Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXV

    — Neon, błagam cię — jęknęła Hazal, naciskając dwoma palcami na skronie. — Przestań mówić. Próbuję się skupić.

    — Czas na skupianie minął, teraz idziemy zjeść — oznajmiła młodsza, sięgając po notes Fade, by go zamknąć.

        Hazal była jednak szybsza; zakryła przedmiot przedramieniem, wbijając w młodszą takie spojrzenie, że koniec końców cofnęła dłoń. Zeskoczyła też ze stołu, ale sądząc po krokach, wcale nie odeszła daleko.

    — Siedzisz tu od rana, musisz iść zjeść.

        Przewróciła oczami, przesunęła bliżej siebie plan. Obejrzała go już trzy razy, z czego dwa dokładnie, robiąc takie notatki, jakich nigdy w życiu nie zrobiła. Była zbyt uparta, by wstać i ignorując Talę wyjść z pomieszczenia, bo wiedziała, że sytuacja z zagradzaniem drogi znowu się powtórzy.

    — Halo, mówię do ciebie — przypomniała i złapała za oparcie krzesła, którym zaczęła lekko szarpać.

    — Zostaw mnie — warknęła Hazal, odwracając się w stronę młodszej. Zdeterminowanie grało na jej twarzy.

    — Nadal mi nie wytłumaczyłaś swojego zachowania, nie poszłaś zjeść i w ogóle mnie nie słuchasz, więc nie, nie zostawię cię.

    — Już do cholery powiedziałam, że nie szukam przyjaciół, odwal się. — Była zirytowana. Nie była przez to w stanie stwierdzić, czy przesadziła z użyciem takich słów, czy nie.

    — To niemiłe — powiedziała dziewiętnastolatka, kładąc ręce na biodrach.

    — No co ty?

        Znowu przewróciła oczami, odwracając się jednocześnie do stołu, z którego zaczęła zbierać notes i plan. Plecy zaczynały dawać o sobie znać przez ciągłe siedzenie w jednym miejscu.

    — Nie możesz się tak do mnie odzywać — sapnęła zirytowana Neon, próbując spojrzeć starszej w twarz. — Pomogłam ci już kilka razy, a ty nawet nie jesteś w stanie mi powiedzieć, dlaczego jesteś na mnie zła.

    — To tylko o to chodzi? — Hazal parsknęła pustym śmiechem, uśmiechając się krzywo. — Mów, czego ode mnie chcesz i dajmy już sobie z tym wszystkim spokój.

    — Źle to zrozumiałaś. — Tala pokręciła głową, odsuwając się nieco od starszej, by mogła swobodnie wstać od stołu. — Jak ja mam ci powiedzieć, że możesz mi zaufać? Co jeszcze mam zrobić?

        Hazal zawahała się przez moment. Już druga osoba to dzisiaj powiedziała. Druga osoba chciała jej zaufania. Ludzie nie ufają Hazal ot tak, bo Hazal nie jest osobą, której się ufa. Nie, jest maszyną do zdobywania informacji, potworem, przez którego ludzie chcą się zabić, byle nie musieć wracać do koszmaru, który im zgotowała. Czyż nie tak było?

        Przełknęła ciężko ślinę, odetchnęła, zgarnęła swoje rzeczy ze stołu.

    — Jesteśmy współpracownikami — powiedziała w końcu, nie obrzucając młodszej wzrokiem ani na moment. — Nie mam obowiązku tobie ufać.

    — Ale byłoby miło, gdybyś to zrobiła — warknęła Neon, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

    Atakuj.

    — Byłoby miło, gdyby twoi znajomi nie wbijali mi noża w udo — odbiła Fade, zaciskając ręce w pięści. — Byłoby też miło, gdyby nie czekali na moją śmierć jak pieprzone sępy.

    — Nie możesz się tym zasłaniać, musisz…

    — Zamknij się, Neon! — krzyknęła w końcu Hazal, wsuwając wolną rękę we włosy. — Zamknij się! Daj mi spokój!

        Zaskoczyła młodszą nagłym naskokiem na jej osobę, ale wcale jej to nie obchodziło. Oddychała nieco szybciej przez krążącą w jej żyłach adrenalinę, a palce zaciskały się niesamowicie mocno na notesie i planie. Chciała stąd, do cholery jasnej, wyjść, ale Tala wciąż stała na drodze do drzwi i wciąż wyglądała tak, jakby nie chciała jej przepuścić.

    — Nie chcę i nie będę z tobą rozmawiać — oznajmiła nieco roztrzęsionym głosem, nieprzyzwyczajonym do własnych krzyków.

        Podniosła na Talę wzrok. Wyglądała na… zaskoczoną, chyba. Może zmartwioną. Hazal nie chciała odczytywać mimiki jej twarzy, więc tylko skakała spojrzeniem z jednego oka na drugie.

        Na korytarzu zaczęły roznosić się szybko stawiane kroki; ktoś biegł i sądząc po dźwięku, była to kobieta.

        A kilka sekund później Hazal wbijała spojrzenie w Jett. Wściekłą Jett.

    — Co tu się dzieje? — warknęła, podchodząc szybko do Neon, która na dźwięk jej głosu, odwróciła się w stronę przyjaciółki. — Co jej zrobiłaś?

        Zacisnęła dłonie w pięści, gotowa rzucić się na Hazal; w zasadzie nie wiedziała, dlaczego się powstrzymywała.

    — Nic mi nie zrobiła, przestań — powiedziała zaraz Tala, łapiąc białowłosą za ramię. — Chodźmy stąd.

    — Nie, dopóki…

    — Powiedziałam „chodźmy”.

        Mimo iż Jett próbowała protestować, wyzywała Hazal i starała się wyrwać z uścisku Neon, nie udało jej się wykonać tego, co zaplanowała przez drogę. Kiedy wyszły z pomieszczenia, Eyletmez wypuściła wstrzymywane przez dłuższą chwilę powietrze; nie wiedziała, kiedy przestała oddychać.

        W sumie była wdzięczna białowłosej za to, że wtargnęła do sali konferencyjnej; dzięki temu rozmowa z Talą nie zeszła na tematy, których Hazal nie chciała poruszać.

        Odetchnęła ponownie, paznokciami stukając w twardą okładkę notesu. Na korytarzu unosił się jeszcze ostry półszept między dwoma kobietami, więc Eyletmez przestąpiła z nogi na nogę, czekając, aż całkowicie ucichną. Wzrokiem z wahaniem przejechała po pomieszczeniu, chociaż nie wiedziała, w jakim celu. I dalej czekała.

    Atak. Powinnaś.

    — Zamknij się — mruknęła, ocierając suche czoło tak, jakby faktycznie coś na nim było.

        Głosy ucichły. Hazal wyparowała z pomieszczenia; z dala od sali konferencyjnej, z dala od tego, co tam się wydarzyło.

        Kroki stawiała szybko, ale nie na tyle szybko, by można było określić to biegiem. Takim sposobem przedostała się na sam dół i tak samo pchnęła drzwi, wpadając na nie tak, jakby ktoś ją gonił, a ona nie miała czasu, by się zatrzymywać. Chłód nadoceanicznego powietrza uderzył ją w twarz niemal od razu, sprawiając, że Hazal zaciągnęła się nim głęboko, gwałtownie, tak, że płuca ją zabolały, chociaż nie powinny, bo przecież do tego były stworzone i takie było ich zadanie – by dostarczały cholerny tlen.

        Słyszała szum fal, rozbijające się o skały. Stała daleko od brzegu, więc fakt, iż tak dobrze była w stanie to usłyszeć, na pewno zwiastował deszcz. Miałoby to sens, skoro chmury były ciężkie, ciemne. Czy to spowodowałoby opóźnienie lotu? Była dopiero jedenasta, a oni startowali o siedemnastej. Chyba burza zdąży przejść do tego czasu?

        Hazal podeszła kilka kroków do przodu, wystawiając się na działanie niemiłego, mocnego wiatru. Jej włosy, niespięte zupełnie niczym, zaczęły być targane niemal na wszystkie strony świata, a Eyletmez odgarniała je tylko z twarzy, siadając na zimnej ziemi po to, by znowu odetchnąć pełną piersią.

        Protokół się zmienił. Miała paskudne wrażenie, że z dnia na dzień, bo dla niej naprawdę tak to wyglądało. Ale co się dziwić? Czy Hazal poza spotkaniami i odprawami siedziała w przestrzeni publicznej? Czy próbowała nawiązać z kimkolwiek jakiś kontakt? Odpowiedzi były bardziej niż oczywiste, kto by pomyślał.

        Przetarła dłońmi twarz, podciągnęła nogi bliżej siebie, zgarbiła się. Koszmar chyba poczuł świeże powietrze (co nie było możliwe, ale wolała tak to sobie wmawiać), bo zaczął skubać nerwy i ścięgna, sprawiając, że palce Hazal co jakiś czas drgały w bólu. Ściągnęła go więc ze swojego przedramienia dość gwałtownym ruchem i cisnęła gdzieś dalej, obserwując, jak przeciwstawia się wiatru, w ogóle nie reagując na jego podmuch.

        Obserwowała go, wyciagając z kieszeni paczkę papierosów, paląc jednego z nich, chowając paczkę. Kotłował się w swojej bezkształtnej, cienistej postaci, nie mogąc zdecydować w co się zmienić lub mając z tym problem. Hazal zaciągnęła się dymem, po raz kolejny uświadamiając sobie, że Koszmar ma z tym problem.

        To też była jej wina, ale akurat to miała głęboko gdzieś.

         W końcu czarny, cienisty byt o wyglądzie kota leniwie poszedł w jej kierunku, kładąc się na chłodnej ziemi w pobliżu jej nóg. Hazal przyglądając się Koszmarowi zaciągnęła się ostrożnie dymem, wolną ręką bawiąc się sznurówkami buta.

        Myśl o byciu z daleka od Protokołu była dziwnie… ekscytująca.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Hazal w hangarze pojawiła się jako pierwsza. Z torbą na ramieniu i telefonami w kieszeniach obserwowała, jak maszyna jest tankowana i przygotowywana do startu. Usiadła na jednej ze skrzyń, o których zawartości nie miała pojęcia, i czekała, aż przyjdzie reszta.

        Maszyna była większa, niż ta, którą świadomie leciała po raz pierwszy. Prawdopodobnie była tą samą, którą podróżowała w czasie pierwszej misji. Zastanawiała się, gdzie polecą tym razem; Viper nadal nie zdradziła miejsca docelowego. Przedstawiła zadania, dlaczego misja trwa cztery dni i całe mnóstwo innych rzeczy, które Hazal wydawały się po prostu logiczne. Ale nie nazwy miejsca. Rzuciła tylko Bind, co nie mówiło Eyletmez absolutnie nic. Z jakiegoś powodu utrzymywała nazwę miejscowości w tajemnicy, a to nie podobało się Hazal.

        Pani doktor przyszła do hangaru pół godziny przed wylotem, w towarzystwie Sovy i Killjoy. Neon przyszła nieco później, zasuwając w pośpiechu torbę.

    — Gdzie jest Fade? — zapytała starsza od niej kobieta, rozglądając się po twarzach zebranych.

        Hazal odchrząknęła, łapiąc za ramię torby.

    — Tutaj — powiedziała i z prawie niewidocznym zawahaniem ruszyła w stronę zebranych, narzucając długi pasek torby na ramię.

        Viper kiwnęła głową, przyjmując to do wiadomości. Widziała, jak reszta rzuca między sobą spojrzeniami, których nie było jej dane zrozumieć. Stanęła więc w bezpiecznej odległości, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

    Strach.

        Emanował od agentów, to prawda; Hazal wszędzie rozpoznałaby ten smród, który tak bardzo potrafił świdrować jej nozdrza. Ciężko było jednak stwierdzić, kto był jego właścicielem – miała wrażenie, że każdy z agentów aktualnie się bał. Ale czego?

        To miała być łatwa misja. Czego się boją?

        Viper, po kilku minutach milczenia, wreszcie zarządziła wejście na pokład niewielkiego samolotu. Usiadła za sterami, wklepując niemal od razu współrzędne miejsca, do którego się wybierali. Hazal weszła na pokład ostatnia, cierpliwie obserwując, jak agenci wchodzą do środka i zajmują swoje miejsca. Killjoy usiadła obok mentorki, rozpoczynając monolog o czymś, o czym Fade nie miałaby najmniejszego pojęcia. Sama w końcu weszła, wyrzuciła torbę ponad siedzeniami na niewielką półkę i zabezpieczyła ją czerwoną siatką, by nikomu nie spadła na głowę. Po tym wybrała miejsce oddalone najbardziej od agentów i zapięła pasy, co zrobiła również i reszta agentów.

        Wystartowali wkrótce po tym, zostawiając niewielką wysepkę pośrodku niczego za sobą.

        Hazal obserwowała agentów zza kotary ciemnych włosów. Viper pilotowała dobrze – chyba – mimo to turbulencji nie była w stanie ominąć. Latała już niezliczoną ilość razy wokół świata i była przyzwyczajona, że coś takiego ma swoje miejsce. Mimo to i tak zacisnęła palce na pasie, wydychając nerwowo powietrze przez usta, kiedy poczuła wstrząs.

    — Pierwszy raz?

        Akcent Sovy jakimś cudem przebił się przez ciężkie myśli Hazal, zmuszając, by odwróciła głowę w jego stronę.

    — Nie, stresowałam się już wcześniej.

        To było głupie, oczywiście, że tak, ale poczuła, że właśnie w taki sposób chce odpowiedzieć. Głupi. Niemądry. Daleki od inteligencji.

        Mężczyzna zaśmiał się krótko, rozbawiony jej odpowiedzią, i nie próbował zagadać już więcej. Kącik ust Eyletmez drgnął z wahaniem; nie była jednak w stanie stwierdzić, czy był to uśmiech.

        Kiedy turbulencje w końcu minęły, a Viper powiedziała, iż mogą się odpiąć, Hazal odetchnęła. Drżące palce odpięły solidną klamrę, a wzrok zaczął skanować wszystko wokół. Killjoy była pierwszą osobą, która wstała; skierowała się szybko do swojego plecaka i wyciągnęła z niego laptopa. Zaczęła rozmawiać z Viper, pewnie na temat swoich badań, a to nie dotyczyło Fade w najmniejszym stopniu. Więc zajęła się sobą, wyciągając z kieszeni notes i ołówek.

        Sova zasnął w niedługim czasie, co słychać było po głośnym chrapaniu. Przez czas jego drzemki Hazal zdążyła narysować jego postać, skrzywić się nad rysunkiem, i uwiecznić go jeszcze raz, na następnej stronie. Nie obudził się do tego czasu, a Fade nie miała zamiaru tego zmieniać.

    Głodny.

        Hazal zmarszczyła brwi, usłyszawszy słaby głos Koszmaru. Nie było aż tak głośno na pokładzie, żeby odzywał się jak umęczony żołnierz, a jednak tak właśnie brzmiał. Poza tym, dlaczego nagle stwierdził, że jest głodny?

        Zaczął skubać jej nerwy, ścięgna. Palce nie chciały już trzymać ołówka, zbyt ciężkie to się zrobiło, więc Hazal zamknęła notes i wcisnęła obok swojego uda. Skubanie nabierało na sile, nie podobał jej się ten fakt. Nie mogła długo z tym wytrzymać, a Koszmar o tym wiedział; chciał ją zmusić do poddania się, do wypuszczenia go, by mógł poznęcać się nad ludźmi, zabawić się ich strachem, wyrwać zdrowy rozum i zamienić go w strach. Nie mogła mu na to pozwolić.

        Obrzuciła wzrokiem agentów, sprawdzając, czy ktoś patrzy w jej stronę. Killjoy z Viper były zajęte sobą nawzajem, a Neon pochłonęła gra mobilna. Dobrze. Bardzo dobrze.

        Hazal zaczęła drapać przedramiona. Koszmar próbował walczyć, szarpiąc na nerwy bardziej, skubiąc ścięgna mocniej, ale nie był w stanie przeciwstawić się irytacji Hazal.

        Kiedy koszmarny głos przestał w końcu odbijać się w jej głowie, paznokcie zostawiły bladą skórę przedramion w spokoju. Zaciągnęła szybko rękawy na swoje miejsce, nie chcąc przyglądać się wszelkim bliznom, które nabyła przez lata nieuczciwej pracy i znęcanie się nad Koszmarem w sposób, który miała już dość. Zaraz jak to zrobiła, do jej uszu dobiegł dźwięk stawianych kroków; nie zdążyła nawet podnieść wzroku, bo osoba szybko znalazła się obok, siadając na krześle bokiem.

        Hazal, jakimś cudem, rozpoznała te buty.

    — Możemy porozmawiać?

        Neon brzmiała na spokojną. O dziwo. Musiała przemyśleć sobie ostatnie zdarzenia i dojść do wniosku, że irytacja nie będzie pomagać jej w tym zadaniu.

        Hazal obrzuciła ją krótkim spojrzeniem.

    — Nie mamy o czym.

    — To nie jest moja wina, że Cypher się dowiedział — powiedziała Tala, zupełnie ignorując to, co Hazal przed chwilą powiedziała.

        Parsknęła prześmiewczo, nie mogąc słuchać tego tłumaczenia.

    — Zmusiłaś mnie do rozmowy o tym — przypomniała Fade, prostując się tak, że plecy zaczęły dotykać oparcia fotela. — To jest twoja wina.

    — Dobra, okej — mruknęła Neon, przewracając oczami. — Ale nie uważasz, że dobrze się to skończyło?

    — To nie jest ani twój, ani jego interes.

    — Nie, ale powinnaś… mogłabyś zmienić do nas nastawienie. Chcieliśmy ci pomóc. Zasługujesz na to, żeby traktować cię sprawiedliwie.

    — Ale ja nie pytałam o pomoc, do cholery — warknęła Hazal, przecierając twarz dłońmi. — Kiedy to do ciebie dotrze?

    — Popatrz mi w oczy i powiedz, że poprosiłabyś o nią, gdyby były tak samo źle — powiedziała Neon, przysuwając się bliżej Hazal, tak, że opierane o podłokietnik dłonie prawie muskały palcami udo starszej. — No właśnie.

    — To nie daje ci prawa do podejmowania decyzji na mój temat — powiedziała Hazal, powstrzymując się od drgnięcia, kiedy palce Neon nieświadomie jej dotknęły.

    — Nie, to prawda — przyznała, odsuwając się z powrotem na swoje miejsce. — Ale…

    — Tu nie ma żadnego „ale” — sapnęła Hazal, przewracając oczami. — Nie i koniec.

    — Lubię cię, do cholery — warknęła nagle Neon, sprawiając, że brwi Hazal uniosły się w zaskoczeniu. — Dotarło?

        Hazal odwróciła głowę tak, by nie patrzeć na Neon ani przez chwilę. Zaczęła strzelać palcami, zastanawiając się nad ripostą, czymkolwiek inteligentnym, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zupełnie nic. Fakt ten sprawiał, że zaczynała się denerwować, bo, cholera, niby dlaczego Tali tak bardzo zależało? Czego od niej chciała?

        Parsknęła cicho, pokręciła głową, spuściła wzrok na podłogę. Nabijała się. To miał być jakiś głupi żart, żeby dopiec Hazal i tyle. To na pewno było to, przecież… Boże, Hazal miała lustro. I wiedziała jak się zachowuje. Nie było mowy, by ktoś taki jak Neon nagle stwierdził, że widzi w niej coś wartego zaprzyjaźnienia się. Więc chodziło o moce. Na pewno chodziło o moce.

    — Nie użyję Koszmaru na nikim z Protokołu — oznajmiła, nie podnosząc wzroku na młodszą.

    Tchórz.

        Odezwał się raz, słabym głosem, i już zdążył zirytować Hazal.

    — Co? — Tala brzmiała na zaskoczoną. Jakby nie rozumiała, o czym w ogóle mówi Hazal.

        Zgrywała głupią, oczywiście. Tyle że Hazal już spotkała się z takimi sytuacjami. Wiedziała, jak to się rozwijało i jak się kończyło.

    — To, co słyszałaś.

    — O co ci teraz chodzi, co? — Neon zmarszczyła brwi i pochyliła się tak, by wzrok Hazal chociaż na moment padł na nią. — Chyba przez samotność trochę ci odbija.

    — Co ty powiedziałaś?

    — To, co słyszałaś.

        Mierzyły się wzrokiem; Neon z uśmieszkiem zwycięstwa wymalowanym na ustach, Hazal ze zirytowanym grymasem, skacząc spojrzeniem z jednego oka młodszej na drugie.

    — Jaka ty jesteś cholernie namolna — warknęła w końcu Hazal, czując narastającą z każdą minutą irytację. — Czego ty do cholery chcesz? Co jest we mnie tak wartościowego, że nie jesteś w stanie się ode mnie odczepić?

   — Nie wiem jeszcze — odpowiedziała jej Neon, prostując się. Wzrok Hazal powędrował za jej oczami; nadal niezrozumiały, nadal nerwowy. — Ale chcę się dowiedzieć.

        Hazal mogłaby powiedzieć jej wiele. Bardzo wiele. Tak wiele, że Tala nie byłaby w stanie zebrać potem myśli i normalnie odpowiedzieć, bo zatkałoby ją do tego stopnia, że po prostu nie wiedziałaby co powiedzieć, ani jak się zachować. Ale przewróciła tylko oczami, zaplotła ręce na klatce piersiowej i odwróciła spojrzenie od młodszej.

        Co za durne pieprzenie. Głupoty – oto, co wychodziło z ust Tali. Mówiła co jej ślina na język przyniosła, nie przemyślała żadnej z tych rzeczy, więc nie bała się konsekwencji. Działała zbyt szybko, żeby móc się zastanowić. Po co? Gdzie się tak, do cholery, spieszyła?

        Noga Hazal zaczęła nerwowo podrygiwać w miejscu.

        Nie rozumiała, jak Tala potrafiła po prostu mówić, nie myśląc o tym wcześniej przez ani minutę. Przecież to nawet nie było możliwe. Skubiąc dolną wargę i zjadając czarną szminkę, próbowała rozgryźć natarczywość Neon, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Nie potrafiła określić jej motywów ani celów, a także nie potrafiła zrozumieć, dlaczego wcześniej się nad tym nie zastanawiała. To wszystko nie miało cholernego sensu, nie miało cholernego prawa bytu. Bo dlaczego? Skąd to się, do cholery, wzięło?

        Tala do końca lotu siedziała obok niej.

        Pod osłoną nocy, wylądowali gdzieś na obrzeżach miasta, cicho, niepostrzeżenie. Viper wyłączyła silniki i zarządziła wymarsz z samolotu, narzucając pasek torby na ramię i biorąc do ręki czarną skrzynkę. Agenci zrobili to samo, szybko podnosząc się z miejsc i zabierając własne rzeczy.

        Mimo iż ciemność spowiła miasto, noc była całkiem… ciepła. Hazal nabrała mnóstwo powietrza w płuca zaraz po wyjściu z samolotu i obrzuciła wzrokiem piasek wokół nich. Mimo iż mrużyła oczy, nie potrafiła dojrzeć co znajduje się w oddali.

    — Idziemy — oznajmiła Viper, kiedy wszyscy znaleźli się już poza samolotem.

        Jego klapa zamknęła się; doktor Callas wcisnęła jakiś guzik na maleńkim pilociku i maszyna zniknęła. Hazal w dziwnym podziwie kiwnęła głową.

        W ciemnościach, gęsiego, przeszli parędziesiąt kroków, może więcej. Irytował ją fakt, iż nie mogli użyć żadnego źródła światła, bo o ewentualnych przeszkodach dowiadywała się w momencie, w którym już się o nie potykała. Rozumiała jednak, że nie mogli zwracać na siebie zbytnio uwagi.

        W końcu się zatrzymali. Hazal przeszła parę kroków w bok, by móc zobaczyć powód ich zatrzymania i zmarszczyła brwi, widząc terenowy samochód.

        Viper obeszła samochód z każdej strony, kucając przy oponach i rozgrzebując przy nich piasek, aż w końcu zza jednej z nich wyciągnęła klucze od samochodu. Otrzepała je i wcisnęła jeden z guzików, by odblokować pojazd.

    — No, wsiadajcie — rzuciła, sama kierując się do drzwi od strony kierowcy.

        Agenci obrzucili siebie nawzajem spojrzeniem, jakby nie do końca wiedzieli, co mają teraz zrobić. Killjoy jako pierwsza ruszyła z miejsca, idąc w ślad mentorki i siadając z tyłu za nią. Neon wskoczyła do środka obok rówieśniczki, Sova zajął miejsce pasażera, więc Hazal, z niechęcią, zajęła miejsce obok dziewiętnastolatki.

        Nastawiona na długą, wyboistą drogę, Hazal zaskoczyła gładkość trasy, którą Viper pokonała w niecałe trzynaście minut, docierając do niewielkiego, przyjemnie wyglądającego hotelu. Był oświetlony z zewnątrz, by przejezdny mógł łatwo trafić w wejścia, jednak w oknach nie świeciło się żadne światło. W zasadzie Hazal nie była ku temu zdziwiona – musiało być blisko północy, normalni ludzie o takiej godzinie spali.

    — Nie rozmawiacie, nie odpowiadacie na pytania, udajecie, że was nie ma — oznajmiła Viper, kiedy wszyscy agenci znaleźli się koło samochodu na parkingu. — Zrozumieliście?

        Kiwnięcie głowami było jedyną odpowiedzią.

        Neon już w samochodzie rozpuściła włosy, narzucając kaptur na głowę zaraz po wyjściu z pojazdu. Sova, kryjąc oko, założył okulary przeciwsłoneczne. Hazal nie sądziła, żeby była to dobra przykrywka, ale w jej zadaniach nie było krytyki czynów innych. Więc tylko poprawiła torbę, wbijając spojrzenie w kobietę.

        Kiedy weszli do środka, Eyletmez, z rękami zaplecionymi na klatce piersiowej, obrzuciła wzrokiem recepcję. Utrzymana była w odcieniach beżu, a wystrój był raczej… minimalistyczny. Kiedy inni agenci usiedli na kanapie, czekając na Callas, Hazal oparła się o fotel, przyglądając się ścianom, meblom i roślinom. O tej porze w przestrzeni publicznej hotelu nie było nikogo, czemu wcale się nie dziwiła. W rogach pomieszczenia znalazła kamery; pulsujące, czerwone światełko sygnalizowało ciągłe nagrywanie.

        Słysząc kroki, Hazal odwróciła spojrzenie od kamery i wbiła je w czarnowłosą, trzymające trzy klucze. Jeden z nich, zapewne do pokoju jednoosobowego, podała Sovie.

    — Śniadanie jest o ósmej — powiedziała Viper, dając Killjoy do ręki klucze. — Nie spóźnijcie się. Mamy napięty grafik.

        Niemka kiwnęła głową, obrzuciła wzrokiem numer, który był na kluczu i ruszyła w stronę schodów, ponaglając rówieśniczkę. Tala spojrzała krótko w stronę Hazal – nie zrozumiała tego spojrzenia – i szybko stawiając kroki ruszyła za nieco starszą dziewczyną. Hazal milcząc ruszyła za Viper.

        Mieli pokoje obok siebie, co Hazal zauważyła zaraz, gdy weszli na piętro. Oszczędzili sobie pożegnania, wchodząc do przydzielonych pomieszczeń i w ciszy zamykając drzwi na klucz.

        Hazal zaskoczył standard pomieszczenia. Było obszerne, schludne, utrzymane w jasnych barwach. Łóżka i komody były po przeciwnych stronach pomieszczenia i tylko okrągły stół z dwoma krzesłami znajdował się na środku sypialni. Viper jako pierwsza podeszła do jednego z łóżek, zostawiając na nim torbę i rzuciła klucze na stół; prawie zsunęły się z blatu, zatrzymując na samym końcu. Hazal skierowała się więc do drugiego łożka, zauważając dzięki temu zasłonięte zieloną zasłoną drzwi balkonowe.

        Szturchnęła dłonią kieszeń bluzy.

    — Palisz?

        Viper odwróciła się do niej przodem, więc Hazal wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów, pokazując, co ze sobą miała. Obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem, ale ruszyła ze swojego miejsca.

    — Co tam masz? — zapytała, więc Hazal podała jej paczkę i odsunęła zasłonę. — Naprawdę?

    — No co? — Eyletmez zmarszczyła brwi, zatrzymując dłoń na klamce balkonowych drzwi.

    — Nie spodziewałam się po tobie czegoś… takiego — stwierdziła, mimo to otworzyła paczkę i wyciągnęła jednego z trzech papierosów. — Myślałam, że palisz cienkie.

    — Jest jakaś różnica między nimi?

       Viper zaśmiała się krótko, oddając młodszej paczkę i wyszła na balkon zaraz po niej, zamykając za nimi drzwi. Nocne powietrze delikatnie owiało ich twarze, kiedy oparły się o barierkę. Hazal podała doktorce zapalniczkę i poczekała, aż zapali.

        Koszmar, czując smród papierosów, zaczął kotłować się w przedramionach Hazal, obezwładniając na moment jej palce, kiedy chciała przejąć zapalniczkę od czarnowłosej. Zgięła je w pięść, rozprostowała i dopiero wtedy zabrała niewielki przedmiot od Viper, która cały czas obserwowała jej dłoń.

        Nie odezwała się na ten temat.

    — Co jest między tobą a Neon? — zapytała po chwili ciszy, podczas której obserwowała dym papierosów.

        Hazal zmarszczyła brwi, wbijając spojrzenie w starszą.

    — A co jest między tobą a Deadlock?

    — Touché.

        Kącik ust Hazal uniósł się ku górze, chociaż daleko było jej do uśmiechania się.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

3594 słów! 🫡

w tym rozdziale hazal wyjątkowo nie pije kawy, szok, niedowierzanie, na pewno w następnym jebnie ze trzy

dzisiaj trochę kwaśno-słodkie fadeshock z posypką wściekłej dżet serwuję, a co

NASTĘPNY ROZDZIAŁ THO >>>>>

pozdrawiam serdecznie agniesi, miłego dnia i smacznej kawusi życzę 🫡💞







koszyk na opinie: \______/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro