Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVIII

TW; wymiotowanie

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Reyna nie pamiętała, kiedy ostatnio spędziła tak dużo czasu w klinice Protokołu.

        Nie była zraniona, nie leżała na łóżku pod kroplówką. Tak naprawdę rzadko kiedy coś jej się działo, nie bywała chora, nie przyjmowała żadnych leków. Nie pamiętała nawet kiedy była w szpitalu – albo usilnie wypierała z głowy tę myśl, nie chcąc pamiętać bieli ściany, smrodu detergentów oraz leków i dźwięków maszyn, które usilnie próbowały utrzymać jej marne serce przy życiu.

        Nigdy nie pomyślała tak o siostrze. To Zyanya była zawsze słaba i wątła.

    — O czym tak myślisz?

        Łagodny głos Sage sprowadził ją do pomieszczenia delikatnie, lekko – jak liścia niesionego przyjemnym, popołudniowym wiatrem. Reyna skierowała na nią spojrzenie fioletowych, budzących przerażenie oczu – ale Ling nigdy nie była przestraszona jej spojrzeniem, powtarzając, że ma piękne oczy. Że mogłaby patrzeć w nie godzinami.

    — O niczym konkretnym.

        O sanktuarium. O Lucii. O Sage. O nich. To wszystko kryło się za zdaniem „o niczym konkretnym” i Sage o tym doskonale wiedziała. Znała jednak Reynę na tyle dobrze, by nie zadawać więcej pytań na ten temat.

    — Co u naszej wieszczki snów? — zapytała, przekierowując rozmowę na coś innego.

        Jej papiery leżały na samej górze stosu dokumentów, które Ling trzymała na wyciągnięcie ręki. Chinka odruchowo skierowała na nie swoje spojrzenie, po czym westchnęła; ciężko, tak, jakby męczyła ją ta sprawa.

    — Nie wiem — odpowiedziała, zaciskając lekko palce na nasadzie nosa. — Nie przyszła na kontrolę, nie odpisuje, nie odbiera. Nie mam siły do niej pójść.

    — Ja mogę to zrobić — stwierdziła Zyanya, podnosząc się ze zwykłego krzesła obitego miękkim materiałem. Przez kilka ostatnich godzin wypełniała tutaj papiery, wiedząc, iż nikt nie przyjdzie jej tutaj szukać.

    — Nie otworzy drzwi. — Ling wzruszyła ramionami i opadła na oparcie fotela. — Jej nie obchodzi własne zdrowie. Ma…

    — W nie wyjebane.

    — Je gdzieś, Zyanya — poprawiła czarnowłosa, przewracając oczami.

    — Ah, twe usta nieskalane przekleństwami — powiedziała, podchodząc do kobiety i stając za nią, by ułożyć dłonie na jej ramionach. — Czyli jej żywotność jest pod znakiem zapytania?

    — Cypher widział, jak wychodziła wczoraj z pokoju — odpowiedziała, odchylając głowę do tyłu i oddając się przyjemnemu ruchowi palców Reyny, która postanowiła zacząć masować jej barki. — Nie rozumiem tego. Jak można być aż tak nieodpowiedzialnym?

    — Niektórzy po prostu tak mają.

    — Zyanya, ona nie jadła od trzech dni. Na żadnym nagraniu nie trzyma talerza. Tylko kubek z kawą. — Jej głos nabierał irytacji z każdym słowem, jakie wypowiadała na temat wieszczki snów. — Rozumiem, że nie jest przyzwyczajona do opieki medycznej, ale to?

    — Co znaczy, że nie jest przyzwyczajona do opieki medycznej?

        Sage odwróciła głowę nieco w bok, jakby szukała odpowiedzi w ścianie przystrojonej półkami, kalendarzem i przyjemnymi dla oka, niewielkimi obrazami. Zastanawiała się, czy może powiedzieć o tym Reynie lub strofowała się w myślach, że powiedziała za dużo.

    — Od pięciu lat nie chodziła do żadnego lekarza. Ostatni raz była na… zabiegu. A większość jej blizn wygląda na nowe.

        Reyna wydała z siebie ciche mruknięcie zaskoczenia. Nie była w stanie stwierdzić, czy spotkała w życiu taką osobę. Podejrzewała, że tak, jednak ta informacja była zbyt zbędna w jej głowie, by o niej pamiętała.

    — A powiedziała ci swoją wersję? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę w bok.

        Sage parsknęła krótkim, pustym śmiechem.

    — Nie. Nic nie powiedziała  — odpowiedziała Ling, łapiąc za nadgarstek wampirzycy i składając krótki pocałunek na wierzchu jej dłoni.

    — Pewnie wstydzi się tego, co zrobiła. — Zyanya odsunęła ręce i obserwowała, jak lekarka wstaje z fotela i podchodzi do skrzynki, która dzisiaj została dostarczona.

        Rozsiadła się w fotelu Ling, patrząc, jak otwiera paczkę i rozpakowuje jej kolejne warstwy, by w końcu dostać się do leków i innych medykamentów, których powoli zaczynało brakować w szafkach Protokołu.

    — Wątpię — mruknęła w końcu, skierowując spojrzenie na Zyanyę. — Nie rozumiem jej reakcji na to, co się stało. Chciałabym to wyjaśnić, ale ciężko jest rozmawiać z kimś, kto uparcie milczy.

    — Przyciśnij ją. — Reyna wzruszyła ramionami. — Zastrasz. Cokolwiek.

    — Nie powie nawet z nożem przy gardle.

        Spomiędzy ust Reyny wydostało się ciche „huh”, po którym Chinka wróciła do swojego zajęcia.

   — Ile Fade ma lat?

        Sage przestała na chwilę ustawiać lekarstwa na odpowiednich półkach w szafce, którą zawsze trzymała zamkniętą na klucz. Nie spodziewała się tego pytania. Reyna była w stanie to stwierdzić obserwując jej zwolnione ruchy.

    — Dlaczego o to pytasz?

    — Masz karty wszystkich agentów, więc będziesz wiedziała i to — stwierdziła ot tak, wzruszając ramionami.

        Zawahała się. Palce powoli jeździły po szklanej butelce ze środkiem znieczulającym, jakby zastanawiała się, czy może to powiedzieć. Reyna dała jej czas. Wiedziała, że musi to przemyśleć.

    — Dwadzieścia cztery.

    — O mój Boże — sapnęła zaskoczona Zyanya. — To prawie dzieciak.

    — Coś złego się jej stało — wyszeptała Sage; jakby bała się wypowiedzieć to głośniej. — Osoby w jej wieku nie wyglądają na dziesięć lat starsze.

        Reyna pokiwała głową na zgodę, delikatnie kołysząc się na fotelu. Teraz to ona zastanawiała się nad tym, co powiedzieć.

    — Wiemy dlaczego podpisała kontrakt?

    — Chyba nie. Może Brimstone ma jakieś informacje — odpowiedziała Sage, wzruszając ramionami.

        Westchnęła, wzruszając ramionami, choć nie miała na celu bagatelizować tego, czego właśnie się dowiedziała.

        Zerknęła na zegarek. Za kilka minut powinna stawić się na strzelnicy, ale wizja ćwiczenia z Gekko i Raze niezbyt do niej przemawiała. Wolała zostać tutaj, razem z Sage. Może w końcu przestałaby czuć to dziwne… coś, któro uczepiło się jej klatki piersiowej. Coś, co czuła już od kilkunastu tygodni i czego nie potrafiła się pozbyć.

    — Znowu się nad czymś zastanawiasz — powiedziała Sage; jej głos był cichszy, poważniejszy i… chyba zaniepokojony.

        Wiedziała, co Reyna chciała powiedzieć. Obie jednak omijały ten temat, udając, że wcale nie istnieje.

    — Nie wiem, czy chcemy o tym rozmawiać — oznajmiła Meksykanka, rozszerzając nieco nogi; Sage lubiła stawać między nimi i głaskać Reynę po głowie.

        Nie podeszła. Zyanya nie wiedziała, jak powinna to odebrać.

    — Myślę, że powinnyśmy.

        Westchnęła. Nie miała zbyt wiele czasu, żeby rozwinąć rozmowę tak, jak chciałaby ją rozwinąć.

    — Pójdę jutro do Brimstone'a — oznajmiła mimo to, podnosząc się z fotela. — Powiem mu, że powinien znieść tę zasadę.

    — To nie jest takie proste — powiedziała cicho Sage, kręcąc między palcami buteleczką. — Viper ustaliła tę zasadę. Brimstone powiedział, że też chciał wprowadzić coś podobnego.

    — A ty co wtedy powiedziałaś?

    — Że to popieram — westchnęła, odkładając medykament i ukryła dłonie w kieszeniach przylegających, czarnych dżinsów. — Skąd miałam wiedzieć, że pojawisz się na mojej drodze?

        Reyna skinęła głową, zgadzając się ze słowami Sage.

    — Chcę ci się oświadczyć — wypaliła nagle, nie do końca przemyślając sens własnych słów. Może w ogóle nie chciała tego zrobić. — Nie mogę tego zrobić, kiedy wiem, że nie przyjmiesz pierścionka.

        Sage spuściła wzrok na podłogę, nie kryjąc się z tym, że jej policzki pokryły się delikatnym różem – jakby wstydziła się tego, że Reyna miała rację.

    — Więc mam gdzieś, co pomyśli sobie Viper albo Brimstone. Chcę żyć wiedząc, że nazywasz nas parą. Pójdę jutro do niego. Nie chcę poświęcać się za nic.

        Mówiąc to skierowała się do drzwi. Dziwne uczucie w klatce piersiowej nie zelżało – urosło jeszcze bardziej, znając drugą opcję.

        Zyanya nie lubiła drugiej opcji i wcale nie miała zamiaru o niej myśleć.

    — Możesz to jeszcze przemyśleć? — zapytała Ling, kiedy wampirzyca stanęła przed drzwiami z ręką na klamce. — Pójście do Brimstone'a.

    — Ling, ja nie mam ochoty myśleć o tym kolejnej nocy — powiedziała nieco ostrzej, niż zamierzała, odwracając się przodem do Chinki. — Myślisz, że zastanawiam się nad tym od wczoraj? Od tygodnia?

    — Nie, ale… — zatrzymała się, westchnęła, znowu spuściła wzrok. — Jeśli się nie zgodzi, co jest bardzo prawdopodobne, zacznie coś podejrzewać.

    — Mam to, do cholery, gdzieś — rzuciła, wzruszając ramionami.

    — Ale ja nie mam! — zawołała Sage, wreszcie wbijając spojrzenie w fioletowe tęczówki. — Ja nie mam, Zyanya.

    — Bo co? Bo masz wysoką pozycję w Protokole? Chodzi o pieniądze?

    — Przestań. Nie mów tak — powiedziała zaraz czarnowłosa, zbliżając się do Reyny o krok. — Będzie węszyć. Każe Cypherowi zainstalować dodatkowe kamery, będzie wypytywał agentów, czy nie widzieli jakiegoś podejrzanego zachowania. Chcesz tego?

        Reyna sapnęła, zirytowana. Nie podobał jej się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa, więc zacisnęła usta w wąską linię. Liczyła na to, że Ling podejdzie bliżej, że położy dłonie na jej policzkach i zacznie uspokajać, bo przecież często tak robiła.

        Ale nie ruszyła się z miejsca.

    — Porozmawiamy o tym jutro — rzuciła więc, złapała za klamkę i wyszła, zostawiając Ling samą w klinice.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Tala obserwowała, jak Fade wychodzi z pomieszczenia, jak zamyka cicho za sobą drzwi, jak ręka, która trzymała kubek z kawą, drży. Była wściekła i wcale się z tym nie kryła w swój dziwny, unikatowy sposób.

        Potem Neon długo jeszcze siedziała na blacie, zgarbiona przyglądając się temu, co starsza wyciągnęła z lodówki. Biła się w myślach; mogła zaczekać, aż zrobi sobie to cholerne jedzenie, żeby zjadła cokolwiek przed zaszyciem się w swojej sypialni po raz kolejny.

    — Sumpain ito — mruknęła pod nosem i zsunęła się z blatu.

        Słowa Fade huczały jej w głowie, nie pozwalając jej od nich odpocząć.

        Miała tendencję do naciskania. Czasami. Jeśli dawała emocjom przejąć kontrolę. Fakt, iż coś takiego się działo, wcale nie sprawiał, że Tala czuła się z tego dumna. To, że nad tym panowała, nie znaczyło, że tak było za każdym razem.

        Westchnęła. Wzrokiem obrzuciła wyciągnięte produkty i szybko wywnioskowała, iż Fade chciała zrobić zwykłe kanapki. Wyglądała na taką, która lubi szybkie rzeczy, więc na pewno nie miała zamiaru przygotowywać czegoś ciepłego. Neon natomiast lubiła kombinować w kuchni.

        Podciągnęła rękawy, umyła ręce. Fade chciała postawić na najzwyklejszą w świecie kanapkę, ale Tala nie mogła pozwolić na tak apatyczną kolację. Więc wyciągnęła z lodówki pomidora, sałatę i wszystko inne, co sprawiło, że wkrótce przygotowana kolacja niemal prosiła, by ktoś ją zjadł. Neon obrzuciła je krytycznym spojrzeniem, zastanawiając się, czy coś takiego jest odpowiednie dla osoby, która kuchnię raczej omija szerokim łukiem. Zaczęła skubać dolną wargę i ostatecznie najpierw zajęła się sprzątaniem kuchni.

    — Sprzątasz o tej godzinie?

        Tala nie spodziewała się usłyszeć głos Jett zza pleców. Jak zwykle weszła do pomieszczenia cicho i skradła się tak, by przestraszyć młodszą. Nie wywoływało już to w niej tak wielkiej reakcji, jak wcześniej – ręce nie drżały, nie podskakiwała ze strachu. Jedynie elektryczność chwilę przeskakiwała po jej ciele do momentu, w którym serce się uspokajało.

    — Byłam głodna, zrobiłam bałagan, więc teraz sprzątam — skłamała, krzywiąc się nieco na dźwięk własnego głosu. — Co ty tu robisz?

    — Przyszłam po picie — odpowiedziała ot tak Koreanka, podchodząc bliżej niebieskowłosej i otwierając lodówkę.

        Tala obrzuciła szybko wzrokiem białowłosą. Miała na sobie zwykłe spodnie od piżamy i za dużą o przynajmniej dwa rozmiary, czarną koszulkę. Zmarszczyła brwi, mając wrażenie, że już ją gdzieś widziała, jednak szybko porzuciła chęć domyślania się, skąd się wzięła. Nie miała na to ani czasu, ani siły.

    — Nie lubisz papryki w kanapce — zauważyła Jett, wskazując butelką dwie bułki.

    — Polubiłam — oznajmiła, wzruszając ot tak ramionami.

        Stresowała się, ale jeszcze nie wiedziała, czy to przez kłamanie, czy fakt, iż miała zamiar pójść do osoby, której Jett nienawidziła najbardziej na świecie. A przecież, jej zdaniem, nie mogła przyjaźnić się z Fade i Jett jednocześnie.

    — Co to za koszulka? — wypaliła, zanim Jett zdążyła kontynuować.

    — Ta? Stara jak świat. — Jett machnęła lekceważąco ręką, odchodząc od lodówki.

        Albo Neon się zdawało, albo próbowała zakryć nadruk.

    — Słyszałaś, co się stało na misji?

        Głos Jett był… podekscytowany. Dziwnie podekscytowany.

    — Której? — zapytała, mając nadzieję, że nie mówią o tym samym. Że jednak Jett ma na myśli zupełnie inną akcję.

    — Tej, w której brała udział ta suka — odpowiedziała, i dopiero kiedy Neon odłożyła warzywa do lodówki zorientowała się, że starsza uważnie jej się przygląda.

        Nie wiedziała, jak miała na to zareagować. Powiedzieć, że wie? Że nie wie? Że ma to wszystko gdzieś? Żeby Jett jej powiedziała?

        Zastanawiała się zbyt długo, najwidoczniej, bo Jett zmarszczyła brwi, przekrzywiając nieco głowę w bok.

    — Wszystko w porządku?

    — Jestem tylko zmęczona — powiedziała młodsza, wzruszając ramionami. Chciała jednocześnie wyjść i posłuchać, co Jett miała do powiedzenia. — To co tam się stało?

    — Z oficjalnego źródła wiem, że rzuciła się pod ostrzał — oznajmiła białowłosa, bawiąc się butelką wody. Neon ciężko było stwierdzić, czy była zadowolona tym faktem, czy nie. — Z nieoficjalnego…

        Wzruszyła ramionami, jakby nie wiedziała, czy kontynuować, czy zostawić Neon w oczekiwaniu. Tala wykonała więc standardowy ruch dłonią, wzywając do mówienia dalej.

    — Jakieś magiczne słowo? — Jett zaczęła się droczyć, szturchając młodszą łokciem.

        Przestała, kiedy prąd ją kopnął, trafiając akurat w ten wyjątkowy nerw, który szybko wywołał u niej głośne syknięcie i odsunięcie się od Tali.

    — Mów, bo cię porażę? — rzuciła młodsza, starając uśmiechnąć się tak, jak uśmiechała się zawsze, kiedy zaczynały się przekomarzać.

    — Już to zrobiłaś — mruknęła, rozmasowując łokieć.

    — No mów, nie daj się prosić.

        Jett wysunęła nieco dolną wargę, udając zastanowienie, jednak po chwili zbliżyła się do młodszej. Jej oddech owiał ucho i policzek nastolatki.

    — Breach wypchnął ją za drzwi.

        Mogło jej się wydawać. Może faktycznie była zmęczona i jej umysł ją zawodził, bo chyba w głosie starszej usłyszała zadowolenie. A może rozbawienie? Czy Jett bawiło, że Breach doprowadził do śmierci Fade?

        Nie mogło. Nie powinno. Jett odsunęła się od Neon, by spojrzeć na jej twarz, by znaleźć tę samą reakcję, jaką miała ona, jednak w oczach młodszej odbijał się… strach. Zmartwienie? Może oba na raz?

    — Co zrobił? — zapytała; czuła suchość w gardle.

    — Przestań — powiedziała Jett, uderzając młodszą w ramię; akurat w miejsce, w którym płytki przewodzące wszczepione były w jej skórę. — Nie mów, że jest ci przykro.

    — Ja… Nie chodzi o to — sapnęła, kręcąc głową. — To poważne… oskarżenie.

    — Słowo przeciwko słowu — rzuciła białowłosa, wzruszając ramionami. — Koszmarna dziwka nic nie powiedziała.

        Nic nie powiedziała. Nie odezwała się słowem. Nie mówiła o misji. Dostała ataki paniki po obudzeniu się. Dostała ataku paniki przed drzwiami. Bała się przejść przez próg, bo…

    — W każdym razie, nikt nic nie wie — powiedziała, nieco poważniejąc. — I na pewno nie dowie się od ciebie.

    — No co ty — mruknęła Neon, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Nikomu nie powiem.

    — Zuch dziewczyna — powiedziała Jett, poczochrała szybko włosy młodszej i z butelką w ręce skierowała się do wyjścia.

        Odprowadzając ją wzrokiem, Tala czuła, że wszystko, co ostatnio zjadła, podchodzi jej do gardła. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie wiedziała, jak zareagować, co odpowiedzieć Jett, jak inaczej skłamać, a myśl, że nie czuła współczucia względem Fade sama w sobie sprawiała, że Tala nie czuła się dobrze.

        Złapała więc za talerz i skierowała się w stronę wyjścia – tego samego, którym przyszła tu za Fade, tego samego, którym wyszła Jett i którym sama teraz opuszczała kuchnię, gasząc uprzednio światło. Mimo upierdliwego bólu kolan zmusiła się do szybkiego chodu, modląc się tylko, by nie spotkać po drodze nikogo, a w szczególności Jett czy Breacha.

        Pokonała schody, przeszła przez korytarz z oknami na całą ścianę i skręciła w prawo, na kolejne schody, które prowadziły do strefy z sypialniami. Na drzwiach nie było podanych pseudonimów, tak jak na szafkach czy pudełkach z jedzeniem; były tylko numery. Oznaczały kolejność dołączenia agentów do Protokołu Valoranta, więc dojście do sypialni Fade było najbardziej stresującym spacerem, jaki Neon przeżyła.

        A potem było jeszcze gorzej, bo kiedy zapukała do drzwi, zorientowała się, że Łowczyni Nagród wcale nie zamierza ich otworzyć.

        Najpierw pomyślała, że kobieta śpi. Ale prawda była taka, że jej wory pod oczami, pijanie nałogowo kawy i chroniczne spędzanie czasu w bibliotece po nocach wcale nie świadczyly o tym, że jej relacja ze snem jest na normalnym poziomie. Więc nie mogła spać. Mogła za to brać prysznic; ale jej włosy były mokre, kiedy przyszła do kuchni. Czyli po prostu ignorowała pukanie do drzwi.

        Neon czuła, że musiała wejść za wszelką cenę do środka – a przynajmniej, żeby Fade otworzyła drzwi i przyjęła talerz z dwoma wypełnionymi po brzegi i bardziej bułkami. Ale, do cholery, musiała być uparta – musiała się zgrywać i mieć gdzieś fakt, iż ktoś do niej pukał.

        Tala miała jednak swój mały as w rękawie, o którym Fade pewnie nie wiedziała, a który mógł jej teraz oszczędzić czasu i nerwów.

        Więc wcisnęła na panelu obok drzwi jedynkę, a następnie przytrzymując hashtag przysunęła się bliżej.

    — To ja, Neon — zaczęła, odchrząknęła i odetchnęła, słysząc, jak bardzo drżący jest jej głos. — Pewnie nie chcesz teraz nikogo widzieć, ale to naprawdę sprawa życia i śmierci, i byłoby super, gdybyś otworzyła te drzwi.

        Niech zadziała, niech zadziała, błagam, niech zadziała.

        Dzisiaj ktoś musiał czuwać nad Talą i dobrze jej życzyć, bo drzwi sypialni otworzyły się, a w ich progu stanęła Fade.

         Jej włosy wciąż były wilgotne i ociężałe od wody, na nosie naznaczonym długą blizną osadzone zostały okulary, które częściowo zakrywały wory pod jej oczami, a ciało otulała popielata bluza oversize wraz z czarnymi dresami. Była ubrana w to samo, w czym spotkała ją Tala przed kuchnią. Tylko teraz jej mina była… zaskoczona. Zirytowana i zaskoczona.

    — Co ty zrobiłaś? — zapytała Fade, marszcząc brwi. — Co to do cholery było?

    — Killjoy wprowadziła tę funkcję niedawno — oznajmiła Neon; paskudne uczucie, iż zaraz przywita się ze swoją treścią żołądkową nadal nie dało jej spokoju. — Przyniosłam ci to.

        Fade obrzuciła wzrokiem trzymany przez Neon talerz, ale mimo wysunięcia go w swoją stronę, nie wzięła go od młodszej.

        A Tala musiała iść, i musiała to zrobić, do cholery, teraz.

    — Nie przyjmuję odmowy — oznajmiła, przełykając ciężko ślinę. — Zwrotów też nie.

        Fade skierowała spojrzenie na oczy Tali, potem znowu na talerz. Neon zauważyła, jak zaciska dłoń na klamce drzwi, a kiedy i do niej to dotarło, zaplotła ręce na klatce piersiowej.

    — Wyszłaś z kuchni tylko z kawą, nie widziałam cię ani na śniadaniu, ani na obiedzie, więc weź ten talerz i będziemy mogły się rozejść do swoich pokoi — sapnęła, przestępując z nogi na nogę.

        Turkijka najwidoczniej nie wiedziała, co o tym myśleć. Neon, choć zirytowana, rozumiała, dlaczego tak jest. W ciągu pół roku ludzie wymazali jej obecność z pamięci, została pobita, prawie zginęła na treningu, a dzieła dokończył Breach, wypychając ją prosto naprzeciwko luf broni palnej. Więc jeśli wcześniej nie miała problemów z zaufaniem, tak teraz rozkwitły w zaskakującym tempie, burząc, to, co zbudowała wokół siebie Fade.

        Sama myśl, że zginęła z rąk współagenta sprawiła, że Neon nie potrafiła dłużej czekać.

    — Trzymaj — sapnęła, wpychając talerz w dłonie Hazal, która ledwo zdążyła złapać naczynie. — I przepraszam.

        I, nie czekając na żadną reakcję starszej, wparowała do jej pokoju prosto do łazienki. W duszy dziękowała samej sobie, iż zdążyła podnieść klapę toalety.

    — Co do kurwy? — sapnęła Fade, zbyt zajęta odkładaniem talerza na wolną przestrzeń na biurku, by od razu pójść za Talą.

        Zatrzymała się jednak w połowie drogi do łazienki, słysząc, jak Neon pozbywa się właśnie swojej treści żołądkowej.

    — Cholera jasna.

        Hazal zamknęła szybko drzwi od sypialni, niekoniecznie wiedząc, czy w ogóle powinna to zrobić w takim wypadku, i dopiero po tym skierowała się do łazienki. Omijając Neon otworzyła na oścież niewielkie okienko i dopiero wtedy kucnęła obok młodszej, drżącymi palcami zbierając luźne kosmyki, które nie chciały znaleźć się w dwóch kucykach. Chociaż tyle mogła zrobić za to, co młodsza zrobiła w klinice i przed kuchnią.

        Cierpliwie czekała, aż konwulsje przestaną nachodzić młodszą, aż wyrzuci z siebie wszystko to, co jej zaszkodziło, aż wypluje ślinę. Wiedziała, jak wymiotowanie potrafi odebrać siły, więc po kilkunastu następnych minutach spokoju sięgnęła po papier toaletowy i podała dwa listki młodszej, by na razie tym wytarła usta.

    — Już dobrze — mruknęła, przenosząc dłoń na ramię Tali. — Chodź, pomogę ci wstać.

        Neon nie protestowała i nie utrudniała Hazal zadania. To była przyjemna odmiana od naciągania się ze wszystkim i wszystkimi. Pomogła młodszej podejść do umywalki, a kiedy ta opłukiwała usta i pozbywała się nieprzyjemnego smaku z języka, Hazal zamknęła klapę toalety i spuściła w niej wodę.

        Potem ze splecionymi rękami obserwowała dziewiętnastolatkę, nie wiedząc, od czego zacząć rozmowę. To był pierwszy raz od kilku miesięcy, kiedy ktoś inny niż ona sama czy, okazjonalnie, Sage wszedł do sypialni, naruszając prywatną przestrzeń Hazal. Nigdy nie miała intencji, by kogokolwiek tu zapraszać, i choć nie było tu bałaganu, bo nie miała z czego takowego zrobić, to i tak nie czuła się komfortowo z myślą, że Neon widziała jej rzeczy, rozrzucone na łóżku czy biurku. Nie mówiąc o tym, że nie powinno jej tutaj być.

    — Mam zadzwonić po Sage? — zapytała koniec końców Hazal, przyglądając się zaczerwienionym oczom Neon w lustrzanym odbiciu.

        Pokręciła przecząco głową. Mokrą z wody buzię wytarła o rękaw i z wahaniem odwróciła się w stronę starszej, nerwowo skacząc wzrokiem po jej twarzy.

    — Przepraszam — wyszeptała i drżąco wypuściła powietrze z płuc.

    — Zdarza się — rzuciła Fade, bo co innego mogła powiedzieć? Nic jej nawet do głowy nie przychodziło, więc tylko wzruszyła ramionami.

        Tala wyglądała, jakby biła się z myślami z czymś, z czym sama nie potrafiła sobie poradzić. Hazal nie wiedziała, o co chodziło; nie sądziła, by chciała wiedzieć.

        Nie miała pojęcia, czy czuła irytację, czy zdenerwowanie, czy stres, czy wszystko na raz. Nie chciała w swoim pokoju mieć kogokolwiek z agentów, bo to było ostatnie miejsce, w którym chciała spotykać się z kimkolwiek. Dlatego westchnęła, popatrzyła krótko w stronę drzwi i postąpiła krok do przodu, by zachęcić młodszą do wyjścia.

        Tala miała jednak inne plany, bo szybko pokonała dzielącą ich odległość i objęła Hazal, niemal natychmiast zaczynając płakać.

    — Przepraszam, Fade, tak bardzo mi przykro — załkała, zaciskając ręce mocno wokół na powrót nieco wychudzonej sylwetki Eyletmez.

        To było… dziwne. Nienaturalne. Nie powinno się wydarzyć, nigdy w życiu, bo Hazal nie była osobą, którą się przytula, nie była kimś, z kim ludzie chętnie spędzali czas, nikt z nią nie rozmawiał, nikt… Była nikim. Była cieniem, koszmarem, diabłem, który czaił się w kącie, kimś, kto polował na ludzi w ich własnych umysłach, uosobieniem przerażenia, które czuli, gdy wchodziła w ich przestrzeń. Nie koleżanką. Nie przyjaciółką. Nie osobą, do której się przychodziło, by wymienić uścisk.

        Zesztywniała. Zdążyła unieść ręce w geście obronnym, ale Neon jakimś cudem je ominęła, biorąc Hazal z zaskoczenia. Więc nadal wisiały w górze, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, tak jak reszta ciała Eyletmez.

    Błąd.

        Wrzasnął Koszmar, chociaż to było ostatnie, o czym Hazal pomyślała. Paradoksalnie uciszyła go Neon, której elektryczność zaczęła skakać, kopiąc lekko starszą prądem. Czuła, że jej serce ze zdenerwowania bije szybciej, ale nie potrafiła go uspokoić. Nie potrafiła wymyślić, co ma zrobić, a przecież zawsze wpadała na jakiś pomysł, zawsze wyciągała się z cholernie trudnych sytuacji. Dlaczego teraz było inaczej?

        Przełknęła ciężko ślinę.

    — Przestań, to nic…

    — Wiem, co się stało na misji — przerwała jej drżącym głosem Tala, starając się opanować płacz. — Wiem, co ci zrobił.

        Próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale z jej ust padały tylko połowy słów, ewentualnie „ja”, a z tego Hazal nie potrafiła zebrać zdania.

        Zresztą – nie chciała. Zbyt dobrze skupiła się na słowach Tali, żeby myśleć o czymkolwiek innym.

        Tala wiedziała. Tala znała prawdę i nie starała się jej przekręcić.

        Opuściła ręce, znowu przełknęła ciężko ślinę. Neon jeszcze mocniej ją objęła, podciągając nosem i kolejny raz szeptając słowo „przepraszam”.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

3680 słów! ^^

no, stęskniłem się. mam nadzieję, że Wy też hihi

neon w końcu wie!!! cieszmy się i radujmy, albowiem nie jest to częste w tym fanfiku, by coś szło dobrze lmfao

teraz tylko trzeba jakoś namówić fade, żeby powiedziała sage, co nie?

NIE PAMIĘTAM, CZY WRZUCAŁEM TO TUTAJ, ALE CHYBA NIE, WIĘC MACIE

i did it. i did it by myself.

bo serio, to relacja fade i jett in a nutshell lol

anyway, miłego dnia/nocy i do następnego ♥️






koszyk na opinie: \_____/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro