Rozdział XXXI
Deadlock ominęła śniadanie. Nie wstawiła się na strzelnicy, nie odpisała na pytanie Raze, czy przyjdzie na siłownię. Kiedy wróciła do sypialni i położyła się do łóżka, zamknęła się zupełnie na świat i to, co działo się w Valorancie.
Dopiero około dziewiętnastej wstała z materacu, zdolna trzeźwo myśleć i nie skupiać się na bólu tak bardzo, jak wcześniej. Zmęczona poszła najpierw do łazienki, zmywając z siebie pot i wspomnienia dnia dzisiejszego, i z wilgotnymi włosami, naga, przeszła do pokoju, dopiero tutaj się ubierając. Założyła również łącznik i protezę, badawczo sprawdziła, czy wszystko w niej działa.
Była gotowa do wyjścia.
Czuła, że jest niesamowicie głodna, więc kiedy tylko wyszła z sypialni, skierowała się w stronę kuchni. O tej godzinie raczej sporo osób tam siedziało, jednak kiedy weszła do pomieszczenia, w kuchni siedział tylko Chamber, z niewielką filiżanką zapewne kawy i jakiejś gazety.
Jego widok w bazie był rzadkim widokiem; częściej przebywał poza budynkiem, robiąc rzeczy, o których Iselin nie mogła lub nie powinna wiedzieć. Albo to i to. W każdym razie nie znała go zbyt dobrze; wątpiła, że rozmawiali dłużej niż trzy minuty, w ciągu których przedstawili się sobie nawzajem i życzyli miłego dnia. Nie zwróciła więc na niego większej uwagi, podchodząc do lodówki i wyciągając z niej pudełko, którego zawartość miała zjeść na obiad. Pozbyła się folii z wierzchu i wsadziła pojemnik do mikrofali, ustawiając odpowiedni czas i temperaturę, i zajęła się przygotowywaniem herbaty.
Chamber zaczął nucić coś pod nosem.
— Co ci tak wesoło? — zapytała i niemal od razu zaczęła skubać wnętrze policzka. Chciała zabrzmieć swobodnie, a zamiast tego zabrzmiała wrednie.
Mężczyzna albo nie zwrócił na to uwagi, albo zupełnie to zignorował.
— Słyszałaś o dobrych wieściach? — zapytał, leniwie unosząc filiżankę do ust i spoglądając na wysportowaną sylwetkę kobiety.
— W sensie? — ze zmarszczonymi brwiami odwróciła się w jego stronę, stawiając czajnik na podstawce i włączając go.
— Zarząd zniósł dzisiaj zasadę braku fraternizacji — odpowiedział Chamber, krótko spoglądając w stronę Deadlock. — Agenci są wniebowzięci.
Oh, Iselin nie mogła się już skupić na tym, co robiła. Jedzenie przestało mieć sens, herbata przestała mieć sens, wszystko wokół przestało mieć sens. Prawa ręka jej zadrżała i miała wrażenie, że proteza zrobiła dokładnie to samo. Viper… Sabine Callas zniosła zasadę braku fraternizacji. Tę, którą sama ustaliła i tę, którą zawsze się zasłaniała. Iselin nie mogła w to uwierzyć.
Albo nie chciała.
Rozmawiała z nią wczoraj, tak, to prawda, ale nie sądziła, że Viper mówiła na poważnie. Ciężko było stwierdzić, które ze słów kobiety mogły zawierać w sobie prawdę, więc Iselin niezbyt przywiązała wagę do tego, co powiedziała jej wczoraj. A Sabine naprawdę zdjęła tę zasadę. Naprawdę to zrobiła.
Mikrofalówka zapiszczała, kończąc proces podgrzewania, a zaraz po niej czajnik pstryknięciem oznajmił, iż woda jest zagotowana. Iselin tępo wpatrywała się w czarne drzwiczki mikrofalówki, jakby te miały jej powiedzieć co zrobić, co powiedzieć, jak zareagować. Nie miała pojęcia, co czuła. Radość? Wściekłość? Smutek? Żal? Wszystko się ze sobą zlewało, zmuszając serce Iselin do cięższej pracy.
Przełknęła ciężko ślinę.
— Wszystko w porządku, renard? — zapytał; Deadlock na dźwięk głosu mężczyzny odwróciła głowę w jego stronę. — Zbladłaś.
Machnęła ręką, bagatelizując sprawę, i zamiast zająć się sobą, zająć się kolacją, którą miała do zjedzenia po całym dniu głodówki i leżenia na łóżku, skierowała się do wyjścia.
A potem biegiem do laboratorium.
Oh, nikt nie będzie z tego dumny. Nikt nie będzie z tego zadowolony. Już słyszała w głowie głos swojego terapeuty, że robi krok wstecz i tak dalej, i znowu będzie się z nim kłócić, że to jej życie. Już czuła, jak bardzo jest tym zmęczona, jak nie może tego znieść. Ale było za późno, bo mimo zmęczenia biegła do cholernego laboratorium, bo tylko tam Sabine spędzała najwięcej czasu i tylko tam mogła ją złapać, nie bojąc się, że ktoś je zobaczy.
Twarz Sabine również widziała bardzo wyraźnie. I nie był to przyjemny widok, bo albo będzie rozczarowana, widząc Deadlock w laboratorium, albo jej mina będzie jak wyryta w marmurze – chłodna, trwała, bez żadnej emocji. Jak cała Sabine.
A Iselin wciąż do niej wracała. I wciąż czuła się z tym cholernie źle.
Zatrzymała się tuż przed drzwiami laboratorium, niemal wpadając na nie całym swoim ciałem. Lekko dyszała, nie pozwoliła na zastanowienie się nad dalszymi krokami, popychając drzwi i wchodząc do środka. Sznurówki czarnych, niezawiązanych butów wydawały charakterystyczny dźwięk, kiedy szybko pokonywała kolejne metry, by dostać się do głównej części pomieszczenia.
A kiedy to zrobiła, kiedy stanęła na środku, wbijając spojrzenie w zgarbione plecy Sabine, głos ugrzązł jej w gardle.
Viper spokojnie spojrzała przez ramię, wbijając spojrzenie w postać, która do niej przyszła. Na pewno wiedziała, że to Deadlock – przecież wszystko wiedziała. Mimo to uniosła wyżej brwi i odłożyła długopis na środek czarnego notesu, by odwrócić się przodem do blondynki. Wbiła spojrzenie w jej powoli różowiejące policzki, a potem zmierzyła wzrokiem od stóp do głowy, sprawiając, że Iselin miała ochotę się ukryć.
— Masz rozwiązane sznurówki — powiedziała, zakładając nogę na nogę. Deadlock mimochodem spojrzała najpierw na swoje buty, a potem na buty Sabine; jak zwykle eleganckie.
— Zniosłaś zasadę. — Iselin prawie wypluła te słowa, bojąc się, że jeśli powie je spokojnie, nie dokończy zdania. — Dlaczego?
Viper westchnęła, wpatrując się w stalowoniebieskie oczy młodszej, a potem wzruszyła ramionami. Kitel zaszeleścił cicho, kiedy to zrobiła.
— To była słuszna decyzja — odpowiedziała ot tak. — Tak będzie lepiej dla agentów.
Oh, Iselin poczuła złość. Albo rozczarowanie. Albo to i to jednocześnie. Wszystko na raz i nic w tym samym czasie. Nie potrafiła się skupić na żadnej emocji i, co gorsze, wcale tego nie chciała zrobić.
— Powiedziałaś, że zmiana zasad nie jest taka łatwa — przypomniała, przerażona tym, jak bardzo spokojnie brzmiała. — Że popełniłyśmy błąd, wchodząc w jakąkolwiek relację.
— Iselin…
— A teraz patrzysz mi w oczy i ot tak mówisz, że zmiana zasad była słuszną decyzją? Że tak będzie lepiej dla agentów? — Nie dała sobie przerwać. Nie pozwoliła Sabine wtrącić się w jej słowa. — Kiedy, kurwa, zrobiłaś coś, co byłoby dla mnie lepsze?
— Nie rób ze mnie potwora — powiedziała ostro Viper, wstając z obrotowego krzesła. — Sama powiedziałaś, że terapeuta kazał ci zakończyć ten związek. Czego ode mnie oczekujesz?
— Nie wpychaj mi w usta czegoś, czego nie powiedziałam — warknęła Deadlock, zaciskając dłonie w pięści. — A o terapeucie mówiłam ci już kiedyś. Wtedy to nie było ważne?
— Nie wiedziałam, że tak bardzo się zaangażujesz. — Sabine zaplotła ręce na klatce piersiowej. Iselin widziała, jak wbija palce w ramiona.
— I nadal ci to nie przeszkadzało! — sapnęła, rozkładając na boki ręce. — Dopiero jak ci powiedziałam, że cię kocham, nagle odsunęłaś się ode mnie i wszystko skończyłaś!
— To miał być tylko seks, do cholery. — Callas zacisnęła palce na nasadzie nosa, zamykając przy tym oczy.
— Nigdy tego nie powiedziałam — powiedziała Iselin. — Ty zresztą też nie.
— A miałam? Myślałam, że jesteś rozumną istotą.
— Pierdol się — warknęła Deadlock; czuła że z nerwów zaczyna się trząść. — Po co zniosłaś tę zasadę?
Viper westchnęła ciężko, opuszczając dłoń i znów wbijając spojrzenie w młodszą. Jej twarz była kamienna, ale oczy… oczy chciały coś zdradzić. A Deadlock nie wiedziała, co.
— Już ci mówiłam — przypomniała, przekrzywiając lekko głowę w bok.
Iselin czekała na uszczypliwy komentarz, ale nie dostała żadnego, który godził ją w jakiś sposób.
— Kłamiesz — stwierdziła ot tak, mrużąc oczy. — Nie mówisz całej prawdy.
— Nie mam siły teraz z tobą rozmawiać — oznajmiła Viper, jednak nie ruszyła się z miejsca. Jakby chciała, żeby to Deadlock odeszła pierwsza.
Iselin nie chciała się poddawać. Gorączkowo myślała nad wszystkim, co zrobiła i powiedziała Viper, sięgnęła nawet pamięcią do ich pierwszego spotkania, a to przecież nie było…
Policzki Deadlock zaczęły płonąć ze wstydu.
— Nigdy nie chciałaś być ze mną w związku — powiedziała nagle Iselin; jej serce przyspieszyło gwałtownie. — To serio był dla ciebie tylko seks, ty… Manipulowałaś mną.
— Co? — Viper opuściły dłonie wzdłuż ciała.
— Manipulowałaś mną — powtórzyła głośniej Deadlock, spuściła na moment wzrok; nagle nieskazitelnie czysta podłoga zaczęła być cholernie interesująca. — I dobrze o tym wiedziałaś, na każdym kroku, patrzyłaś mi w oczy i…
— Chyba nie znasz definicji manipulacji — przerwała jej Callas, ostentacyjnie przewracając oczami.
— Pierdol się, Sabine, dobrze wiesz, o czym mówię. Dobrze się bawiłaś? — zapytała, zaraz po tym zagryzając zęby na własnym języku, byleby stłumić w dołku chęć rozpłakania się. Nie mogła pokazać jak bardzo jest słaba. Nie teraz.
— Niby w czym? To ty na razie zachowujesz się tak, jakbyś była w pieprzonym przedszkolu i nie miała pojęcia o tym, jak wygląda życie.
— Nie zaprzeczasz — sapnęła Deadlock, w końcu podnosząc spojrzenie z podłogi na twarz Sabine. — Nie zaprzeczyłaś ani razu. Nawet nie próbujesz powiedzieć „nie”.
— Na litość boską — warknęła Sabine, odwracając się do niej tyłem tylko po to, by oprzeć się o biurko i przesunąć parę kartek. — Jeśli masz zamiar rzucać bezpodstawnymi oskarżeniami, możesz już wyjść z mojego laboratorium.
Deadlock nie chciała wierzyć w to, co słyszała. Miała ochotę wyprzeć z umysłu każdą sekundę, jaką spędziły na kolejnej kłótni, i wyjść z pomieszczenia, udając, że nic tutaj się nie stało. A zamiast tego – zamiast poddać się i ze spuszczoną głową wyjść z pomieszczenia – Iselin obeszła biurko, o które opierała się Sabine i stanęła naprzeciw niej.
— Dlaczego? — zapytała, ignorując to, że głos jej się załamał. — Popatrz mi, kurwa, w oczy i powiedz, dlaczego to zrobiłaś!
Uderzyła ręką w blat; najbliżej położony długopis podskoczył na biurku, tak samo jak niewielki kalkulator. Nie zwróciła jednak na to uwagi, tak samo nie zrobiła tego Viper, toksycznie zielone oczy wbijając w oczy blondynki.
— To nie moja wina, że dałaś się w to wkręcić — oznajmiła chłodnym tonem, palcem wskazującym uderzając o blat.
— Więc teraz w twoich oczach jestem też idiotką? — zapytała Deadlock, mrużąc oczy. — Miło wiedzieć.
— To nie ja to powiedziałam.
— Wystarczy, że tak myślisz. — Iselin odsunęła się od biurka, przestając się o nie opierać. — Wykorzystałaś mnie. Myślałam, że chcesz mi pomóc, a ty tak po prostu mnie wykorzystałaś.
— Przestań — warknęła Sabine. — To ty to zaproponowałaś i to ty za każdym razem się na to godziłaś.
— Bo przecież ty nie mogłaś tego zrobić, co nie, Callas? — Iselin zacisnęła ręce w pięści. — Nie, to ty ustaliłaś tę zasadę, więc nie mogłaś być pierwszą, która zaproponuje seks. W razie czego, zwaliłabyś winę na mnie, prawda? Że to ja ciebie wykorzystałam?
— Powiedziałam…
— Zamknij się — sarknęła Deadlock, resztką siły woli powstrzymując się od uderzenia w biurko. — Zniosłaś tę zasadę, żeby umyć od wszystkiego ręce. Oto, co zrobiłaś.
— Nigdy tak nie było — powiedziała spokojnym tonem, chociaż po głosie było słychać, iż wcale nie chciała być spokojna. — Tak, nie chciałam niczego więcej poza seksem, ale nie wiedziałam, że zaczniesz się w to tak angażować.
— Mówisz o tym tak, jakby to była najgorsza rzecz na świecie — oznajmiła blondynka i zaplotła ręce na klatce piersiowej.
— Zniosłam zasadę dla ciebie. — Sabine podniosła głos, ale nie krzyczała. — Zrobiłam złą rzecz, to prawda. Ale nie masz prawa mówić, że nigdy mi na tobie nie zależało.
Iselin zaśmiała się nerwowo, odwracając spojrzenie od Viper. Odsunęła się nawet od biurka, żeby Sabine przypadkiem nie mogła złapać jej za nadgarstek, zmuszając do pozostania w miejscu. Czuła się źle, niekomfortowo, to wszystko było… To wszystko było takie dziwne, niewłaściwe, a Iselin nie wiedziała już, w co ma wierzyć, a w co nie.
— Zależało ci na mnie, kiedy mną manipulowałaś? — zapytała, ignorując drżenie ciała. — Chcę prostą odpowiedź. Nie wywodu. Tak czy nie?
Sabine westchnęła.
— Nie — odpowiedziała cicho. Iselin nie potrafiła odnaleźć wstydu w jej głosie.
— Więc skąd mam wiedzieć, że zależy ci na mnie teraz? — Powiedziała to na jednym wydechu; znowu bała się, że jeśli powie to spokojniej, nie będzie w stanie dokończyć zdania. — Że znowu mną nie manipulujesz?
— Wróciłam na terapię — oznajmiła Sabine. — Staram się.
— Nie mogłaś starać się wcześniej? — Objęła się ramionami jeszcze ciaśniej, mając nadzieję, że zmiażdży to dziwne uczucie w klatce piersiowej, zanim zacznie ją dusić. — Nie wiem, co mam zrobić, nie wiem, czy mam ci wierzyć, bo najpierw obwiniasz mnie, potem mówisz, że ci na mnie zależy, ja nie… Nie wiem, o co chodzi.
— Przepraszam.
Iselin nigdy nie usłyszała tego z ust Callas. To był pierwszy raz i przez to nie miała pojęcia, czy Sabine mówi szczerze. Bo nigdy nie przepraszała. Zawsze miała rację, tak? A skoro miała rację, to po co miała kogokolwiek przepraszać? To nie było w stylu Viper. Więc co miała o tym myśleć Iselin?
Rozpłakała się, jak małe dziecko. Szloch wydarł się z jej ust, zanim zdążyła go zahamować i tylko odwróciła się plecami do Sabine, by przypadkiem nie zobaczyła jej zaczerwienionej twarzy. Słyszała tylko, że Sabine gdzieś idzie, ale nie miała zamiaru za nią patrzeć. Nie chciała, nie powinna, bo zobaczy w jej oczach tylko rozczarowanie, bo przecież zawsze tak było, tak?
Sabine stanęła przed nią i nie czekała, aż Iselin się odsunie. Przycisnęła ją do siebie, pozwalając schować się w jej ramieniu i wypłakać. I choć Iselin wcale nie chciała tego zrobić, wcale nie chciała stać po środku laboratorium, zdana na łaskę i miłosierdzie Callas, nie odsunęła się od niej o krok.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Hazal długo zastanawiała się nad ofertą Cyphera, co do przyjścia w odwiedziny do jego gabinetu. Myślała o tym cały ranek, podczas treningu, potem popołudnie, podczas kolacji i w końcu w drodze do Amira. Nie sądziła, żeby to był dobry pomysł – dlaczego niby miałby być? Hazal nie spotykała się z ludźmi ot tak. Co ją podkusiło?
Odetchnęła, zastanawiając się, co takiego od niej może chcieć. Istniało wiele powodów, o których Hazal wcale nie chciała wiedzieć lub uparcie wypierała to z myśli. Faceci byli różni. Po prostu.
A Hazal nie potrafiła zaufać żadnemu z nich.
Zapukała do drzwi gabinetu – Koszmar próbował ją przed tym powstrzymać, gryząc jej nerwy i wrzeszcząc w jej umyśle, że to zły pomysł, że nie powinna, co ona sobie w ogóle myśli?
Miała dość. Naprawdę miała cholernie dość. I chyba to był ostateczny argument na zgodzenie się co do przyjścia.
— Witaj Fade — powiedział z uśmiechem mężczyzna, kiedy tylko drzwi się otworzyły.
Odsunął się nieco w bok i ruchem dłoni zaprosiła Hazal do środka. Tak też więc zrobiła, ruszając do przodu i wchodząc do gabinetu. Czuła, że przewietrzył pomieszczenie, bo wieczorne powietrze wypełniało niewielki pokój, którym niemal od razu się zaciągnęła.
— Rozgość się — powiedział, wskazując na fotel i kanapę, ustawioną naprzeciwko biurka i ekranów, wyświetlających każde wspólne pomieszczenie i korytarze.
Hazal wybrała fotel. Usiadła na nim, podciągając nogi do klatki piersiowej i uważnie obserwując wszystko, co robił aktualnie mężczyzna. A robił niewiele – kucnął przy niewielkiej szafce obok biurka i otworzył jej drzwiczki. Hazal słyszała ciche, delikatne stukanie szklanych rzeczy o siebie i w końcu Cypher wstał, pokazując Eyletmez butelkę.
Nie kryła, że zaskoczył ją ten widok.
— Naprawdę masz tutaj alkohol? — zapytała, unosząc ku górze jedną brew. — Nie jest to czasem… zakazane?
— Życie bez łamania zasad nie jest życiem — stwierdził ot tak, stawiając whisky na stoliku kawowym razem z dwoma kwadratowymi szklankami. — Lodu?
— A masz?
Cypher dumnie pociągnął za klamkę wyżej i dopiero wtedy Hazal zrozumiała, że to wcale nie była szafka, a mini lodówka z zamrażarką, stworzona na wzór szafki. Sprytnie.
Szybko przygotował obie szklanki i wkrótce Hazal wpatrywała się w bursztynowi płyn, boleśnie przypominający o mieszkaniu w Turcji. Oh, nie był to przyjemny temat – kochała i nienawidziła go jednocześnie. Ale słowem się nie odezwała, przyjmując alkohol i czekając, aż Cypher sam usiądzie na kanapie ze szklanką w dłoni.
— Więc robisz za barmana tutaj? — zapytała od niechcenia, opuszczając jedną nogę na podłogę.
Mężczyzna podciągnął maskę do góry, ukazując dzięki temu lekki uśmiech.
— Wiesz tylko ty i Viper, więc nie sądzę, że tak mnie można nazwać.
Eyletmez kiwnęła głową, upijając łyk tak samo, jak zrobił to mężczyzna. Chciała się skrzywić – od dawna nie miała w ustach cierpkiego smaku alkoholu – ale nie zrobiła nic, przyglądając się dryfującym kostkom lodu.
Przestań.
Oh, znowu on. Nie była nawet zdziwiona, słysząc głos Koszmaru, bo zawsze się odzywał w najmniej odpowiednich momentach. Nie wiedziała tylko, czy to ostrzeżenie, czy raczej rozkaz. A nawet jeśli była to jedna z tych dwóch opcji – nie miała zamiaru się nad tym zastanawiać. Nie teraz. Nie dziś.
Długo nie rozmawiali. Bardzo długo. Cypher wykorzystał ten czas na spokojne czytanie książki i dolewaniu whisky, kiedy ta się skończyła w obu szklankach. Widać było, że był wprawiony, bo nie zdradzał żadnej oznaki bycia pijanym.
Hazal zaczynała się czuć… lekka. Miała wrażenie, że walczyła z własnymi kącikami ust, by przypadkiem nie uniosły się w nieodpowiednim momencie, że jej ruchy były zwolnione, chociaż wiedziała, że wcale tak nie jest. Kiedy Cypher postawił przed nią kolejną napełnioną szklankę, Hazal głupio wpatrywała się w ciecz, nie mając pojęcia, czy o czymś myśli, czy jednak nie.
— Co teraz? — zapytała w końcu, przyglądając się mężczyźnie spod przymrużonych powiek.
— To znaczy? — Cypher spojrzał na nią, zmieniając ustawienie nóg, by teraz to lewa była wyżej, niż prawa.
— Chyba nie pozwoliłeś mi się spić za darmo? — Eyletmez przekrzywiła lekko głowę w bok.
— Jesteś pijana?
Zaśmiała się, ale sama do końca nie wiedziała, z czego. Przecież to, co powiedział, nie było w żadnym stopniu śmieszne.
— Nie wiedziałem, że masz słabą głowę — powiedział mężczyzna; gdyby Hazal była trzeźwa, zauważyłaby w jego głosie nutę strachu.
— Bo wyglądam na czterdziestolatkę? — zapytała głupio, przytulając szklankę do rozgrzanego policzka. — Jett stwierdziła, że mam tyle samo lat, co Brimstone.
— Cóż — Cypher odłożył z wahaniem książkę na niewielki stolik i wbił spojrzenie w Turkijkę — myślę, że powinnaś oddać mi tę szklankę.
— Dlaczego zaproponowałeś mi to? — zapytała, paznokciem o zdartym, czarnym lakierze uderzając o szkło. — Jeszcze o nic nie zapytałeś.
— O co miałbym pytać? — Cypher był… zmieszany. Zaskoczony.
Hazal stwierdziła, że to było bardzo zabawne. Że nie wiedział, co od niej chce, że nie sprecyzował swoich czynów.
— Oh, no wiesz. — Wzruszyła ramionami, zaraz po tym przystawiając szklankę do ust i duszkiem wypijając całą zawartość. Tym razem nie zabroniła samej sobie się skrzywić. — Kiedyś stwierdziłeś, że ciężko jest o mnie się czegokolwiek dowiedzieć.
— To prawda — powiedział ostrożnie, kiwając z wahaniem głową i łącząc ze sobą palce. — Czy ktoś… używał na tobie alkoholu, żebyś o czymś istotnym powiedziała?
— Mhm — wymruczała, z hukiem stawiając szklankę na blacie. — Tylko tak Anthony mógł się czegokolwiek ode mnie dowiedzieć.
— Kim jest Anthony?
Hazal najpierw wypowiedziała odpowiedź w myślach, zaczynając zaraz po tym się z niej śmiać. Uderzył ją wtedy fakt, iż dziwnie było usłyszeć ten dźwięk – nie pamiętała, kiedy ostatni raz się śmiała szczerze.
— Jest Brytolem — odpowiedziała, powstrzymując się od kolejnej fali śmiechu. — Zajmował się mną, kiedy jeszcze pracowaliśmy razem.
— Rozumiem. — Mężczyzna znowu kiwnął powoli głową. — Ale ja nie chcę wyciągać z ciebie żadnych informacji, skoro jesteś pijana. To byłoby nie w porządku.
— Anthony nigdy czegoś takiego by nie powiedział — stwierdziła ot tak, kładąc dłonie na obu podłokietnikach. — Pójdę już do siebie.
— Oh, nie, nie wypuszczę cię w takim stanie — odpowiedział natychmiast Cyphr, wstając z miejsca. — To nie jest dobry pomysł. Możesz zostać tutaj.
— Ale naprawdę chcę pójść do swojego pokoju — oznajmiła kobieta, przecierając przegubem zmęczone oczy, które pozbawiła soczewek już chwilę temu.
— No to odprowadzę cię — oznajmił i położył dłonie na biodrach.
— Co najwyżej możesz popatrzeć na mnie przez kamery — stwierdziła Eyletmez, ociężale podnosząc się z fotelu.
Podeszła do drzwi; nie zachwiała się podczas tej czynności ani razu, na co Cypher patrzył z… niedowierzaniem. A to również sprawiło, że Hazal zaczęła się podśmiechiwać pod nosem. Jaki świat był piękny, kiedy w głowie miała tylko myśl, iż wszystko wokół ją bawi.
— Odprowadzę cię — powiedział bardziej stanowczym tonem, niż zamierzał i również skierował się w stronę drzwi.
Eyletmez nacisnęła na klamkę, napierając na drzwi całym ciałem, zanim Cypher w ogóle do niej podszedł.
— Poradzę sobie, znam drogę do sypialni — rzuciła przez ramię i wyszła na korytarz, zamykając za sobą drzwiami.
Ich huk rozniósł się po całym korytarzu. Hazal podskoczyła, nie spodziewając się takiego dźwięku, i zaraz po tym otworzyła je z powrotem, wsadzając głowę między framugą a drzwi.
— Przepraszam.
— Zdarza się.
— Nie chciałam.
— W porządku. Zdarza się.
— Okej. Dobranoc.
Odsunęła się od drzwi; nie miała zamiaru znowu ich zamykać, bojąc się, że znowu nimi trzaśnie. To niesamowicie ciężkie zadanie zostawiła Amirowi, równym krokiem odchodząc od jego gabinetu i kierując się w stronę sypialni.
Słyszała szum kamer, kiedy obracały się za każdym razem, gdy znajdowała się w ich polu widzenia. Szukała ich wtedy wzrokiem za każdym razem i krótko machała; jakby chciała dać znać, że wszystko w porządku. Bo, tak naprawdę, było w porządku – Hazal miała tylko dziwny, głupkowaty humor. I to wszystko.
Nie spotkała wielu agentów, głównie dlatego, bo była druga nad ranem i normalni ludzie o takiej godzinie spali. Ci, z którymi się mijała, nie zwracali na nią nawet uwagi – nie wiedzieli, że uśmiechała się do nich lekko, samej do końca nie wiedząc, co tak naprawdę robi.
Weszła w końcu po schodach, głęboko odetchnęła. Szumiało jej w głowie od wypitego alkoholu, dlatego cholernie ucieszył ją fakt znalezienia się na odpowiednim piętrze. Mdłe światło zielonych lamp niezbyt dobrze oświetlało korytarz, co chyba pierwszy raz zaczęło Hazal irytować. Na dodatek ktoś stał na samym końcu, w okolicy jej drzwi do sypialni. Przez brak soczewek i okularów nie była w stanie dojrzeć, kto śmiał zatrzymać się niedaleko pokoju Eyletmez.
Więc postanowiła wprowadzić w życie swój świetny plan; otworzyła usta, żeby zapytać czego ktoś szuka akurat niedaleko jej drzwi, ale niewielkie, prawie niewidoczne wyładowanie elektryczne błysnęło w ciemności korytarza.
Zacisnęła usta w wąską linię.
— Nie powinnaś leżeć w łóżku? — zapytała Hazal, decydując się podejść jeszcze parę kroków, tak, by stanąć w dwumetrowej odległości od młodszej.
— Sage wypuściła mnie o dziewiętnastej z kliniki, już bez szwów — odpowiedziała Tala; w jej głosie słyszała chrypkę. — Gdzie byłaś?
— Wszędzie i nigdzie — odpowiedziała, walcząc sama ze sobą, by przypadkiem nie zacząć się uśmiechać. Oparła się o ścianę lewym ramieniem. — Co tu robisz?
— Chciałam z tobą… porozmawiać — oznajmiła nastolatka, zsuwając z głowy ciemny kaptur. To był drugi raz, kiedy Hazal widziała ją w rozpuszczonych włosach.
Siłą woli odwróciła od nich wzrok.
— O czym? — zapytała, przyciskając nieco rozgrzane czoło do chłodnej ściany.
— Chcesz rozmawiać tutaj? — Słyszała w głosie młodszej zaskoczenie. A było ono dość… niecodzienne. Chociaż może to tylko Hazal się tak wydawało?
Coś było na rzeczy – ale Eyletmez nie była w stanie stwierdzić, co takiego.
— Racja — mruknęła, wbijając spojrzenie w jedną z kamer. — Podsłuchujesz. Nie ładnie.
Pogroziła palcem, odsunęła się od ściany i podeszła do drzwi, przy których stała Neon. Odsunęła się jej z drogi, ze zdziwieniem obserwując, jak szybko wpisuje kod i otwiera drzwi. Gestem ręki zaprosiła Neon do środka.
— Wszystko w porządku?
Brzmiała na zmartwioną. Albo zaskoczoną. Albo obie te rzeczy na raz, Hazal niezbyt potrafiła rozpoznać emocje, jakie wychodziły na wierzch u Neon. Zmrużyła oczy, przyglądając się jej, przestąpiła z nogi na nogę, przekrzywiła lekko głowę. Tala chyba cofnęła się o krok.
— Fade?
— Nie mam bałaganu — oznajmiła i zaraz po tym spojrzała w stronę sypialni. — Może trochę jednak mam.
— Dziwnie się zachowujesz — wymruczała Tala marszcząc brwi. Zaczęła bawić się swoimi palcami, pewnie z nerwów, próbując się wyciszyć.
— Bo jestem pijana — powiedziała głośnym szeptem Hazal i puściła młodszej oczko, zaraz po tym wtaczając się do pokoju. — Otworzę okno, żebyś tego nie czuła. Chyba że jednak nie chcesz rozmawiać.
— Nie wiem, czy powinnyśmy rozmawiać, skoro jesteś… w takim stanie — wytknęła, zmierzając starszą spojrzeniem od stóp do głowy.
— Twój wybór. — Eyletmez wzruszyła ramionami, całym ciężarem ciała opierając się o drzwi.
Tala westchnęła; Hazal chyba była w stanie dojrzeć tę wewnętrzną walkę, którą młodsza właśnie starała się w sobie przeprowadzić. Dała więc jej czas, w milczeniu przyglądając się całej tej sytuacji. Neon obejrzała się wokół, jakby właśnie w tym momencie przez korytarz mieli przejść wszyscy agenci Valoranta i w końcu weszła do pomieszczenia, obserwując, jak Hazal powoli zamyka za nią drzwi.
Pierwsze, co zrobiła, to otworzenie okna, tak, jak obiecała. Dopiero po tym ogarnęła łóżko, zabierając z niego jakieś ubrania i poprawiając koc, gestem ręki zachęcając Talę do zajęcia miejsca na materacu. Zdawała sobie sprawę, że jej każdy krok jest obserwowany; że wszystko, co robi, rejestrowane jest przez brązowe oczy. Ale to, podobnie jak większość rzeczy, wcale nie pozostawało długo w umyśle Fade, odbijając się od grubego muru, który postawił alkohol. A potem Hazal nie zwracała uwagi, co się dalej z tą myślą działo.
W końcu usiadła na biurku; sprzątanie wcale nie zajęło jej długo, bo tak naprawdę niewiele rzeczy było do posprzątania.
— Powiedziałaś, że podobają ci się moje heterofobiczne oczy — wyrzuciła z siebie Hazal, zaczynając sprawdzać, czy przypadkiem na biurku nie zostawiła paczki papierosów.
— Niczego takiego nie powiedziałam — zaprzeczyła zaraz Tala, marszcząc mocno brwi.
— Oj powiedziałaś. — Fade zaśmiała się cicho, zaraz po tym lewą ręką przecierając oczy. — Mówiłaś wiele rzeczy, kiedy zszywałam ci ranę.
— Ty mnie zszyłaś?
Hazal spojrzała na nią krótko.
— Nie byłam wtedy pijana — powiedziała, jakby to była kluczowa informacja w tym momencie. W jej głowie była.
— Nie chodzi mi o to — mruknęła Tala, ramieniem wykonując pełne koło; chyba chciała pozbyć się napięcia, jakie próbowało zagościć w jej ciele. — Jestem po prostu… zdziwiona.
Hazal kiwnęła w zrozumieniu głową, wbijając spojrzenie w swoje buty. Nie zawiązała sznurówek i, szczerze mówiąc, wcale nie miała zamiaru tego robić.
— Dziękuję — powiedziała w końcu Tala, wygładzając obok siebie koc. — Że mi pomogłaś, i że ze mną siedziałaś.
— Drobiazg — rzuciła, wzruszając ramionami. — Dobrze się czujesz?
— Tak, wszystko w porządku — odpowiedziała Neon, wbijając spojrzenie w zgarbioną sylwetkę Hazal. — Muszę zapytać, przepraszam; jakim cudem jesteś pijana?
Hazal zaśmiała się cicho pod nosem, słysząc to pytanie. Dopiero ono zmusiło ją do ponownego spojrzenia na młodszą.
— Spiłam się trochę — rzuciła rozbawiona, znowu przecierając zmęczone oczy. — Mam słabą głowę.
— Ty masz słabą głowę? — Neon przekrzywiła głowę w bok, przyglądając się starszej przez cały ten proces.
— Niespodzianka — mruknęła Hazal, specjalnie przeciągając słowo.
— Aha. — Neon brzmiała na… rozbawioną. Chyba. — Ale skąd wzięłaś alkohol?
— Dlaczego pytasz? — odbiła Fade, marszcząc lekko brwi. — Też masz zamiar się spić?
— Może.
— Prawie się zaśmiałam.
Przesunęła się bardziej w tył biurka, tak, by jej plecy sięgnęły ściany, i westchnęła, odchylając głowę tak, by również stykała się z gładką nawierzchnią. Miała wrażenie, że pokój powoli się kręci, a biurko próbuje spod niej uciec, ale nawet gdyby tak się stało, Hazal nie zwróciłaby na to uwagi. Nie w tym stanie. Nie, kiedy było jej tak bardzo wszystko jedno.
— Nie powiedziałem o tym nikomu, a Deadlock kazała mi z kimś porozmawiać — powiedziała; słowa wychodziły z jej ust szybciej, niż myśli docierały do centrum umysłu. — Rozmawiałam z nią. Z Fade, znaczy się.
— Z Omega Fade? — dopytała zaskoczona Tala, wbijając spojrzenie w oczy Hazal. — Czego od ciebie chciała?
— Informacji — odpowiedziała krótko Hazal, zaczynając powoli zdejmować pierścionki z palców, by ustawić je w niewielki stos tuż obok uda. — Na temat Jego.
— Oh. — To było jedyne, co padło z ust Neon. Hazal kiwnęła na to tylko głową. — Nie powinnam pytać, jesteś pijana i…
— Tak, ale jeszcze wiem, co robię — mruknęła, wzruszając ramionami. — Po prostu mam wszystko gdzieś.
— Ale…
— Pytałaś mnie o wszystko tyle razy — przypomniała Hazal, marszcząc dość mocno brwi. — Więc powinnaś się cieszyć, że coś mówię.
— Cieszę się, ale po prostu… Nie wiem, mam wrażenie, że ciebie wykorzystuję.
Hazal zaśmiała się po raz kolejny tego wieczoru, stawiając na wieży ostatni pierścionek.
— Skarbie, nie masz pojęcia, czym jest wykorzystywanie — mruknęła, podnosząc na młodszą spojrzenie. — Mówię to dobrowolnie.
Neon fuknęła coś w swoim ojczystym języku; Hazal nie wiedziała, co to było i wcale nie chciała się dowiadywać. Zsunęła się jedynie z biurka i podeszła do łóżka, siadając niedaleko Tali. Ręce zacisnęły się na kocu.
— Tamta Fade utknęła w miejscu z poszukiwaniami. Ja z resztą też — zaczęła, wpatrując się w ciemność za oknem. — Miała nadzieję, że odkryłam już, gdzie się znajduje i będę mogła jej o tym powiedzieć. Ale znowu, obie utknęłyśmy w miejscu.
Neon z wahaniem kiwnęła głową, szepcząc ciche „rozumiem”. Hazal chciała zaprzeczyć, że nie, wcale nie rozumie, ale szybko z tego zrezygnowała. Nie przyniosłoby to nic dobrego do rozmowy.
— To twój… chłopak?
Fade odwróciła szybko głowę w kierunku Tali, co sprawiło, że pokój zawirował nieco bardziej, niż robił to chwilę temu.
A potem parsknęła śmiechem. Tak po prostu.
— Nie śmiej się! — sapnęła Neon, oburzona reakcją starszej. — Opowiadałaś o nim kiedyś tak, jakby to był twój jakiś partner!
— Nie, nic takiego nie powiedziałam — stwierdziła ot tak Hazal, uspokajając swój śmiech. — To ty chciałaś tak myśleć.
— Nie powiedziałaś, kim on jest, więc…
— Więc stwierdziłaś, że to mój partner, bo to było dla ciebie logiczne — przerwała jej Eyletmez, wzruszając ramionami. — Rozumiem. Też bym tak pomyślała.
Zapadła między nimi cisza. Fade wyciągnęła spod koca i kołdry poduszkę, którą następnie oparła o wezgłowie. Przesunęła się po tym bardziej w jej stronę, opierając o nią plecy. Westchnęła. Znowu.
— Został porwany pięć lat temu — powiedziała Hazal, przyciągając nogi do klatki piersiowej. — Miałam wtedy dziewiętnaście lat i… Szukałam już wcześniej ludzi. Myślałam, że dam sobie radę, bo to nie był pierwszy raz, ale… Ktoś musiał to dobrze przemyśleć. Tamta Fade chciała, żebyśmy dały sobie spokój z szukaniem, bo…
— Minęło już pięć lat — mruknęła Tala; ona również usiadła na łóżku tak, by przyciągnąć do siebie nogi.
— Pierwsze dwadzieścia cztery godziny są kluczowe — mruknęła, głośno wzdychając. — Nie mogłam zawiadomić policji, bo sama byłam poszukiwana, a Anthony stwierdził, że tak będzie dla mnie lepiej. Zawsze uważał, że on był problemem.
— Fade, zaczynasz mamrotać — powiedziała łagodnie Neon, przysuwając się bliżej starszej, by móc dotknąć jej kolana.
— Daj mi tylko dokończyć — powiedziała, odchrząknęła i po chwili zawahania wstała z łóżka, z góry patrząc na Neon. — Mogłam nie siadać, teraz chce mi się spać.
— Mogę wyjść — rzuciła Neon, kciukiem pokazując za siebie, na drzwi.
— Nie, bo jak wyjdziesz, nie będę miała więcej odwagi, żeby to powiedzieć na głos — odpowiedziała Hazal, kręcąc przecząco głową. — Więc, uh… O czym mówiłam?
— Że Anthony uważał go za problem — podpowiedziała Neon, tym razem podciągając pod brodę tylko jedną nogę.
— Tak. Właśnie. — Eyletmez cofnęła się, opierając pośladkami o biurko. — Widziałaś kiedyś jakiś film Marvela?
— Co?
— Film Marvela — powtórzyła Hazal, pocierając prawą skroń dwoma palcami. — Kojarzysz Czarną Wdowę? Romanoff?
— Uh, no tak, wiem, kto to — powiedziała Tala, marszcząc lekko brwi.
— No, więc Romanoff była w Czerwonej Komnacie, gdzie wycięli jej macicę, żeby nie miała dzieci i skupiła się tylko na tych ich misjach — powiedziała, zaciskając palce na krawędzi biurka. — Anthony nie wyciął mi macicy, okej. Znaczy, cóż, sama się umówiłam na zabieg, ale to nie o to chodzi.
— O mój Boże — wyszeptała Neon, czego Hazal albo nie wyłapała, albo nie chciała wyłapać.
— On nie chciał się przywiązywać — oznajmiła Hazal, wzruszając ramionami. — I to samo chciał wymusić na mnie. Brak przywiązywania się do ludzi, żeby skupić się na tym, co istotne. Ale kiedy się pojawił, ja… w końcu mogłam kogoś mieć, w końcu… W końcu ktoś czekałby na mnie po powrocie do domu i… Naprawdę chciałam to mieć.
Neon nie odezwała się ani słowem. Milczała też, kiedy Hazal zbierała się do powiedzenia kolejnych paru zdań, uparcie wbijając spojrzenie w podłogę. Nie oczekiwała, że będzie na nią patrzeć przez cały czas, zresztą – nadal tego nie robiła. To, że Fade była pijana, nie znaczyło, że opowiadała o wszystkim z łatwością. Tala mogła sobie rękę uciąć za stwierdzenie, iż była pierwszą osobą, której Hazal o wszystkim chciała opowiedzieć. Więc milczała. Nie poganiała, nie próbowała niczego z niej wyciągnąć.
Koniec końców Hazal ponownie się odzywała. I tak samo zrobiła tym razem, łącząc ze sobą dłonie.
— Nie pozwoliłam Anthonemu się go pozbyć, jak możesz się domyśleć — wymruczała, bawiąc się kciukami. — Więc był o to wkurzony. Przez cały czas. Przyszedł go zobaczyć, powiedział mi kolejny raz, że tego pożałuję i poszedł. Nigdy nie żałowałam.
— Zobaczyć? Nie „spotkać”? — Neon kolejny raz zmarszczyła lekko brwi. Hazal zerknęła na nią krótko i tylko nieadekwatnie wzruszyła ramionami.
— Też przez niego zaczęły się moje… problemy z Koszmarem — wyjawiła, wbijając spojrzenie w zasłonięte przedramiona. — Kiedyś, jeszcze przed Çınarem, kiedy szłam spać, Koszmar puszczał się luzem i atakował ludzi. Wiedziałam o tym, ale wiesz, mnie zostawiał w spokoju. Więc dlaczego miałabym reagować?
Odgarnęła włosy z policzka, które nie wiedzieć kiedy opadły na jej twarz i kolejny raz westchnęła. Coraz bardziej męczyło ją opowiadanie wszystkiego, co się stało przez ostatnie pięć lat.
— Zgaduję, że kiedy się pojawił, coś się zmieniło? — zapytała Tala; jej palce zaczęły bębnić w jej własną nogę.
— Nie chciałam, żeby atakował go w czasie snu, więc… wszystko przekierowałam na siebie — odpowiedziała Hazal, na moment nadymając policzki; robiła wszystko, by odwrócić uwagę od chęci rozpłakania się.
Neon wstała z łóżka. Hazal kątem oka zarejestrowała ten ruch, ale nie podniosła głowy bardziej, nie mówiąc o zmienieniu pozycji. Bo po co miałaby? Dziewczyna przecież doskonale znała drogę do wyjścia, tak?
Tala nie wyszła. Zmniejszyła między nimi odległość i wsunęła dłonie między ramiona a boki Hazal, co wcale nie było trudnym wyzwaniem, bo Eyletmez nie miała zamiaru i nie chciała z nią walczyć. Więc Neon przytuliła Fade; mocno, zaciskając ramiona wokół jej szczupłej talii tak, jakby jutra miało nie być, idealnie wpasowując się w jej ciało. A Hazal… Hazal odwzajemniła uścisk. Naprawdę była przygotowana na to, że młodsza wyjdzie z pomieszczenia bez słowa i zostawi ją samą w cholernych spojrzeniach. A ona nie wyszła. Została. I chyba nie miała zamiaru jej teraz zostawiać samej sobie.
Dłoń Tali powoli zaczęła jeździć po jej plecach; w górę i w dół. W górę i w dół.
— Tak bardzo się cieszyłam, żeby go mieć w swoich życiu, a jeszcze się nie spotkaliśmy — powiedziała, jej głos drżał; zacisnęła dłonie na bluzie Neon, żeby pomóc samej sobie w uspokajaniu się. — Uwielbiał słuchać, kiedy grałam na gitarze, zawsze czekał na tę jedną piosenkę. Ale kiedy zaczął być… widoczny, ciężko było mi z nim grać.
Poczuła, że Neon chce się odsunąć, ale zamiast jej pozwolić na to, Hazal przycisnęła Talę do siebie jeszcze mocniej. Dimaapi nie opierała się jej ruchom, wznawiając gładzenie po plecach.
— Musiałam go chronić. Musiałam się poświęcić. Nawet jeśli tego nie chciałam — wyszeptała, zaciskając mocno oczy.
— Rozumiem, Fade — powiedziała podobnym tonem Tala, prawie do jej ucha. — Naprawdę rozumiem.
Hazal załkała, chociaż próbowała się przed tym powstrzymać każdym gramem swojej silnej woli. Ale widocznie cały smutek, rozpacz i gniew nie miały zamiaru dłużej być zduszanymi gdzieś w czarnym kącie jej umysłu. Nie pozwoliły na to, nie tym razem. Nie, kiedy Eyletmez po raz pierwszy od pięciu lat postanowiła się odezwać.
— Chcę mojego synka z powrotem — wyszeptała, nie troszcząc się o to, czy Tala faktycznie powinna to usłyszeć, czy nie. — Tak bardzo chcę go znowu zobaczyć.
Koszmar zaczął krzyczeć w jej umyśle, ale nawet on nie był w stanie cofnąć tego, co właśnie zrobiła Hazal.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
5590 słów tym razem hehe
SIEMANO
no, w końcu się dowiedzieliście co jak kiedy po co, mam nadzieję, że jesteście zadowoleni i cieszycie się tak samo, jak ja, bo dhdbejxn fade lore 😭🤚🏻 NO I ŻE MNIE NIE ZOSTAWICIE PO TYM, BO BĘDZIE MI PRZYKRO 🥹
tak, çınar to dzieciątko fade (moje też) (kocham go) WIĘC TERAZ TO JESZCZE BARDZIEJ PRZYKRE (przynajmniej dla mnie 😭)
wrzucę Wam jeszcze skomiksowaną wersję ostatniej sceny, pracowałem nad nią długo i kocham jom i mam nadzieję, że Mam też się spodoba i też jom pokochacie
TAKŻE TAK, NA WIĘCEJ PYTAŃ POZNACIE ODPOWIEDZI W NASTĘPNYCH ROZDZIAŁACH, KOCHAM WAS I DZIĘKUJĘ ZA PRZECZYTANIE
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \_____/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro