Rozdział XLIV
Kiedy cyfry w telefonie pokazały trzecią nad ranem, Hazal ciężko westchnęła. Nie była zdziwiona tym, że nie spała. To nie było nic nowego. Była zdziwiona tym, że zmęczenie aż tak nie dawało się w kości, i że powieki jeszcze nie zaczęły ciężko opadać, by koniec końców zmusić zmęczone ciało do snu.
Nie wiedziała, kiedy dokładnie Neon zasnęła. Zdawała sobie sprawę, że było to już dłuższą chwilę temu, bo ciche pochrapywanie co jakiś czas mąciło spokój, jaki osiągnęła nerwowa sypialnia. Szczerze powiedziawszy, Hazal zastanawiało, jakim cudem młodsza była w stanie w ogóle zasnąć po tym, co zrobiła.
Chyba że to była kolejna rzecz, nad którą rozmyślała tylko ona.
Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Jak mogłaby? Nie była osobą, która wymyśliła to wszystko, nie miała pojęcia, co Tala chciała osiągnąć, co chciała zrobić i jak chciała to zrobić. Cała ta sytuacja była dla niej zagadką i choć bardzo, bardzo chciała, nie potrafiła tego wszystkiego nijak określić.
Czuła się bezsilna. Żałośnie bezsilna. I głupia.
Natłok myśli irytował Koszmar, który od momentu odsunięcia się Tali od Hazal nie dawał za wygraną. Chciał kurczowo zwrócić na siebie uwagę, dźgał mięśnie jej przedramion, skubał nerwy i ścięgna, sprawiając, że palce Eyletmez kurczyły się wbrew jej woli w bolesnych spazmach. Wiedziała, że to nie zwiastuje niczego dobrego – że prędzej czy później zemści się na niej tak, jakby to faktycznie była wina Hazal. Ale co miała zrobić? Przecież tym razem naprawdę nie zrobiła niczego złego.
Spojrzała krótko na Talę. Czołem opierała się o jej ramię, śpiąc błogim, niczym nie zmąconym snem, o który Hazal była cholernie zazdrosna. Rękę przerzuconą miała przez brzuch Fade, a noga, tak samo, jak w hotelu, miażdżyła biodra Eyletmez. Uwielbiała leżeć na kimś i to Fade zdążyła wyłapać, kiedy kolejny raz leżała właśnie w ten sposób na niej.
Jej ciepło z jakiegoś powodu irytowało Hazal. Musiała chociaż na chwilę wstać.
Zsunięcie z siebie kończyn Dimaapi wcale nie należało do trudnych zadań; nawet przez moment nie zdradziła stanu budzenia się, toteż Hazal sprawnie wydostała się z pseudo uścisku, z powrotem przykrywając młodszą kołdrą. Po ciemku odnalazła telefon wraz z papierosami i na palcach przedostała się do drzwi, poruszając się jak kot; cicho, niezauważenie. Sięgnęła po buty i tak, jak w hotelu, wyszła z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi.
Zauważyła, że spłyciła oddech dopiero, gdy haustem z powrotem nabrała powietrza.
Wcisnęła stopy w buty i nie troszcząc się o zawiązanie ich, ruszyła przed siebie. Nie miała ochoty wychodzić na zewnątrz, jednak chęć zapalenia była o wiele silniejsza niż obawa przed zmarznięciem, toteż skierowała się najpierw w stronę kuchni po kawę, a potem w stronę sali zabaw, gdzie cicho otworzyła balkonowe drzwi i wyszła na zewnątrz.
Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz zaraz, gdy postawiła krok za progiem. Zamknęła więc szybko drzwi za sobą nie chcąc niepotrzebnie wpuszczać zimnego powietrza i podeszła do barierki, stawiając od razu kubek na podłodze. Przeklnęła pod nosem, kiedy zawartość trochę ubrudziła płytki – drżenie dłoni nasiliło się przez niską temperaturę i nie poprawiało się przez Koszmar, który przez cały cholerny czas skubał wszystko, co miał na drodze. Więc wypuściła go; zdarła z ręki i rzuciła ponad barierkę najdalej, jak potrafiła. Dwukolorowe oczy śledziły krwawo-czarny dym, który szybko rozpuścił się w nocnej aurze, dając złudne wrażenie, że Hazal była sama.
Odetchnęła, ciężko osuwając się na chłodną podłogę i wpuszczając nogi między szczeble barierki. Była zmęczona, co niezbyt było nowością, bo Hazal rzadko kiedy bywała wypoczęta w swoim życiu. Robiło się to po prostu już... nudne. Kawa, energetyki, papierosy, sztuczne zajmowanie sobie czasu – wszystko, żeby nie zasnąć. Wszystko, by dać sobie poczucie, że ma przewagę nad Koszmarem, że to ona jest kowalem własnego losu.
Byt wrócił zaskakująco szybko; Fade oparła głowę o szczeble i przyglądała się, jak wściekle kotłuje się w swojej niezidentyfikowanej formie, walcząc ze wszystkimi przeciwnościami, by z bezwładnej masy zrobił się kształt. Nie czuła się najlepiej, więc i jemu źle szło zmienianie się. Poniekąd podniosło ją to na duchu. Poniekąd poczuła się lepiej, że tak właśnie było.
Przestań.
— Nie wiem, o co ci chodzi — stwierdziła po głośnym odchrząknięciu. Sięgnęła po kubek z kawą, prostując się. — Nic nie robię.
Śmiejesz się z nas.
— Nie, ale mogę zacząć — mruknęła, przystawiając ceramikę do ust.
Koszmar w końcu stanął na czterech łapach, przyjmując standardową postać kota. Otrzepał się i przez cały ten czas Fade miała wrażenie, że jest obserwowana przez jego karmazynowe ślepia.
Błąd.
Uniosła ku górze prawą brew, niezbyt zwracając uwagi na to, co Koszmar do niej mówił. Miała to gdzieś. I w zasadzie wcale nie wiedziała, o co mu w ogóle chodziło.
Popełniasz błąd.
Hazal wzruszyła ramionami, po czym odstawiła kubek na podłogę obok siebie. Z kieszeni wyciągnęła paczkę papierosów, niemal ze znudzeniem otwierając wieko i wysuwając ze środka jednego z petów, który szybko znalazł się między jej wargami.
Potrzebowała odetchnąć. Potrzebowała na spokojnie wszystko przemyśleć, spisać każdą najdrobniejszą rzeczy, która stała się przez ostatnie cztery dni, zakodować informacje i przeanalizować wszystko na spokojnie. Bo, do cholery, co właściwie się stało?
Nie miała niczego, na czym mogła to sobie rozpisać. Chyba zirytował ją ten fakt.
Zaciągnęła się powoli dymem, przetrzymała go w płucach. Wypuszczając obserwowała, jak topnieje w powietrzu, jak robi się rzadki, a potem całkowicie znika, nie zostawiając po sobie nawet charakterystycznego smrodu.
Anthony nie żył. Kilkakrotnie docierała do niej już tą informacja – za każdym razem miała nadzieję, że w końcu zakoduje się gdzieś w jej mózgu, dając wreszcie upragniony spokój od ciągłych myśli. Nie miała czasu na żałobę; a jednak kolejny dzień spędzała na myśleniu o wszystkim, co wtedy się stało. Kiedy Neon wróciła, przyprowadzając ze sobą Viper i Sovę, Hazal klęczała w tym samym miejscu, w którym znalazła się przed zniknięciem Tali. Pamiętała, że podniosła wzrok na agentów i beznamiętnym głosem przekazała informację o jego śmierci. Strzępami widok jego marnego pochówku przebijał się przez jej myśli.
Mogła zrobić więcej – tak sobie głupio wmawiała. Rzeczywistość była zupełnie inna, bo Anthony nie miał rodziny i nie miał do kogo wracać. To, gdzie został pochowany, nie robiło mu żadnego znaczenia. Nigdy nie był religijną osobą, więc ksiądz na pewno nie byłby mile widziany przez człowieka, jakim był Brytyjczyk. Dlatego temat o nim powinien być już zamknięty w głowie Eyletmez; a jednak wciąż się otwierał, jak rana, która nie chciała się zasklepić.
Tęsknota.
Zaśmiała się krótko i beznamiętnie. Oczywiście, że tęskniła. Nie rozmawiali codziennie. W zasadzie od momentu porwania Jego ich rozmowy ograniczały się do dwóch, jednej na miesiąc; cudem było, jeśli nie kończyły się burzliwą wymianą zdań. Chyba po prostu... Hazal tęskniła za świadomością, że jest. Że może zadzwonić, jeśli będzie czegoś potrzebowała.
— Jak zwykle zostawił mnie na pastwę losu — mruknęła, kierując spojrzenie w stronę Koszmaru. — I to z tobą jako kompana.
Zabulgotał radośnie, chociaż to wcale nie był komplement. Hazal chciała go obrazić, przekazać tym, że czuła się z nim cholernie źle. Ale nie zrozumiał. Nie była tym zdziwiona, bo Koszmar niewiele rzeczy rozumiał i niewiele rzeczy zrozumieć chciał.
Znowu zaciągnęła się tytoniowym dymem.
Nie wiedziała, co ma robić. Nie miała bladego pojęcia. Jak miała żyć z tą świadomością? Że kolejny raz ktoś ważny opuścił ją na zawsze?
I jeszcze żeby było mało, żeby Hazal czuła się jeszcze bardziej skonfundowana, niż dotychczas, do wesołego natłoku myśli dołączyła Tala. Tala, która w dalszym ciągu spała w jej łóżku, nie wiedząc, przez co dokładnie przechodziła Eyletmez.
Dlaczego chciała spać akurat u niej? Czy nie byłoby jej łatwiej spędzić nocy u kogoś, kogo dobrze znała? Nie czuła się z nimi bezpieczniej? Nie wiedziała, że Hazal w pokoju ma własną broń, więc na pewno nie postrzegała jej jako bezpośredniego zagrożenia. A przecież właśnie tym Eyletmez mogła się stać w parę sekund, gdyby opuściła ją resztka rozsądku i zdrowego myślenia. Gdyby nagle oszalała, bo jej umysł nie byłby już w stanie znieść więcej traum, myśli i obcych koszmarów, które tak skrupulatnie w sobie przechowywał. Dlaczego postanowiła przyjść akurat do Hazal?
I dlaczego zrobiła akurat... to? Co to w ogóle miało znaczyć? Co planowała zrobić? I dlaczego myślała, że Hazal zgodziłaby się na to wszystko? Badała teren? Chciała złamać Hazal? Jeśli tak, to dlaczego? Założyła się z Jett o jakąś głupotę?
Nie. Przecież pobiła się z Jett. Była na nią naprawdę wściekła i choć Hazal chciała przypisać jej złe cechy, wiedziała, że akurat kłamstwa na temat białowłosej nie będzie w stanie jej wpisać w wyimaginowaną kartotekę.
Za dużo.
— Czego? — zapytała, mimochodem wyłapując koszmarne słowa. — Kawy? Papierosów?
Myśli.
— No tak — mruknęła, gasząc o szczebel papierosa, który skończył się niewiadomo kiedy. — Nie mogę myśleć o własnych rzeczach. Musisz być w ich centrum.
Spojrzała w stronę kota, siedzącego niedaleko niej. Ogon podrygiwał w miejscu powoli, miarowo, jednostajnie. Przemawiał przez niego sztuczny spokój, który był w stanie zburzyć w jednej chwili, bo właśnie do tego został stworzony. Do niszczenia spokoju, chaosu, burzenia równowagi w umysłach, doprowadzając do strachu i szaleństwa.
— Egoista — mruknęła, wzruszając ramieniem tak, by zlikwidować w nim napięcie. — Mógłbyś się do czegoś raz przydać.
Do czego?
— Do zniknięcia — odpowiedziała, łagodnym ruchem podnosząc kawę z podłogi i upijając łyka. — Mógłbyś dać mi święty spokój. Zamknąć się, na przykład. Świat byłby przyjemniejszy.
Niemożliwe.
— Oh, możliwe — stwierdziła, wpatrując się w ciemną ciecz. — Do teraz pamiętam jak dobrze się czułam, kiedy byłam martwa.
To miał być żart, ale nawet się nie uśmiechnęła wypowiadając te słowa. Nie chodziło o to, że chciała nie żyć – wtedy Koszmar był cicho. Wtedy nie dokuczały jej myśli. Wszystko było błogie i spokojne tak, jak nigdy dotąd i... Hazal tęskniła za tym uczuciem. O dziwo.
Odetchnęła, przetarła dłońmi zmęczone oczy. Palce śmierdziały jej papierosami i choć była do tego przyzwyczajona, skrzywiła się lekko.
Potrzebowała zrozumieć Talę. Co chciała zrobić i dlaczego. Ale przecież nie mogła do niej podejść i zapytać wprost, bo młodsza nie pisnęłaby na ten temat słowem, a Hazal... Cóż, nie wykrztusiłaby tego na głos. Zastanawiało ją, dlaczego zrobiła to... teraz. Przecież Eyletmez nie była wcale w dobrym stanie i chyba była w stanie to stwierdzić... tak? Chyba że chciała wykorzystać chwilową słabość. Tak, to miałoby więcej sensu. Wcześniej przecież skakały sobie do gardeł. Żadna nie przeprosiła. Żadna nie wyciągnęła dłoni w akcie pojednania. W jeden dzień z urazów i krzywd przeszły na leżenie na jednym łóżku. A to nie było normalne. Nie, kiedy Hazal zalewała się do snu łzami, nie, kiedy nie wiedziała, czego w ogóle chce. Więc Neon musiała to wykorzystać. Musiała chcieć to wykorzystać. Przecież nie było innej opcji.
Ale przecież nie wykorzystała żadnej z informacji, których dowiedziała się na temat Hazal. Jeszcze.
To wszystko było zbyt skomplikowane, do cholery. Nic się nie kleiło i nic nie trzymało się kupy tak, jak powinno i jak Hazal tego chciała. A chciała bardzo, żeby coś wreszcie zaczęło mieć sens, żeby zaczęło się układać, tak bardzo marzyła o tym, żeby w końcu zrobiło się przejrzyście.
Westchnęła ciężko, dopijając kawę. Jak zwykle zostawiła resztkę w kubku, tępo wpatrując się w dno przez parę dobrych minut, zanim odstawiła ceramikę na podłogę obok. Nie zapaliła drugiego papierosa i czuła, że wcale nie zamierza tego zrobić. Stres nie chciał, by czuła się po nim jeszcze gorzej, a zapewne właśnie to by się stało, znając jej zupełny brak szczęścia. Więc zamknęła wieko i wcisnęła kartonik do kieszeni bluzy.
Co robisz?
— Nie wsadzaj nosa w nieswoje sprawy — mruknęła zirytowana. Oczywiście nie powiedział tego normalnie; podniósł głos, sprawiając, że dotychczasowy ból głowy nasilił się bardziej.
Przesunęła się na płytkach do tyłu, wyciągając nogi spomiędzy szczebli barierki. Wstała, chwytając za kubek od góry i otrzepała spodnie z niewidzialnego kurzu. Bolały ją mięśnie od chłodu – takie miała wrażenie. Dlatego chciała już wrócić do środka. Koszmar miał jednak inne plany, wgryzając się w mięśnie przedramienia tak mocno, że palce odmówiły posłuszeństwa, puszczając kubek.
— Niech to szlag — warknęła pod nosem Hazal, łapiąc się za rękę. Wzrok z rozbitego kubka przeniósł się na cienistego kota. — Ty dupku.
Kucnęła przy ceramicznych kawałkach, gotowa pozbierać pozostałości, jednak kiedy wyciągnęła rękę, Koszmar ponowił swój ruch. Hazal sapnęła z bólu, wściekła, że po raz kolejny utrudniał jej zadanie, mimo to nie miała zamiaru dawać mu za wygraną. W niedługim czasie byt zaczął drażnić i drugą rękę, doprowadzając do jeszcze większego drżenia, niż kiedykolwiek wcześniej.
— Czego ty chcesz? — warknęła, z trudem zbierając wszystkie kawałki na jedno miejsce.
Źle nas traktujesz.
— Tak, jakbyś zasłużył na cokolwiek lepszego — sapnęła, niezdolna nawet do przewrócenia oczami. — Odwal się w końcu ode mnie.
Koszmar stracił swoją kształtną formę na rzecz tej, która równie dobrze mogła uchodzić za zwykły, gęsty dym. Hazal przełknęła ciężko ślinę, zdając sobie sprawę z tego, iż zbliżał się powoli w jej stronę. Centymetr po centymetrze, powoli, tak, by zasiać panikę w jej zestresowanym umyśle. Wiedziała, co robił – przecież robiła dokładnie to samo przez prawie całe swoje życie.
Ból się rozprzestrzeniał. Miała wrażenie, że rezonuje z każdej komórki, z każdej tkanki, że obejmuje skórę, mięśnie, ścięgna, kości. Wszystko, co składało i tworzyło się na Hazal. Przez zaciśnięte z bólu zęby starała się nabrać więcej powietrza w płuca, bo nagle zaczęło jej go brakować, mimo iż była na otwartej przestrzeni. Ale wszystko zdawało się przestawać pracować, każdy jej organ zdawał się przegrywać walkę z tym, co robił jej Koszmar. Czy tak to miało się skończyć? Tak miała umrzeć?
Osunęła się do tyłu, przestając w końcu kucać. Uderzyła mocno plecami o barierki, jednak nie poczuła konsekwencji tego. Ten ból był niczym, w porównaniu z tym, przez co przechodziła.
Czuła, że pot spływa jej po czole, torsie, plecach. Że serce tak mocno wali, że klatka piersiowa tak szybko się unosi, że traci kontrolę nad wszystkim, co było wokół, nad tym, co działo się z nią.
— Zostaw mnie — wydusiła szybko, próbując przesunąć się w bok; z dala od Koszmaru. Z dala od tego, co chciał jej zrobić.
Błąd. Popełniłaś błąd.
— Jaki błąd? — sapnęła na wydechu, zaraz po tym haustem nabierając powietrza. Jakby wynurzyła się z wody po długim nurkowaniu.
Nie rozumiała, o co mu chodziło, a Koszmar wcale nie miał zamiaru jej tego wytłumaczyć. Jej ciało drżało z wysiłku, poddając się w walce i w końcu Hazal upadła na podłogę całkowicie, nie mogąc ruszyć żadną z kończyn.
Koszmar zawisł nad nią – jego karmazynowe ślepia były ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, zanim zemdlała z wycieńczenia.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Iselin nie spodziewała się obudzić o piątej nad ranem. Nie, kiedy najbliższą zaplanowaną rzecz miała prawie na sam wieczór. Jej ciało po prostu cholernie lubiło płatać figle i sprawiać, że przewracała oczami dwa razy częściej, niż to było konieczne.
Zsunęła się z łóżka, stawiając stopy na przeraźliwie chłodnej podłodze; miała wrażenie, że ich niska temperatura kłuła. Rozrzucone na panelach ubrania irytująco dosadnie utwierdzały ją w przekonaniu, że to, co stało się wczoraj, wcale nie było tylko głupim snem, a namacalną prawdą. Ale wszystko, co się na nich znajdowało, należało do niej.
Sabine Callas wyszła pewnie niedługo po tym, jak zasnęła. Zostanie na noc przecież źle by o niej świadczyło.
Westchnęła ciężko, palcami przecierając zmęczone oczy, i wstała, zerkając krótko w stronę szafki nocnej. Wieczorem była zbyt zmęczona, żeby pójść i wziąć prysznic, ale bioniczną rękę i tak zdjęła – potrafiła w zgięciach złapać włosy i je wyrwać, skutecznie zmywając z powiek Iselin sen. A to była najgorsza pobudka ze wszystkich pobudek, jakie Bjørge doświadczyła.
Zebrała z podłogi ubrania, nago przechodząc do łazienki, by tam pozbyć się wszelkich dowodów wczorajszej nocy. Sama wzięła szybki prysznic, rozbudzając się na dobre, a następnie ubrała się, by chwilę później założyć również protezę ręki. Wyszła z pokoju, nie mając większego celu, do którego zmierzała.
Nie wiedziała, co miała ze sobą zrobić. To nie była nowość w dniu wolnym; Deadlock zazwyczaj nie miała pojęcia, co zrobić z wolnym czasem, kiedy wstawała tak wcześnie. Nie miała ochoty zaczynać dnia od biegu czy pójścia na siłownię; to zdecydowanie nie był ten dzień, by rozpoczynać go aktywnie.
Więc skierowała się do kuchni.
Miała nadzieję, że po drodze spotka Skye. Z nią zawsze jakoś weselnej było przeżyć tak wczesny poranek, niż robić to zupełnie samej. Ale nie spotkała kobiety po drodze, tak samo nie zastała jej w kuchni; światło w niej było zgaszone, a przy stolikach nie siedziała ani jedna osoba. Raz spotkała Neon, która prawie przysypiała nad swoim jedzeniem, ale było to około godziny trzeciej, a nie prawie szóstej. Nie miała więc co liczyć na czyjeś towarzystwo.
Śniadanie przygotowała i zjadła dość wolno, jak na osobę, która całe życie musiała robić to w pośpiechu; nigdy nie mogła być pewna, o której godzinie tym razem zostanie wezwana. Przez cały ten czas siedziała jednak na telefonie, by zagłuszyć jakoś dobijającą ciszę, więc najprawdopodobniej to było przyczyną, dla której Iselin tak długo siedziała nad talerzem z goframi.
Zastanawiała się, czy nie napisać do Viper. Ale z drugiej strony – po co miałaby to robić? Raczej nie było mowy o tym, by chciała przyjść na kawę i porozmawiać o tym, dlaczego wychodzenie z sypialni przed obudzeniem się drugiej osoby jest rzeczą niekulturalną. Znając ją, nie odezwałaby się na ten temat słowem, uważając, że to normalna, ludzka rzecz, i że Iselin jak zwykle wymyśla.
Westchnęła. Tyle razy jej mówiła, żeby tego nie robiła. Żeby nie czekała, aż Deadlock zaśnie, by wtedy wyjść bez mówienia „dobranoc" czy głupiego „papa". Nawet to drugie było łatwiejsze do przełknięcia niż to, że cały czas znikała Iselin z oczu.
Wpatrywała się w ich wymienione wcześniej wiadomości. Iselin nie brzmiała w nich jak Iselin, natomiast Sabine brzmiała w nich jak Sabine w każdym calu. Oschle, krótko i zwięźle; taki sposób wymowy miała pani doktor. Fakt, iż nie potrafiła rozmawiać z Bjørge w inny sposób, niż właśnie ten, zawsze sprawiał, że gdzieś pośrodku klatki piersiowej tworzyła się wyrwa, niezdolna do zaślepienia samej siebie, bez czyjejś ingerencji. Wmawiała sobie, że finalnie zrobi to sama, ale... coraz rzadziej wierzyła, że może tak być. Że może kiedyś będzie lepiej.
Stanley mówił, że to zły pomysł. Że utrzymywanie kontaktu z Sabine źle na nią wpływa i każde zbliżenie z nią tylko oddala od zakończenia terapii na dobrej stopie. Tutaj też chciała sobie wmawiać, że to tylko głupie słowa i mężczyzna wcale nie mówi prawdy, ale jej uczucia nie kłamały. Jej emocje nie kłamały. I zachowanie Callas również nie kłamało, skoro kolejny raz obiecała gruszki na wierzbie i kolejny raz Iselin dała się na to nabrać. Miała zostać i nie potrafiła tego zrobić. Miała być i nie potrafiła wytrwać, aż Deadlock się obudzi. Nie chciała się poświęcać dla drugiej osoby – nie chciała być z kimś w stałym związku. A tego właśnie Iselin potrzebowała; świadomości, że ktoś będzie przy niej w najgorszych momentach.
Westchnęła kolejny raz, odkąd się obudziła, a po tym wyszła z wiadomości i zablokowała telefon. Zostawiła go na stole na czas sprzątania po sobie i robienia kolejnej herbaty, a potem wcisnęła do kieszeni i skierowała się do wyjścia. Chciała się przewietrzyć, chociaż przez chwilę, toteż swoje kroki skierowała w stronę sali gier, a następnie do balkonu.
Nie spodziewała się tam nikogo zastać. Na pewno nie Fade, leżącą na cholernej podłodze.
— Szlag — warknęła, gwałtownie otwierając drzwi. Herbata niezbyt interesowała ją w tym momencie, sądząc po tym, iż jakaś jej część wylądowała właśnie na panelach.
Odstawiła wszystko na podłogę, zaraz po tym, jak wylądowała na niej na kolanach, i pochyliła się nad twarzą Turkijki. Oddychała – ciepłe powietrze miarowo otulało jej policzek. Dwa palce przyłożyła również do tętnicy, tak dla spokoju ducha, i odetchnęła z ulgą, wyczuwając stabilne, niczym nie zmącone tętno. Nie wyglądała źle; jedynie wargi miała sine przez dość niską temperaturę. Cholera wie ile tutaj leżała, ucinając sobie w najlepsze drzemkę.
Zaczęła lekko klepać policzek Wieszczki Snów.
— No, już, wstawaj — powiedziała głośno, obserwując zmiany zachodzące w spokojnej minie agentki. — Dawaj Fade, to nie jest miejsce na spanie.
Jej dłoń słabo uniosła się ku górze, chcąc odtrącić od siebie rękę Deadlock, więc Iselin zaprzestała policzkowania jej. W milczeniu patrzyła, jak brwi kobiety marszczą się, a potem jak powieki odsłaniają dwukolorowe oczy. Dała jej przestrzeń, odsuwając się wraz z kubkiem herbaty, i kontynuowała obserwację.
Hazal bolała głowa. Cholernie bolała ją głowa. Nie była w stanie stwierdzić w którym momencie zwykły, standardowy ból zmienił się w tak paskudną migrenę, ale właśnie to teraz doświadczała. Znikome światło tak cholernie ją drażniło, kiedy zmuszała ręce do podpierania jej ciała, a potem kiedy z trudem siadała na kafelkach, powoli nabierając świadomości siebie i otoczenia.
Było jej zimno. Cholernie zimno. I to właśnie zaczęła czuć zaraz po rozpoznaniu migreny – jej ciało jak na zawołanie zaczęło drżeć, telepała się tak, jakby wyszła na minusową temperaturę w bikini.
Kubek leżał rozbity niedaleko jej nóg. Deadlock również go zauważyła.
— Musisz iść do Sage — stwierdziła; jej głos wbijał się jak szpilki wewnątrz jej czaszki, powodując, iż Hazal zmrużyła oczy, chcąc uniknąć bólu.
Pokręciła głową na „nie" – był to zły pomysł, bo ból rozgościł się jeszcze bardziej, niż sobie tego życzyła.
— Nie — wyszeptała, podkulając pod siebie nogi tylko po to, by zmienić pozycję i znaleźć się bliżej rozbitej ceramiki. — I tak mi nie pomoże.
— Jest lekarzem, to jej obowiązek — przypomniała Iselin zirytowany głosem.
Kątem oka zobaczyła, jak odkłada swój kubek na podłogę i zbliża się, pomagając pozbierać ostre kawałki. Robiła to zdecydowanie szybciej – jej palce nie były skostniałe od zimna.
— Co się w ogóle stało? — zapytała, zbierając wszystko na prostetyczną rękę i wstając na równe nogi.
Oh, Hazal tak strasznie nie chciała o tym mówić. Tak strasznie w ogóle nie chciała rozmawiać.
— Muszę iść — sapnęła. Włożyła całą swoją siłę w to, by się podnieść, nie korzystającej z pomocy Iselin.
— Jesteś mi winna wyjaśnienia.
— Nie mów o tym Sage — powiedziała tylko, podchodząc chwiejnym krokiem do drzwi.
Nie została zatrzymana, kiedy przechodziła przez próg balkonu. Może Deadlock coś do niej mówiła, może kazała się zatrzymać – nie wiedziała. Czuła się tak, jakby odcięła się od rzeczywistości, bo tylko pisk gościł w jej uszach, nie pozwalając na usłyszenie żadnego z dźwięków.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
3560 słów!
SIEMANO
witam serdecznie w kolejnej edycji emocjonalnego upadku i sponiewierania! w roli głównej nie kto inny, jak ulubienica publiczności, hazal 'fade' eyletmez, znana również jako moja stara!!
a tak na poważnie, to wcale nie jest lepiej. wcale nie zrobiło się lepiej i wcale nie zrobi się lepiej, dopóki w końcu się nie przełamie i nie porozmawia z kimś, kto faktycznie będzie w stanie pomóc jej z tym, z czym mierzy się każdego dnia
co będzie bardzo trudne i długie, w jej wypadku :)
a co do drugiej części; wiem, że miało być poisonlock. viper miała się nawet tu pojawić, ale... ktoś postanowił zrobić sobie spanko na balkonie. ah, ta szalona fejdż (no to co, następny rozdział będzie z toksycznymi babami, co nie?)
dziękuję bardzo za czytanie, jesteście super, nie zmieniajcie się, miłego dnia/nocy!! 💕
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \_____/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro