Rozdział XLIX
TW; wielokrotnie wspomniana próba samobójcza
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Ciężko wypuszczone powietrze zabiło ciszę pokoju.
Uchyliła ociężałe powieki, mając wrażenie, że ważą tonę, że każdy mięsień w jej twarzy walczy właśnie o to, by jej oczy w końcu się otworzyły, a spojrzenie obrzuciło pokój, w którym się znajdowała. Bolał ją kark w tak paskudny sposób, najgorszy z możliwych, taki, przez który nie potrafiła samodzielnie zmienić pozycji głowy. Zmusiła do tego ręce, którymi objęła twarz i pchnęła ją w tył, by potylica zetknęła się w końcu ze ścianą za nią. Dzięki temu przepona nie była już tak bardzo zduszona i pozwoliła na wzięcie głębszego oddechu.
Przed oczami latały czarne plamy i choć bardzo chciała, nie była w stanie ich odgonić nadmiernym mruganiem. Musiała to przeczekać, doskonale wiedząc, że to ciężka, paskudna migrena była powodem, dla którego czuła się właśnie w taki sposób. Miała wrażenie, że ból rozniósł się jeszcze bardziej w momencie, w którym go rozpoznała, sprawiając, że zęby same z siebie się zagryzły.
Opuściła dłonie na uda, poruszając po tym stopami, dla sprawdzenia, czy z dolną częścią ciała jest w porządku. Kołysały się tak, jak tego chciała, co nie było nowością, aczkolwiek jakaś część jej umysłu ucieszyła się na ten widok. Tak, jakby to, co się stało, zabierało jej część mobilności i przykuwało na parę godzin do miejsca, w którym aktualnie się znajdowała.
Podciągnęła nogi do klatki piersiowej i zaparła się nimi, by z pomocą ściany stanąć na nogach. To było żałosne – że nie potrafiła zrobić tego o własnych siłach, że każdy ruch nasilał migrenę do takiego stopnia, że zawartość żołądka podnosiła się do gardła. Musiała jednak wstać. Musiała dojść do biurka, bo na nim stały leki, które dostała już jakiś czas temu od Sage, i które były na żałosnym wykończeniu.
Zakryła usta drżącą dłonią, kiedy całkowicie stanęła na nogach, bojąc się, że jeśli tego nie zrobi, zwymiotuje tu i teraz. Dała sobie tylko chwilę na odpoczynek, ruszając w końcu z miejsca i z pomocą mebli przedostała się na drugi koniec niewielkiego pomieszczenia. Czarne plamy w ogóle nie pomagały jej w szukaniu pomarańczowej tubki, podobnie jak łzy, które z bólu zaczęły formować się pod powiekami i teraz spływały po policzkach.
Kilka długopisów, ołówków i notatników zrzuconych na podłogę później, znalazła leki i końcówkę energetyka, którym popiła tabletki. Nadgarstkiem wytarła usta, odstawiając puszkę z powrotem na biurko. Potem to ogarnie. Potem zmierzy się z wszystkim, co zostawiła na pastwę losu siebie z przyszłości.
Usiadła na łóżku. Plecy również bolały od pozycji, w jakiej znajdowała się przez… ile czasu? Parę minut? Parę godzin?
…Która w ogóle była godzina?
Złapała się za głowę. Była zbyt wycieńczona, by Koszmar mógł się pojawić i jakaś jej część doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Druga jednak miała wrażenie, że właśnie przed nią siedział. I szydził ze stanu, do jakiego ją doprowadził.
Cypher. Rozmawiała z Cypherem, zaczął zadawać niewygodne pytania. Wróciła do pokoju. Trzymała broń. Chciała się… Chciała się… A potem Koszmar to wykorzystał i…
Opadła na łóżko, zaraz kuląc się na nim tak, jakby to miało powstrzymać wszystkie myśli i wszystkie wspomnienia minionych minut, dni, miesięcy i lat. Chciała wierzyć, że to pomoże. Że to da jej chociaż chwilowe ukojenie.
Kiedy poduszka znalazła się na jej głowie, tłumiąc nieistniejące dźwięki, Hazal zupełnie straciła poczucie czasu. Docierało do niej, że minęło, być może, parę godzin tylko po tym, bo jedna pozycja, w jakiej się położyła, w końcu zaczęła zadawać ból zastałym mięśniom. To zmuszało ją do ruszenia się. Również dzięki temu była w stanie określić, iż ból głowy powoli stawał się znośniejszy do przeżycia, że nie chciała już dłużej wymiotować i… głosy wracały. Koszmar wracał.
W pomieszczeniu zaczęło się również robić coraz jaśniej, co zauważała, kiedy poduszka chwilowo przestawała zasłaniać jej oczy. Nie mogła więc dłużej leżeć – nie dlatego, bo miała z rana jakieś zajęcie. Powinna po prostu wziąć się w garść. Tak, jak zawsze to robiła.
Problem był taki, że nie miała pojęcia, jak to zrobić. I jak wyrzucić z myśli wszystko to, co się w nich nazbierało przez kilka ostatnich godzin.
Odetchnęła ciężko, zrzucając poduszkę z głowy i podniosła się do siadu, garbiąc się niedługo po tym. Teraz, kiedy migrena nie odbierała jej zdolności trzeźwego myślenia, musiała przeanalizować ostatnie zdarzenia. Musiała… się zastanowić. Dostała ataku paniki, to rozumiała; potem Koszmar musiał to wykorzystać, przynosząc jej kolejną dawkę wspomnień i strachu. Czy raczej, dać karę za to, co chciała zrobić? Obie wersje były tak samo wiarygodne i choć chciała wybrać, nie miała pojęcia, która była poprawna. Pytanie go nie wchodziło w grę – nigdy nie odpowiadał Hazal wtedy, kiedy faktycznie tego potrzebowała. Więc znowu była sama ze swoimi myślami. Tymi, które lubiły się nad nią pastwić.
Wzrokiem zlokalizowała telefon i po krótkim wgapianiu się w niego z nadzieją, że sam do niej przywędruje, sięgnęła po przedmiot. Cyfrowe liczby wskazywały siódmą nad ranem – nie wiedziała czy miała być z siebie dumna, że tyle wytrzymała w łóżku, czy raczej zawiedziona – toteż zakładała, iż część agentów rozpoczęła już swój dzień. Gdyby wiedziała, co miała ze sobą zrobić, już dawno byłaby w drodze do tej właśnie czynności. Tylko że… Hazal nie miała pojęcia, jaki był jej własny plan.
Odetchnęła. Wzrok skierował się w stronę drugiej części łóżka, na której nadal spoczywał zdradziecki pistolet. Ten sam, którego nabój w dalszym ciągu penetrował ścianę. Hazal nie mogła na niego dłużej patrzeć, więc złapała go za lufę, zabezpieczyła i wyszarpała magazynek – tak rozebraną broń wrzuciła do odsuniętej szuflady i z głośnym trzaskiem zasunęła ją. Skrzywiła się, bo ból przez tę jedną chwilę nasilił się nieprzyjemnie, ale nie poczuła, by tego żałowała.
Miała wrażenie, że pistolet kpił w jej stronę. Że kpił z tego, co próbowała zrobić.
Dźwignęła się z łóżka. Nie miała ochoty prowadzić z nikim rozmowy, a wyjście z pokoju właśnie do tego mogło doprowadzić; czuła jednak, że nie powinna zostawać tutaj dłużej. Zbyt wiele się tu stało w ciągu paru godzin, Hazal… musiała stąd wyjść.
I tak zrobiła. Z telefonem w ręku, okularami na nosie i niczym więcej opuściła pomieszczenie, cicho zamykając za sobą drzwi.
Co robisz?
Hazal skrzywiła się nieznacznie. Miała nadzieję, że trochę dłużej pozostanie… sama sobie, ale najwidoczniej Koszmar nie miał zamiaru dać jej wolnego. Zresztą, to nie była żadna nowość. Nie w życiu Eyletmez.
Nie odpowiedziała. Chciała go zignorować, jak zwykle, ale też… nie wiedziała, co robiła. W głowie miała tylko, że brakuje jej zapachu kawy. Plan pójścia do kuchni wyklarował się więc dopiero, kiedy była już przed schodami, mijając po drodze Raze i Killjoy, trzymające się za ręce i zapewne zmierzające do łóżka po kolejnej zarwanej nocy. Czuła na sobie ich wzrok, ale musiały być zbyt zmęczone, by jakkolwiek skomentować wygląd Fade. Nie przeszkadzało jej to; nie miała na celu rozmowy z żadną z nich.
Kawę pozyskała bez większego problemu; w kuchni znajdowali się tylko Sova i Chamber, którzy niezbyt się nią przejęli. Większość agentów zaczynała dzień nieco później, około dziewiątej, chociaż Fade mogła się mylić – pory budzenia się mieli naprawdę różne, szczególnie agenci w jej wieku.
Nogi zaprowadziły ją do jednego z miejsc, w którym była tylko raz, kiedy Sage oprowadzała ją po bazie, starając się nie zachowywać tak, jakby nie patrzyła Hazal na ręce przez całą drogę – do pokoju rekreacyjnego. O tej godzinie nie było nikogo w pomieszczeniu; postanowiła więc, że właśnie tutaj wypije poranną kawę. Podeszła do kanapy, przyciągając jedną poduszkę w jej kąt i usiadła właśnie w nim, zsuwając ostrożnie buty ze stóp i podciągając do klatki piersiowej nogi.
Tak, brakowało jej zmiany otoczenia. Czuła cały czas ten dziwny… niepokój, siedząc w tym pomieszczeniu, mimo to nie chciała ruszać z kanapy. To było ostatnie miejsce, w którym mogła być podejrzana o spędzenie czasu, dlatego zdawało się być do tego dobre.
Musiała pomyśleć. Wzięła łyk kawy – jej para zamgliła przez chwilę szkła okularów – zaraz po tym obejmując wolną dłonią kubek, chcąc by jego ciepło przeszło na jej palce. Czuła się nieswojo. Niespokojnie. Myśl, że chciała się… zabić sprawiała, że serce przyspieszało niebezpiecznie, a ręce drżały jeszcze bardziej, niż robiły to zazwyczaj, sprawiając, iż zwykłe trzymanie kubka stawało się wyzwaniem, a nie zwykłą czynnością.
Czy to był jej punkt załamania? Czy Koszmar faktycznie był w stanie doprowadzić ją do takiego momentu? Czy ta myśl była już wcześniej gdzieś z tyłu jej głowy, tylko Hazal była zbyt uparta, żeby dać jej w pełni wybrzmieć?
— Wiesz, że telewizor nie jest włączony?
Eyletmez odwróciła głowę w bok, wbijając spojrzenie w stojącą w progu Reynę. Opierała się o framugę, jednocześnie trzymając skrzyżowane ręce na klatce piersiowej, zapewne oczekując odpowiedzi ze strony Hazal. Nie spodziewała się zobaczyć szturmowczyni – i vice versa, wnioskując po jej tonie.
— Wiem — odpowiedziała w końcu, marszcząc lekko brwi.
Szczerze mówiąc, Hazal nie miała pojęcia, kiedy ostatni raz używała telewizor.
Reyna westchnęła, mrużąc jednocześnie lekko oczy. Wydawała się być ostrożna. Podejrzliwa. Pewnie chciała coś wyczytać z twarzy Fade, może z jej postawy, cokolwiek. Eyletmez nie miała pojęcia, co to mogło być. Dlatego również obserwowała Zyanyę, zauważając dzięki temu, że kącik ust uniósł się w nietypowym uśmiechu.
— Jak na łowczynię nagród niezbyt zwracasz uwagi na to, co się wokół ciebie dzieje.
Serce Hazal zabiło mocniej. Coś w jej umyśle krzyczało, że powinna wstać, kiedy Reyna odsunęła się od framugi i zaczęła kierować w jej stronę, i chyba tylko przez upartość nie ruszyła się z miejsca.
— Chcesz mi subtelnie powiedzieć, że powinnam się tu czuć zagrożona? — zapytała Hazal, zaczynając paznokciem stukać o ceramikę.
Reyna zaśmiała się cicho, przekrzywiając lekko głowę w bok. Nie podeszła do kanapy; stanęła za fotelem, opierając się o jego oparcie, robiąc samej sobie przeszkodę z mebla. Spowolniłby ją, gdyby zdecydowała, by zaatakować Hazal.
— Stwierdzam tylko fakt. Niezbyt zwracasz uwagę na własne otoczenie — odpowiedziała, bębniąc palcami o materiał fotelu. — Nie spodziewałam się zobaczyć ciebie tutaj.
Hazal wzruszyła ramionami. Przystawiła po tym kubek do ust, nie spuszczając przy tym uwagi z Reyny, która w dalszym ciągu znajdowała się w tym samym miejscu. Hazal zdawała sobie sprawę z jej umiejętności – dlatego chciała mieć ją na oku przez cały jej pobyt w pomieszczeniu.
— Jak się czujesz?
To pytanie było… wyrwane z kontekstu w takim stopniu, że Hazal musiała zmarszczyć brwi jeszcze bardziej, niż robiła to dotychczas. Dlaczego ze wszystkich ludzi, którzy mogli o to zapytać, zapytała o to Reyna? I dlaczego w ogóle zadawała to pytanie? Istnienie Fade nigdy nie było jej zainteresowaniem, jasno dała jej to do zrozumienia w pierwszych tygodniach bycia w Valorancie. Co się zmieniło? I dlaczego Hazal nie została o tym poinformowana?
— Dlaczego pytasz? – Postanowiła nie bawić się w kotka i myszkę. Zbyt wiele razy robiła to w rozmowie z Koszmarem, chcąc podstępem wydusić z niego cokolwiek.
— Potrafisz odpowiedzieć normalnie na pytanie czy tylko kolejnym pytaniem?
Hazal zaczęła czuć się nieswojo.
— Dobrze się czuję — odpowiedziała Eyletmez, przewracając oczami. — To wszystko?
— Ay, cabrona, posiadasz w ogóle umiejętność rozmowy z ludźmi? — Reyna zdawała się być… rozbawiona nerwowym pośpiechem Fade. Jakby wyczuwała, że…
Oczywiście, że wyczuwała. Musiała słyszeć, jak serce Hazal wali w klatce piersiowej, zachowując się tak, jakby próbowało uciec. Musiała napawać się tym, swego rodzaju, zwycięstwem górowania nad osłabioną, zmęczoną i skuloną na kanapie Hazal.
Żałosne.
Chciała się z nim nie zgodzić, jak zawsze robiła. Ale tym razem naprawdę tak się czuła. Naprawdę czuła się żałośnie.
— Nie rozumiem, do czego zmierzasz — oznajmiła w końcu Eyletmez, upijając łyk kawy, która stopniowo traciła na temperaturze.
Zyanya prychnęła. Hazal nie miała pojęcia, co to miała być za reakcja; obraziło ją stwierdzenie Eyletmez? Nie mogło. Przecież było… neutralne. Zwyczajne. Naprawdę nie potrafiła się odnaleźć w kierunku, w jakim zmierzała ta rozmowa i dlaczego w ogóle Reyna postanowiła zagadać.
Odsunęła się od fotela. Palce przejechały po jego oparciu, by całkowicie z niego się zsunąć, swobodnie opadając i wracając na swoje miejsce, przy ciele Zyanyi. Hazal odwróciła spojrzenie, wbijając je w wciąż wyłączony telewizor, którego ekran idealnie odbijał sylwetkę starszej. Swoje kroki skierowała za kanapę, palce zabębniły o jej materiał i ponowiły ruch, jaki Reyna wykonała na fotelu. Zatrzymała się idealnie za Hazal; musiała wiedzieć, że jest obserwowana, bo w odbiciu odnalazła jej oczy, przekrzywiając przy tym lekko głowę w bok.
Radianitowe serce dawało lekki, różowy blask, nie zdradzający zagrożenia.
— Mam nadzieję, że nie masz złych zamiarów względem Neon — powiedziała cicho; jej ciężki, meksykański akcent nadawał dziwnego, ostrzegającego tonu całej wypowiedzi.
Hazal poczuła delikatne pociągnięcie za włosy; Reyna zaczęła je przeczesywać palcami.
Neon. Oczywiście, że była bliska Reynie, zważywszy na to, że kobieta była jej mentorką. To było bardziej niż oczywiste, iż prędzej czy później młodsza skieruje się do niej, chociaż Fade nie do końca wiedziała, w jakim celu mogłaby to zrobić. I co w ogóle jej powiedziała? Co zrobiła? Czy raczej podała dalej to, czego dowiedziała się o Hazal?
Cholera. Kolejna osoba, która będzie mąciła w umyśle Hazal. Miała nadzieję, że wesoła kolejka górska jest już zamknięta, że nikt więcej nie dołączy. A teraz?
Nerwowo wypuściła powietrze przez nos.
— Neon nie jest dla mnie kimś ważnym — odpowiedziała, przetrzymując ciężkie spojrzenie Zyanyi.
Uśmiechnęła się, ale nie był to efekt zadowolenia, wywołany tym oświadczeniem. Nie, nie wierzyła Hazal. Albo wcale nie chciała tego zrobić. Wszystko było możliwe, jeśli do gry wkraczała wampirzyca.
Pochyliła się nieco nad Hazal. Jej włosy naprężyły się, wprawiając Wieszczkę Snów w lekki dyskomfort.
— Serce bije ci tak szybko, że nie jestem w stanie stwierdzić czy kłamiesz, czy jednak nie. — Jej półszept wprawiał Eyletmez w nieprzyjemne uczucie. Nie chciała nigdy więcej czegoś takiego poczuć drugi raz.
Mimo to nie poruszyła się. Nie starała się uciec, zmienić pozycji. Nie sądziła, by była to dobra taktyka, by… by był w tym sens. Nie potrafiła jednak stwierdzić, dlaczego postanowiła tak postąpić – chciała zobaczyć, jak daleko zajdzie Zyanya? Czy po prostu było jej wszystko jedno?
— Chyba musisz mi uwierzyć na słowo. — Poprawiła okulary, które lekko zsunęły się z nasady nosa.
— Nie sądzę, że to zrobię — wyznała Mondragón, przejeżdżając paznokciami po głowie Hazal. — Zwłaszcza że wiem, że to nie jest prawda.
Tym razem to Hazal była tą, która parsknęła krótkim, pustym śmiechem. Wiedziała, że mogła tym sprowokować Zyanyę i doprowadzić do czegoś, czego konsekwencje mogły okazać się… nieprzyjemne. Nie mogła jednak znieść tego, z jaką łatwością Zyanya wypowiadała takie… głupoty. Bo jak inaczej Eyletmez mogła to nazwać?
— Nie jesteś w stanie stwierdzić czy kłamię, ale jednocześnie wiesz, że tak jest? — zapytała, powtarzając to, co wcześniej padło z ust starszej.
— Oh, niepotrzebnie chwytasz mnie za słówka.
Nie brzmiała na złą. Mimo to Hazal zauważyła, że serce starszej błysnęło nieco jaśniej. Że ostrzegało przed przekroczeniem jakiejś granicy, której Eyletmez nie potrafiła dojrzeć.
Syknęła, kiedy Reyna szarpnęła za parę włosów, zapewne wyrywając je razem z cebulkami. Jej dłoń natychmiast powędrowała na tył głowy, a brwi zmarszczyły się, obserwując uśmiechnięte oblicze kobiety.
— Smacznej kawy, Fade.
Eyletmez obserwowała w ekranie telewizora, jak Zyanya kieruje się w stronę wyjścia. Widziała ją tylko do pewnego momentu, jednak słuch tym razem jej nie zawiódł, dzięki czemu słyszała, że całkowicie opuściła pomieszczenie, zostawiając po sobie dziwne napięcie w powietrzu i lekki ból potylicy Hazal.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Iselin z nerwów obgryzła wszystkie paznokcie u dłoni. To był jej paskudny nawyk, który dawał o sobie znać za każdym razem, gdy serce przyspieszyło pracę chociaż na parę chwil. Czuła się paskudnie, słysząc jak jej zęby co jakiś czas obijają się o siebie, jednocześnie będąc zbyt zapatrzona w to, co robiła, by móc w ogóle przestać.
Stanley Mitzkin obserwował ją w ekranie laptopa. Słyszała jego ciężkie westchnienie po tym, jak zadał pytanie, które nigdy nie dostało odpowiedzi. Iselin usłyszała, że coś mówił, jednak sens słów nigdy nie dotarł do jej umysłu.
— Iselin. — Brzmiał na zmęczonego. Chyba nie była tym zdziwiona. — To naprawdę… fascynujące, że przygotowujesz się do otworzenia studia do manicure, ale wątpię, że właśnie o tym chciałaś mi powiedzieć.
Odsunęła w końcu kciuk od ust, wyraźnie oburzona i… chyba zawstydzona tym, jak bardzo przejęła się własnymi paznokciami. Odchrząknęła, wycierając dłoń o spodnie i w końcu zwróciła spojrzenie w stronę terapeuty. Siedział jak zwykle w swoim biurze, przy biurku, na czarnym, obrotowym krześle, które skrzypiało za każdym razem, gdy mężczyzna wstawał.
— Ta… osoba jutro wraca — powiedziała w końcu, odzywając się po raz pierwszy od rozpoczęcia wideorozmowy, trwającej już dwadzieścia minut.
Stanley przekrzywił lekko głowę w bok, zaraz po tym poprawiając okulary.
— Jak się z tym czujesz?
To też było jego ulubiona formuła, razem z „podsumowując”. Czasami miała wrażenie, że nie znał po prostu lepszych pytań, toteż używał właśnie tych, które wypowiadał bez zająknięcia.
— Stresuję się — odpowiedziała, nie chcąc się wygłupiać i omijać czegoś, co było nieuniknione. Czekałby tak długo, aż odpowiedź padłaby z jej ust.
— Dobrze się czułaś, kiedy jej nie było — zauważył Mitzkin, łącząc ze sobą dłonie. — Byłaś spokojniejsza. Zauważyłaś to?
Oczywiście, że zauważyła. Treningi szły jej lepiej, złość opuszczała ciało Iselin zdecydowanie szybciej nawet wtedy, gdy budowała się przez dłuższy czas. Miała nawet wrażenie, że fantomowy ból nie doskwierał jej aż tak często, chociaż to była kwestia, której nie potrafiła stuprocentowo potwierdzić.
— Dlaczego się stresujesz?
Spojrzała na niego, zdając sobie sprawę, że wzrok uciekł na karteczki samoprzylepne. Nie było w nich nic ciekawego – jej oczy po prostu same uznały, że nie były w stanie wpatrywać się w ekran przez tyle czasu.
Strzeliła palcami prawej dłoni; proteza niezbyt przyjemnie wbijała się w jej kości.
— Chcę ją zobaczyć — powiedziała, nie odpowiadając na pytanie Stanleya. — Długo nie rozmawiałyśmy i…
I tęskniła za jej głosem. Ale temu nie chciała pozwolić wybrzmieć, dlatego wzruszyła ramionami, jakby to był idealny sposób na zakończenie rozmowy.
— Boisz się, że jak wróci, będziesz się czuć tak samo jak przed wyjazdem? — podsunął. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że Iselin wcale nie chciała ruszyć z miejsca.
Naciągnął jej strunę, której brzmienie dawno wymazała z pamięci.
— Nie ma na mnie złego wpływu — powiedziała Deadlock, zaciskając ręce w pięści.
— Nie powiedziałem, że ma — zauważył zaraz terapeuta. — Sama o tym pomyślałaś. Dlaczego?
— Łapiesz mnie za słówka — warknęła podminowana, palcami łapiąc się za nasadę nosa. — Nic takiego nie pomyślałam.
Słyszała ciężkie westchnienie mężczyzny; pewnie czuł rozczarowanie jej osobą. Że znowu zamiast ruszać do przodu, Iselin skoczyła o dwa kroki wstecz, próbując wmówić wszystkim dookoła, że tak właśnie było dobrze.
— Opowiedz mi, jak się czułaś w ostatnim czasie — poprosił po dłuższej chwili ciszy, która równocześnie pełniła funkcję krótkiej przerwy.
Iselin westchnęła, spojrzała prosto w kamerkę, a następnie oparła łokcie o stolik i schowała twarz w dłoniach. Paznokcie wbiła w czoło, nie pozwalając myślom zawędrować za daleko.
— Chujowo, chujowo i chujowo.
Niemal czuła zirytowanie Stanleya, kiedy pomyślała, by o tym powiedzieć, nie mówiąc o momencie, w którym słowa faktycznie wybrzmiały z jej ust. Miała wrażenie, że każdy w promieniu paruset kilometrów poczuł właśnie zażenowanie, że wspomnienia sióstr ze Ståljeger ożywają i one również czują zawiedzenie, jakby usłyszały co właśnie Iselin powiedziała.
— Przeczytam ci, co zanotowałem tydzień temu.
Iselin usłyszała szelest kartek, a dźwięk ten zawsze sprawiał, że czuła dreszcze, przebiegające po własnych plecach. Chyba dlatego podniosła głowę, przestając się chować we własnych dłoniach i opadła na oparcie. Nie rozumiała, dlaczego tak… dziwnie się czuła. Dlaczego zachowywała się w taki sposób.
Mitzkin otworzył notes na odpowiedniej stronie i odchrząknął.
— „Znaczna poprawa w komunikacji, Iselin sama postanowiła otworzyć temat. Znacznie szybciej odnalazła spokój po rozwiązaniu problemu. Widoczna zmiana nastroju między sesjami w poprzednim miesiącu.” — Notes z powrotem został zamknięty i odłożony na swoje miejsce.
Iselin parsknęła krótkim śmiechem, chociaż wcale nie było jej do śmiechu.
— To głupie.
— To prawda — poprawił ją, z powrotem łącząc ze sobą dłonie. — Nie było jej przy tobie, byłaś spokojniejsza. Wraca i zaczynasz się stresować. Dlaczego?
— Nie wiem — odpowiedziała automatycznie Deadlock, wzruszając ramionami. — Nie widzę połączenia.
— Albo nie chcesz go zobaczyć. — Mężczyzna rozłożył ręce na boki na krótki moment.
Problem był taki, że widziała. I bała się tego. Bała się uczuć, bała się ich braku, a co za tym szło – stresowała się tym. I nie potrafiła przyznać sama przed sobą, jaki był tego powód.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
3240 słów!
SIEMANO
kryzys pisarski został zażegnany, jestem z powrotem hehe
w dzisiejszym odcinku mamy rozterki myśleniowe hazal, zyanya in her mother mode i iselin, która stara się być w większym delulu, niż ktokolwiek inny. cóż za wesoła gromadka! 😃
postaram się być bardziej sumienny w pisaniu i wrzucaniu kolejnych rozdziałów, a na razie pozdrawiam ciepło i życzę miłego dnia/nocy!!♥️
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \______/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro