Rozdział LVI
Cypher zazwyczaj był spokojną osobą. Nie unosił niepotrzebnie głosu, z ciężkich sytuacji potrafił wyjść z uśmiechem na ustach, ciesząc się, że im się udało. Rzadko się denerwował – taki był.
Zdawał sobie sprawę, że dzisiejsza misja może być ciężka nie ze względu na… osobę, którą Fade szukała, a ze względu na pułapki, które mogły być rozstawione po Abyss. Byli pracownicy wciąż mogli się po niej kręcić, o czym oczywiście poinformować zespół, gdy wyjaśniał, dlaczego przylecieli o takiej godzinie do takiego miejsca. Chyba po prostu nie spodziewał się, że pracowników będzie aż tak wiele, i że pojawią się również agenci z Ziemi Omega.
Poradzili sobie, oczywiście. Sova niezawodnie operował łukiem i karabinem, a Killjoy jak zwykle precyzyjnie rozłożyła wokół swoje zabawki, razem z Cypherem przeszukując kolejne dyski i komputery, bo może prócz mitycznego „Jego” odnaleźliby coś jeszcze. Ale kiedy Fade odezwała się w słuchawce, mówiąc o agentach, a potem kiedy Deadlock zawiadomiła, że nie ma od niej sygnału, Cypher zaczął odczuwać stres. I nie zmniejszył się nawet, gdy ponownie usłyszał głos Wieszczki Snów, bo dotarła do niego informacja o rannej Neon.
Biegli do nich na złamanie karku. Tak zawsze było, gdy w zespole padła informacja, iż ktoś był ranny, bo to znaczyło, że miał niewiele czasu i jeśli Cypher się nie mylił (cholera, chciał się bardzo mylić), Neon wcale nie zostało go wiele. Oczywiście, że zostałaby wskrzeszona, oczywiście, że nie czułaby efektów ubocznych. Ale czy tak młoda osoba musiała mierzyć się z traumą cierpienia i umierania? Czy musiała być przerażona?
I czy Fade musiała to znosić po tym, jak straciła kogoś ważnego? I po tym, jak kolejny raz zastała placówkę bez Niego?
Amir nie był głupi, domyślał się, kim mógł być dla Hazal chłopiec, którego tak namiętnie szukała. Gryzło się to z faktami z jej medycznej teczki, do której dostępu Cypher wcale nie dostał, ale to nie było aż tak… ważne. Nawet jeśli nie był z nią spokrewniony, na pewno był dla niej ważny – tak ważny, że w pojedynkę postanowiła zaatakować Valoranta, na długi czas paraliżując przerażone umysły agentów. Nie mówiąc o innych placówkach, miejscach czy bazach, które odwiedziła wściekła, a wyszła sfrustrowana.
Cypher ciężko przełknął ślinę.
— Sygnał dochodzi stąd — oznajmiła Killjoy, poprawiając okulary, które przez pot zaczęły nieco zsuwać się z jej nosa. — Ale… tu nic nie ma.
— Jesteśmy za wysoko — sapnął Sova, rozglądając się wokół.
Cypher również o tym pomyślał i również zaczął skanować otoczenie wzrokiem. Gdzieś musiało być zejście, Fade i Neon jakoś musiały się dostać na dół.
— Gdzie jest Deadlock? — zapytał, zaraz po tym przykładając palec do komunikatora. — Deadlock?
Przed chwilą był z nią kontakt. Czuł, jak szybko krew jest pompowana w tętnicach przez jego serce i może gdyby był nieco starszy, zacząłby mieć wrażenie, że właśnie przechodzi zawał serca. Ale Amir nie dawał się zwieść własnemu umysłowi tak szybko, więc tylko głęboko nabrał powietrza w płuca.
— Jestem!
Krzyk blondynki usłyszał na żywo, nie przez słuchawkę. Zatrzymała się obok ściany, zza której wybiegła i choć dyszała ciężko, nie wyglądała, jakby miała zamiar teraz odpocząć.
— Znalazłam wejście — dodała na wydechu, przerzucając spojrzenie między agentami.
— Prowadź.
Nie trzeba jej było powtarzać dwa razy, mało tego – prawdopodobnie nie musiała usłyszeć nawet komendy Amira, bo zanim skończył to wypowiadać, blondynka już odwróciła się i ruszyła w stronę, z której przyszła. A oni za nią.
Minęli zniszczony przez bomby Raze budynek, wpadli do drugiego z nich, a potem zbiegli po schodach w dół. Fade mówiła coś o jakichś celach, pamiętał o tym – ale walka z pracownikami Klepsydry nie pozwoliła mu na dowiedzenie się więcej. Hazal również niezbyt kwapiła się do spisania czy nagrania tego, co widzi, dlatego Cypher nie był przygotowany na krew na schodach, a potem – na gruz ściany na piętrze niżej. W biegu sprawdzali wszystkie cele, tak samo Killjoy w biegu wykonała diagnostykę, której przebieg potwierdziła martwa Omega Neon. Wybuch stabilizatora sprawił, że konstrukcja była stabilna w siedemdziesięciu procentach, i choć było to dość dużo, Amir wcale nie chciał przebywać na tym korytarzu ani chwili dłużej.
— Tutaj byli przetrzymywani — powiedział cicho Sova i choć nie wskazał niczego konkretnego, Deadlock, Killjoy i Cypher wiedzieli, o czym mówił.
— Przeanalizujemy to później — oznajmił Amir, szukając drogi na około zawalonej ściany. — Najpierw je znajdziemy.
Bał się, oczywiście, że tak. Bał się, że ich przetransportowanie się z jednej bazy do drugiej trwało zbyt długo, że również Fade coś się stało. A na pewno była ranna, bo zniszczenia, jakie tutaj zaszły, nie były sprawką żadnego agenta z Ziemi Omega.
Killjoy została na piętrze wraz z Sovą, oferując, że to oni usunął gruz i sprawdzą dalszą część korytarza, bo może tam znajdowała się Neon i Fade. Amir zgodził się na to, zaraz po tym przenosząc spojrzenie na Deadlock, która pobiegła po schodach w dół. Cypher ruszył w ślad za nią, nie spoglądając już w stronę dwójki agentów, wierząc, że sami poradzą sobie z przejściem za gruz.
Miał nadzieję, że nie było tam dwóch kobiet.
Deadlock zatrzymała się zaraz po zejściu ze schodów, a to sprawiło, że Cyphera kolejny raz w ciągu godziny przełknął ciężko ślinę. Zawahała się, robiąc mężczyźnie miejsce, gdy pojawił się obok niej, a potem przeklęła pod nosem w ojczystym języku. Często to robiła, więc Amir wiedział, co to znaczyło.
— To ona — sapnęła, zaraz po tym wyszarpując z kieszeni podręczną latarkę. Na piętrze wyżej nie było aż tak ciemno.
Nie zaprzeczył. To mogła być ona. W zasadzie brak kontaktu wskazywał na to, że coś mogło jej się stać. Że nie żyła. Chyba dlatego ciężko westchnął, szybko stawiając kroki, by znaleźć się bliżej jej ciała. Wbudowane w maskę kamery analizujące podjęły się pracy, gdy stuknął w panel palcem i niemal w tym samym momencie odetchnął z ulgą.
— To nie jest nasza Fade.
Deadlock chyba również poczuła ulgę. A potem z jej ust padło zaskoczone sapnięcie.
— Co to jest?
Cypher podniósł spojrzenie ze zwłok; w progu pomieszczenia stał czarny kot o karmazynowych ślepiach, niemalże nieśmiało wychylając się zza ściany. Jego bytność tutaj była wręcz… irracjonalna, jednocześnie Cypher miał wrażenie, że pasował do placówki w swoim dziwnym istnieniu. Amir nie czekał zbyt długo, by przyśpieszyć krok jeszcze bardziej, ostrożnie przechodząc ponad ciałem agentki Omega i stając przed celą.
— Tu są — powiedział na wydechu, zaraz po tym naciskając na komunikator. — Sova, znaleźliśmy je.
— Przyjąłem. — Ciężki, rosyjski akcent brzmiał w słuchawce jeszcze bardziej… ciężko. — Idziemy do was.
— Idźcie po Vulture’a — powiedział szybko Cypher, ostrożnie przechodząc obok czarnego kota.
Skupił się w pełni na Neon i Fade, której głowa opierała się o młodszą. Palce ledwo zaciskały się na rączce czarnego pistoletu, ale kiedy Amir podszedł bliżej, w pełni oplotły się na broni. Myślał, że Hazal straciła przytomność, jednak i tym razem go zaskoczyła, ciężko wbijając spojrzenie w jego osobę.
— Fade, tak się…
— Odsuń się — wychrypiała, z trudem unosząc głowę.
Cypher zatrzymał się w miejscu, unosząc ręce do góry.
— Cypher, ten kot nie pozwala mi, kurwa, przejść — warknęła Deadlock, najwidoczniej jeszcze nie widząc, z czym Amir musiał się mierzyć.
— Zostań tam — powiedział szybko, zaraz po tym skupiając kamery na Neon.
Analiza przebiegła nieco wolniej niż ta, którą zlecił na zwłoki agentki. Potwierdziła tylko jednak jego podejrzenie, iż Tala nie żyje, co najwidoczniej w dalszym ciągu nie trafiło do Hazal – rana na jej głowie wyglądała na dość poważną, podobnie jak na udzie i ramieniu. Musiały być wynikiem wybuchu wyżej, do którego przyczyniła się Omega Neon, i który teraz poważnie zagrażał jej życiu.
— To ja, Cypher — powiedział ostrożnie, ale kiedy chciał zrobić krok w przód, Hazal z syknięciem uniosła broń ku górze.
— Nie zabierzecie go — oznajmiła i choć starała się z całych sił trzymać rękę prosto, wycieńczenie skutecznie jej w tym przeszkadzało.
Cypher poczuł, że gula w jego gardle nabiera coraz większych rozmiarów, aż w końcu staje się nie do zniesienia. Nie dość, że była ranna, że w jej własnych ramionach spoczywała martwa współagenta, to jeszcze ugrzęzła we wspomnieniach, które wcale nie były przyjemne do przeżywania od nowa. Musiała albo stracić sporo krwi, albo majaczyła przez ból, którego nie mogli się teraz pozbyć. Powinni szybko przetransportować ją na górę, to Cypher wiedział na pewno.
Wszystko inne było na razie nieważne.
— Pomożemy wam. — Brzmiał spokojnie i łagodnie; miał nadzieję, że właśnie to przekona Hazal, iż są po jej stronie.
Nabrała głęboko powietrza w płuca. Widział, jak jej druga ręka porusza się pod kurtką, narzuconą na klatkę piersiową Neon i zorientował się, że Hazal próbowała objąć ją ciaśniej. Nie wierzyła mu.
— Proszę… zostawcie go.
Oh, Cypher poczuł się okropnie. Wiedział doskonale co to znaczy stracić kogoś bliskiego, dlatego ból w oczach Hazal był czymś, co kojarzył i co pamiętał aż zbyt dobrze. Jej błagalny ton, jej prośba, by zostawić ją samą z osobą, której wcale tutaj nie było… Amirowi łamało się serce, gdy na to patrzył.
— Pójdziecie razem — oznajmił łagodnie, prostując palce dłoni. — Nie zostaniecie rozdzieleni.
Czuł się jak kłamca, chociaż w żadnej sprawie nie kłamał. Z jego ust nie padła nieprawda, bo przecież taki był plan; przenieść je obie na pokład, a potem prosto do skrzydła medycznego, gdzie Sage, Skye i Viper się nimi zajmą. Ale… Fade wcale nie chodziło teraz o Neon. Jej wcale nie było w tej sytuacji, w tej celi, w tym momencie. Myślami nie było jej tutaj, tylko gdzieś, gdzie kiedyś walczyła zupełnie sama. Gdzie nie było nikogo, kto mógł jej pomóc.
A Cypher nie chciał być tym, który chciał przekazywać jej informację, iż chłopca wcale nie było przy niej przez cały ten czas.
— Zgoda? — powiedział, starając się przetrzymać na sobie uwagę kobiety. — Wyniesiemy was stąd, dobrze?
Ciężko mu było stwierdzić, o czym dokładnie myślała Fade. Wyglądała, jakby analizowała jego słowa, jakby próbowała znaleźć wady i zalety jego planu. Może zastanawiała się czy mu zaufać? To też było całkiem możliwe, skoro na moment spuściła z niego wzrok, wbijając go w podłogę. Cypher myślał, że właśnie teraz stara się podjąć decyzję, ale je głowa nagle opadła, a dłoń wypuściła trzymany pistolet.
— Kurwa — sapnął, szybkim krokiem pokonując dzielące ich metry.
Słyszał za sobą kroki, należące do Deadlock, mimo to nie spojrzał w jej stronę. Przechylił lekko głowę Hazal na bok i zdarł z dłoni rękawiczkę, sprawdzając jej puls. Był słaby, podobnie jak jej oddech, co wcale nie zdziwiło mężczyzny; może był zły na samego siebie, że pozwolił na przedłużenie całej tej sytuacji, może po prostu zestresowany – sam nie wiedział. Wiedział natomiast, że teraz jeszcze szybciej powinni znaleźć się na pokładzie.
— Kot zniknął — oznajmiła na wstępie Iselin, klękając po ich drugiej stronie. — Co z nią?
— Zniknął, bo Fade straciła przytomność — oznajmił Cypher, łapiąc za broń Eyletmez, by zabezpieczyć i schować ją do kieszeni płaszcza. — Neon nie żyje. Fade ma szansę, jeśli przeniesiemy ją szybko na pokład.
Deadlock kiwnęła szybko głową, pomijając użycie zbędnych słów. Zdjęła z Neon kurtkę, należącą najprawdopodobniej do Hazal i przerzuciła ją sobie przez ramię. Sprinterkę podniosła delikatnie, jakby młodsza wciąż była w stanie odczuwać ból. Cypher tego nie skomentował, bo w taki sam sposób podniósł Hazal, chociaż brak przytomności również odbierał jej możliwość czucia czegokolwiek. Amir i tak uważał na jej rany, bojąc się, iż mogła przebudzić się podczas ich marszu, a wtedy wcale nie byłoby jej przyjemnie.
Odezwał się podczas nerwowego spaceru raz, dając Sovie znać, iż już idą na górę. Brak windy skutecznie utrudniał im w dotarciu na powierzchnię, mimo to ani Cypher, ani Deadlock nie odezwali się na ten temat słowem, pokonując kolejne stopnie schodów.
Na pokład wpadli w nerwach. Killjoy już wcześniej przygotowała kozetki na podłodze, więc wraz z Deadlock podszedł do nich od razu, układając na jednej z nich Fade. Kątem oka widział, że blondynka z powrotem przykryła Neon kurtką, odgradzając jej ranę w klatce piersiowej od całego świata, a następnie przejęła od Klary czerwoną torbę medyczną. Tabletem, który z niej wyciągnęła, prześwietliła ciało Hazal, zaraz po tym zaczynając instruować co i kto powinien teraz zrobić.
Niewiele mogli zrobić bez wykwalifikowanego medyka, jednak obecność Iselin bardzo pomogła w ustabilizowaniu stanu Hazal. Cypher grzebał również i w jej dokumentach, dlatego wiedział, że przez pewien okres czasu to Deadlock pełniła funkcję medyka, gdy wraz ze swoją jednostką wyruszała na kolejną misję. Wkłuła się dzięki temu wenflonem w zgięcie łokcia Fade i z grubsza zajęła się ranami, poddając się dopiero wtedy, gdy dłonie ze stresu zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
— Jej stan jest stabilny — powiedziała wtedy Killjoy, jakby wiedziała, że właśnie to Deadlock potrzebowała usłyszeć.
— Dobra robota — dodał Amir, uśmiechając się delikatnie w stronę blondynki.
Skinęła głową, co miało znaczyć wdzięczność za wypowiedziane słowa. Ściągnęła z dłoni medyczne rękawiczki i wyrzuciła je do kosza z odpadami, wreszcie mogąc rozprostować nogi i plecy. Pochylanie się nad Fade nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem.
Amir usiadł na miejscu, które było blisko Hazal i w końcu odetchnął pełną piersią. Miał wrażenie, że nie robił tego od bardzo długiego czasu, więc w jednej pozycji pozostał przez długi czas, trzymając dłonie ciasno złączone.
Marzył tylko o tym, by dolecieć do bazy w spokoju.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
— Co z nią?
— Udało mi się wyleczyć oparzenia, obejdzie się bez wielkich blizn. Uraz na głowie nie był poważny, ale mimo wszystko wolałabym zatrzymać ją na obserwacji. Przynajmniej jeden dzień.
Tala niezbyt miała pojęcie, o kim była mowa. Może o niej, może o kimś innym. Sens wypowiedzi przez dłuższą chwilę trzymał się w jej głowie, a potem po prostu… wyparował, zniknął z jej umysłu i zostawił tylko dziwną ciszę, do której nigdy nie potrafiła się przyzwyczaić.
Czuła pod palcami przyjemny materiał i w zasadzie tylko tego na tamten moment była pewna – że był przyjemny. Miała wrażenie, że kącik jej ust drgnął w uśmiechu, ale niezbyt była tego pewna. Mogła się mylić, to często jej się chyba zdarzało.
Odetchnęła głęboko. Postanowiła uchylić powieki, a potem bezcelowo wpatrywała się w sufit, starając się opanować ostrość własnego spojrzenia, by zielone plamy wreszcie stały się czymś więcej, niż tylko plamami. Nie miała pojęcia, ile trwało jej mruganie, cieszyła się po prostu, że w końcu była w stanie rozpoznać malunek, który okazał się być liśćmi, zdobiący szpitalny sufit.
O tak, dobrze pamiętała to miejsce. Często bywała w skrzydle medycznym, więc nie miała problemu z rozpoznaniem, gdzie dokładnie była. Fakt dlaczego się tutaj znalazła nie był jeszcze dla niej zbyt jasny, jednak zdawała sobie sprawę, iż za niedługo sobie o tym przypomni. Lub zrobi to ktoś inny.
Usłyszała szelest po swojej lewej i to właśnie tam z wahaniem odwróciła głowę, wbijając spojrzenie w białowłosą postać. Przyjęła zapewne najwygodniejszą swoim zdaniem pozę, zsuwając się na fotelu tak, jakby miała zaraz zsunąć się z niego całkowicie. Jedną ręką trzymała telefon, a drugą wspierała głowę. Nie spała, chociaż na pierwszy rzut oka właśnie tak wyglądała; zamknięta w swojej błogiej ciszy, oglądając kolejne filmiki, których dźwięki zlewały się w umyśle Neon w jedno.
— Jett — powiedziała, dziwiąc się, że jej głos przebił się przez chrypkę, której nie chciało jej się pozbywać.
Koreanka podniosła spojrzenie znad ekranu, zaraz po tym blokując go i kładąc telefon na własnym brzuchu. Nie poprawiła swojej pozycji, ale Tala wcale nie oczekiwała, że to zrobi.
— Hej — powiedziała białowłosa, lekko unosząc kąciki ust ku górze. — Witamy w świecie żywych.
Tala uśmiechnęła się delikatnie, na moment zamykając oczy. Czuła się… zaskakująco dobrze jak na kogoś, kto leżał w szpitalnym łóżku. Przeciągnęła się, wydając z siebie ciche sapnięcie i znowu wbiła spojrzenie w starszą.
Sunwoo milczała. Długo milczała. I omijała Talę wzrokiem. Gdyby spotkały się gdzieś w pokoju rekreacyjnym czy na siłowni, gdyby umysł Neon był w pełni sprawny, pewnie zaczęłaby się zastanawiać nad jej zachowaniem, ale teraz po prostu obserwowała Koreankę, zastanawiając się, co takiego przechodziło przez jej umysł.
I co takiego sprawiło, że znalazła się akurat tutaj. To ją zastanawiało, bo dobrze wiedziała, że stosunki między nimi były dość… napięte. Nieprzyjemne wręcz. Ich kłótnia przez chwilę była gorącym tematem, bo zawsze trzymały się razem, dlatego nagłe pogorszenie się w ich przyjaźni było zaskoczeniem dla agentów.
A teraz siedziała przy szpitalnym łóżku, który chwilowo należał do Tali.
— Niezbyt udała wam się misja — rzuciła białowłosa, prostując nogi.
Neon ponownie spojrzała na nieco starszą od niej agentkę; jej wzrok nie wiedzieć kiedy zjechał gdzieś w bok, tracąc przed sobą obraz Han. Raczej nie była zmartwiona, wyraz jej twarzy był dość… neutralny. Tak jej się przynajmniej wydawało. Może była trochę zmęczona, bo powieki były przymknięte nieco bardziej niż zwykle, ale poza tym… poza tym chyba wszystko było z nią w porządku.
— Można tak powiedzieć — przyznała Tala, zapierając się dłońmi o materac i powoli podnosząc się do siadu. — Jak długo tu siedzisz?
— Nie wiem — odpowiedziała Jett, wzruszając ramionami. — Parę godzin. Może.
Neon z wahaniem kiwnęła głową, przyglądając się swoim dłoniom. Nie było na nich śladu krwi czy brudu, nawet żadnych zadrapań, które na pewno powstały podczas misji. W zgięciu łokcia miała wkłuty wenflon, który dopiero teraz zaczęła czuć; wzrokiem powiodła po rurce aż do woreczka, zauważając, iż jego zawartość jest prawie na wykończeniu.
— Jak się czujesz?— zapytała Jett, w końcu siadając w fotelu głębiej.
— Dobrze — odpowiedziała krótko Tala, zaraz po tym zaczynając skubać dolną wargę. — Nie sądziłam, że tutaj przyjdziesz.
To była prawda; Tala nie sądziła, że Jett tu przyjdzie. Nie sądziła też, że w ogóle trafi do szpitala, bo misja, choć mogła zawierać w sobie pułapkę, nie przewidywała spotkania z Agentami Omega. Mimo wszystko po tym, co się ostatnio wydarzyło, nie śmiała myśleć o obecności Sunwoo w szpitalnym pokoju. Killjoy, Cyphera, Sage, może Reyny – oczywiście. Z nimi nie była pokłócona. Ale Han?
Jett wypuściła szybko powietrze przez nos; to był ten rodzaj krótkiego rozbawienie, kiedy zobaczyło się śmieszny obrazek, który nie był na tyle zabawny, by zaśmiać się na głos. Ale tym razem Jett nie była rozbawiona, raczej… zamyślona? Tala nie do końca wiedziała, jak mogła to odebrać, skoro Sunwoo nie chciała spojrzeć jej w twarz.
— Nie planowałam — przyznała szczerze, bawiąc się obudową telefonu. — Ale zaczęłam trochę tęsknić za irytowaniem ciebie i po prostu… chciałam przeprosić. Ale ty w międzyczasie postanowiłaś kopnąć w kalendarz, więc oto jestem tutaj.
Tala z wahaniem kiwnęła głową na znak, iż rozumie. Poczuła nagłą ulgę, że Jett postanowiła powiedzieć to na głos, a nie ukrywać, jak często jej się zdarzało. Spojrzała nawet w końcu na Talę, przekrzywiając nieco głowę w bok.
Nie sądziła, że usłyszy z jej ust przeprosiny; w myślach zaczęła błagać, żeby to nie był żaden głupi sen, bo milczenie, jakie między nimi zapadło, było niedozniesienia. Tala nigdy nie chciała wybierać między dwoma osobami i nigdy nie chciała zostać sama, nieważne, jak często mówiła o tym, by ludzie zostawili ją w spokoju. Siedzenie z własnej woli w pokoju było czymś zupełnie innym, niż siedzenie w pokoju, bo nie miało się z kimś pogadać. Tala tęskniła za tym komfortem, że mogła w każdej chwili napisać do Sunwoo i liczyć na to, że pójdą razem potrenować czy po prostu przejść się do kuchni.
— Killjoy powiedziała, po co tam polecieliście. Szybko się wygadała. Teraz… teraz chyba rozumiem, dlaczego byłaś po stronie Fade.
Fade. Hazal.
— Nie obudziła się jeszcze, tak w ogóle — dodała Jett, jakby wiedziała, że właśnie o to Tala zaraz chciała zapytać. — Spytałam o to Sage chwilę temu.
Tala ponownie kiwnęła głową, zaczynając miętolić pościel w palcach. Wzmianka o Hazal jakimś cudem obudziła to, co działo się przed… śmiercią Tali. Zazwyczaj nie pamiętała, co się dokładnie stało, jakby umysł próbował odgrodzić ją od spotkanej traumy, ale teraz… Teraz widziała wszystko. Teraz pamiętała wszystko. Walkę z własnym odbiciem, to, jak wczołgała się do celi, jak Turkijka wpadła do niej zestresowana i ranna.
I to, że… że nadal go nie znalazła. Że jej dziecka wcale nie było w siedzibie Klepsydry.
— Wiedziałaś? — zapytała Jett; w jej głosie pobrzmiała ciekawość, a palce zacisnęły się nieco mocniej na silikonowym casie.
Tala zmarszczyła brwi, przez moment rozważając czy powinna skłamać. Po tym rozluźniła je i westchnęła, palcem zaczynając podważać końcówkę medycznej taśmy, która trzymała wenflon w miejscu.
— O czym?
— Że Fade, no wiesz… poleciała tam szukać dziecka — sprostowała białowłosa. — W sensie, czy wiedziałaś o tym wcześniej niż reszta?
Zacisnęła palce wolnej ręki na kołdrze i zaraz ją puściła, bo wenflon nieprzyjemnie dał o sobie znać w jej żyle.
— Wiedziałam — odpowiedziała w końcu; wydawało jej się, że teraz i tak nie miało to większego znaczenia. — Nie chciała, żeby to się rozniosło. No wiesz.
Jett kiwnęła głową w zastanowieniu. Może nad tym, czy Tala faktycznie mówiła prawdę, może czy Fade faktycznie o to poprosiła. Może ogólnie nad całą tą sytuacją, nad tym, co powiedziała jej Killjoy, co teraz mówiła jej Neon. Westchnęła ciężko, stukając palcami w podłokietnik i choć wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, żadne słowo nie padło z jej ust.
— Ja też przepraszam — powiedziała w końcu Tala, zwilżając koniuszkiem języka wargi. — Nie chciałam się z tobą kłócić.
Ale nie mogła też wiecznie tkwić w nienawiści. Wcale tego też nie chciała.
— Chyba na to zasłużyłam — stwierdziła ot tak Jett, podciągając nogi do klatki piersiowej. — Wiem, jak się zachowywałam.
— Tak, jak suka.
— Wow, dzięki.
Teraz białowłosa naprawdę się zaśmiała; Tala zrobiła to samo, czując się nieco lżej na duchu. Z tyłu głowy wciąż jednak wyraźnie widziała minę Hazal, a to sprawiło, że… wcale nie chciała siedzieć tutaj. I czekać, aż to ona postanowi ją odwiedzić, bo to raczej by się stało.
Westchnęła cicho, zerkając w kierunku lekko uchylonych drzwi, a potem, niemal nieśmiało, na kroplówkę. Wiedziała, co chciała zrobić i na ten moment nie widziała w tym pomyśle wad. Nie chciała czekać na Sage. Mogła spać, więc tym bardziej nie chciała jej zdzierać z łóżka. Dla niej to również była ciężka noc.
— Wiesz, że ty też masz zostać na obserwacji, prawda? — zapytała Sunwoo, chociaż brzmiała tak, jakby wcale nie chciała tego wypowiadać.
A raczej jakby nie chciała powstrzymywać ją od zrobienia czegoś.
— Domyśliłam się — rzuciła, ostentacyjnie, wskazując brodą wenflon.
— Przed chwilą się pogodziłyśmy, a ty od razu chcesz iść do niej?
Neon przestraszyła się tych słów. Skuliła się w sobie i poczuła się… zawstydzona tym faktem. Tak przynajmniej było przez kilka pierwszych sekund, po których zrozumiała, że Jett wcale nie powiedziała tego z wyrzutem. Wcale nie była o to zła.
Więc Tala przełknęła ciężko ślinę.
— Nie chcę, żeby obudziła się w pustym pokoju — wymamrotała, po czym zagryzając zęby na dolnej wardze, ostrożnie wyciągnęła samej sobie wenflon. — Ja miałam ciebie.
I ku jej zdziwieniu, Jett podała jej niewielki plaster.
— Nie tłumacz się — mruknęła, siadając na łóżku obok Tali. — Na razie nie chcę o niej słyszeć.
Neon to rozumiała. Jett musiała dopiero przyzwyczaić się do nowej perspektywy, potrzebowała do tego czasu i szczerze mówiąc… Tala była skłonna go jej dać.
— Cieszę się, że jesteś cała — oznajmiła białowłosa, krótko przytulając młodszą.
— Cieszę się, że nie jesteś już suką.
— Dobra, posłuchaj, zaraz zacznę nią być.
Odsunęła się od Tali i wstała z łóżka, a po tym skierowała się do drzwi, by wyjrzeć na korytarz.
— Jest w pokoju obok — rzuciła w stronę Neon, która właśnie podniosła się z materacu.
Zachwiała się, odrobinę. Musiała długo spać, pamiętała już to uczucie i tak właśnie się działo, kiedy leżała odrobinę dłużej po byciu przywróconą do życia przez Sage. Dlatego nie spanikowała, zamiast tego podpierając się łóżka i nieco wolnym krokiem ruszyła w ślad za Jett, na chwilę łapiąc się jej ramienia.
— Babcia — rzuciła Sunwoo, ale bez słowa złapała Neon pod ramię, mimo iż wcale o to nie prosiła.
— Też ci tak powiem, jak będę miała okazję — mruknęła Tala, ale i tak dała się wyprowadzić na korytarz.
Neon czuła, że zmusiła ciało do pracy zbyt szybko, bo serce tłukło się w jej klatce piersiowej, kiedy dotarły do drzwi pokoju obok, a to przecież wcale nie był długo dystans. Wypuściła nawet drżące powietrze przez usta, czego Jett nie skomentowała, a potem wyswobodziła się z jej uścisku.
— Nie wierzę, że pomagam ci do niej przejść. — W głosie Jett Tala znalazła niedowierzanie.
— Ja też nie — przyznała Neon, opierając jedną dłoń na klamce, a drugą na powłoce drzwi. — Wynagrodzę ci to, naprawdę, spędzimy tyle…
— Zamknij się — sapnęła białowłosa, przewracając oczami. — Po prostu… napisz do mnie jutro czy coś. Chcę pogadać. Tak… no wiesz, dłużej.
— Napiszę, obiecuję — powiedziała od razu Tala, odgarniając włosy z twarzy. — Dziękuję, Jett. Za wszystko.
Sunwoo skinęła głową. Nie powiedziała ani słowa więcej, a Tala uznała to za znak, by w końcu pociągnąć za klamkę w dół i pchnąć drzwi na tyle, by móc prześlizgnąć się między nimi a framugą.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
3960 słów!
SIEMANO, TO ZNOWU JA I TO W BARDZO KRÓTKIM (jak na mnie) CZASIE
cypher kochany stary, troszczy się o wszystkie swoje dzieci, we stan we love 💕 bardzo miłe, że się martwił o hazal das nice, das lovely
to interesujące, że kj potrafiła zachować w tajemnicy zauroczenie neon, ale celu ich misji już nie. nawet po prawie dwóch latach w valorancie fade jest gorącym tematem i to widać właśnie w takich sytuacjach. chociaż, może to dobrze? jett zaczęła zmieniać zdanie...
NEON KOCHANA BUBA NIE ZMIENIAJ SIE KC she going to her wifee <33333
anyway, dziękuję bardzo za przeczytanie, kocham Was, jesteście super, nie zmieniajcie się ♥️
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \______/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro