Rozdział XV
Hazal nie rozmawiała z Neon o tym, co się stało.
Wcale nie dlatego, że nad ranem wyszła z biblioteki, a potem, przez tydzień, unikała młodszej jak ognia. W jej oczach widziała, że próbuje podejść i zagadać – Hazal tylko przetrzymywała znudzone spojrzenie, jakby próbowała powiedzieć „przestań" lub „nie podchodź", albo „nie warto". Być może było to połączenie wszystkich trzech stwierdzeń, bo mogła też ostro powiedzieć „przestań, nie podchodź, nie warto". To było mocniejsze. Dosadniejsze. Hazal mogła tego użyć; pasowało to do jej natury i nastawienia.
Nigdy nie wypowiedziała tego na głos. A Neon dała sobie spokój, choć Hazal przypuszczała, że chciała podziękować. Nie dała jej szansy. Nie było jej z tego powodu przykro.
Od przyjęcia Hazal minęło sześć miesięcy, tydzień i dwa dni. To, co się stało cztery miesiące temu poszło w niepamięć – nikt o tym nic nie mówił, a Hazal celowo w myślach unikała tematu. Tylko czasami śniła – jeśli już poszła spać – że wykrwawia się na podłodze strzelnicy, nie zdążywszy zaszyć sobie rany. Ot, pozytywne sny.
Niewiele rozmawiała z Deadlock, wbrew temu, co oznajmiła tamtego wieczora. Hazal z jakiegoś powodu zawsze trafiała do kuchni wtedy, kiedy blondynka siedziała na blacie; albo to ona czekała, aż Fade przyjdzie przypilnować, czy wzięła leki. Codziennie trzy. Różne kształty. Różne kolory.
Nie pytała, co to są za leki. Nie chciała wiedzieć. Deadlock również nic nie powiedziała.
Wszystko było „normalne" w zniszczonym świecie Hazal. Do momentu, w którym nie wyznaczyli jej pierwszej misji.
Nie stresowała się nią. Przeczytała plan, wysłuchała co Brimstone ma do powiedzenia, zrobiła obszerne notatki. Sama znalazła miejsce, do którego mają zostać wysłani i na kolejnej stronie w notesie rozrysowała plan budynku, na który gapiła się przez kilkadziesiąt minut każdej nocy przed wylotem na misję. Nie różniła się od tych, które wykonywała, gdy znajdowała kolejne poszlaki; niepostrzeżenie wejść, zebrać informacje, niepostrzeżenie wyjść. To wszystko.
W samolocie obok niej siedział Cypher, Breach, Deadlock i Yoru, robiący poniekąd za ochroniarza. Z Operatorem w ręce miał zająć pozycję najwyżej jak się da, obserwując jedyne dwa wejścia, jakie posiadał ten budynek. Hazal, która weszła do samolotu jako ostatnia, siedziała na samym końcu, bawiąc się starym telefonem, który pilnowała jak oka w głowie. Czuła na sobie wzrok – zirytowany, jakby jej obecność była najgorszą rzeczą, jaka miała miejsce w życiu tego człowieka.
Breach nie był dyskretny z niechęcią, jaką żywił do Hazal; miała to jednak gdzieś.
— Czy wszyscy wszystko wiedzą? — zapytał łagodnie Cypher; między palcami przeplatał potykacz, jak monetę. Dawno temu Hazal potrafiła zrobić to samo.
— Nadal mam wątpliwości co do mojej obecności tutaj — oznajmił Breach. Oczywiście, że to on musiał to powiedzieć.
Hazal przewróciła oczami, nie podnosząc wzroku znad komórki. Kiedy wzięła wdech, rozmowa dwóch mężczyzn całkowicie przestała istnieć. To pozwoliło jej wyciągnąć notes z kieszeni i przejrzeć jeszcze raz wszystkie notatki, które zrobiła przez kilka ostatnich dni.
— Co tam masz? — zapytała cicho Deadlock. Chodziła po kabinie tam i z powrotem, zaglądając w ręce Fade, jakby coś miało się w nich zmienić.
— Notatki — odpowiedziała dość mrukliwie, choć wcale nie chciała zabrzmieć niemiło. — Plan budynku. Cele. Rozkład pomieszczeń.
— Nie dostałam czegoś takiego — rzuciła blondynka, siadając obok Fade. — Pokaż.
Wyciągnęła z dłoni młodszej notes, nie czekając na jej reakcję, i zaczęła obrzucać wzrokiem każdą stronę po kolei. To nie był prywatny notesik Hazal – tamten był stary, brzydki i powoli zaczynało brakować w nim miejsca. Ten... nie pamiętała, skąd go wzięła. Po prostu był, pusty i gotowy do użycia. Więc Hazal go użyła.
— Skąd to masz?
— Sama znalazłam — odpowiedziała. — Nie lubię iść na ślepo.
— Nieźle.
Ciężko było stwierdzić, czy to był sarkazm, czy szczera pochwała. To była cienka granica, jeśli chodziło o słowa wypowiedziane przez Deadlock.
Na miejsce dolecieli niedługo po tym; Kay/O nie wylądował, tylko zawisł około metr nad ziemią, dając agentom znać, iż mogą wysiadać. Hazal wsunęła szybko Ghosta do kabury na lewej nodze i jako pierwsza wyskoczyła z Vulture'a. W ślad za nią poszła Deadlock, Yoru, Cypher i Breach, od skoku którego Hazal była pewna, że zatrzęsła się ziemia.
Kay/O odleciał. Dźwięk silnika helikoptera szybko zanikał w przestworzach.
— W drogę — rzucił Cypher. Nie wiedzieli jego twarzy, jednak Hazal podejrzewała, iż właśnie się uśmiechnął.
Cel, do którego się kierowali, oddalony był od ich ówczesnego miejsca pobytu o około cztery kilometry. Hazal nie rozpoznawała tego miejsca; ciężko było je rozpoznać, skoro nigdy tu nie była. A była to jedna z nowszych i zaskakująco szybko opuszczonych placówek Królestwa. Mieli nie robić zamieszania, ich zadaniem było tylko wejść, dowiedzieć się, dlaczego tak szybko opuszczają placówkę i o wszystkim innym, co łączyło się z radianitem. Chodziło o to, by agenci Omega nie dotarli do bazy danych pierwsi. Nie mogli jednak wylecieć wcześniej; w placówce dopiero dzisiaj było o połowę mniej ludzi z racji przenosin. Jeśli im się uda, załatwią wszystko w kilkanaście minut; w najgorszym scenariuszu do godziny czasu.
Hazal szła krokiem Deadlock, stawiając stopy dokładnie tam, gdzie stawiała je blondynka. Krok w krok, milcząc, podążała za nią jak cień, nie zdając sobie do końca sprawy, co takiego w ogóle robi. Dopiero niedaleko placówki, gdy mieli się rozdzielić na dwie grupy, zorientowała się, że wcale nie powinna za nią iść.
Ktokolwiek przydzielił ją do Breacha chyba niezbyt miał na uwadze ich kontakt. Albo lubił się nad nią pastwić. Jedno z dwóch.
Rozeszli się bez słowa, kryjąc się pod osłoną nocy. Hazal poczuła ogromną chęć wyciągnięcia zmanierowanej paczki papierosów z kieszeni i zapalenia chociaż jednego przed wejściem do środka. To było łatwiejsze niż misja, którą miała przed sobą. Chociaż, znowu, wcale nie stresowała się akcją. Sam Brimstone oznajmił, że to jedna z łatwiejszych misji, dodając, iż Hazal na pewno sobie poradzi.
Cóż, nie miała innego wyjścia, niż wziąć się w garść i ruszyć.
Cypher shakował kamery i systemy obronne, więc podejście od boku placówki było dziecinnie proste. Hazal obrzuciła wzrokiem Breacha, który ani razu nie zdjął z niej oczu, i zaraz po tym z powrotem wbiła spojrzenie w wysokie ogrodzenie. Zwykła siatka zakończona nowoczesnym oprogramowaniem, który, aktualnie, miał zerową skuteczność.
Wspięła się po niej, z łatwością przerzucając nad górą nogi. Po drugiej stronie puściła się siatki całkowicie, opadając na ziemię, z której wzbiły się tumany kurzu. Na ugiętych nogach podbiegła do ściany, przywierając do niej plecami.
— Suka — warknął Breach, kiedy Hazal obdarzyła go spojrzeniem.
Nie zrozumiała jego nagłego przypływu złości. Nie zrobiła niczego złego.
Mężczyzna przedostał się na drugą stronę mniej zgrabnie niż Fade, ciężko spotykając się z ziemią.
Dyskretny jak spadająca cegła.
Hazal szybko przywołała w myślach plan budynku i kiedy znalazła odpowiednie wejście, otworzyła oczu. Wiedziała, dokąd iść.
— Tędy — mruknęła, chociaż wcale nie musiała nic mówić; mogła tylko ruszyć z miejsca i mieć go gdzieś.
— Nie ufam ci.
— To znajdź sobie inną drogę — sapnęła i nie czekając na jego reakcję, ruszyła z miejsca w sobie znanym kierunku.
Nie usłyszała za sobą żadnych kroków. Dla pewności spojrzała jednak przez ramię, chcąc wzrokiem zlokalizować mężczyznę. Poszedł w zupełnie innym kierunku niż ten, który podała ona.
To dobrze. Fade lubiła pracować sama. Czyż nie tak było od zawsze?
Wzrok powoli przyzwyczaił się do ciemności, jaka panowała wokół niej. Aktualnie zewnętrzna część budynku nie była oświetlana – Hazal pomyślała, że nie chcą pewnie wydawać niepotrzebnie pieniędzy na coś, co już się nie zwróci. Tylko z nielicznych pomieszczeń można było dostrzec zaświeconą lampkę biurową lub górne światło.
Hazal odnalazła w końcu odpowiednie drzwi. To było jedyne wyjście ewakuacyjne, przy którym przez obecną sytuację nikogo nie było. Hazal wślizgnęła się do środka, by zaraz po tym niemal przytulić się do ściany i skierować się w lewo.
Z tego, co udało jej się dowiedzieć samej, a także z omówienia Brimstone'a dowiedziała się, iż baza danych znajduje się najczęściej w piwnicach. To było dość... dziwne miejsce. Jakby próbowali ukryć przed światem coś o wiele gorszego niż informacje o radianicie, które pobierają z niewiadomych źródeł. Hazal nie kwestionowała tego.
— Jestem w środku — rzuciła krótko do słuchawki, choć sądząc po braku informacji od innych, wcale nie musiała tego mówić.
Trudno. Już nie mogła tego wymazać.
Czuła ciężar pistoletu w kaburze na lewym udzie. Nie obijała się o jej nogę, kiedy szła, zbyt ciasno zapięta, by w ogóle się poruszyć, jednak Hazal była boleśnie świadoma jej obecności. To nie był pierwszy raz, kiedy pracowała w terenie z pistoletem, ale wciąż nie potrafiła się przystosować do faktu, iż w każdym momencie może i powinna go użyć. Przerażała ją wizja zabicia drugiej osoby – nie tak bardzo, jak przed podpisaniem kontraktu, tak myślała, jednak smród strachu wciąż unosił się wokół jej osoby. Tego też była boleśnie świadoma.
Znalezienie schodów w tych ciemnościach graniczyło z cudem. Plan, który rozrysowała w notesie był bardzo uproszczony i nie zawierał żadnych detali odnośnie ukrytych przejść. Hazal więc po prostu w pewnym momencie stanęła w miejscu, nerwowo rozglądając się wokół, szukając... czego?
— Kurwa — sapnęła pod nosem, zaczynając rękami jeździć po ścianie.
Żałosne.
Hazal wyrzuciła z siebie kilka przekleństw, a kiedy to nie pomogło jej się uspokoić, dłonią wywołała Koszmar, wykonując ruch jakby zbierała go ze swojego przedramienia. Zamruczał dziwnie zadowolony, gotowy na cokolwiek, na co chciała rzucić go Hazal. Nakazała mu tylko sprawdzić korytarz, którym przyszła, by w razie czego miała czas na ucieczkę lub ewentualną próbę obrony samej siebie.
Koszmar przewalił się przez korytarz, z niezadowolenia charcząc. Nie było nikogo w pobliżu.
Hazal zaczęła gorączkowo szukać czegoś, czegokolwiek, co mogłoby pobudzić mechanizm do życia i otworzyć jej te drzwi. Myliła się, oczywiście, że tak, ale nie w takich pierdołach – nie w cholernych planach budynku, które były jednymi z aktualniejszych. Mogła się im lepiej, do cholery przyjrzeć.
Usłyszała kroki. Nie przypominały nikogo, kto przyleciał na misję wraz z nią, dlatego fakt ten zdenerwował ją bardziej, niż powinien. Musiała coś wymyślić i musiała to zrobić, do cholery teraz, ale nie mogła myśleć, kiedy ktoś szedł w jej kierunku, kiedy musiała znaleźć jakieś przejście, by zejść na dół.
Ten ktoś szedł z latarką. Hazal z trudem zmusiła się do panowania nad sytuacją, przywierając plecami do ściany i przywołując Koszmar.
I czekała. Czekała. Czekała.
Mężczyzna przeszedł tuż obok niej, mrucząc pod nosem coś po włosku. A może hiszpańsku? Chciała się nad tym zastanowić, skupić na ewentualnych słowach, które wypowiedziałby w niedługim czasie, ale wzrok powiódł za snopem światła. Miał ze sobą latarkę, którą wycelował w ścianę.
Uderzył w nią pięścią. Chociaż, „uderzył" to za mocne słowo, bo ręka po tym wcale nie ucierpiała. Więc puknął w ścianę; coś zamruczało cicho, a Fade tylko obserwowała z szeroko otwartymi oczami. Kawałek ściany odsunął się, ukazując panel z cyframi. Mężczyzna wpisał odpowiedni kod, odsunął się o krok do tyłu i dopiero wtedy wejście do piwnicy pojawiło się przed nim.
Wiedząc, że nie miała szans w powtórzeniu kodu, Hazal szybko wysłała Koszmar, by zawładnął umysłem pracownika Królestwa. Mężczyzna krzyknął, kiedy byt zaczął mieszać w jego umyśle; upuścił latarkę i zapewne wrzeszczałby dalej, gdyby czarna macka nie zatkała mu usta. Zemdlał w niedługim czasie, wycieńczony okropnymi wizjami.
Hazal szybko przeskoczyła nad jego ciałem, podniosła latarkę i wpadła na schody, panicznie łapiąc równowagę, by nie spaść z nich na sam dół. Ściana za nią z powrotem zasunęła się, ukrywając przejście do piwnicy.
Cóż, nie pomyliła się myśląc, iż jest tu zejście.
Na razie nikt z drużyny nie pisnął słowem o żadnej sytuacji. Hazal więc ruszyła w dół schodów, nie czekając na przyzwolenie czy dalsze rozkazy, o które nawet nie prosiła. Jeśli coś będzie warte jej uwagi, postara się dać znać – i to wszystko. I tak misja polega tylko na tym, żeby zebrać dane i wyjść; więc po co ma czekać, aż ktoś da jej wolną rękę do działania?
W połowie schodów zgasiła latarkę i wepchała ją do niewielkiej torby na prawym udzie. Ktoś musiał tam obecne być, bo światło było zaświecone. Słyszała również kroki – dwóch? Trzech osób?
Kiedy zeszła na dół, chowając się cały czas w cieniu, ukryła się za pierwszym lepszym meblem. Z tego miejsca obrzuciła wzrokiem wszystko, co było wokół, szukając kamery. Nie znalazła jej, jednak nie miała zamiaru ryzykować rozpoznaniem przez kogoś; używając swojej mocy stworzyła maskę, zasłaniającą całą twarz, i dopiero wtedy zaczęła skradać się do krążących po piwnicy ludziach.
Uderzając ostatniego z mężczyzn latarką w głowę Hazal w końcu odetchnęła. Nienawidziła tego robić. Czuła, jak dłonie pocą jej się ze stresu, zmuszając do pocierania ich o spodnie regularnie co kilka minut. Resztką woli zmuszała samą siebie do nie podskakiwania na każdy drobny dźwięk, jaki usłyszała.
Piwnica była obszerna. Hazal pobieżnie sprawdziła wszystkie pomieszczenia wokół, nie podchodząc blisko, obrzucając je jedynie wzrokiem, by wypatrzyć strażnika czy pracownika Królestwa. Oprócz tych, których udało jej się obezwładnić dzięki Koszmarowi, nie było tu nikogo. Mogła więc podejść do jednego z dwóch komputerów i podłączyć dysk – wynalazek Killjoy. Hazal nie musiała nic klikać, jej jedynym zadaniem było podpiąć kabel i czekać, aż pobieranie zostanie ukończone. Do tego czasu miała jedynie pilnować spokoju.
Jest tu.
Słysząc głos Koszmaru podskoczyła. Długo się dzisiaj nie odzywał; dłużej, niż zazwyczaj. Dlatego słysząc zlepek kilku głosów... To nie było czymś, co mogła uznać za normalne. Potrzebowała chwili, by się do niego przyzwyczaić.
Hazal zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu, znowu. Koszmar nadal żywił się na strachach czwórki osób, nie dając im minuty wytchnienia, dlatego dziwnym było, że w ogóle postanowił się odezwać.
Jest tu.
Pokręciła głową, jakby chciała zaprzeczyć jego słowom. Nikogo tu nie było oprócz nich; tylko Hazal, Koszmar i pracownicy Królestwa. Usłyszałaby, gdyby ktoś tutaj przyszedł. To nie był pierwszy raz, kiedy rzucała się na tego typu misje, jej słuch był tak wyćwiczony, że nie było możliwości, by ktoś obok niej przeszedł.
Lewa dłoń otuliła rączkę pistoletu; odruchowo, jakby robiła to od zawsze. Oto, czym stała się Hazal Eyletmez.
Jest tu.
— Kto? — warknęła w końcu, zaczynając krążyć wokół biurka, na którym stał ekran komputera. — Bo nikogo, do cholery, nie widzę.
On tu jest.
Hazal zatrzymała się w miejscu. Wzrokiem szybko obrzuciła dysk, ekran którego pokazywał dziewięćdziesiąt procent pobrania. Mogła go zostawić samemu sobie, bo przecież poszłaby tylko tam i z powrotem. Ale ten dysk był do cholery ważny – ważniejszy dla Protokołu, niż ktoś, kogo szukała Hazal.
— Kurwa — sapnęła, obchodząc mebel i stając znowu przed niewielkim urządzeniem.
Chyba liczyła, że patrzenie na ekranik sprawi, że szybciej będzie się ładował. Naprawdę miała taką nadzieję; musiała iść sprawdzić o czym mówił Koszmar. Może miał rację? Może ten jeden cholerny raz miał rację?
Serce Hazal zabiło mocniej z podekscytowania i przerażenia. Chciała już Go zobaczyć, tak bardzo chciała popatrzeć mu w te piękne, bursztynowe oczy i wyszeptać, jak cholernie za nim tęskniła. Tylko... co On tu w ogóle robił? Zrobili mu coś? Jeśli tak... to co?
Dysk nie ładował się powoli, ale również nie był najszybszym przedmiotem na świecie. Hazal odnotowała w myślach, iż powinna wspomnieć o tym Killjoy, by jakoś ulepszyła przedmiot. Przecież to się nie godzi, żeby stresować się podczas misji wolnym przerzucaniem danych.
Kiedy dysk wreszcie pokazał na ekranie napis „ukończono", Hazal niemal wyrwała kabel z jednostki. Wcisnęła szybko przedmiot do tej samej małej torby przy prawym udzie, co wcześniej, i ruszyła z miejsca.
Jej szczęście nie trwało jednak długo; piwnicę równomiernie zaczął zalewać czerwony kolor w akompaniamencie głośnego alarmu. Hazal na pierwszy ton podskoczyła w miejscu, klnąc na głos po turecku.
— Prowadź — warknęła, a kiedy jej oczom ukazał się ślad strachu, ruszyła biegiem.
Czarna dróżka prowadziła do jednego z pomieszczeń, którym Hazal przyglądała się tylko przez sekundę. Z sercem na ramieniu dopadła do krat, za którą niemal czuła ten smród strachu, i szarpnęła za drzwi celi.
Ze zgrzytem, jakby nie były używane od kilkunastu lat, otworzyły się. Między kratą a drzwiami nie było jednak za wiele przestrzeni – mimo płynącej w żyłach adrenaliny Hazal nie była w stanie szerzej ich otworzyć. Zdołała jednak się przecisnąć.
— Çınar? — zapytała, niemal szeptem, rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu. — Çınar? Bir şey söylemen için yalvarıyorum.¹Jesteś tu?
Przypomniała sobie o wcześniej skradzionej latarce. Nerwowo otworzyła torbę, niemal wyrzucając z niej dysk i wygrzebała ze środka niewielki przedmiot. Bała się wcisnąć guzik, mimo to zrobiła to szybko, niemal bez wahania.
Snopem światła zaczęła nakierowywać w każdą stronę. Z sercem na ramieniu obracała się wokół własnej osi, jednak poza śmierdzącą wonią strachu nie było tu nic. Ani nikogo. Hazal kucnęła, zaglądając pod pryczę, wyrzuciła z niej stary, zatęchły materac. Nic. Nie było tu, do cholery, nic.
Myśl o tym, że się spóźniła, niemal doprowadziła ją do wymiotów.
Łzy zagościły pod powiekami Hazal. To niemożliwe. Gdyby wylecieli wcześniej, gdyby Brimstone kazał im wylecieć wczoraj czy... Czy w końcu zobaczyłaby Go? Spóźniła się. Czy istniała szansa, że jeszcze tu jest?
Hazal wypadła z celi, jakby została poparzona. Jeśli został wyprowadzony, wiązka strachu będzie jeszcze widoczna. Musi być. Musi, do cholery być. Jak mogła coś takiego przeoczyć? Jak mogła pomyśleć ostatnim razem, kiedy była w bazie Królestwa, że się pomyliła? Że nie mieli z tym nic, kurwa, wspólnego?
Nie zwróciła uwagi na leżących mężczyzn, których strachem nadal częstował się Koszmar. Wpadając na schody przywołała go do siebie, by zaraz po tym posłać na kolejnych dwóch strażników, którzy przybiegli, słysząc alarm. To Hazal musiała go włączyć; aktywować, kiedy odłączyła kabel z dyskiem. Miała to jednak gdzieś.
Jego strach zanikał na korytarzu, którym Hazal cały czas biegła. To nigdy nie oznaczało niczego dobrego – tak silny strach nie znikał w ciągu paru minut, nie. A to oznaczało dwie rzeczy – albo zemdlał, nieważne z jakich przyczyn, albo...
Hazal przez maskę na twarzy nie była w stanie otrzeć swoich łez.
Ślad strachu, tak dobrze wyodrębniony spośród pomniejszych straszków, zaczynał coraz bardziej zanikać, z każdym postawionym przez Hazal krokiem. Wiedziała, że za niedługo zniknie, jednak nie sądziła, że nastanie to tak szybko. Nie sądziła również, że poczuje płynące po twarzy łzy, a ciałem wstrząśnie nieprzyjemny dreszcz.
Jak mogła tak bardzo się spóźnić?
Odgoniła z twarzy maskę, rękawem szybko ocierając z niej łzy i rozejrzała się nerwowo wokół. Znalazła się przy drzwiach, którymi weszła wcześniej – musieli go wyprowadzić. Jak wszystkie rzeczy, które przenosili podczas przeprowadzki. Jak przedmiot. Jakby nic, do cholery, nie znaczył.
— Co ty do cholery tu robisz? — usłyszała warknięcie po swojej prawej, a zaraz po tym poczuła, że ktoś złapał za jej ramię.
Przywołała szybko Koszmar, jednocześnie próbując się wyszarpać, a kiedy w końcu zobaczyła twarz swojego niedoszłego oprawcy, opuściła rękę.
— Puszczaj mnie — warknęła do Breacha i, ku jej zdziwieniu, faktycznie ją puścił.
— To ty włączyłaś alarm. — Nie zapytał, po prostu stwierdził; przez zęby wycedził te cztery słowa.
— A skąd pewność, że to nie ty? — sapnęła, zaciskając ręce w pięści.
Mruknął coś pod nosem; coś, czego nie zrozumiała i wcale nie miała zamiaru zrozumieć. Pchnęła tylko drzwi, którymi wcześniej wślizgnęła się do środka i jak szybko wyszła, tak szybko wpadła do budynku z powrotem.
— Co ty...
Drzwi zaraz zostały ostrzelane. Hazal zakryła twarz, chowając się przed ewentualnymi kawałkami nabojów, które zamiast wbić się w płaską powłokę, odbiły się od niej.
— Siktir — sarknęła pod nosem, zaczynając szukać po kieszeniach notesu.
— Na co do cholery czekasz? — warknął Breach, podchodząc bliżej kobiety. — Ruszaj się!
— Ślepy jesteś? — zapytała niemal cedząc słowa przez zęby. — Przecież do nas strzelają!
Mężczyzna zaśmiał się dziwnym, gardłowym śmiechem. Zanim Hazal zdążyła się odwrócić w jego stronę, pytając o co mu chodzi, Breach złapał za jej ramiona i wypchnął na zewnątrz.
Hazal zobaczyła tylko jak jeden z pistoletów wybudza się do pracy; wystrzał rozświetlił na moment czyjąś twarz.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Bir şey söylemen için yalvarıyorum.¹ — Błagam cię, powiedz coś.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
3220 słów ^^
ten time skip był potrzebny, przepraszam, but the plot must go on
jak szybko się polepszyło, tak szybko się zepsuło... cusz, cant really say its not in my style, right?
kochajmy fade, tak szybko odchodzi...
:)
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \____/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro