściekła, że wiedziała o prawie wszystkim. Że tak łatwo wszystko jej wyłożyła, praktycznie podała na złotej tacy i z uśmiechem na ustach, do cholery. Wiedziała tak wiele rzeczy, tak wiele mogła obrócić przeciwko niej.
— Już wcześniej chciałaś wszystko wiedzieć — warknęła Hazal mimo bólu głowy i wstała z huśtawki. Z góry patrzyła teraz na młodszą. — Jesteś cholernie wścibska. Myślisz tylko o tym, żeby zaspokoić swoją żądzę wiedzy i masz gdzieś wszystko inne.
— Pytałam kilka razy, mówiłam, że nie powinnaś mi mówić, kiedy jesteś pijana! — powiedziała zaraz młodsza, zrywając się z miejsca. Stała niebezpiecznie blisko Eyletmez; była w stanie poczuć od niej smród papierosów. — To nie jest moja wina, że gadasz po pijaku, nie chciałam wiedzieć, że porwali Çınara i…
— Skąd, kurwa, znasz jego imię? — warknęła Hazal. Oh, Koszmar nie potrafił się skupić na żadnym strachu, chciał skosztować obu na raz, zamieszać w obu umysłach. Nie pozwalała mu na to.
— Sama mi powiedziałaś! — odpowiedziała tym samym tonem Tala. — Przecież nie wymyśliłabym tego na poczekaniu!
— Kurwa.
Hazal odsunęła się od Tali, spojrzenie wbiła w ziemię. Drżącymi palcami odpaliła papierosa, zaczynając krążyć tam i z powrotem, jakby to właśnie miało uratować całą tę sytuację. Oczywiście, że nie było z tego wyjścia. Albo mogła się przyznać, że pamięta i powiedzieć, że nie chce o tym wszystkim rozmawiać, albo brnąć w to dalej i być jeszcze gorszą szmatą, niż mogłaby być. Ale nie miała na to teraz siły, Boże, tak bardzo nie miała na nic siły.
Neon złapała ją nagle za ramię.
— Nie dotykaj mnie — sarknęła wyrywając się. Tala się nie poddawała, bo znowu jej dłoń znalazła się w strefie komfortu Eyletmez, tym razem na łokciu. — Puszczaj, do cholery!
— Przestań się wyrywać!
— To mnie, kurwa, nie dotykaj!
Kolejny papieros, ledwo zaczęty, wylądował na ziemi, kiedy Neon złapała za oba nadgarstki Hazal, zaciskając na nich palce chyba z całych sił. Eyletmez wydała z siebie bliżej nieokreślone warknięcie, kiedy przy kolejnych szarpnięciach Tala również nie odpuszczała, jedynie przesuwając się o krok czy dwa w stronę, w którą akurat nieświadomie kierowała się Eyletmez.
— Czego ty chcesz? — wypluła Fade, kiedy zdała sobie sprawę, że nie miała szans na wygraną. Tala była od niej silniejsza.
— Niczego nie chcę — powiedziała ostro Tala, nieco poluźniając uścisk, jednocześnie wcale jej nie puszczając.
— Zmarnowałaś mi kolejnego papierosa.
— Odkupię ci całą paczkę! — Neon wstrząsnęła nią niezbyt mocno, przewracając przy tym oczami. — Niczego od ciebie nie chcę, rozumiesz?
— I po co ten cyrk? — zapytała szorstko Hazal, zaciskając palce w pięści. — Co ty chcesz tym osiągnąć?
— Przepraszam, że nie dałam ci wczoraj spokoju — powiedziała Tala, ignorując zupełnie jej pytania. — Nie wiedziałam, ja nie… Nie wiem, jak się zachowują ludzie po alkoholu, nie miałam pojęcia, że nad tym nie panujesz.
Hazal westchnęła ciężko, oddając Neon kontrolę nad własnymi nadgarstkami, w końcu przestając jakkolwiek walczyć. Nie wiedziała, czy się poddała tylko teraz, w tym momencie, czy ze wszystkim innym. Cholera, Neon miała wszystko na wyciągnięcie ręki. Skąd miała mieć pewność, że tego nie użyje? Że nie powie o tym Jett albo komukolwiek innemu? Przecież dobrze dogaduje się z Reyną czy Sage, obie mają kontakt z Viper i Brimstonem, a jeśli oni będą wiedzieć, to dowie się też każdy.
Zły pomysł zły pomysł zły pomysł.
— Fade?
To był zły pomysł, żeby przyjmować ofertę, podpisywać kontrakt i zostać tutaj, bo… nic się nie zmieniło. Nic a nic. Nadal stała w miejscu z poszukiwaniami, a tak skrzętnie kryte sekrety z dnia na dzień wyszły na jaw i… Wszystko, co budowała wokół siebie, cały ten mur, który wznosiła od najmłodszych lat, zdawał się dopiero teraz zdradzać niedoskonałości, niewielkie dziury między cegłami, które bardzo szybko mogły przyczynić się do rychłego upadku całej bezpiecznej przystani Hazal. A ona nie była na to gotowa.
Tala szarpnęła ją za ręce.
— Nie wygłupiaj się, Fade, przestań!
Płuca Eyletmez jak na zawołanie zaczęły pracować. Paniczny wdech, paniczny wydech. Paniczny wdech, paniczny wydech.
Kurwa.
Nogi się pod nią lekko ugięły, ale cały ten bezdech nie trwał długo – dlatego udało jej się szybko zablokować je w kolanach i zmusić ciało, by w dalszym ciągu stało w miejscu. Tala zbladła; strach wyczuwała od niej teraz jeszcze bardziej. Hazal wyswobodziła w końcu nadgarstki z jej uścisku i zaczęła je natychmiast rozmasowywać, wbijając spojrzenie w trawę.
Pieprzony Koszmar. Pieprzony strach, pieprzona panika, pieprzone wszystko.
— Jeśli się dowiem, że cokolwiek z tego, co ci powiedziałam, wyszło na jaw, będę wiedziała, do kogo mam iść. I uwierz, nie…
— Nie traktuj mnie jak pieprzonego wroga. — Tala przerwała jej. I wcale nie była przestraszona jej groźbami. Chyba. — Chcę tylko…
— Mi pomóc? — dokończyła prześmiewczo Hazal, podnosząc na młodszą spojrzenie. — Nie masz jak mi pomóc, Neon, bądź realistką. Gówno wiesz na jego temat, na jakikolwiek temat związany ze mną, więc daj mi, kurwa, spokój.
— Przyjmiesz kiedyś do wiadomości, że ktoś chciałby się z tobą tak po prostu przyjaźnić? — warknęła młodsza, kładąc sobie ręce na biodrach. Oh, teraz była zła. Wkurzona nawet.
Eyletmez nie patrzyła na nią długo. Miała wrażenie, że nie potrafi. Że nawet jeśli chciałaby, nie byłaby w stanie tego zrobić, żałośnie odwracając wzrok po jakimś czasie. Więc zrobiła to szybciej, wbijając spojrzenie w trawę, szukając czegokolwiek, co pomogłoby skupić się na tym, co działo się wokół niej.
Koszmar tak nieprzyjemnie wrzeszczał wewnątrz jej umysłu; miała wrażenie, że próbuje szponami przebić się przez jej czaszkę i pożreć żywcem.
— Potwory nie mają przyjaciół.
Przydeptała papierosa, o którym zapomniała chwilę temu, i który wcale nie potrzebował już przydeptania, i odwróciła się w stronę drzwi, krótko zerkając, czy faktycznie idzie dobrze.
— Nie jesteś potworem.
Nie zatrzymała się.
— Akurat ty ze wszystkich powinnaś wiedzieć, że tak właśnie jest.
Koszmar zabulgotał, zadowolony z obrotu sytuacji, zadowolony, że Hazal przyznała się do tego na głos. Oh, jaki dumny zdawał się być, kiedy kolejny raz odchodziła od kogoś, kto jakkolwiek się nią zainteresował.
Weszła do środka budynku i w tym samym momencie telefon zawibrował. Nie miała ustawionych dźwięków, irytowały ją za każdym razem, kiedy przyszło powiadomienie, więc zostały tylko wibracje. Wyciągnęła oba, sprawdzając najpierw ten stary, z nadzieją, że to właśnie na niego cokolwiek przyszło. Grymas szybko wpełzł na jej twarz, kiedy chowała go z powrotem i sprawdzała drugi.
Myślę, że powinniśmy porozmawiać. – Cypher
Spojrzała prosto w kamerę, której niewielka lampka świeciła się na czerwono.
— A ja nie chcę rozmawiać — oznajmiła i wciskając telefon do kieszeni ruszyła przed siebie. — Ani z tobą, ani z nikim innym.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
— Więc, podsumowując…
Bardzo lubił to zdanie. Tak się Iselin przynajmniej wydawało, sądząc po fakcie, iż bardzo często używał go, kiedy siedzieli po przeciwnych stronach kamerki.
— Zignorowałaś wszystkie moje zalecenia…
— Nie wszystkie.
— Zignorowałaś wszystkie moje zalecenia — powtórzył z naciskiem na słowo „wszystkie” — przestałaś brać leki na insomnię, bo, co to było? Chciało ci się po nich spać?
— Knulle, posłuchaj…
— I dałaś szansę tej osobie, o której rozmawialiśmy i oboje zgodziliśmy się, że nie jest dla ciebie dobra?
— Zgodziliśmy się?
— Iselin — powiedział ostro, odkładając notes na biurko przed sobą, na rzecz złączenia ze sobą rąk. — Stoisz w miejscu. Nie chcesz lub nie pozwalasz sobie ruszyć. Dlaczego?
— Nie rozumiem pytania — mruknęła, zaplatając ręce na klatce piersiowej i odchylając się do tyłu na krześle.
Stanley Mitzkin przechylił głowę w bok, uważnie jej się przyglądając. Wiedziała, co robił. Miała jednak zamiar to zupełnie zignorować.
— Jesteś już gotowa powiedzieć jak to się stało, że dałaś tej osobie drugą szansę?
— Nie powiedziałam, że dałam jej drugą szansę — zaprotestowała zaraz, oburzona, że Stanley w ogóle wpadł na taki pomysł.
A mężczyzna uniósł tylko brwi do góry.
— Przypominam, że nie dałaś mi się nawet przywitać — powiedział blondyn. — Od razu powiedziałaś, że „dałaś jej drugą szansę”.
Iselin odwróciła głowę w bok, w stronę okna, przez które przedzierały się nieśmiało promienie. Pogoda na wyspie często była… nieciekawa. Zazwyczaj padało i Deadlock szczerze dziwiła się Skye, że udało jej się stworzyć tak piękny ogród. Nie mówiąc, że często rano biegała, nie zwracając uwagi na pogodę.
— Iselin?
— Znieśli zasadę braku fraternizacji — wyznała, przyciągając nogi tak, by pięty znalazły się na krześle, i otuliła je ramionami, garbiąc się. — W sumie to ona ją zniosła.
Słyszała, że Stanley się porusza, zapewne sięgając z powrotem po notes, który odłożył chwilę wcześniej na biurko. Potwierdziło się to, gdy usłyszała pstryknięcie długopisu.
Westchnęła, zaciskając mocno oczy.
— Powiedziała, że nie może tego zrobić, bo coś tam, coś tam, a teraz nagle to zrobiła? — Iselin wbiła palce w łydki. — Nie rozumiem tego. Nigdy niczego nie zrobiła dla mnie, a teraz, po tym jak jej powiedziałam, że ją kocham, stwierdziła, że to bez sensu? I zniosła zaraz po tym zasadę. Kurwa, tak się nie robi?
— Powiedziałaś, że ją kochasz? — powtórzył psychiatra podnosząc spojrzenie na blondynkę.
Zrozumiała, co powiedziała, ale już nie było przed tym odwrotu. Więc odchrząknęła, dalej omijając mężczyznę wzrokiem.
— Zerwała wtedy ze mną, więc miała to gdzieś — stwierdziła, wzruszając ramionami. — W każdym razie, zniosła zasadę i… Nie wiem, musiałam się dowiedzieć, dlaczego to zrobiła.
— I czego się dowiedziałaś? — zapytał Stanley, obrzucając wzrokiem notatki, które zrobił podczas spotkania.
— Że mną manipulowała — odpowiedziała i choć ledwo wypowiedziała te słowa, wiedziała, że Stanley to słyszał. — Nie próbowała zaprzeczyć. Zaczęła mówić, że zrobiła to dla reszty, dla ich dobra i jakoś tak… Jakoś to wtedy do mnie dotarło.
— W jaki sposób tobą manipulowała? — Mężczyzna dopiero po chwili zadał pytanie, uprzednio kilkakrotnie stukając długopisem o biurko. — Kazała ci coś zrobić?
— Boże — sapnęła Iselin, czując… wstyd. Ludzki, zwyczajny, wstyd. — Zaczęła ze mną rozmawiać. Nie wiem, jak to się stało, ale zapytałam czy… Kurwa, przyjaciele z korzyściami coś ci mówi?
— Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
— Miałam się chwalić uprawianiem seksu? — sapnęła zirytowana, w końcu patrząc w ekran. Czuła, że jej policzki delikatnie się rumienią. — Poza tym… Poza tym nie sądziłam, że to będzie się ciągnęło. I że cokolwiek z tego będzie.
— Mogłaś powiedzieć, że masz z nią bliższy stosunek — oznajmił ot tak, poprawiając okulary na nosie.
— Tak, to się nazywa wkładanie palców do…
— Dziękuję za wizualizację, ale nie sądzę, żeby to cokolwiek wnosiło do sprawy — powiedział szybko Stanley, przerywając Iselin głupi monolog. — Wracając; twierdzisz, że przez jej manipulację złożyłaś jej taką propozycję?
— Ja nie twierdzę, ja to wiem, do cholery, bo sama się do tego przyznała — warknęła. Czuła się jak… idiotka, opowiadając o tym. — Sama powiedziała, że nie chciała niczego poza seksem.
— Więc jest złą osobą.
— Nie jest złą osobą! — krzyknęła oburzona Deadlock, zaciskając palce mocniej na nodze.
— Dlaczego ją bronisz?
— Bo ją… — nie dokończyła zdania. Nie chciało jej to przejść przez gardło. Więc odwróciła wzrok i wzruszyła ramionami, jakby to miało być zakończeniem rozmowy. — Powiedziała, że wróciła na terapię.
— To nie sprawi, że stanie się lepszym człowiekiem, Iselin.
Zrobiło jej się… przykro. Tak po prostu, cholernie przykro. Przecież Mitzkin miał rację; co z tego, że wróciła na terapię, skoro Iselin nie miała pojęcia, czy faktycznie chce to naprawić? Czy faktycznie chce zrobić cokolwiek w stronę bycia lepszą osobą? Jeśli nie chce, nic się zmienić.
Czuła, że łzy cisną się pod jej powiekami, więc otarła je szybkim ruchem. Potem przypomniała sobie, że Stanley cały czas dokładnie ją obserwuje i to sprawiło, że poczuła gorycz, której nie potrafiła przełknąć.
— Możemy posiedzieć dzisiaj dłużej, jeśli tego potrzebujesz — powiedział mężczyzna.
— Nie chcę — sarknęła, chociaż nie było w tym żadnej jego winy. — Nie potrzebuję. Chcę już skończyć.
— W porządku. — Westchnął. Słyszała to aż nazbyt dokładnie. — Przerobimy to jeszcze. Daj sobie czas, a jeśli będziesz potrzebowała, możesz do mnie napisać.
Kiwnęła głową, na prędce żegnając się i nie czekając na reakcję Stanleya, rozłączyła się, wbijając spojrzenie w listę kontaktów aplikacji, której używali do spotkań. Było w niej tylko jego nazwisko, bo tylko z nim Iselin miała jakikolwiek, stabilny kontakt.
Wyłączyła laptopa. Zamknęła jego klapę. Nie miała siły patrzeć we własne, zapłakane oczy.
Tak bardzo nie chciała myśleć o tym, co powiedział Stanley. Tak bardzo nie chciała widzieć jego twarzy w każdy poranny czwartek, bo szlag już ją trafiał, słuchając przemądrzałego głosu mężczyzny. Ale warunek był taki, że albo będzie chodziła na terapię do momentu, w którym Mitzkin stwierdzi, że nie potrzebuje ani jego pomocy, ani prochów, albo kontrakt skończy się szybciej, niż przewidywano. Iselin nie miała niczego, oprócz Valoranta. Oprócz tej gównianej pracy i dziwnych ludzi, z którymi przyszło jej pracować.
Nienawidziła się do tego przyznawać; jak to wyglądało? To było tak bardzo, bardzo żałosne, że Iselin nie miała rodziny, że nie miała przyjaciół, że gdyby nagle została wyrzucona z drużyny, nie miałaby po co w ogóle istnieć. Bo jaki był powód? Nic na Bjørge nie czekało poza ścianami bazy. Nikt nie zastanawiał się, kiedy i czy w ogóle wróci do domu. Do cholery, domu też nie miała, bo będąc częścią Ståljeger musiała być zawsze pod ręką, więc to w bazie miała swój pokój.
Więc Iselin nie miała niczego. Była pustym człowiekiem w pokoju z pustymi pudłami – tylko tyle potrafiła zachować przez całe swoje pieprzone, dwudziestosześcioletnie życie.
W sypialni rozległo się ciche pukanie do drzwi; tak ciche, że gdyby Deadlock cokolwiek w tym momencie robiła, przeoczyłaby ten drobny dźwięk. Otarła więc gwałtownie dłonią policzki z łez, które nie wiedzieć kiedy się pojawiły, i wstała od biurka, ruszając od razu do drzwi.
Viper… Viper stała w bezpiecznej odległości, chociaż wrota otwierało się do środka. Nie trafiłaby jej nimi nawet, gdyby bardzo chciała to zrobić. Miała na sobie zwykłe, dżinsowe spodnie i beżowy golf, który Iselin widziała chyba po raz pierwszy od momentu pojawienia się w Valorancie. Trzymała w jednej dłoni szklankę wody, a w drugiej… pudełeczko z lekami, rozdzielonym na rano, w południe i wieczór.
— Popatrzysz, jak biorę leki?
Oh, jak żałośnie serce Iselin zabiło, słysząc to zdanie. Jak bardzo chciała powiedzieć „tak, popatrzę”, odtwarzając ich rozmowę, którą pierwszy raz zaczęła Deadlock. Viper wiedziała, co robi – zawsze tak było. Przewidywała każdy krok, przygotowywała scenariusz na każdą okazję i nigdy nie była zaskakiwana. Nie, bo Viper była idealna w każdym znaczeniu tego słowa.
Iselin westchnęła. Doskonale wiedziała, że Viper widziała jej czerwoną twarz i resztkę łez w jej oczach, bo nawet nie starała się tego ukryć. Bała się spojrzeć jej w oczy, więc głupio wpatrywała się w pudełeczko z lekami, oczekując, że sama sobie odpowie, albo że ten plastik za nią przemówi.
Ale Viper chciała usłyszeć jej głos, a pudełka nie miały strun głosowych.
— Jasne.
Chemiczka zastukała paznokciem w pudełeczko raz, drugi, trzeci. Iselin przyglądała się mu, czekając, aż otworzy jedno z wieczek i wsypie zawartość do buzi. Bo w sumie na co innego czekała?
Lubiła burzyć równowagę Iselin. Takie miała wrażenie za każdym razem, kiedy znajdowała się blisko.
Schowała pudełeczko do kieszeni spodni, co Bjørge obserwowała bez żadnego komentarza. Jej dłoń stała się wolna, więc to wykorzystała, unosząc ją i kładąc na policzku Deadlock. Chciała się odsunąć – Viper musiała to zauważyć – ale nie cofnęła dłoni.
Jej kciuk zebrał kolejną łzę, której Iselin nie potrafiła się pozbyć.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
3260 słów B)
najmocniej na świecie przepraszam za przerwę. równocześnie piszę smuta z reyge i ngl trochę ciężko przeskakuje się między jednym, a drugim ☠️ (pierwsza część smuta jest dostępna na moim AO3 po angielsku, smuty nie chcą się publikować w ojczystym języku)
AHHH SŁODKI ZAPACH WKURZENIA, IRYTACJI I GŁUPICH DECYZJI HAZAL, MY BELOVED. bo pamiętajcie, jak macie do wyboru dwie decyzje, złą i gorszą, ZAWSZE wybierajcie gorszą; poradnik by hazal „fade” eyletmez 💃🏼
i iselin, moje biedne, skopane przez(e mnie) życie dzidzi... no ile można, ile można... długo najwidoczniej, anyway
cypher w następnym rozdziale? 👀
ŻYCZĘ MIŁEGO DNIA/NOCY!!!
•
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \______/
[bonusik]
[dziękuję za uwagę]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro