Rozdział XIII
Dźwięk spokojnego, padającego deszczu otumaniał umysł Hazal. Po wyjściu Viper wystarczyło jej piętnaście minut, by z nudów wbić spojrzenie w odświeżacz powietrza i przyglądać się mu przez kilkanaście następnych minut.
Więzienie.
— Przestań — mruknęła, zamykając oczy. Chciała tylko jeszcze kilka chwil odciąć się od Koszmaru.
Więzienie.
Odezwało się kilka głosów, nabrały na sile, wrzasnęły w głowie Hazal. Zacisnęła mocno powieki, jakby chciała tym sprawić, że ból głowy się zmniejszy, ale nic to nie dało.
Zastanawiała się, czy pojawi się po tym migrena, a jeśli tak – czy da radę dojść w takim stanie do pokoju.
Wypuść.
Fade zignorowała ten rozkaz. To ona miała przecież kontrolę nad własnym ciałem, Koszmar nie miał prawa żądać czegoś tak absurdalnego.
Zaczął podgryzać nerwy Eyletmez w przedramionach. Mruczał i syczał, irytując tym kobietę dwa razy bardziej, a kiedy ból zrobił się nie do zniesienia, zmusiła się do podciągnięcia rękawów i wbiła paznokcie w przedramiona.
Przestań.
— Ty przestań — sapnęła, unosząc powieki, by znowu wbić spojrzenie w zawieszoną kroplówkę.
Niewiele zleciało od jej obserwowania ostatnim razem.
— Daj mi, do cholery, spokój — warknęła, zaczynając drapać skórę. — Zachowujesz się tak, jakbyś nie żerował na umysłach reszty chwilę temu.
Mało.
— Nie zesraj się. — Przewróciła oczami. — To nie było mało i dobrze o tym wiesz.
Twój strach.
— Nie będziesz na mnie żerować — oznajmiła, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu.
Podniosła się do siadu. Stopy odziane w czarne skarpetki dotknęły podłogi, której chłód szybko przeniknął przez materiał. Nie zraziło to jednak Hazal. Wstała, dała sobie kilka sekund na przypomnienie jak to było stać i chodzić, i złapała za stojak z kroplówką.
Co robisz?
Nie odpowiedziała. Zacisnęła usta w wąską linię i zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki i szuflady, jakie były w zasięgu, i które nie były zamknięte na klucz. To, czego szukała, nie było dostępne dla niej; pod nosem rzuciła wiązankę przekleństw, na dźwięk których Koszmar zamruczał zadowolony.
Zamachnęła się przedramieniem na kant szafki. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku, choć bardzo chciała to zrobić. Nie chciała jednak psuć sobie satysfakcji z urwanego dźwięku Koszmaru. W miejscu, w którym skóra zetknęła się z kantem, zaczęła robić się czerwona plama. Hazal wiedziała, że na jej miejscu pojawi się niedługo siniak.
— I siedź już cicho.
Wróciła do łóżka. Kroplówka niewiele się ruszyła.
Czy nie mogła pójść do siebie do pokoju z kroplówką? Podczas snu odpięli maszynę kontrolującą jej bicie serce i saturację, więc dlaczego miała tutaj nadal siedzieć?
Spojrzała na swoje stopy. Nadal nie wiedziała, gdzie są jej buty. Skoro jednak przeszukała chwilę temu wszystkie szafki i ich nie znalazła, logiczne było, iż obuwia Hazal wcale nie było w tym pomieszczeniu.
Zagryzła dolną wargę powstrzymując się od rzucenia kolejnej wiązanki przekleństw. Jak mogła pozwolić, by jej to zabrali? Te buty były jedyną z niewielu rzeczy, za które faktycznie zapłaciła własnymi pieniędzmi, tak bardzo o nie dbała, by długo jej towarzyszyły, a teraz ich nie było i to tylko dlatego, że zamiast poczekać, aż nabierze sił, postanowiła wstać.
Coś ci się przypomina?
— Nie wiem, o czym mówisz — mruknęła, marszcząc nieco brwi. — Miałeś się nie odzywać — dodała, chociaż rozmowa z nim była jedyną rozrywką, na jaką mogła sobie na ten moment pozwolić.
Szpital.
— Nie jestem w szpitalu, tylko w klinice — poprawiła go, chociaż różnica była znikoma między jedną, a drugą placówką.
Szpital.
Oh, wiedziała, do czego próbował zmierzyć. Wiedziała też, że wcale jej się to nie podoba – nie powinien wywlekać tego na wierzch. To było jej wspomnienie, jej moment paniki i radości, to wszystko było Hazal, nie Koszmaru, który próbował namieszać jej w głowie przy pierwszej lepszej sposobności.
— Zamknij się — warknęła, zaciskając ręce w pięści. — Zamknij się, do cholery, i się nie odzywaj.
Coś ci się przypomina?
— Powiedziałam, żebyś się zamknął, czego, kurwa, nie rozumiesz? — wysyczała przez zęby, znowu zaczynając drapać się po przedramionach.
Zamruczał niezadowolony, warknął, a potem zamilkł, nie potrafiąc poradzić sobie z bólem, jaki Hazal zadawała im obu. Paznokcie starała się wbijać mocno i dopiero kiedy ujrzała pierwsze krople krwi odsunęła dłonie.
Nie pamiętała, by kiedykolwiek doszła do takiego momentu.
Nie czuła bólu przez kilka pierwszych minut. Przyszedł dopiero po kilku minutach – jak kara, na którą Hazal zasługiwała po tym, co zrobiła.
Westchnęła. Opuściła drżącymi dłońmi rękawy i przesunęła się bardziej na środek łóżka, by wyrzucić nogi na materac i z powrotem się na nim położyć.
Czuła się zmęczona, jednak kiedy zamknęła oczy wiedziała, że nie zaśnie. Nie chciała dać Koszmarowi satysfakcji, nie mówiąc już o tym, że wcale nie czuła, by potrzebowała więcej snu. Według Viper przespała już kilka godzin. To dobrze. Potrzebowała resetu.
Ciche pukanie wypełniło pomieszczenie. Hazal otworzyła szybko oczy i wbiła spojrzenie w drzwi. Może to pomyłka. Ktoś na pewno został wysłany na misję „tam i z powrotem” i może też korzysta z pomocy Viper. Ale pukanie znowu się rozległo.
Nie odezwała się. Jeśli był to Brimstone, musiał zaczekać. Hazal nie była na siłach, nie miała ochoty powtarzać tego samego drugi raz, bo pewnie chciałby wiedzieć, co takiego zrobili jego agenci podczas treningu w jego organizacji.
Ale nie teraz. Przewróciła się na lewy bok i wbiła spojrzenie w odświeżacz powietrza.
Odwiedzający był chyba jednak zbyt uparty, by ustąpić, bo złapał za klamkę i pociągnął ją w dół. Hazal zmarszczyła brwi, czując rosnącą złość, chociaż nie do końca była w stanie stwierdzić, czego poczuła akurat to.
Za bardzo przyzwyczaiła się do luksusu, jakim była prywatność.
— Śpisz, Fade?
Hazal nie chciała, by w pokoju razem z nią znalazła się Neon.
— Teraz nie — mruknęła, z wahaniem zmuszając się do siąścia na łóżku. Nie chciała udawać, że śpi; jej obecność stresowałaby ją. — Co ty tu robisz?
— Na strzelnicy zostały dwa telefony, Cypher powiedział, że są twoje, więc chciałam ci je podrzucić — oznajmiła z wahaniem, wyciągając obie komórki z kieszeni oversize bluzy.
Fade wbiła spojrzenie w przedmioty, marszcząc brwi. Nie zdradziła stresu, jaki poczuła, słysząc słowa Neon. Wyciągnęła jedynie dłoń w kierunku młodszej.
Zawahała się. Stuknęła telefonem o podstawę dłoni, obrzuciła palce Fade wzrokiem. Hazal widziała, jak między kucykami przeskakuje wiązka elektryczności, tak samo, jak na jej twarzy, co wyłapały zaraz płytki na nosie i nad jej brwiami.
— Mam podejść?
Neon wzdrygnęła się, jakby zapomniała, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Pokręciła przecząco głową i szybko ruszyła w stronę Hazal, niezdarnie kładąc oba telefony na wyciągniętej dłoni Eyletmez.
— Boisz się — powiedziała. Chciała zapytać, jednak w ostatniej sekundzie zmieniła intonację w krótkim zdaniu.
— Nie wiem, o czym mówisz — mruknęła Neon, odwracając się na pięcie i ruszając w stronę drzwi.
— Boisz się mnie — sklaryfikowała Fade, podnosząc na młodszą spojrzenie — mimo iż powiedziałam, że nic wam nie zrobię.
Neon zatrzymała się tuż przed drzwiami. Hazal widziała, że palce u jej dłoni zaciskają się w pięści.
— Nie satysfakcjonują mnie puste słowa.
— Nie mam zamiaru za was ginąć — powiedziała Fade, marszcząc lekko brwi. — A mam wrażenie, że część z was tego oczekuje.
— Bo gdyby ktoś inny był w niebezpieczeństwie, zrobiłabym wszystko, żeby go uratować — warknęła Filipinka, odwracając się przodem do Hazal. — Wiesz co znaczy być w drużynie? Mieć rodzinę?
Rodzina. To słowo uderzyło w Hazal bardziej, niż powinno. Nie sądziła, że ktokolwiek kiedykolwiek wyrzuci jej coś takiego. Dlaczego miałby?
— Nic o mnie nie wiesz, dzieciaku — oznajmiła, zmrużyła lekko oczy.
— Właśnie. Nic o tobie nie wiemy. Nic, a nic — powiedziała Neon, podchodząc o dwa kroki bliżej. — Jak mamy ci zaufać? Ty wiesz o nas wszystko.
— Nie wiem o was wszystkiego, poza tym, mam to gdzieś.
— Nie miałaś tego gdzieś, kiedy mieszałaś nam w głowach.
Hazal westchnęła, zacisnęła palce na nasadzie nosa i zamknęła oczy. To było bez sensu. Cała ta rozmowa była bez sensu.
— Już ci powiedziałam, dlaczego to zrobiłam, czego jeszcze chcesz? — zapytała zirytowana, podnosząc spojrzenie na młodszą. — Nie jestem warta czyjegokolwiek zaufania, ale chociaż udawaj, że mi ufasz, żebyśmy wszyscy mogli ruszyć ze swoim życiem i mieć siebie nawzajem gdzieś.
Zapadła kolejny raz cisza. Neon zaplotła ręce na klatce piersiowej, nie odrywając od Fade wzroku, jakby oczekiwała od Turkijki czegoś więcej, o wiele więcej. Hazal nie wiedziała, o co jej chodzi.
— Powiedz mi, kim on jest — zarządała Neon; między jej kucykami znowu wyładowała się elektryczność, powodując wzdrygnięcie lewej powieki.
— Po co? — Hazal parsknęła pustym, nic nie znaczącym śmiechem, który miał brzmieć tylko lekceważąco, niżeli faktycznie pokazać, iż coś ją rozbawiło. — Sage wie, że chodzisz po ludziach i wyciągasz prywatne rzeczy z ich życia?
— Sumpain ito¹, daj mi powód, żeby wierzyć, że to, co powiedziałaś w kuchni, nie jest zmyślone — warknęła dziewiętnastolatka, zaciskając mocno palce na przedramionach. W kilku miejscach na jej ciele przeskoczył prąd.
— Od początku wierzyłaś czy ktoś ci powiedział, że kłamię? — zapytała, zsuwając się z łóżka.
Neon obserwowała, jak wstaje. Serce zabiło jej szybciej z nerwów.
— Nie mam ochoty przypominać sobie jak bardzo spieprzyłam w swoim życiu, nie mówiąc o tym, że nie mam zamiaru dzielić się z tobą czymś takim — powiedziała Fade, przesuwając stojak nieco w przód, by zbliżyć się do Tali. — I tak wiesz za dużo.
— Nie mogę przez ciebie spać — sapnęła Neon, z trudem utrzymując kontakt wzrokowy z Hazal. — Ty i twoje koszmary…
— To nie mój koszmar, Neon — powiedziała ostro, kręcąc powoli głową. — Swoje moce mam pod kontrolą. To nie moja wina, że śnią ci się koszmary.
— To ty je wywołałaś — warknęła młodsza; w jej oczach zamajaczyły łzy, których od razu zaczęła się wstydzić. — Cały czas widzę to, co zmusiłaś nas oglądać w Istanbule.
Fade westchnęła cicho.
— Nie mogę ci w tym pomóc.
— Nie przyszłam po pomoc.
— To po co?
Neon przetarła szybko oczy rękawem, wzruszyła ramionami. Już sama nie wiedziała, czego chciała – zachowywała się tak, jakby całe zło tego świata nieudolnie próbowała zrzucić na Fade.
— Czy ty w ogóle…
— Majaczyłaś, kiedy pierwszy raz się obudziłaś w klinice — przerwała jej szybko Neon, omijając ją wzrokiem. — Pytałaś o niego, mówiłaś, żebyśmy go nie dotykali i kazałaś go sobie oddać.
Hazal poczuła, że ciepło opuszcza jej ciało. Jak mogła tak bardzo opuścić gardę? Jak mogła majakom dać dowodzenie? To nie możliwe, żeby do czegoś takiego doszło, nie pamiętała… Neon na pewno kłamała. Ale dlaczego miałaby kłamać? Jaki miała w tym cel?
Fade złapała Neon za bluzę, mocno zaciskając na niej palce. Młoda agentka wydała z siebie dziwny, zduszony okrzyk zaskoczenia, a oczy otworzyły się szeroko, kiedy Hazal zmusiła ją, by spojrzała jej w oczy.
— Kto jeszcze o tym wie? — zapytała niższym głosem, marszcząc brwi.
— Viper, tylko my byłyśmy z tobą w pokoju — odpowiedziała szybko, odruchowo łapiąc nadgarstki starszej. Kilkukrotnie kopnęła ją z nerwów prądem.
Viper nikomu nie powie. Być może pójdzie z tym do Brimstone'a, ale on i tak już wie, po co w ogóle tutaj jest. Sage? Sage nie ma, poza tym, nawet jeśli, Sage nie rozpowie o tym nikomu. Nie ma w tym żadnego celu.
— Lepiej, żeby tak zostało — warknęła, przeskoczyła wzrokiem z jednego oka młodszej na drugi i dopiero wtedy wypuściła jej bluzę, wstrząsając dłońmi, by pozbyć się zaciśniętych palców nastolatki i dziwnego uczucia po kopnięciu prądem.
— Nie będziesz mnie zastraszać, żebym milczała — sarknęła Neon, chociaż w jej głosie Hazal znalazła drżenie. — I tak zrobię co będę chciała. Nie powstrzymasz mnie.
— Czego ty do cholery chcesz? — warknęła Fade. Czuła, że powoli wyprowadza ją z równowagi.
Dlaczego w ogóle jeszcze z nią rozmawiała? Dlaczego nadal ciągnęła tę głupią gadkę? Przecież mogła zrobić co najmniej trzy rzeczy w celu wywalenia Neon z pokoju, będąc pewną, że do nikogo nic nie powie.
Zmieniłaś się. Słabniesz.
— Pomóż mi z koszmarami, a ja zachowam to w tajemnicy.
Hazal przewróciła oczami, parsknęła tym samym rodzajem śmiechu, co wcześniej. To było głupie. Cholernie głupie. Dlaczego miałaby coś takiego robić? Dlaczego miałaby się zgadzać na warunki jakiejś gówniary?
— Skąd pewność, że będę wiedziała co robić? — zapytała, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Zignorowała wenflon, który niechcący szturchnęła, zadając sobie kolejną dawkę bólu.
— Powiedziałaś, że potrafisz nad nimi panować.
— Potrafię panować nad swoją mocą, nie cudzymi koszmarami — oznajmiła, choć nie do końca była to prawda. Widziała jednak zdesperowanie na twarzy Neon.
Wory pod oczami próbowała zakryć makijażem. Robiła to samo, co Hazal robiła cały czas, przez ostatnie pięć lat. Ukrywała się. Udawała, że jest dobrze. Przychodziła po pomoc do osób, które nigdy nie powinny jej pomóc.
Westchnęła.
— To prawie to samo — sapnęła podirytowana Neon, zaciskając ręce w pięści. — To koszmar, twoje moce to koszmar. Co za różnica?
— Udało mi się raz wyciągnąć czyjś koszmar — oznajmiła w końcu Fade, przesuwając się do tyłu, by usiąść z powrotem na łóżko. — Ale nie gwarantuję, że znowu mi się uda. I że zostanie tak na zawsze.
— Okej, to na co czekasz?
Hazal zaskakiwało zaangażowanie młodszej. Przed chwilą były gotowe rzucić się na siebie z pięściami. Musiała być naprawdę zdesperowana i zmęczona tym, co działo się w jej głowie.
Nie była tym zdziwiona.
— Musisz spać, Neon. — Przekrzywiła lekko głowę w bok, obserwując uważnie wyraz twarzy dziewiętnastolatki.
Zawahała się. Nagle wizja usunięcia koszmarów przestała podobać się Neon. Hazal była pewna, że się wycofie – nikt nie chciał spędzić z nową agentką kilkunastu minut sam na sam w jednym pokoju, co dopiero całą noc. Nie byłaby zdziwiona, gdyby usłyszała negatywną odpowiedź; gdyby Tala powiedziała „nie, jednak tego nie chcę” i wyszła, zapominając o całej sprawie. Nie miałaby jej tego za złe.
Chciała powiedzieć to na głos. Otworzyła już usta, żeby skończyć ten temat, jednak Neon była szybsza.
— Kiedy i gdzie się spotkamy? — zapytała hardo; oczy jednak zdradzały wątpliwość. — Nasz sypialnie odpadają. To byłoby podejrzane.
Nie zgadzaj się.
— W bibliotece o dwudziestej drugiej — odpowiedziała bez wahania, czując natychmiast jak Koszmar zaczyna skubać jej nerwy. — Mogę się trochę spóźnić, ale na pewno przyjdę.
Żałosne.
— Dobrze — powiedziała Neon, przejeżdżając językiem po zębach. — To… do zobaczenia.
Fade kiwnęła tylko głową, odprowadzając młodszą wzrokiem.
Pożałujesz tego.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Iselin Bjørge nie należała do osób cierpliwych.
Nie była również zabawna, bo jej żarty zazwyczaj nikogo nie bawiły, nie mówiła śmiesznych rzeczy, a to, co rozbawiało ją, rzadko kiedy wprawiało w śmiech współpracowników czy znajomych. Nie była też kreatywna (chyba że chodziło o przekleństwa w nerwowej sytuacji) i miała dwie lewe ręce (nawet proteza nie była w stanie narysować czy zagrać niczego ładnego). Brakowało jej przyjacielskiej cechy, nie potrafiła prowadzić rozmów z nowo poznanymi osobami, jednak świetnie dogadywała się z tymi, których już poznała. Była za to… nerwowa. Szybko wybuchała, gdy coś nie szło po jej myśli. I nieufna. Cholernie nieufna.
Miała także bardzo dobrą pamięć, co było jednocześnie darem i przekleństwem, bo o ile była w stanie wyrecytować wszystkie zasady Protokołu wraz z kodeksem po przeczytaniu wszystkiego jeden raz, tak bardzo nie chciała, by to, co stało się na misji rok temu, nadal siedziało w jej głowie.
Czasami… czasami otwierała oczy i miała wrażenie, że znowu tam jest. Że czuje smród pleśni, słyszy kapiącą wodę, echo kroków własnych i swoich przyjaciół.
A potem, że czuje zęby niedźwiedzia, który nie miał prawa istnieć.
Wzdrygnęła się.
— Coś nie tak? — zapytała szybko Killjoy, odsuwając od protezy niewielką wiertarkę. — Mam przestać?
Iselin podniosła wzrok, który automatycznie padł na Viper – Sabine Callas – jakby szukała w niej odpowiedzi. Nie znalazła jej. Jedyne, co w niej było, to kolejne pytanie, które brzmiało „co ty robisz” bądź „wszystko w porządku”.
Wbrew pozorom to były dwa bardzo podobne do siebie pytania, w mniemaniu Sabine.
— Nie. Jest okej.
— Na pewno? Może wolisz odłączyć protezę od ręki? — dopytała Niemka. Nie była przekonana odpowiedzią Iselin.
— Nie musisz zgrywać nie znającej bólu, Deadlock.
— Knulle², dajcie mi spokój — warknęła, przecierając dłonią twarz. — Nic mi nie jest, kończ to i daj mi już wyjść.
Killjoy zacisnęła usta w wąską linię. Viper prychnęła, odwracając się znowu tyłem do obu kobiet. Tylko łagodny szum wiertarki burzył ciszę, jaka między nimi zapadła.
Iselin Bjørge nie należała do osób cierpliwych. Nie należała także do osób spokojnych.
Była nerwowa. Była niecierpliwa. W zasadzie na jej postać składało się więcej cech negatywnych, niż pozytywnych – stwierdzone pół roku temu PTSD było tego dowodem. Iselin nie poczuwała się do bycia dobrą agentką, współpracowniczką, przyjaciółką, partnerką. Zapomniała jak się odgrywa te role – takie miała wrażenie.
— Gotowe — oznajmiła w końcu Niemka, prostując się; jej plecy strzeliły w kilku miejscach, kiedy to zrobiła. — Sprawdź, czy wszystko jest tak, jak powinno być.
Iselin eksperymentalnie uniosła rękę. Zgięła palce, wyprostowała, zacisnęła w pięść, rozluźniła. Odpowiednim ruchem przywołała pułapkę, odwołała ją. Nic się nie zacinało. Wszystko działało płynnie; tak, jak powinno działać zawsze.
— Takk til³, Killjoy — rzuciła; ciężko przechodziło jej to słowo przez gardło. — Naprawdę.
— Drobiazg — oznajmiła zaraz, podjeżdżając na fotelu bez oparcia do swojego stanowiska. — Jakby znowu był jakiś problem, w co wątpię, możesz przyjść kiedy chcesz.
Deadlock kiwnęła głową, zaraz po tym zaczynając szukać własnej bluzy, w której tu przyszła. Killjoy nie odezwała się więcej.
Czuła na sobie wzrok. Wzrok chemicznie zielonych, przewiercających ją na wylot oczu.
— Viper, mogę już wyjść? — zapytała Niemka, kiedy Iselin zakładała jasnozieloną bluzę.
— Oczywiście, mała myszko. Miłego dnia.
Iselin powstrzymała się od parsknięcia pustym śmiechem.
Killjoy rzuciła tylko szybkie „dziękuję, wzajemnie” i po złapaniu za telefon, zaczęła manewrować między stolikami do wyjścia. Deadlock usłyszała tylko trzask zamykanych drzwi – i to było wszystko. Zostały z Viper same.
— Miłego dnia, co? — mruknęła, siadając z powrotem na kozetce, którą zajmowała przez ostatnie dwie godziny. — Od kiedy ty życzysz ludziom miłego dnia? Nawet ja czegoś takiego nie usłyszałam.
Viper nie podniosła na nią spojrzenia.
— Chcesz mnie wyprowadzić z równowagi? — zapytała ot tak Callas, dzielnie coś notując.
Dźwięk wiecznego pióra skrobiącego papier z jakiegoś powodu irytował Iselin.
— Tylko z tobą rozmawiam — odpowiedziała, marszcząc brwi. — Wszystko odbierasz jako próbę wkurzenia cię, ale wiesz co? Sama do tego prowokujesz.
— Nie bądź śmieszna — parsknęła pustym śmiechem, obrzucając wzrokiem kobietę. — Gdyby nie twoje gówniarskie zachowanie…
— Moje gówniarskie zachowanie? — Iselin przerwała Viper wywód, zrywając się z kozetki. — Powtórz, bo chyba nie usłyszałam dobrze.
— Nie będę z tobą rozmawiać jeśli masz zamiar znowu bezsensownie wybuchać. Wyjdź z mojej pracowni.
— Nigdzie się stąd nie ruszam — warknęła Deadlock, zaciskając ręce pięści. — Normalni ludzie rozmawiają, rozumiesz? Rozmawiają, knulle!
— Tak, i w trakcie tego podnoszą na siebie głos — rzuciła Sabine, odkładając na blat biurka notes wraz z piórem w środku.
— Prowokujesz do tego — oznajmiła blondynka, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Cały czas. Ty nigdy nie chcesz rozmawiać, do cholery, i to, co robisz, nie jest w porządku.
— To powiedz, co się stało na twojej ostatniej misji z Sage? — zapytała Callas, przekrzywiając lekko głowę w bok. Iselin wiedziała, co zaraz powie. Wiedziała, dlatego jej serce przyspieszyło. — Dałaś się głupio zabić, bo zamiast wykonywać swoje obowiązki, postanowiłaś pobawić się w szturmowca. I co ci to dało? Zarobiłaś kulkę w łeb w najgorszy możliwy sposób.
— Zamknij się — warknęła przez zęby.
— I tak rozmawiają normalni ludzie? — Sabine uniosła ku górze brew. — Jesteś cholerną idiotką, Iselin. Po co ci to było?
— Odstawiłaś leki, Sabine, nie jesteś, kurwa, ode mnie lepsza — przypomniała, nie odpowiadając na pytanie starszej. — Też jesteś cholerną, egoistyczną idiotką, myślisz tylko o sobie i masz gdzieś, co się ze mną dzieje.
— Bo nie musiałam się martwić, że zrobisz coś głupiego, ale jak zwykle w porę mnie uświadomiłaś, że jednak jest inaczej.
Iselin zacisnęła ręce w pięści. Dlaczego zawsze zrzucała winę na nią? Dlaczego to zawsze kończyło się wybieleniem Sabine?
Prychnęła prześmiewczo.
— Mam dość — oznajmiła i odwróciła się tyłem do Sabine, by podejść do kozetki i podnieść z niej telefon, który wcześniej tam zostawiła.
Będąc przy kozetce usłyszała za sobą kroki. W pełni świadoma obecności Callas za sobą, starała się ignorować to, co kobieta próbowała zrobić. Zignorowała jej ręce na własnych biodrach, zignorowała jej oddech na karku, zasłoniętym włosami. Znowu to samo. Znowu, kurwa, to samo.
Zamknęła oczy. Powieki zacisnęły się mocno, myśląc, że Viper posunie się dalej, jednak nie ruszyła się z miejsca. Nie zrobiła nic w tym celu. Stała. Czekała. I czekała. I czekała.
— Zostaw mnie — powiedziała w końcu Deadlock.
Sabine przesunęła dłonie nieco bardziej w dół.
Iselin znała te dłonie. Blizny powstałe wskutek lat nieudanych eksperymentów, eksplozji. Rękawiczki nigdy nie uchroniły jej od ran, które najwidoczniej musiały powstać. Te same dłonie teraz podniosły nieco bluzę Iselin ku górze, odsłaniając nagi brzuch, na którym wyrzeźbione mięśnie rysowały się lekko pod skórą. Pomalowane na czarno i zielono paznokcie teraz po nich wędrowały, zostawiając po sobie jasny ślad delikatnego zadrapania.
Iselin westchnęła, przewróciwszy oczami.
— Powinnaś odpocząć — mruknęła Sabine. Jej oddech owiał delikatnie policzek Iselin, która zaraz po tym odwróciła głowę w przeciwną stronę.
Dłoń jednak nie zawahała się, kiedy złapała za sznurek dresów, ciągnąc go, by poluźniły się w pasie.
— Nie chcę. — Brzmiała ostrzegająco, jakby chciała powiedzieć „masz natychmiast przestać”, ale krócej, tak, by szybciej mogła to wypowiedzieć na głos.
Viper prychnęła, ignorując to, co powiedziała Deadlock. To nie była nowość.
Nowością było natomiast złapanie ręki Sabine, kiedy palce musnęły Iselin przez bieliznę.
— Powiedziałam, że nie chcę — warknęła, chociaż kosztowało ją to cholernie dużo; o wiele więcej, niż potrafiła z siebie wykrzesać.
Viper wyciągnęła dłoń z dresowych spodni Deadlock. Kiedy prawą odsuwała blond włosy na bok, lewa wbijała paznokcie w biodro młodszej, jakby zaznaczała, co należy do niej.
Iselin zadrżała, czując ciepłe usta na swojej szyi, ale nie zareagowała, kiedy Viper z powrotem się od niej odsunęła.
— Idź już do swojego pokoju, Deadlock.
Oh, Iselin nienawidziła tego zdania. Nienawidziła, kiedy Viper wypowiadała to na głos i nienawidziła, kiedy padało to akurat w jej stronę.
— Ty sobie chyba żartujesz — powiedziała na granicy dziwnego, histerycznego śmiechu.
Viper podniosła na nią niewzruszona wzrok, jakby wcale nie miała przed chwilą ręki w jej cholernych spodniach w wiadomym celu. Nie, marmurowa fasada na nowo powstała wokół Sabine, mając gdzieś to, co przeżywała właśnie Deadlock.
— Tispe!⁴ — krzyknęła, wsuwając palce we włosy. — Du er en jævla tispe!⁵
— Przestań się zachowywać jak rozwydrzony bachor — mruknęła Viper, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
Iselin zaczęła krzyczeć. Wściekła rzucała najróżniejszymi wyzwiskami doskonale wiedząc, że Sabine wcale tego nie rozumie. Ta myśl rozjuszyła ją jeszcze bardziej, nie mówiąc o spojrzeniu, jakim darzyła ją Callas przez cały ten czas.
Taki napad za każdym razem wywoływała Viper. Ironicznie była jedyną osobą, która była w stanie ją uspokoić w jego trakcie. Ale nigdy nie robiła tego od razu; nie, najpierw dawała jej się wywrzeszczeć, pozwalała zwalić ze stołu parę papierów i długopisów, kopnąć krzesło. Wiedziała, że Iselin nie podniesie na nią ręki – że zaraz się uspokoi na tyle, by mogła do niej podejść.
Więc czekała. Czekała. I czekała.
Kiedy Iselin zaczęła opadać sił, a na policzkach pojawiły się pierwsze łzy, Sabine wkroczyła do akcji. Wyciągnąwszy z pudełka jedną chusteczkę (nienawidziła mieć mokrych dłoni) podeszła do blondynki. Deadlock próbowała ją od siebie odsunąć – nieskutecznie – koniec końców się poddając i podciągając nosem dała sobie otrzeć chusteczką łzy.
— Nienawidzę cię — wydusiła, patrząc Viper prosto w oczy. — Tak bardzo ciebie nienawidzę.
— Wiem, Iselin — wymruczała Viper, gładząc z wahaniem jasne kosmyki. — Wiem.
Sabine widziała, że młodsza nad czymś intensywnie myśli – zawsze marszczyła wtedy brwi i skubała od środka policzek. Wiedziała też, że nie będzie to coś w stu procentach dobrego; nie, kiedy kilkanaście sekund temu miała kolejny w tym tygodniu napad.
Odsunęła przesiąkniętą łzami chusteczkę od jasnej twarzy Iselin. Nie chciała podchodzić do kosza na śmieci, więc wylądowała w tylnej kieszeni dżinsowych, czarnych spodni. Ręce zaplotła na klatce piersiowej.
I czekała. Czekała. Czekała.
Iselin – po wzięciu kilku głębszych wdechów – skrzyżowała z Sabine spojrzenie. Viper wiedziała, co to znaczyło. Nie zdążyła jednak zareagować czy jakkolwiek przygotować się na to, co chciała zrobić Bjørge. Szybko zmniejszyła między nimi odległość, łapiąc mocno za biodra starszej i niemal zaatakowała usta Callas. Nie dawała jej dojść do głosu, mało tego – zmuszała, by była cicho, by cofała się w stronę, w którą ona chce dojść.
Czując, że dotarły w końcu do stolika, Iselin złapała za guzik spodni Sabine. Nawet jeśli próbowała ją powstrzymać, odtrącić dłonie czy powiedzieć, by przestała, Iselin miała to gdzieś, uparcie kontynuując to, co zaczęła. Rozsunęła całkiem rozporek i nie czekając na zgodę Callas, zsunęła spodnie wraz z bielizną z jej bioder.
Odsunęła się raz, na jedną chwilę – by złapać za uda Sabine i posadzić ją na stole za nimi. Oh, to nie był pierwszy raz – normalnie przeraziłoby to Iselin – i na pewno nie był też ostatni, bo to był sposób, w jaki rozwiązywały problemy, chory sposób, najgorszy sposób, jaki w ogóle istniał. Iselin miała to gdzieś.
Sabine próbowała coś powiedzieć; tak przynajmniej wydawało się Bjørge, kiedy zostawiła jej usta w spokoju, jednak słysząc pierwsze słowo znowu pocałowała starszą. Zęby obiły się o zęby, Iselin mocno zagryzła dolną wargę Callas, jednocześnie nie na tyle mocno, by zaczęła krwawić.
Palce lewej, prostetycznej dłoni znalazły przystrzyżoną kępkę włosków.
Viper syknęła, natychmiast łapiąc za nadgarstek sztucznej ręki, próbując odsunąć ją od siebie. Ta jednak uparcie tkwiła w miejscu, drażniąc niczym nie nawilżone wargi sromowe i łechtaczkę.
— Iselin, druga ręka — zdołała wydusić, z trudem odsuwając się od natarczywych pocałunków.
Normalnie Iselin pewnie by posłuchała. Normalnie Iselin zmieniłaby rękę, bo przecież nic by jej to nie kosztowało, a oszczędziłoby Viper bólu. Ale nie dzisiaj – dzisiaj Iselin była wściekła i zdawała się nie słyszeć, co mówiła do niej kobieta.
Sabine próbowała się odsunąć od mocnego nacisku na własne krocze. Starała się odepchnąć rękę młodszej, przesunąć w tył stolika, byle uciec od Iselin. Bjørge jednak nie słuchała jej ciała, uparcie trzymając biodro Callas drugą ręką, by ta nie mogła się przesunąć.
Syknęła, kiedy prostetyczny palec kilkakrotnie przejechał szybko w górę i w dół, próbując rozprowadzić coś, co nie istniało.
— Iselin, poczekaj — sapnęła, siłą odsuwając od siebie kobietę. — Przestań!
Znowu nie słuchała. Znowu robiła swoje, zjeżdżając ustami na odsłoniętą szyję i obojczyk starszej, na którym zagryzła, a potem zassała skórę. Viper nie udało się uciszyć jęknięcia bólu, który został odebrany zupełnie inaczej przez Deadlock.
Więc kiedy Sabine poczuła w sobie prostetyczny palec, w oczach zamajaczyły jej łzy. Nogi zacisnęły się na biodrach młodszej, a palce wbiły w ramiona, chociaż Iselin średnio to czuła przez bluzę.
— To boli, Iselin!
Iselin zatrzymała wszystkie swoje ruchy, nie podnosząc głowy znad obojczyka starszej. Jedynie odsunęła się od niego lekko, dusząc na zaczerwienione miejsce. Palec powoli wysunęła z Sabine – słyszała jej westchnienie ulgi, za który momentalnie zrobiło jej się wstyd – i ułożyła dłonie na krawędzi stołu, po obu stronach kobiety.
Nie odzywały się do siebie. Callas powoli stabilizowała oddech i bicie serca, a Bjørge oparła czoło o jej obojczyk, zamykając oczy. Nie potrafiła zebrać myśli. Nie była w stanie powiedzieć, dlaczego usiłowała zrobić coś wbrew woli czarnowłosej.
Wstyd kwitł na jej policzkach w postaci czerwieni.
Viper przesunęła się do przodu, sygnalizując chęć zejścia ze stołu. Iselin postąpiła więc posłusznie dwa kroki do tyłu, całkowicie odsuwając się od starszej, i zaplotła ręce na klatce piersiowej. Cały czas patrzyła na nogi Callas, obserwując jak z powrotem naciąga na biodra bieliznę i spodnie, jak zasuwa zamek, jak zapina guzik. Czekała. Iselin wiedziała, na co, jednak postanowiła się nie odzywać.
Zrobiła to, na czym znała się najlepiej.
— Iselin…
Wyszła, szybko stawiając kroki ku wyjściu, a potem biegnąc korytarzem.
Z dala od cholernego laboratorium. Z dala od Sabine Callas.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Sumpain ito¹ – cholera
Knulle² – kurwa
Takk til³ – dzięki
Tispe!⁴ – Suka!
Du er en jævla tispe!⁵ – Jesteś cholerną suką!
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
4365 słów! ^^
kolejna rozmowa fade i neon, która nie zakończyła się sukcesem 🙄 a może jednak 👀
two toxic as fuck bitches – mówcie o mnie co chcecie, ale kocham tę dwójkę. to, jak bardzo chory jest ten związek and stuff – wierzcie, zawsze chciałem coś takiego opisać lmfao
no i co, w sumie nic więcej nie mogę Wam powiedzieć, zobaczymy, co się będzie działo później hihi 👀 w końcu fadeshock spotyka się w bibliotece 😎
znowu z dedykacją dla whereismyromanoff, bo ona i drużyna bardzo ładnie poradzili sobie podczas premiery w valo 🫡
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \_____/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro