Rozdział LVIII
Po odespaniu nocnej misji i wszystkich zdarzeń z nią związanych, Amir w końcu był w stanie normalnie funkcjonować.
Stresowało go to wszystko, oczywiście. Wizja śmierci dwóch osób podczas misji, którą dowodził, która powinna być łatwa niezbyt dobrze wpływała na spokojne przeżycie lotu powrotnego do bazy. Oczywiście to była jedna z tych rzeczy, które nie zawsze mogli przewidzieć, planując przebieg akcji, ale Cypher tym razem znał ryzyko. Wiedział, że mogła tam czekać pułapka, że mogli bardzo szybko znaleźć się w kłopotach, a mimo to odpychał od siebie tę myśl do ostatniej chwili.
Cholera. Naprawdę mógł się przygotować nieco lepiej.
Wstał z łóżka, ubrał się, poszedł na śniadanie. Po zrobieniu kawy postanowił spędzić czas na stołówce pod pretekstem spisania raportu (co oczywiście robił); bardziej… skrytym powodem był fakt, iż chciał wyłapać wśród agentów tych, którzy zostali wzięci na wczorajszą misję, by sprawdzić, jak się mieli. Jedyne, co im dokuczało, to lekkie zadrapania i siniaki po walkach z pracownikami Klepsydry, i to w zasadzie było tyle. Killjoy miała dobry humor, podobnie jak Sova, gdy Amir przywitał się z nimi lekkim “dzień dobry” zaraz po wejściu do pomieszczenia. Jedynie Deadlock niezbyt była w nastroju do rozmów, tłumacząc się złym snem.
Cypher wiedział, że nie chodziło wcale o jakość przebytej nocy, a bardziej o to, co stało się jeszcze zanim wylecieli na misję. Widział jej rozkojarzenie, gdy wpadła do hangaru, a potem, gdy nie potrafiła się skupić na czytaniu dokumentów. Cieszył się, że chociaż w trakcie misji była w stanie otrząsnąć się ze swojego nieciekawego stanu, w pełni poświęcając się pracy. Domyślał się co (lub raczej: kto) niepokoiło jej myśli, jednak pozwolił sobie odsunąć tę sprawę na bok, niezbyt chcąc wchodzić w nią wtedy, gdy ważniejsze sprawy były na jego uwadze.
Musiał odwiedzić dzisiaj Neon i Fade. Sprawdzić, jak obie się czują, jak… Fade przechodzi przez to wszystko. Pierwszy raz miał problem w spisaniu co stało się podczas misji i, choć bardzo chciał, nie była to wcale skomplikowana akcja. Bardziej chodziło o cel wyjazdu, o to, kogo szukali, kim w ogóle był ten ktoś. Normalnie nie miałby problemu – dlaczego miałby go mieć? – ale tym razem… Cholera, Fade zaczęła mu ufać. Walczył o to niemal od pierwszego dnia i choć wiedział, że raporty są pisane bardziej dla świętego spokoju, niżeli w ramach codziennej lektury Brimstone’a, gdzieś z tyłu głowy krążyła myśl, że tym razem mężczyzna mógł przeczytać to, co Cypher napisał.
Rysik już któryś raz uderzył o obudowę tabletu.
— Coś nie tak? — zapytała Killjoy, podchodząc do stołu z własnym kubkiem kawy.
Cypher podniósł na młodszą spojrzenie, obserwując, jak ta siada naprzeciwko niego, obejmując dłońmi ceramiczne naczynie.
— Nie, wszystko jest w porządku — odpowiedział łagodnie, z łatwością maskując irytację, która narastała z każdą chwilą, którą spędził na patrzeniu w puste miejsce.
— Skoro tak mówisz — mruknęła Niemka, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Byłeś odwiedzić dziewczyny?
Amir spojrzał krótko na godzinę w rogu ekranu; dochodziła godzina jedenasta. Zaskakująco późno, jak na niego; osobę, która każdego dnia, nieważne czy faktycznie musiał wstać wcześnie, czy nie, budziła się około siódmej, zaczynając swój dzień w podskokach. Albo może po prostu tyle czasu siedział nad pustym raportem, że koniec końców stracił jego poczucie, gubiąc się we własnych myślach.
— Mam w planach to zrobić — stwierdził, wpychając rysik na jego miejsce w etui. — A ty? Odwiedziłaś Neon?
— Jeszcze nie. W zasadzie nie wiem czy chcę się tam teraz pchać, kiedy, no wiesz. — Wzruszyła ramionami, jakby ten gest miał wytłumaczyć wszystko, co miała na myśli. Cypher mimo to chyb wiedział, do czego dążyła. I niezbyt mu się to podobało.
— Kiedy jest tam Fade? — dopowiedział, opierając się przedramionami o stół. — Killjoy, chyba jestem tobą rozczarowany. Przecież wiesz, że nie stanowi dla nikogo z nas…
— Nie o to chodzi. — KJ weszła mu w słowo, zaraz po tym odchrząkując i poprawiając okulary. — Ja chyba tak trochę… rozniosłam plotkę o niej. Niechcący, naprawdę, ale chyba jednak to zrobiłam.
— Co to znaczy? — Amir zmarszczył brwi, czego jednak Klara nie mogła zobaczyć. Musiała jednak po tonie rozpoznać, iż Cypher zainteresował się jej tłumaczeniem, bo westchnęła, rozluźniając ramiona.
— Powiedziałam Raze, że chyba szukaliśmy jej dziecka — mruknęła ciszej, unikając mężczyzny wzrokiem. — A potem to się po prostu… potoczyło dalej.
— W znaczeniu, że nie próbowałaś wyprowadzić ich z błędu?
Cholera, sam nie uważał tego za błąd. Sam przecież podejrzewał, że to było dziecko Fade. Po prostu… Czuł się odpowiedzialny za tę tajemnicę. I w zasadzie sam się zestresował tym, że Killjoy powiedziała o wszystkim swojej drugiej połówce, która niezbyt potrafiła trzymać język za zębami, gdy coś okazywało się być w jej mniemaniu mocne. A to najwidoczniej było ciekawostką na miarę szczerego złota.
— Też tam przecież byłeś — zauważyła zaraz, prawą dłonią zaczynając bębnić o blat. — Sam przecież przeczytałeś kogo szukamy, widziałam kartkę. Nie wierzę, że to nie jest rodzina Fade.
Cóż. Teraz przynajmniej Cypher nie musiał się zastanawiać jak ubrać w słowa własne myśli, bo skoro pół protokołu już znało powód misji, druga połowa, razem z Brimstonem, dowie się równie szybko. Ale to z kolei rodziło kolejny problem, o wiele gorszy niż to, co Cypher powinien napisać w cholernym raporcie.
— Nie masz pewności — przypomniał mężczyzna, zamykając klapę tableta. — Nawet jeśli to rodzina Fade, ta informacja zasługiwała na prywatność, a nie na dodatkowy rozgłos. To nie było w porządku.
Klara westchnęła ciężko. Spojrzenie wbiła w zawartość kubka, kciukiem jeżdżąc wzdłuż jego ucha. Wiedział, że było jej wstyd – rumieniec złośliwie zdobił jej policzki, nie mówiąc o tym, że sam fakt omijania go wzrokiem mówił sam za siebie. Zapewne rozważała odejście od stołu, ale możliwym było, iż czuła się po prostu zbyt głupio, by faktycznie to zrobić bez słowa pożegnania.
— Przeproszę ją, gdy wyjdzie ze szpitala — westchnęła w końcu, po czym sięgnęła dłonią do kieszeni, by wyciągnąć z niej niewielki pendrive z dwoma różnymi końcówkami, by można było wpiąć go i do komputera, i do tebletów. — A tak w ogóle to mam ściągnięte nagrania z całej placówki sprzed ostatnich siedmiu miesięcy. Zapomniałam ci przekazać w samolocie.
Położyła niewielki przedmiot na stole, a potem pchnęła w stronę Cyphera. Zgrabnie przejechał po blacie paręnaście centymetrów, które ich dzieliło i zatrzymał się tuż przed dłonią mężczyzny, gotowy na użycie.
— Całej placówki? Z cel również? — dopytał, marszcząc brwi. — Sprawdzałaś je?
— Wydaje mi się, że tak. I nie, nie sprawdzałam ich. Niezbyt miałam kiedy. Ale mogę sprawdzić — zaproponowała zaraz, dopiero wtedy podnosząc wzrok na mężczyznę.
Amir jednak wpatrywał się w fioletowe urządzenie, starając się opanować przyspieszoną akcję serca, To mogło pomóc Fade. Jeśli osoba, którą szukała, została przeniesiona gdzieś dalej przez inną osobę, to mogło znaleźć się na jednym z nagrań. Czyli istniała szansa, że udałoby się im zidentyfikować porywacza i ustalić, gdzie aktualnie przebywa.
— Nie trzeba. Sam się tym zajmę — powiedział łagodniejszym tonem i wstał od stołu. — Oddam ci pendrive’a w niedługim czasie.
— Nie musisz, nie mam tam nic ważnego.
Skłamałby, gdyby powiedział, że sens słów Killjoy do niego dotarł, bo nawet się im już nie przysłuchiwał, idąc szybkim krokiem w stronę wyjścia.
Kusiło go, by skierować się najpierw do własnego biura, by przejrzeć te wszystkie nagrania. Ale to jeszcze nie był ten moment; Hazal najprawdopodobniej wychodziła dzisiaj ze szpitala, dlatego musiał się upewnić, że cały ten proces przejdzie możliwie jak najłagodniej. To nieco ostudziło jego nagły wybuch ekscytacji, sprowadzając do powrotu do rzeczywistości, która wcale nie była tak przyjemna.
Odetchnął. Wsadził pendrive do kieszeni spodni i nieco spokojniejszym krokiem skierował się w stronę szpitalnego skrzydła.
Nie miał pojęcia czy Hazal pamiętała cokolwiek z lotu; starała się z nim rozmawiać, ale pojedyncze słowa, jakie była w stanie wydukać, niezbyt można było nazwać rozmową. Cypher rozumiał część z nich; pytała o Talę parę razy, gdy ciało pozwalało jej na parę chwil dłużej zostać w rzeczywistości, a pamięć jakimś cudem wyodrębniła wspomnienie z młodszą w roli głównej. Wtedy Amir starał się odpowiedzieć, że jest bezpieczna, że jest na pokładzie razem z nimi – bał się z jakiegoś powodu powiedzieć, że młodsza nie żyje, mimo iż Fade musiała być tego świadkiem.
Pytała również o małego. Zdecydowanie częściej, niż o Talę. Jego imię powtarzała jak mantrę, ale myślami była gdzieś… dalej, o wiele dalej. Być może nawet nie chodziło jej o Abyss, o to, co się stało, tylko o coś, o czym żadne z nich nie miało pojęcia.
Westchnął. W głowie stworzył już parę przebiegów rozmów z różnymi zakończeniami i, ku własnemu niezadowoleniu odkrył, iż zdecydowana większość wcale nie była pozytywna. Chciał, żeby była – ale znał Fade. Był zdania, że znał ją całkiem dobrze. I wiedział, że rozmowa może przejść negatywnie w każdym znaczeniu tego słowa, kończąc na wywaleniu Amira z pomieszczenia.
Czasami czuł, że rozmowa z młodszą jest jak przechadzka po polu minowym. Jeden niewłaściwy ruch, jedno niewłaściwe słowo i cały postęp, który dokonali, mógł pójść się kochać. Hazal była trudną osobą. Amir miał już z takimi doświadczenie. Ale każdy był inny, a Hazal… cóż, jeszcze nie potrafił wszystkiego z nią przewidzieć.
Wszedł w końcu do kliniki. Sage podniosła głowę, uśmiechając się lekko na jego widok, toteż Amir skinął głową, niemo się witając.
— Jak się dzisiaj czujesz, Sage? — zapytał łagodnie, zerkając krótko na papiery, które kobieta miała rozłożone przed sobą.
— W porządku — stwierdziła, odkładając na bok długopis. — Choć nie ukrywam, że mogło być lepiej.
Wiedział, o co chodziło. Ling była zmęczona, a wnioskując po tym, że to Fade była w szpitalu, zapewne od momentu przyjęcia jej i Neon nie zmrużyła jeszcze oczu. Gdyby pomyślał odrobinę dłużej, może wpadłby na pomysł, żeby przynieść jej kawę lub nawet śniadanie.
Spojrzał przez ramię, słysząc otwierane za sobą drzwi, a następnie przesunął się nieco w bok, robiąc miejsce Reynie. Musiała mieć podobne myśli, bo nie przyszła do kliniki z pustymi rękami; biodrem pchnęła drzwi dalej i zgrabnie przedostała się za próg, dopiero wtedy podnosząc wzrok na Cyphera i Sage.
— To chyba mój znak, by zostawić was same — rzucił, kierując się w stronę korytarza, prowadzącego do sal. — Gdzie leży Fade?
— W piątce — odpowiedziała szybko Ling, wstając od biurka. — Bądź proszę cicho, wchodząc do środka.
Skinął głową, przyjmując do siebie tę informację, a potem cicho pożegnał się z kobietami, idąc w swoją stronę. To nawet było mu na rękę; nie, że nie chciał rozmawiać z Chinką, broń Boże. Czas spędzony z nią zawsze był bardzo przyjemny i Amir lubił od czasu do czasu porozmawiać o medytacji czy innych metodach wyciszenia. Ale teraz… teraz troszkę się spieszył. Rozmowa z Fade była jego priorytetem.
Szybko stawiając kroki, przedostał się pod piątą salę. Szyba w drzwiach została zasłonięta, zdradzając, iż ktoś przebywał w środku. Cypher trzy razy zapukał cicho palcem, chociaż niezbyt można było to nazwać pukaniem – dźwięk był tak cichy, że wątpił, iż Hazal to wyłapała. Mimo to pozwolił sobie pociągnąć za klamkę w dół i wejść do środka.
A potem uśmiechnął się z niedowierzaniem, bo na łóżku, które powinna okupować Hazal, spała Tala. Cicho pochrapując, była błogo nieświadoma faktu, iż Fade wcale nie ma już w pomieszczeniu.
— Kto by się spodziewał? — sapnął, po cichu wycofując się z pomieszczenia na korytarz.
Może się mylił. Ale po spojrzeniu na drzwi, numer pięć dumnie zdobił drewnianą powłokę. Sprawdził nawet drugie zajmowane pomieszczenie, to, w którym powinna spać Neon, bo może Sage się pomyliła, ale na łóżku była tylko brzydko ułożona kołdra – i nic więcej. Więc Hazal musiała stąd wyjść. A raczej uciec, skoro Sage nie miała pojęcia, że nie ma tu Turczynki.
Wrócił się więc z powrotem do kliniki, krokami zwracając na siebie uwagę obu kobiet, które rozmawiały ze sobą spokojnym tonem, siedząc razem na kozetce. Sage zmarszczyła brwi, wbijając spojrzenie w Amira – jakby wyczuła, że coś jest nie tak.
— Przepraszam, że przerywam, ale Fade nie ma w sali — oznajmił prosto z mostu, stukając palcem w etui tableta, którego nadal trzymał w dłoni.
Uśmiech szybko zszedł z twarzy Sage.
— Cholera — sapnęła pod nosem, zaskakując tym samym Amira; chyba nigdy nie słyszał, żeby słynne brzydkie słowo padło z jej ust. — Wyszłam z kliniki tylko na chwilę.
— Nic się nie stało — powiedziała zaraz Reyna, kładąc lekko dłoń na ramieniu uzdrowicielki. — Poszukamy jej.
— Wiecie co? Nie przerywajcie sobie — rzucił mężczyzna, podnosząc klapkę etui na z tableta. — Ja się tym zajmę.
— Nie, nie trzeba, sama to zrobię. — Chinka machnęła dłonią w geście odpędzenia Amira od nowego zajęcia i odstawiła na kozetkę obok talerz z jedzeniem, by na spokojnie się z niej zsunąć. — Miałam ją pilnować.
— Spokojnie, Sage — powiedział Amir, kierując się w stronę drzwi. — Mam pomysł, gdzie może być. Zjedz, a ja ją przyprowadzę.
Zawahała się, stojąc przed kozetką, mimo to postanowiła nie rozpoczynać kolejnej rozmowy, która zapewne i tak skończyłaby się tak samo. Cypher pożegnał się z nimi, patrząc krótko na kobiety przez ramię, i skierował się do wyjścia.
Tak naprawdę wcale nie miał pomysłu, gdzie mogła być. Nie miała żadnego… wzoru kryjówek, nie przypisywała miejsca do tego, jak się czuła, więc znalezienie jej było trudnym zadaniem – nie mówiąc o tym, że na kamerach, których obraz zaraz otworzył, również nie było jej widać. W zasadzie chyba nawet nie był zdziwiony, że młodej kobiety nie było na żadnej z nich poza tą, która skierowana była na drzwi kliniki; pojawiła się na ekranie chwilę po tym, jak Sage wyszła z pomieszczenia, a patrząc na chwiejność jej ruchów, Amir wywnioskował, że nie mogła wcale zajść daleko.
Cóż. Nie pozostawało mu nic innego, jak skierować się w prawo i przeszukać każde z miejsc, w których widział Hazal w ostatnim czasie.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
To, że Hazal nie spotkała nikogo w czasie swojej drogi do miejsca bliżej nieokreślonego, śmiało opisała w swojej głowie jako cud. Instynktownie chowając się w ślepych punktach kamer niemal pogratulowała samej sobie genialnego pomysłu, dysząc tak, jakby pokonała kilkanaście kilometrów biegiem, a nie paręnaście metrów wolnym chodem.
Zaakceptowała swój los w pewnym momencie; szczerze mówiąc była gotowa na to, że kogoś spotka, kogokolwiek, kto będzie kazał jej wrócić do szpitala, bo zapewne wyglądała tak, jak się czuła – a czuła się paskudnie. Migrena nasilała się coraz bardziej, a żebra bolały przy każdym ruchu, nawet tym najmniejszym. Gdzieś z tyłu głowy wiedziała, że mogło tak być po tym, jak sama sobie wyciągnęła wenflon, bo Sage nie podpięła jej kroplówki dla zabawy; ale głos rozsądku był na tyle cicho, że Hazal nawet nie miała zamiaru zwracać na niego uwagi, wychodząc z sali jakby nigdy nic.
Zrezygnowała z wchodzenia po schodach, bojąc się, że jeśli to zrobi, nogi w pewnym momencie przestaną się podnosić w celu pokonania kolejnego stopnia. Dlatego jej własny pokój odpadał, chociaż niezbyt nad tym ubolewała; chyba nie chciała tam przebywać, wbrew temu, co myślała chwilę wcześniej, podczas rozmowy z uzdrowicielką. Koszmar czuł się tam tak, jakby to była jego przestrzeń, i choć był słaby, na pewno dokuczałby Hazal w każdy możliwy sposób. Zejście po schodach w dół również niosło za sobą obawy przewrócenia się, mimo to zdecydowała się po nich zejść, kurczowo trzymając się poręczy i potykając się o własne nogi dopiero na przedostatnim schodki, prawie lądując przez to twarzą na podłodze. Nagła panika nasiliła tylko ból głowy i w klatce piersiowej, co zmusiło ją do chwilowego odpoczynku i starania się, by uspokoić własny oddech.
Czuła pot na czole. I plecach. I wszędzie, tak naprawdę, bo leki osłabiły jej już i tak marną kondycję. Więc nie dość, że była zmęczona, to pod jakimś względem obrzydliwa, co jednak niezbyt zrobiło na niej wrażenie. Odgarnęła tylko włosy z twarzy i odepchnęła się od ściany, ruszając dalej przed siebie.
Decyzję o wyjściu na zewnątrz podjęła chyba dopiero wtedy, gdy faktycznie stała przed drzwiami, opierając o nie rozgrzane czoło. Szyba zaczęła parować od jej ciepłego oddechu i dopiero po tym Hazal pchnęła je, wychodząc na zewnątrz.
Mrużąc oczy, spojrzała na słońce, którego promienie przyjemnie zaczęły ogrzewać jej już i tak rozgrzane ciało. Wnioskując po jego pozycji, mogło być około dwunastej, aczkolwiek Hazal nigdy nie była dobra w zgadywanie godziny z niego, bo zawsze myliła się o dwie godziny.
Chodzenie tuż przy ścianie było o wiele łatwiejsze, niż brak jakiegokolwiek wsparcia, o czym Hazal przekonała się wkrótce po przekroczeniu progu. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że niezbyt daleko zajdzie, i że chowanie się przed kimkolwiek na zewnątrz właśnie zostało skreślone z listy rzeczy do zrobienia. W tamtym momencie w myślach błagała, by faktycznie ktoś tutaj przyszedł, chociaż sama do końca nie wiedziała, dlaczego. Przecież mierzenie się z bólem miała już wyćwiczone. Ale teraz… oh, teraz ten ból sprawiał wrażenie, że czaszka Hazal była przewiercana w paru miejscach na raz, że światło wypalało jej oczy, że za chwilę przejdzie przez wściekłe konwulsje, pozbywając się z żołądka wszystkiego, co dotychczas się tam znajdowało. Bosymi stopami zeszła z betonu i po przejściu paru chwiejnych kroków po trawie, usiadła ciężko na chłodnej ziemi, pochylając się od razu do przodu. To z kolei nasiliło ból w klatce piersiowej, ale jego istnienie niezbyt ruszało jakkolwiek Hazal. Migrena była poważniejsza w swoim ataku i właśnie niej była w stanie się w pełni poświęcić uwagę.
Ciężko było jej stwierdzić, ile siedziała, roniąc kolejne łzy, których przez długi czas nie była świadoma. Dopiero gdy uchyliła powieki, obraz przed oczami zastała mocno rozmazany, co jednoznacznie wskazywało, iż płakała. Wierzchem dłoni przetarła oczy i westchnęła, wsuwając we włosy palce tak, jakby chciała przytrzymać samej sobie głowę.
Co ci to dało?
Właśnie, co jej to dało? To, że wyszła z kliniki pod nieobecność Sage nie było ani dobrym pomysłem, ani tym bardziej inteligentnym, bo już teraz wiedziała, że nie było szans, by wróciła tam o własnych siłach. Migrena czasami potrafiła trwać przez kilkanaście godzin, podczas których miała wrażenie, że czas się zlał w jedno, tworząc jedną, bezkształtną masę. Co jej to, do cholery, dało?
Nie wierzyła, że Protokół kiedykolwiek dowie się o… niej jako matce. O tym, że miała syna, że został porwany i tak naprawdę był jedynym powodem, dla którego podpisała kontrakt. Bo kto miał im o tym powiedzieć? Ona sama? Neon? Cypher? Nie zrobiliby jej tego. Zresztą, Amir nie miał o niczym pojęcia do wczoraj, a Tala… Tala po prostu nie miała powodu, by o tym komukolwiek opowiadać. A teraz wiedziała również Sage. I pewnie Reyna, bo przecież non stop ze sobą rozmawiają. I wszyscy, którzy byli na tej cholernej misji. Hazal nawet przez myśl nie przeszło, by kiedykolwiek opowiedzieć o małym na głos, chcąc uniknąć pytań i krzywych spojrzeń, bo na pewno takie by otrzymała. Nawet gdyby go znalazła, nawet gdyby zastałaby go na Abyss, nikt nie wydusiłby z niej słowa na ten temat.
A teraz?
Boże, wystarczyło, żeby przez dłuższą chwilę była nieprzytomna – Protokół już zapewne wiedział o wszystkim, o wszystkich wrażliwych informacjach, wszystkim, o czym Hazal nie chciała rozmawiać nawet patrząc sobie samej w oczy.
Jak mogli jej to zrobić? A raczej… Jak mogła w ogóle do tego dopuścić? Gdyby poleciała sama, gdyby postanowiła nie wprowadzać w to wszystko Cyphera, na pewno nie doszłoby do takiej sytuacji.
Widzisz, do czego doprowadziłaś?
Uniosła spojrzenie z trawy na cienistego kota. Siedział niedaleko przed nią, wpatrując się karmazynowymi ślepiami tak, jakby próbował jej przekazać, iż gardzi jej osobą. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale jedynie warga jej zadrżała – z zimna lub przez płacz.
Popatrz na siebie.
Nie chciała, nie chciała na siebie patrzeć, nie chciała widzieć, jak bardzo była złamana i zepsuta, i żałosna, bo była tak cholernie blisko, a jednocześnie wciąż zbyt daleko, by móc w końcu zakończyć koszmar, w którym tkwiła już od sześciu lat.
— Zostaw mnie — wyszeptała, ale jej głos był ledwo słyszalny. — Nie dam rady, nie mam na to siły.
Ogon Koszmaru drgnął, zwijając jego koniec i zaraz rozprostowując, nie gubiąc jej z oczu.
— Proszę. — Czuła, że warga zaczyna drżeć bardziej.
Złapała ją między zęby. Nie wiedziała czy miała zamiar ją wypuścić.
Chciała tylko pieprzonego spokoju, nic więcej. Chciała w ciszy przemyśleć to, co się stało, przeanalizować wszystkie zdarzenia, a potem zmusić Kay/O do powrotu na Abyss, by sama mogła sprawdzić całą placówkę. Ale nie mogła tego zrobić, nie mogła, do cholery, wszystko ją bolało, przez głowę czołgał się ból, jakiego dotąd nie znała i jeszcze Koszmar czekał jak kat nad swoją ofiarą, szukając oznak kompletnego załamania, by mógł w końcu zaatakować.
Zasłużyła na to. Zasłużyła na wszystko, co najgorsze, bo znowu się spóźniła. Znowu go zawiodła.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
3290 słów!
SIEMANO
prawie udało mi się wrzucić na czas, damn. następnym razem będzie lepiej hehe
chciałem, żeby ten rozdział był odrobinę dłuższy, ale postanowiłem przetrzymać Was troszeczkę dłużej w niewiedzy co dalej. nie bez powodu, oczywiście. musicie mi po prostu zaufać i and let me cook hehe
czy mam coś więcej do powiedzenia? w sumie nie. niewiele działo się w tym rozdziale, ale może to i dobrze; nigdy nie wiadomo z czym wyskoczę następnym razem lol
także tak
dziękuję bardzo za przeczytanie, jesteście super, nie zmieniajcie się, miłego dnia życzę!!
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \_______/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro