Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVI

TW: wspomnienie ran, ataku paniki i atak paniki sam w sobie

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Kiedy w pomieszczeniu rozległ się alarm, a światło zaczęło pulsować czerwienią, Iselin niemal zaczęła wykrzykiwać wszystkie przekleństwa, jakie jej ojczysty język miał do zaoferowania. Zbyt skupiona na misji i tym, by Cypher dokończył transfer danych, nie zdążyła zwrócić uwagi na to, jak bardzo jej strach przypominał ten sprzed ponad roku.

        Roku? A nie dwóch lat?

        W każdym razie Iselin – Deadlock – zablokowała korytarz, dając im więcej czasu, a drugie drzwi w pomieszczeniu zablokowała zwykłym krzesłem. Prawa ręka cały czas trzymała pistolet w dłoni, gotowa użyć go w każdym momencie.

    — Długo jeszcze? — warknęła; zdziwiła się nerwowością w swoim głosie.

    — Spokojnie Deadlock, już tylko minutka — odpowiedział Cypher, jego głos był przeciwieństwem do blondynki.

        Chyba był już przyzwyczajony do sytuacji, w których coś idzie nie po ich myśli i wszystko zaczyna się pieprzyć. Deadlock poniekąd też. Natomiast Iselin bała się tych momentów.

        Zmusiła się, by nad umysłem zawładnęła Deadlock, by odgonić strach i nie myśleć o tym, że teraz życie każdego wisi na włosku. Starała się nie myśleć o tym, że ze wszystkich osób tylko Fade nie odezwała się od momentu rozdzielenia ani słowem. Co jej w ogóle do głowy strzeliło?

        Na zewnątrz rozległ się huk wystrzałów. Deadlock podbiegła do okna, w ciemnościach doszukując się kto do kogo strzelał.

    — Skończyłem — oznajmił wesoło mężczyzna, odłączając na spokojnie kabel i wsadzając dysk do wewnętrznej kieszeni płaszcza. — Możemy ruszać.

    — Chwała, kurwa, Bogu — mruknęła blondynka, po czym podbiegła do drzwi zablokowanych krzesłem i kopnięciem zmusiła je do ustąpienia.

        Wypadli na korytarz. Ich kroki odbijały się echem i zlewały z krokami innych ludzi, których stan gotowości podniósł się w momencie włączenia alarmu. Deadlock nie chciało się wierzyć, że tak dziecinnie prosta misja może skończyć się postrzeleniem któregoś z nich. Oczywiście, że Sage mogła ich wskrzesić – ale czy musieli wracać w obecności zabitego współagenta?

        Deadlock zacisnęła mocno zęby ze złości.

        Przez cały bieg do wyjścia, którym weszła razem z Cypherem nie trafili na żadnego ochroniarza; jedynie na dwójkę pracowników, którzy zbyt spanikowani nie zwrócili uwagi na dwójkę szpiegów. Więc kiedy udało im się całkowicie opuścić placówkę i pokonać ogrodzenie, Deadlock zatrzymała się gwałtownie w miejscu.

    — Tam zostali nasi — sapnęła; jej oddech był lekko przyspieszony od biegu.

    — Musimy ruszać, Deadlock — przypomniał Cypher. — Poradzą sobie.

    — Strzelają do nich — warknęła. — Nie zostawia się swoich w potrzebie.

    — Nie możemy ryzykować utratą danych. — Cypher szybko wyciągnął mały ekranik, który połączył się z kamerą i przejrzał wszystko, co było w jej zasięgu. — Też nie chcę ich zostawiać, ale to jest ważne.

    — Masz popieprzoną hierarchię wartości — warknęła i przycisnęła palec do komunikatora w uchu. — Yoru, jak sytuacja?

        Cisza. Cisza. Cisza.

    — Już idą do was.

        Dopiero wtedy Deadlock mogła z powrotem ruszyć w drogę do umówionego miejsca. Już szli.

        Kay/O czekał już na sygnał do rozpoczęcia lotu. Musiał widzieć, że Cypher macha rękami, bo silnik rozpoczął swoją pracę, a śmigła zaczęły się rozkręcącać, mącąc ciszę i spokój pustkowia.

        Dysząc wpadli na pokład Vulture'a. Cypher natychmiast opadł na jedną z ławek, ściągając kapelusz i rozpinając płaszcz. Deadlock nie miała jednak zamiaru siadać, uparcie stając w wejściu i wypatrując trójki pozostałych agentów. Biegnąc tutaj znowu usłyszała strzelaninę; miała tylko nadzieję, że wszyscy są cali.

    — Deadlock, usiądź — poprosił Cypher, dociskając plecy do ściany. — Odpocznij.

    — Będę odpoczywać jak wszyscy wrócą — burknęła, mrużąc oczy. Starała się dojrzeć resztę w ciemnościach.

        Mężczyzna westchnął, ale nie powiedział nic więcej. Poddał się i nie miał zamiaru się z tym kryć.

        Na pokładzie panowała niezbyt przyjemna atmosfera; była napięta, ciężka. Deadlock nerwowo przenosiła ciężar ciała z nogi na nogę, co jakiś czas strzelając pojedynczym palcem u prawej ręki. To samo próbowała zrobić z lewą – wciąż czasami łapała się na tym, że próbowała strzelać knykciami protezy.

        W końcu w ciemnościach zobaczyła dużą, postawną sylwetkę Breacha, a niedługo po nim Yoru wrócił ze spaceru po innym wymiarze, rozrywając czasoprzestrzeń i zaraz po tym ściągając z twarzy maskę.

    — Wróciłem — oznajmił zadowolony, poprawiając pasek Operatora i wskakując szybko na pokład.

        Deadlock skinęła mu głową, jakby chciała odpowiedzieć „cieszę się”, ale nic nie wydostało się spomiędzy jej ust. Breach biegł w ich kierunku.

    — Gdzie jest Fade!? — krzyknęła do mężczyzny, starając się przekrzyczeć huk silnika.

        Jeśli odpowiedział, blondynka nie była w stanie go usłyszeć.

        Słyszała poruszenie za sobą; przez ramię spojrzała na Cyphera, który zaczął rozkładać medyczne łóżko.

    — Kurwa mać — sarknęła pod nosem Deadlock ponownie zwracając spojrzenie w stronę Breacha.

        Mężczyzna zwolnił przed Vulturem, sapiąc wszedł po rampie. W ramionach trzymał Fade. Jej lewa ręka zwisała beznamiętnie, a głowa była odchylona.

       Cała odwaga Deadlock odpłynęła; został już tylko strach Iselin, która przed oczami miała scenę śmierci swoich przyjaciół.

    — Czy ona…

    — Nie żyje — oznajmił beznamiętnie rudowłosy, podchodząc do wyciągniętego przez Cyphera łóżka.

        Klapa zaczęła się zamykać, kiedy mężczyzna pochylał się nad sprzętem medycznym i niezbyt delikatnie ułożył na nim martwe ciało wieszczki snów.

    — Ostrożnie, do cholery — warknęła Deadlock, kucając po drugiej stronie kobiety.

    — Daj spokój, nic nie czuje.

    — Ale wciąż jest, kurwa, człowiekiem. — Iselin przestała układać ręce wzdłóż jej ciała, by zadrzeć głowę.

        Mężczyzna zaśmiał się kpiąco, odchodząc jak najdalej leżanki i opadając ciężko na ławkę. Krew Fade odznaczała się na jego ubraniu.

        Iselin nie była w stanie się powstrzymać; nie zrobił tego też Cypher, kiedy zerwała się na równo nogi i podeszła do Szweda, wymierzając w jego policzek mocne uderzenie prostetyczną dłonią. Jego głowa odskoczyła w bok, a on sam zaraz po tym wbił zaskoczone i zarazem wściekłe spojrzenie w młodszą kobietę.

    — Jest jedną z nas! — krzyknęła Iselin; drżała, czując narastającą złość wymieszaną z przerażeniem. — Należy jej się, kurwa, szacunek!

        Nie odezwał się; milczenie było jedyną dobrą decyzją, jaką podjął w przeciągu ostatnich paru minut.

        Wiedziała, że jeśli zostanie przy mężczyźnie jeszcze kilka chwil, rzuci się na niego z pięściami. Ona też, do cholery, nie pałała miłością do Fade, ba, nadal nachodziła ją ochota uderzenia jej w twarz za to wszystko, co im zrobiła. Ale była jedną z nich – przeprosiła, kurwa, minęło pół roku od jej ataku na Protokół, a od tego czasu nie zrobiła nic, co dałoby podstawę do dalszego nienawidzenia jej. Starała się poprawić; pomagała, kiedy była w pobliżu, nie wchodziła nikomu w drogę, była sumienna.

        A teraz leżała na medycznym łóżku z raną postrzałową w czole i ramieniu.

    — Jeg håper du ikke led lenge¹ — wyszeptała, zamykając szeroko otwarte w przerażeniu, martwe oczy.

        Jej ciało już zdążyło się wychłodzić, co przyspieszył krwotok z obu ran. Myśląc, że Fade nie życzyłaby sobie oglądania jej twarzy w takim stanie – z dziurą po kuli, zakrwawioną – Iselin zdjęła z ramion białą kurtkę i ostrożnie zakryła nią buzię wieszczki snów.

       Przy leżance, na podłodze, spędziła całą podróż, zabraniając rozmowy o tym, co się stało. Agenci milczeli.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

    — Co z nią?

        Iselin nie miała siły na witanie się z Sage i rozpoczęcie rozmowy o niczym. Wszystko, co działo się na misji przywołało wspomnienia, których nie chciała pamiętać, a to z kolei doprowadziło do paskudnego ataku paniki, z którego długo nie była w stanie się uspokoić. Ściany jej własnego pokoju przytłaczały ją do tego stopnia, że dusiła się przy otwartym oknie.

        Nikomu o tym nie powiedziała. Nie miała najmniejszego zamiaru.

    — Jej stan jest stabilny — odpowiedziała Sage, przecierając zmęczone oczy; zerwanie jej z łóżka o drugiej nad ranem nie było zbyt przyjemne. — Wyleczyłam jej rany i wskrzesiłam. Aktualnie śpi.

    — Dobrze.

        Przeszła w stronę otwartych drzwi, naprzeciw których siedziała Sage, wypełniając jakąś kartę. Iselin nie pytała, co to, tak samo nie pytała, czy może wejść do środka. Stanęła co prawda tylko w progu, wbijając spojrzenie w delikatnie zaróżowioną twarz kobiety.

        Wyglądała… jeszcze gorzej, niż zazwyczaj. Jej wciąż blada skóra kontrastowała z worami pod oczami. W szpitalnym łóżku, przykryta do połowy kołdrą, z rurkami i kabelkami podłączonymi do jej ciała wyglądała… słabo. Zdawała się być mniejsza i wątła. Gubiła się w klinicznej pościeli.

    — Wiesz, jak do tego doszło? — zapytała cicho uzdrowicielka, wyrywając Iselin z letargu.

    — Nie. — Zaplotła ręce na klatce piersiowej, obrzucając krótko wzrokiem czarnowłosą. — Nie chciałam tego słyszeć.

    — Rozmawiała z tobą przed misją? — Słyszała, jak Sage wstaje z krzesła. — Powiedziała ci coś niepokojącego?

        Norweżka odwróciła się gwałtownie w stronę Chinki, marszcząc brwi. Gdyby jej wzrok mógł skrzywdzić, Sage leżałaby na podłodze, zwijając się z bólu. Był ostry, a mimo to kobieta wytrzymała go bez problemu.

    — Czy to przesłuchanie? — zapytała, a w jej głosie pobrzmiała złość.

    — Staram się zrozumieć — odpowiedziała łagodnie Sage, wsuwając dłonie do kieszeni zwykłych, dresowych spodni.

    — Zrozumieć co?

    — Dlaczego Fade rzuciła się pod ostrzał — odpowiedziała z wahaniem Sage.

        Iselin nie zrozumiała. Nie od razu. Chyba dopiero po dłuższej chwili gapienia się w starszą sens jej słów zaczął do niej docierać.

    — Nie rzuciła się pod ostrzał — oznajmiła; chciała brzmieć twardo, ale głos brzmiał niepewnie; cholernie niepewnie.

    — Skąd to wiesz?

    — Nie zrobiłaby tego.

        Sage uważnie przyglądała się jej twarzy, próbując coś z niej odczytać. Deadlock nie wiedziała, czy to, co znalazła, usatysfakcjonowało jej zmęczony umysł.

    — Nie znasz jej, Deadlock — oznajmiła w końcu łagodnie, przekrzywiając głowę nieco w bok. — Nie było tam ciebie.

    — To kto, kurwa, był? — warknęła, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego tak ją to zdenerwowało. — Miał być z nią Breach, tak? I co on powiedział?

        Sage odetchnęła, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Zanim kontynuowała, krótko spojrzała w stronę Fade, sprawdzając, czy nadal śpi.

    — Rozdzielili się na początku. Znalazł ją, kiedy rozległ się alarm i próbował powstrzymać przed wyjściem na zewnątrz.

        Iselin zaczęła skubać policzek od środka. Tak, to miałoby sens; Fade niezbyt dogadywała się z Breachem, więc mogła go nie posłuchać, ale żeby wybierać śmierć ponad wysłuchanie drugiej osoby? Wieszczka snów nie mogła być taką idiotką. Prawda?

    — Wiedziała, że strzelają?

    — Ponoć tak.

    — Czyli teraz czekasz, aż ona się obudzi?

    — Zgadza się.

    — Mhm — mruknęła Iselin, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. — To poczekam z tobą.

    — Nie możesz być przy przesłuchaniu — powiedziała jednak Sage; jakby to miało powstrzymać blondynkę przed wtargnięciem do środka.

    — Nie muszę być. — Wzruszyła ramionami. — Dlaczego śpi? Na misjach ludzie od razu walczyli.

    — Bo nie mają wyjścia — odpowiedziała powoli i z wahaniem, jakby nie wiedziała, czy powinna o tym mówić. — Cały czas trzyma ich adrenalina z walki, dopiero potem się skarżą, że źle się czują, że im niedobrze. Każę im się położyć i… zasypiają.

    — W sensie co, umierają z powrotem? — burknęła Iselin, obrzucając spojrzeniem wnętrze niewielkiej sali.

    — Nie. Wprowadzam ich w krótką śpiączkę. Trwa najwyżej jeden dzień. Ciało wciąż jest w szoku po tym, jak przestało funkcjonować i wróciło z powrotem. To nie jest przyjemne uczucie.

        Deadlock kiwnęła głową. Sama już była wskrzeszona raz, może dwa razy, ale średnio pamiętała, co się działo po wejściu na pokładu lub po obudzeniu w HQ. Teraz przynajmniej wiedziała, dlaczego.

    — Chyba się budzi — powiedziała Sage, wskazując podbródkiem w stronę łóżka. — Pójdę po wodę.

    — Przyniosłam!

        Obie kobiety zwróciły spojrzenie w stronę Neon, która szybkim krokiem weszła na korytarz, trzymając w jednej dłoni dzbanek z wodą, a w drugiej pustą szklankę. Jej policzki były dziwnie zaczerwienione i Iselin nie była w stanie stwierdzić, czy jest wściekła, czy raczej płakała.

    — Dziękuję, Neon. — Sage uśmiechnęła się co niej ciepło, przejmując obie rzeczy i wchodząc do pomieszczenia.

        Drzwi za nią zostały zamknięte. Deadlock została sama z Neon.

        Dziewiętnastolatka usiadła cicho na jednym z krzeseł i przyciągnęła nogi do klatki piersiowej, by zaraz objąć je ramionami. Iselin obserwowała, jak mości się na siedzeniu, po czym przetarła zmęczone oczy.

    — Może pójdziesz się przespać? — zaproponowała cicho Neon; ona również obserwowała Deadlock.

        Zastanowiła się nad tą opcją. Tak byłoby prościej, skoro nie spała już ponad dwadzieścia godzin.

    — Muszę porozmawiać z Fade — oznajmiła, opierając się o ścianę obok drzwi. — Powinna zaraz się obudzić.

    — Sage z nią porozmawia, a jak skończy, każe jej pójść znowu spać — wyjaśniła Neon, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Możesz przyjść później. Nic się nie stanie.

    — A ty po co tu siedzisz? — zapytała Deadlock, nie mogąc wyzbyć się z głosu tego dziwnego ataku. Sama nie wiedziała, czy faktycznie chciała tak zabrzmieć, czy nie.

    — Nie wiem. — Powiedziała to tak cicho, że Iselin musiała się domyśleć, co wyszło z jej ust. — Chyba chcę ją zobaczyć.

        Iselin uniosła ku górze brwi, jednak nie powiedziała nic na ten temat. Cokolwiek to było, miało prawo kwitnąć. Tak przynajmniej twierdziła blondynka; wiedziała komu nie odpowiadałaby taka odpowiedzieć, kto zacząłby drążyć I irytować się, że między dwoma agentkami rośnie coś więcej, niż przyjaźń. Ta osoba była cholerną hipokrytką.

    — Zapomniałam powiedzieć Sage, że Fade nie odzywała się do nas przez całą misję. Przekażesz jej?

    — Jasne.

    — Takk till.

        Neon patrzyła, jak odbija się od ściany i zmęczonym krokiem podąża swoją ścieżką, garbiąc się bardziej niż zazwyczaj.

        Tala poczekała kilka chwil, zanim wstała z krzesła i skierowała się co drzwi. Specjalne ściany w klinice skonstruowane były tak, by przepuszczały dźwięk – Sage wyjaśniła jej, że ludzie czasami nie są w stanie wcisnąć guzika, by przywołać pomoc, więc różne dźwięki ratowały im życia. Teraz nic nie słyszała z pomieszczenia; wywnioskowała więc, iż Sage jeszcze nie zaczęła z nią rozmawiać.

        Wiedziała, co się stało, jako jedna z pierwszych. Kręciła się w hangarze, szukając swojej kurtki, bo po czterech miesiącach od spotkania z Fade w bibliotece koszmar wrócił, a Neon nie miała zamiaru w nim tkwić. Dlatego znalazła sobie powód, z którym mogłaby się chwilę poszwędać, i tak właśnie znalazła się w hangarze. Tam, usłyszawszy huk zbliżającego się silnika, zatrzymała się w miejscu, czekając, aż Vulture wyląduje. Wyskoczył ze środka Breach, Yoru, a Cypher i Deadlock wyszli, trzymając w dłoniach nosze.

        Leżała na nich Fade; jej głowę blondynka zakryła własną kurtką, krzycząc w stronę Neon, żeby wezwała Sage. Musieli zapomnieć tego zrobić na pokładzie.

        Widok wieszczki snów na medycznej leżance był wystarczający, by Tala domyśliła się, co wydarzyło się podczas misji.

        Miała być, do cholery, prosta.

        W zasadzie Neon nie wiedziała, dlaczego świadomość, iż Fade nie żyje, tak na nią zadziałała. Nie rozumiała dlaczego była tak… wściekła, że coś jej się stało. Może chodziło o to, że nikt wcześniej nie zginął na swojej pierwszej misji? Że doświadczeni agenci robili wszystko, by ci z mniejszym stażem nie zginęli na swojej pierwszej misji? Oczywiście, że Fade była inna, że zrobiła im wszystkim krzywdę, wrzuciła w najgorszy koszmar, jaki istniał, ale każdy popełniał błędy. Problem w tym, że nie każdy za nie przepraszał.

        A ona przeprosiła.

        Neon złapała za klamkę i pociągnęła ją w dół, otwierając drzwi. Sage, siedząca na krześle obok łóżka dwudziestoczterolatki, podniosła głowę znad karty, wbijając spojrzenie w nastolatkę.

    — Jeszcze się nie obudziła — powiedziała Sage, starając się nie brzmieć na zmęczoną.

    — W porządku. — Wzruszyła ramionami, schowała dłonie do kieszeni za dużej bluzy. — Deadlock poszła do siebie.

    — To dobrze. Powinna odpocząć. — Uzdrowicielka kiwnęła powoli głową, jednak jej wzrok nie opuszczał wysportowanej sylwetki Neon. — Ty też powinnaś.

    — Kazała przekazać, że Fade nie odzywała się do nich przez całą misję — oznajmiła Tala, ignorując słowa Sage.

        Oczywiście, że powinna pójść odpocząć. Miała wrażenie, że nie spała latami, gdzie w rzeczywistości było to tylko kilka, może kilkanaście godzin. Była zmęczona. Ale potrzebowała pomocy Fade, potrzebowała obolałej nazajutrz szyi, żeby spędzić noc w spokoju, żeby się wyspać i uspokoić.

        A Fade… właśnie marszczyła brwi, próbując rozejrzeć się po pomieszczeniu.

    — Hej — wyrwało się z ust niebieskowłosej; nie wiedziała, kiedy dała sobie przyzwolenie na odezwanie się.

        Fade nie odpowiedziała. Sage podniosła się z krzesła, odkładając na siedzisko podkładkę z kartkami i stanęła obok łóżka, robiąc coś przy maszynach. Dwudziestoczterolatka próbowała skupić spojrzenie na Neon, ale wzrok cały czas jej się rozjeżdżał, skupiając się to na ścianie, to na szafce obok.

    — Fade, wiesz, gdzie jesteś? — zapytała Sage, delikatnie dotykając ramienia kobiety.

        Nie drgnęła. Zdawała się nawet nie słyszeć pytania starszej, bo nie odwróciła w jej stronę głowy i nie szukała jej wzrokiem; zamiast tego z trudem podniosła się do siadu, mimo protestu uzdrowicielki i wbiła spojrzenie w swoje dłonie.

       Tala nigdy nie była przy osobie, która budziła się pierwszy raz po wskrzeszeniu w Protokole. Zawsze jednak myślała, że jest to normalny proces; że otwiera oczy, Sage mówi, co się stało i żyje dalej. Sama przecież tak się czuła, kiedy została wskrzeszona. Fade nie otworzyła oczu i nie była spokojnie nastawiona do świadomości, iż zmarła i wróciła do świata żywych z powrotem w przeciągu kilku godzin. Fade była… nie potrafiła tego przepracować. Tak wyglądała. Zginała i rozprostowywała palce, włosom pozwoliła otulić twarz wokół, jak kurtynę, nie pozwalając pozostałym osobom na nią spojrzeć.

        Tala nie wiedziała, do czego Fade dążyła, dopóki jej ręka nie wylądowała na obojczyku. Na ramieniu, brzuchu. Tala rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku Sage, która czekała na rozwój sytuacji, zamiast reagować. Może tak zawsze robiła?

         Ale Fade zaczęła szybciej oddychać, ręce zaczęły jej drżeć, kiedy palcami przejechała po własnym czole. Neon poczuła, że robi jej się niedobrze. Fade pamiętała wszystko, co się stało, zanim została zabita.

        Sage nadal nie reagowała. Fade nadal oddychała szybko, coraz szybciej.

    — Fade, hej — wydusiła z trudem, nie patrząc już na najstarszą osobę w pomieszczeniu. — Już jest dobrze.

    — Neon, wyjdź — powiedziała nagle Sage, jakby dopiero teraz wybudziła się z transu, w który sama siebie wprowadziła.

        Tala nie zrozumiała, o co ją prosi. Albo nie chciała zrozumieć.

    — Ona panikuje — oznajmiła, wskazując na starszą.

    — To nie jest twój problem.

        Neon poczuła wściekłość. Sage na pewno wiedziała, co mówi i co robi, pewnie robiła to dla jej dobra, ale Tala nie mogła wyrzucić z głowy wspomnienia trzymania dłoni Hazal tak, by Viper mogła wstrzyknąć jej środek uspokajający do ramienia. Nie poradziła sobie sama, Sage też nie.

         Postąpiła krok do tyłu. Sage kiwnęła głową i odwróciła się plecami, pewnie myśląc, iż Tala kieruje się do wyjścia. Dimaapi jednak wykorzystała moment nieuwagi starszej i wepchał się na łóżko.

        Odsunęła dłonie od twarzy Fade i odgarnęła włosy, by móc spojrzeć jej w oczy.

    — Jesteś w klinice — oznajmiła najspokojniej jak potrafiła, nie zwracając uwagi na Sage, która słowami próbowała wyrzucić ją na korytarz. — Jesteś cała i nic ci nie jest, tak? Jesteś tu z nami. Jest okej.

        Zaczęła brać głębokie, głośne oddechy i wkrótce potem Fade zaczęła ją odruchowo naśladować, choć sama Neon nie wiedziała, co tak naprawdę robi. Cieszyła się tylko, iż Turkijka oddycha normalnie.

        Nie dotykała jej – wiedziała, że byłoby to dziwne zarówno dla niej, jak i dla Fade, więc po prostu siedziała blisko, obserwując mimikę jej twarzy. Jej skóra zaczęła przybierać normalny kolor, już nie była blada i nie wyglądała jak ktoś, kto zaraz miał znowu zemdleć. Neon co jakiś czas mamrotała słowa pocieszenia lub zapewnienia, że wszystko jest okej. Sage natomiast stała niedaleko, czekając.

        Tala była zła, że wciąż tak tam stała.

    — Powinnaś już wyjść, Neon.

        Nie chciała wychodzić. Nie, kiedy Fade odnalazła oddech, nie, kiedy istniało prawdopodobieństwo, że będzie jej jeszcze potrzebowała.

    — Dzięki — wyszeptała Fade zachrypniętym głosem, omijając brązowe oczy Neon z całych sił.

       Chyba ją to zabolało, choć nie do końca była pewna, dlaczego. Mimo to kiwnęła głową, jakby chciała powiedzieć „nie ma za co”, i zsunęła się z łóżka, szybko wychodząc z pomieszczenia.

        Nie patrzyła na Sage, nie spojrzała ponownie na Fade.

        Zostawiła je same sobie, idąc korytarzem tak szybko, jak pozwalały jej obolałe kolana, bo była zbyt uparta na to, by dać komukolwiek szansę na zwrócenie uwagi na stabilizatory.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Fade długo nie podnosiła wzroku na Sage.

        Tyle, na ile pozwalał jej kąt widzenia, obserwowała starszą, jak porusza się po pomieszczeniu, znając na pamięć zawartość szuflad i szafek. W jednej z nich pewnie kolejny raz zostały schowane buty Hazal, bo nie czuła ich na swoich stopach. Jej ciała nie otulała kamizelka, jedynie poszarpana na rękawach i dekolcie koszulka, która chroniła od zimna równie dobrze jak kostki lodu. Chciała zapytać, gdzie są jej telefony, dysk i notatnik, jednak nic nie było w stanie wydostać się z jej gardła.

       Sage tego nie ułatwiała, krążąc po pomieszczeniu, pewnie czekają, aż Eyletmez odezwie się pierwsza.

        A Hazal nie wiedziała, co ma powiedzieć.

        Więc obie milczały. I milczały. I milczały.

        Ktoś głośno zaczął awanturować się na korytarzu, zaprzeczając I odmawiając leczenia, bo nie było mu to potrzebne. „Zwykłe zadrapanie, to pierdoła” usłyszała, bo ciężko było nie usłyszeć, kiedy, najprawdopodobniej, Raze wykrzykiwała każde słowo. Ktoś odpowiedział jej o wiele ciszej i spokojniej, rozmowa znowu przycichła i już nie było niczego słychać.

        Sage postanowiła wykorzystać ten moment, podnosząc z krzesła obok podkładkę z kartkami i na nim siadając, zakładając od razu nogę na nogę.

    — Wiem już, co się stało.

        Hazal poczuła, że oblewa ją zimny pot.

        Wiedziała, co się stało, bo Fade się wygadała? Bo Breach przyszedł się zwierzyć, co zrobił? Nie, to nie było do niego podobne.

        Przetarła dłonią czoło, które nie wiadomo kiedy stało się mokre od potu.

    — Dlaczego to zrobiłaś?

        Hazal nie rozumiała, o co została zapytana.

    — Słucham? — Jej głos zachrypiał pośród ciszy.

    — Fade, proszę, nie przeciągaj tego — powiedziała Sage, zmęczonym głosem. — Weszłaś prosto pod ostrzał. Dlaczego?

        Hazal zacisnęła palce na kołdrze, gorączkowo próbując przypomnieć sobie co się stało kilka godzin wcześniej. Tak dużo wątków, tak wiele elementów, tak dużo wszystkiego… Ale Hazal wiedziała jedno.

    — To nie tak — sapnęła, znowu przecierając czoło. — To nie ja, to… Nie weszłam pod ostrzał, nie jestem głupia, ja…

    — Fade, spokojnie — przerwała jej Chinka, kładąc dłoń na ramieniu młodszej. — Weź głęboki wdech. Zastanów się.

        Hazal posłuchała, jednak w niczym to nie pomogło. Myśli nadal galopowały, czekająca na wyjaśnienia Sage nie pomagała w uspokojeniu się.

        Nie wiedziała co powiedzieć i jak to powiedzieć.

    — Zacznijmy od początku — zaproponowała Sage, po czym westchnęła cicho. Była zirytowana; tak wydawało się Hazal.

    Błąd.

    — Co się stało po tym, jak wylądowaliście?

        Hazal ciężko przełknęła ślinę, dopiero teraz czując suchość w gardle. Sage musiała to zauważyć, bo w trakcie czekania na odpowiedź nalała wodę do szklanki i podała ją Eyletmez. Szczupłe, drżące palce otuliły szkło, a dwukolorowe oczy wbiły wzrok w niewielką taflę. Nie potrafiła przysunąć szklanki do ust.

    — Doszliśmy do celu na nogach — powiedziała po dłuższej chwili Hazal, marszcząc lekko brwi. — Rozdzieliliśmy się przed siedzibą Królestwa.

        Sage spojrzała na kartkę, jakby chciała sprawdzić, czy to, co mówi Fade, pokrywa się ze słowami innych.

    — Okej, co było dalej?

        Dłoń zdołała dźwignąć szklankę, pozwalając w końcu gardle odetchnąć i odpowiednio się nawodnić. Szklanka uderzyła o zęby Hazal, chociaż bardzo się starała, by tak nie było.

    — Poszłam z Breachem od innej strony. Rozdzieliliśmy się i…

    — Dlaczego się rozdzieliliście? — wtrąciła kobieta, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Mieliście iść dwójkami, z tego, co wiem.

    — Ja…

        Hazal odchrząknęła, próbując przypomnieć sobie, co takiego się stało. Większość misji była rozmyta w umyśle Hazal i wcale nie zapowiadało się na to, że coś jej się przypomni.

        Koszmar zabulgotał, zirytowany jej zmieszaniem.

    Zaufanie.

    — Nie ufał mi — oznajmiła nerwowo, powstrzymując się od zadrapania ramion. — Breach.

    Nie chciał z tobą iść.

    — Nie chciał iść tą samą drogą, co ja.

    — Dlatego się rozdzieliliście? — zapytała Sage i z jakiegoś powodu zabrzmiała na… zaskoczoną.

        Hazal pokiwała głową, znów zmuszając rękę do działania, by przysunęła szklankę bliżej jej ust.

    — Skontaktowałaś się z drużyną, kiedy weszłaś już do środka?

        To akurat pamiętała dokładnie, bo szpilki zawstydzenia nadal kłuły ją gdzieś w tył głowy.

    — Tak, ale nikt nie odpowiedział.

    — Czyli nie dostawałaś wskazówek i informacji przez całą misję?

        Hazal zmarszczyła brwi.

    — Nie.

        Ling kiwnęła z wahaniem głową, zapisując coś szybko na kartce. Jej palce sprawnie poruszały czarnym długopisem przez kilka chwil, a potem znów wbiła spojrzenie w rozmówczynię.

    — Co zrobiłaś, kiedy weszłaś do środka?

        Zatrzymując się, zastanawiając i dukając, Hazal opowiedziała co stało się od momentu wejścia do budynku, aż do wyjścia z piwnicy. Koszmar podpowiadał jej, co się stało, wyraźnie zirytowany faktem, iż Hazal sama nie jest w stanie tego zrobić. Przecież nawet go nie prosiła. Słowem nie odezwała się do bytu, by jakoś pomógł jej przetrwać przesłuchanie. Sage co jakiś czas zapisywała to, co mówiła, nie oceniając.

        Ominęła wątek Jego. Wątek jej… Çınara. I tak nie był istotny w tym, co chciała usłyszeć Sage.

    — Fade?

        Hazal czuła, że szybciej oddycha.

    — Wyszłaś z piwnicy, kiedy rozległ się alarm. Co się stało dalej?

        Wiedziała, co się stało, oczywiście, że tak. To, ze wszystkiego, było wyrysowane neonem w jej głowie, nie pozwalając, by zapomniała. Ale żadne słowo nie chciało opuścić zaciśniętego gardła Hazal.

        Pokręciła głową, zamykając oczy. Powieki zacisnęła tak mocno, że zaczęły pojawiać się pod nimi różnokolorowe plamki. Nie potrafiła. Nie była w stanie powiedzieć, co się stało.

        Sage jeszcze dwa razy próbowała wyciągnąć z Hazal co się stało. Eyletmez jednak nie potrafiła otworzyć ust i powiedzieć, że Breach wypchnął ją prosto na przygotowane lufy broni. Znowu poczuła, jak ich kule penetrują jej ciało, wywołując krwotoki, ogrom bólu i w końcu śmierć.

        W głowie huczał śmiech Breacha. Nie potrafiła się go pozbyć.

        Widząc, że nie ma szans w starciu z milczeniem Hazal, Ling westchnęła, mówiąc coś o odpoczynku. Szybko zebrała się z krzesła, zapewniła, iż jej rzeczy są bezpieczne i opuściła pomieszczenie.

        Hazal opadła na poduszkę, wbijając spojrzenie w sufit. Była w tym samym pokoju, co ostatnio; tyle zdążyła pomyśleć, zanim osunęła się w błogi stan nieświadomości, pusto gapiąc się w namalowane, zielone liście.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

Jeg håper du ikke led lenge. – Mam nadzieję, że nie cierpiałaś długo.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

4055 słów ^^

no, fade postanowiła wrócić do żywych. cóż, łaski nie zrobiła lmfao

neon uspokajająca fade >>> nadal nie wie, co o niej myśleć, ale spokojnie, jeszcze się dzieciątko ogarnie z myśleniem

NO I DEADLOCK, W CAŁEJ SWOJEJ CHWALE, ZNAJĄCA WIĘCEJ PRZEKLEŃSTW NIŻ WSZYSCY MIESZKAŃCY NORWEGII RAZEM WZIĘCI

kocham ją fest, nie

no i sage, która nie wie, co myśleć o rozbieżnych słowach fade i breacha... cóż, tu nie ma łatwo

anyway, widzimy się w kolejnym rozdziale, miłego dnia 🫡💕






koszyk na opinie: \_____/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro