Rozdział LV
— Odbierz, do cholery.
Iselin stukała palcami o blat biurka, wpatrując się w wideorozmowę, którą sama zaczęła. To nie był najlepszy moment na rozmowę ze Stanleyem, bo był już po pracy i na pewno chciał odpocząć, ale sam przecież powiedział, że mogła do niego dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Deadlock nigdy tego nie wykorzystała, dzwoniąc tylko w ustalonych godzinach i dniach, ale teraz czuła, że musiała z nim porozmawiać.
Chociaż podświadomie bardzo nie chciała tego robić.
Połączenie, przez brak odbioru z drugiej strony, zostało zakończone. Iselin cudem powstrzymała się od uderzenia w blat na rzecz wsunięcia palców we włosy. Akurat jak potrzebowała Mitzkina, ten postanowił się nie odzywać, chowając się gdzieś, gdzie Iselin nie miała jak dotrzeć.
Rozumiała to, poniekąd. Starała się głęboko oddychać i próbować wytłumaczyć samej sobie, że mężczyzna przecież też miał własne życie, którym chciał pożyć i które nie zawierało takich osób jak Iselin. Powinna znaleźć kogoś, z kim mogła porozmawiać tak, jak z nim, bez obawy, że nie odbierze telefonu. Ale Iselin nie miała nikogo takiego. Ludzie nie chcieli słuchać o licznych problemach, które, choć w mniejszym stopniu, nadal siedziały gdzieś w głowie Iselin, uparcie dźgając igłami od środka. Sabine… Viper chciała tylko jednego, Skye miała własne problemy, tak samo jak Fade, która z kolei wcale nie chciała z nikim rozmawiać; Deadlock zaczynała czuć się głupio, że w ogóle próbowała podjąć jakikolwiek temat.
Nie było aż tak źle. Jeszcze.
Odetchnęła głęboko, wysuwając palce z włosów i zaraz po tym zaczęła wyciągać spomiędzy nich pojedyncze włoski, które wcale nie chciały się trzymać jej głowy. Po tym znowu zerknęła na ekran i podjęła kolejną próbę zadzwonienia do Stanleya.
Dźwięk łączenia działał na nią jak pieprzona płachta na byka.
Znowu zaczęła robić głębokie wdechy, palcami zaczynając wystukiwać rytm o własne opuszki. Stanley pokazał jej tę metodę już dawno, dawno temu i choć regularnie ją używała, kłamała za każdym razem, gdy pytał czy z niej skorzystała. Musiał jednak wiedzieć, że to nieprawda, bo nie raz łapała się na wykonywaniu jej podczas sesji, gdy presja rozwiązania problemu, narzucona przez nią samą, zaczęła odbierać jej możliwość szybkiego uspokojenia się.
Sięgnęła po telefon, sprawdzając, która godzina. Cypher godzinę temu wysłał plany dotyczące misji, której rozpoczęcie miało miejsce za mniej niż godzinę. Deadlock zaczęła skubać wargi, przestając dopiero, gdy krew zaczęła zbierać się w jej ustach, irytując metalicznym posmakiem.
I wtedy Stanley Mitzkin odebrał połączenie.
— Dobry wieczór, Iselin — powiedział mężczyzna, siadając na innym niż zwykle fotelu. — Wszystko w porządku? Coś się stało?
— Tak — odpowiedziała na prędko, podnosząc spojrzenie na ekran. — Znaczy, nie. Nic się nie stało. W sensie, ze złych rzeczy. Jeśli chodzi o złe rzeczy, to nic się nie stało.
Czuła, że bezcelowy słowotok chciał popłynąć jej z ust, dlatego zamknęła je, strzelając jednocześnie palcami. Stanley zmarszczył brwi, próbując odczytać cokolwiek z jej twarzy, ale Iselin nie wiedziała czy jest w stanie to zrobić. Miała wrażenie, że nie, ale Iselin często myliła się w tej kwestii.
— Okej, spróbujmy…
— Miałeś rację — oznajmiła szybko, przerywając mężczyźnie w powiedzeniu czegokolwiek.
Wydawał się być… zdezorientowany. Może nie pamiętał, o czym ostatnio rozmawiali i szczerze mówiąc, to mogła być prawda, bo na pewno miał wielu pacjentów i na pewno nie chciał o nich wszystkich myśleć po godzinach swojej pracy, utrwalając co komu było. I choć bardzo nie chciała mu przypominać, Iselin przełknęła dumę, łącząc ze sobą palce.
— Że ta osoba na mnie źle wpływa — przypomniała, omijając mężczyznę wzrokiem. Czuła się… tak cholernie głupio, wiedząc, że uważnie ją obserwuje. — Dużo o tym myślałam i… chyba zaczynam to widzieć.
Czuła, że jej policzki zmieniły temperaturę na wyższą, bo serce próbowało ukrwić je tak, by jeszcze bardziej zdradzić fakt, iż Iselin czuła wstyd. Dlatego schowała twarz w dłoniach, kryjąc się jednocześnie przed terapeutą. Może też próbowała powstrzymać się od płaczu; sama już do końca nie wiedziała, co i dlaczego chciała. Zaczęła nawet kwestionować to, dlaczego w ogóle zadzwoniła do mężczyzny, chociaż z tyłu głowy wiedziała, że to była jedyna słuszna decyzja w bagnie gównianych, które podjęła przez całe swoje życie.
— Dlaczego się wstydzisz, Iselin?
Westchnęła ciężko. Stanley zawsze wiedział i zawsze potrafił nazwać daną emocję czy uczucie, które aktualnie targało rozedrganym ciałem Deadlock, i zawsze to robił akurat, gdy wcale tego nie chciała.
— Nie wiem — odpowiedziała. — Może dlatego, bo zajęło mi to tak długo czasu. Ja po prostu… Nie wiem, do cholery, czuję się jak gówno?
Stanley nie lubił, kiedy używała tego określenia, bo nie opisywało dobrze jej stanu. Tak przynajmniej się tłumaczył; w głowie Iselin idealnie odzwierciedlał to, jak się czuła.
Odsunęła dłonie na boki, by kątem oka móc sprawdzić, jaka była godzina. Musiała ją monitorować, by przypadkiem nie spóźnić się na wylot, a jednocześnie na krótki moment chciała odsunąć się od tego, co aktualnie się działo. Chciała się rozkojarzyć, przyznać, że jednak nie chce już rozmawiać, ale… Już wystarczająco długo uciekała od tego, co nieuniknione. Tak przynajmniej chciała sobie wmówić, bojąc się, że jeśli da sobie jeszcze raz przepustkę, nigdy tego nie przepracuje.
— Nie jesteś zepsutą osobą — powiedział Stanley, jakby właśnie to miało paść z ust Iselin. Pewnie zamierzało. Pewnie Stanley to wiedział. — Każdy popełnia błędy, masz do tego prawo. Ważne, żebyś się na nich uczyła.
— Fajnie, tylko że ja ciągle popełniam błędy i się na nich, kurwa, nie uczę — warknęła, odsuwając się od biurka i opadając ciężko na fotel. — Dlaczego ja taka jestem? Dlaczego nie potrafię przyznać, że coś jest dla mnie złe? I dlaczego ciągle jej wierzę, do cholery?
Opuściła ręce na boki, spoglądając krótko w stronę mężczyzny. Przez moment myślała, że ekran się zamroził, bo Mitzkin nie poruszał się przez parę chwil; po tym zobaczyła, jak złączył ze sobą dłonie i przekrzywił lekko głowę w bok, pewnie analizując każde z jej słów.
— Czy jest coś, czego nie powiedziałaś mi podczas naszych ostatnich sesji?
Oh, oczywiście, że tak. Iselin poczuła się jak dziecko, które wyjadało ze słoika po jednym ciastku przed obiadem i w końcu zostało na tym przyłapane, bo w naczyniu zrobiło się zbyt pusto.
— Znowu się ze sobą przespałyśmy — sapnęła, łapiąc za jedną z karteczek samoprzylepnych. — Zapytałam czy możemy porozmawiać. Zgodziła się, ale skończyło się tak, jak zwykle i… Ona wie, że nienawidzę, kiedy wychodzi. Zwłaszcza w momencie, w którym już śpię.
Stanley powoli pokiwał głową, chociaż Iselin nie była w stanie tego zobaczyć, zbyt skupiona na tym, by bezcelowo składać karteczkę.
— Czy to już się kiedyś zdarzało? — Stanley brzmiał na… zaniepokojonego? Iselin zmarszczyła na ten ton brwi, jednak nie podniosła głowy.
— Że wychodziła z pokoju, kiedy prosiłam, żeby tego nie robiła? — doprecyzowała, chociaż czuła, że właśnie o to mężczyzna pytał. — Tak, non stop.
— Obawiam się, że ona w dalszym ciągu tobą manipuluje, Iselin.
To zmusiło Deadlock do gwałtownego zadarcia głowy i wbicia wzroku w mężczyznę tak, jakby zaczął mówić do niej w innym języku. Miała wrażenie, że czuje, jak trybiki w jej mózgu od gwałtownie rozpoczętej pracy zaczynają się spalać, bo umysł nie był w stanie nadążyć i wyciągnąć sensu z natłoku myśli, który w rekordowo krótkim czasie zawładnął jej głową.
Chciałaby powiedzieć, że Viper nie zrobiłaby czegoś takiego drugi raz. Że już tak nie robi, że z tym skończyła, że nie zrobiłaby Iselin czegoś takiego. Ale teraz, w takim świetle, w takiej sytuacji…
— Wasze spotkania odbywają się na jej zasadach, tak? Nie rozmawiałyście wtedy, kiedy o to poprosiłaś. Użyłaś sformułowania „tak, jak zwykle”. To dużo znaczy.
Iselin odwróciła kolejny raz spojrzenie od monitora na rzecz wbicia go w drzwi swojego pokoju. Były zamknięte na kod, który impulsywnie zmieniła tydzień temu po tym, jak Viper kolejny raz postanowiła nie spełniać jej prośby o zostanie razem z nią w pokoju, i teraz cieszyła się, że to zrobiła. Nikt nie mógł tutaj wejść, gdy serce waliło jej w klatce piersiowej tak mocno, że miała wrażenie, iż jego bicie wypełnia całe pomieszczenie.
— Ja też czasami nie chciałam z nią rozmawiać, kiedy tego chciała — powiedziała tępo, zaczynając szczypać własne udo.
— Ale ostatecznie zmuszała ciebie do rozmowy, tak? — zapytał, a Iselin z wahaniem kiwnęła głową.
Bo tak, taka była prawda. Viper zawsze dostawała to, czego chciała. Wiedziała jak to zdobyć, tworzyła milion scenariuszy i na każde zdarzenie była przygotowana lepiej niż ktokolwiek inny. Zawsze wiedziała, jak podejść kogoś, z kim rozmawiała.
Zawsze wiedziała, jak podejść Iselin.
— Kurwa — sapnęła pod nosem, przyciągając nogi do klatki piersiowej.
Teraz to wszystko… nabierało cholernie innego znaczenia, takiego, który wywracał trzewia Iselin do góry nogami. Zmuszał do bólu brzucha, do uczucia, że wszystko, co zjadła w ostatnim czasie, teraz podchodziło jej do gardła, gotowe wyjść na światło dzienne. Przełknęła więc ciężko ślinę.
— Masz poczucie braku kontroli, gdy z nią rozmawiasz? Użyła kiedyś sformułowania w stylu „tylko ja jestem w stanie ciebie zrozumieć”? Próbowała ciebie uzależnić od siebie?
Iselin zacisnęła ręce w pięści w tym samym momencie, w którym usłyszała ciche wibracje we własnym telefonie. Zerknęła mimochodem na ekran i zaraz po tym zerwała się ze swojego miejsca.
— Mam misję — sapnęła szybko, patrząc na wiadomość od Cyphera przypominającą, iż Iselin ma się stawić za pięć minut w hangarze. — Muszę iść.
— Iselin, przemyśl moje pytania, dobrze? — poprosił szybko mężczyzna, wiedząc, że nie uświadczy od niej pożegnania. — To bardzo ważne, żebyś to zrobiła.
Szybkie „okej, przemyślę to” padło z jej ust, zanim rozłączyła się ze Stanleyem. Nie kwapiła się nawet, by wyłączyć cały komputer, nerwowo zaczynając biegać po pokoju, bo ani nie była ubrana, ani spakowana. I to wszystko musiała zrobić w pięć minut, bo zapomniała, że ma cholerną misję.
Ta rozmowa odtwarzała się w jej głowie przez cały czas sprawiając, że w gardle rosła jej ogromna gula.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Hazal dzwoniło w uszach, kiedy zbiegała w dół po schodach.
Nie wierzyła w siły wyższe ani w jakichkolwiek bogów, ale w tamtym momencie, gdy pokonywała kolejne stopnie, w myślach słowa modlitwy układały się same, chociaż Hazal nie wiedziała, jak w ogóle trzeba się modlić. Wszystko w niej chciało wierzyć, że ten jeden raz się nie spóźniła, że ten jeden raz udało jej się przyjść na czas i… być tam, gdzie jest potrzebna.
Siła wybuchu stabilizatora była o wiele większa, niż się tego spodziewała. Skutki tego czuła na własnym ciele, zaciskając z bólu zęby, gdy prawą nogę stawiała na kolejnych stopniach. Większą szkodę doświadczyła jej kurtka, niż udo, i choć nie miała czasu, by sprawdzić własne obrażenia, wiedziała, że jest źle. Czuła, że jest źle.
Wpadła w końcu na najniższą kondygnację. Alarm, wywołany wybuchem stabilizatora, został uruchomiony zaraz gdy to się wydarzyło, szalejąc dźwiękiem i czerwonym światłem. Z głośników płynęła procedura ewakuacji, nagrana przez jakąś kobietę o niesamowicie spokojnym głosie. Hazal nie była w stanie w pełni się na tym skupić, dopadając pierwszych drzwi i popychając je, by móc sprawdzić, czy w celi była Neon.
Potrzebowała się do niej szybko dostać; nie miała nawet jak zawiadomić reszty, że są w niebezpieczeństwie, bo komunikator, który używała zaledwie pół godziny wcześniej, teraz leżał gdzieś na piętrze wyżej. Musiał wypaść, gdy szarpała się z Omega Fade lub gdy wybuch wytrącił ją z równowagi; ciężko było jej to stwierdzić.
— Neon! — krzyknęła, gdy sprawdziła kolejną celę.
Nie mogła przecież sprawdzać każdej celi w nadziei, że młodsza będzie siedzieć i na nią ot tak czekać. Ale Tala wcale się nie odezwała, zmuszając Hazal do ciężkiego przełknięcia śliny.
To była ta pułapka? Jeśli tak, to skąd, do cholery, ten człowiek wiedział, że zjawią się tutaj agenci Omega? Czy Klepsydra była w stanie przedostać się na Ziemię Omega w tak samo łatwy sposób, jak Valorant?
Hazal zdarła z przedramienia Koszmar. To nie był czas na takie rozmyślania, musiała się skupić na tym, by odnaleźć sprinterkę. I uciec stąd tak, by nie wpaść na Omega Fade.
Czuła strach otoczenia, ten, który już tutaj był, ale nie potrafiła odnaleźć niczego nowego. Alarm utrudniał jej skupienie się, nie pozwalając, by Hazal łatwo poszło odnalezienie młodszej, mimo to i tak wysłała byt na przeszukanie terenu, ponownie wołając Neon.
Nie mogła się do cholery rozpłynąć w powietrzu. Hazal mogło się wydawać, ale nie było tutaj innego wyjścia niż to, którym przyszły, a Tala nie wybiegła na piętro wyżej. Miała wrażenie, że nie uciekłaby bez niej; bez upewnienia się, że z Eyletmez wszystko w porządku. Więc skoro wiedziała, że jej synka nie było tym miejscu – w każdym razie już nie – zmusiła się do ruszenia biegiem, chcąc jak najszybciej sprawdzić każde pomieszczenie.
Koszmar w końcu zawył żałośnie. Hazal zatrzymała się gwałtownie w miejscu, zaraz po tym zauważając strugę strachu; coś, co brakowało od samego początku, gdy szukały małego. Nie wahała się ruszyć za nim, raz po raz znajdując na podłodze coraz więcej krwi, której kolor nie był widoczny, gdy czerwone światło oblewało korytarz. Hazal domyśliła się, że musiała należeć do Omegi Neon, skoro to ona wyszła na górę, blada jak ściana i kulejąc na jedną nogę. To i ślad strachu doprowadził ją do jednej z dalszych cel, która wyglądem nie różniła się niczym od wszystkich innych pomieszczeń, stworzonych na niższych kondygnacjach.
Tala siedziała pod oknem, rozciągającym się na całą ścianę. Hazal już od progu widziała smugę krwi na podłodze, roztartą przez samą Talę wtedy, gdy czołgała się do tyłu. Hazal przełknęła ciężko ślinę, chaotycznie obrzucając młodszą wzrokiem; jeszcze nie zauważyła, że to jest, bo jej spojrzenie wbite było w sufit, a oddech był przyspieszony, nerwowy. Dłoń skąpaną we krwi przyciskała pod lewą piersią, ale nie była w stanie zatamować własnego krwawienia.
— Kurwa — sapnęła Hazal wysokim, zupełnie niepodobnym do niej tonem. — Neon, to ja, Fade!
Chciała zwrócić na siebie uwagę młodszej, nie chcąc, by przestraszyła się jej nagłym pojawieniem, a co za tym szło – by nie zaczęła się gwałtownie ruszać. Tala opuściła na nią wzrok; jej oczy były szeroko otwarte w szoku, a usta sine od braku powietrza. Musiała zostać postrzelona w płuco, sądząc po jej objawach, chociaż Hazal mogła się mylić.
Eyletmez z duszą na ramieniu zmniejszyła szybko między nimi odległość, wyszarpując z sakiewki jeszcze nierozpakowany bandaż. Widziała, że Tala próbuje wolną ręką złapać za swój nóż, który musiał się jej wyślizgnąć z dłoni, ale Fade niewiele sobie z tego zrobiła, przesuwając jej broń nieco dalej.
— Jestem z tobą — powiedziała nerwowo, otwierając szybko opakowanie. — Nic ci nie będzie słyszysz? Zajmę się tobą.
Nie miała pojęcia, kogo chciała utwierdzić w tym przekonaniu. Nie miała pewności czy do Neon w ogóle dotarły jej słowa, co dopiero czy je dobrze zrozumiała. Odsunęła prawą dłoń Tali od jej ciała i szybko zamieniła ją na bandaż, mocno przyciskając go do rany. Neon jęknęła z bólu, zaraz po tym zaczynając kaszleć; krew pobrudziła jej zęby i podbródek.
— Umieram — sapnęła ciężko młodsza, a z jej oczu popłynęły kolejne łzy.
— Nie umierasz, nic ci nie będzie — warknęła Hazal, naciągając nerwowo materiał rękawa na wolną dłoń i wycierając nim buzię młodszej.
Złapała za jej brodę i odwróciła jej głowę bokiem, by sprawdzić, czy miała przy sobie komunikator, który Hazal musiała zgubić dużo wcześniej. Widząc niewielki, czarny przedmiot w jej uchu poczuła nagłą euforię – była szansa, że z tego wyjdą. Wyciągnęła więc komunikator z ucha młodszej i włożyła go do swojego, naciskając od razu na jego niewielki guzik.
— Cypher! — warknęła do komunikatora, wbijając spojrzenie w bandaż, który coraz bardziej nasiąkał krwią. — Namierz ten komunikator, Neon jest ranna, potrzebuję pomocy!
— Fade — sapnęła Tala, próbując podnieść lewą dłoń.
Hazal instynktownie złapała za nią, zaciskając przy tym mocno palce.
— Będzie dobrze, rozumiesz? — Wbiła spojrzenie w oczy młodszej. — Ktoś tutaj zaraz przyjdzie.
Tala kiwnęła głową, zaraz po tym znowu zaczynając kaszleć.
Alarm nagle został wyłączony. Hazal rozejrzała się wokół, otumaniona ciszą; przyzwyczaiła się do hałasu i tego, że przez najbliższy czas miała funkcjonować w głośnym otoczeniu. Czerwone światło przestało błyskać swoją ostrością, wreszcie pozwalając, by każdy, kto wszedłby na ten korytarz, mógł dojrzeć ślady walki i czyjegoś pokonania.
— Przyjąłem, idziemy po was.
Eyletmez odetchnęła głęboko. Tego potrzebowała usłyszeć; że Cypher i reszta są cali i właśnie zmierzają w ich stronę. Że nie zostały zupełnie same. Poczuła nawet chwilową ulgę, która szybko zamieniła się w niepokój i… strach. Tali, jej własny, ten, który już tutaj przebywał – nie wiedziała. Nie miała pojęcia, bo wszystko zlewało się ze sobą i nie chciało dać się odczytać tak, jak lubiła to Hazal.
Czuła krew na swoich palcach, bo bandaż w końcu zaczął się poddawać i przeciekać. Szybkie oddechy, którymi Tala próbowała oddychać, stawały się coraz bardziej rzężące. Hazal wiedziała, co to znaczy, już kiedyś była świadkiem postrzału w niemal identyczne miejsce, dlatego miała świadomość, że nawet jeśli Cypherowi uda się znaleźć w celi w niedługim czasie, Neon nie przeżyje lotu.
Hazal spojrzała w jej oczy; widziała, że młodsza chciała coś powiedzieć, ale spomiędzy ust wydostało się tylko długie, chrapliwe westchnienie, które zaraz po tym zmieniło się w bolesny kaszel. Krew znów zalała jej wargi i zaczęła spływać cienkimi strużkami w dół, ku szyi. Wycieranie jej było bezcelowe, ale Hazal, zaciskając mocno szczękę, i tak naciągnęła rękaw na dłoń i wytarła jej brodę. Wiedziała, jak niekomfortowe było to uczucie i skoro mogła, chciała ukrócić to Tali.
— Przykro mi — wyrzęziła Tala, próbując zmusić samą siebie do trzymania głowy prosto, by w dalszym ciągu móc patrzeć na Hazal.
Eyletmez nie mogła przestać patrzeć w jej oczy. Kolor tęczówek pozostawał taki sam, mimo to miała wrażenie, że… że wyglądając zupełnie inaczej. Obco. Albo jakby… jakby Tala patrzyła na Hazal już z innego świata. Kącik jej ust drgnął w smutnym uśmiechu, a zaraz po tym pokręciła głową.
— Niepotrzebnie — stwierdziła; zdawała sobie sprawę, do czego piła młodsza. — Jest okej.
Nie było, oczywiście, że nie. Ale co innego mogła jej powiedzieć? Prawdę? W momencie, w którym umierała? Wylać na nią swoje żale?
— Zimno mi — sapnęła Tala, sine usta prawie się nie otwierały, gdy wypowiadała te dwa słowa.
Hazal niezbyt się wahała w tym, co powinna zrobił. Dłonią, którą nie uciskała rany, puściła dłoń Neon i odwiązała kurtkę z pasa, kładąc ją obok siebie i zaraz po tym delikatnie odsunęła Talę od szyby, by móc przycisnąć ją do siebie. Z trudem wykonała tę czynność, dochodząc do wnioski, że jej własne rany, które ignorowała przez cały ten czas również wymagały przyglądnięcia się. Adrenalina powoli uciekała z jej ciała, ustępując miejsca bólowi, który chciał zawładnąć jej prawą stroną, ale Hazal jedynie zacisnęła zęby, opierając o siebie wychłodzone ciało młodszej. Zmieniła szybko dłoń, którą uciskała ranę Tali i narzuciła na nią własną kurtkę, wreszcie pozwalając sobie odetchnąć.
— Za niedługo po nas przyjdą — powiedziała, układając głowę młodszej na swoim ramieniu. — Możesz odpocząć.
Tala westchnęła; jej wdech drżał, a Hazal miała wrażenie, że trwał w nieskończoność. Targały nią skrajnie różne emocje, którym nawet nie potrafiła poświęcić dłuższej chwili uwagi; jej własny umysł raz postanowił skupić się na tym, co właśnie się działo na jej oczach, a nie na tym, co czuła.
W nowej pozycji, w której się znalazła, była w końcu w stanie zobaczyć drzwi, którymi weszła. Były otwarte na oścież, a w progu siedział Koszmar, kształtem przypominając zwykłego, czarnego kota. Jego ogon sztywno spoczywał na zbroczonej krwią podłodze, a on sam przyglądał się Hazal i Tali, jakby zastanawiał się nad tym, czego był świadkiem.
Eyletmez z wahaniem uniosła dłoń do szyi młodszej, sprawnie odnajdując na niej tętnicę. Serce, wycieńczone pracą w końcu przestało pracować. Wiedziała, że Tala nie żyje; że już nie było jej w tej samej celi, bo choć chciała walczyć, obrażenia były zbyt poważne, by ona lub Fade mogły coś zrobić.
Odnalazła dłoń Tali. Była wychłodzona, jak całe jej ciało. Hazal nie była w stanie ogrzać samej siebie, więc zdawała sobie sprawę z faktu, że nie będzie w stanie utrzymać stałej temperatury w ciele młodszej. Mimo to teraz, gdy zaciskała palce na jej palcach, dziwnie jej było czuć… chłód, skoro pamiętała, jak ciepłe i przyjemne potrafiły być.
Westchnęła, opierając policzek o czubek jej głowy.
— Nie powinnaś teraz umrzeć — szepnęła Hazal, zaciskając mocniej palce na dłoni młodszej.
— A ja nie powinnam wracać jak pieprzony bumerang. Wszyscy popełniamy błędy, co?
Hazal przeniosła wzrok z podłogi, choć nie miała nawet pojęcia, kiedy zaczęłą się w nią wpatrywać, i wbiła je z powrotem w drzwi. Najpierw zobaczyła but, przeganiający koszmarny byt, co pozwoliło jej złapać za własną broń i wycelować w głowę Fade, która pojawiła się w progu zaraz po tym.
Dopiero teraz mogły uchodzić za jedną i tą samą wersję. Teraz były aż nadto podobne, ze spalonymi ubraniami, licznymi ranami i brudnymi twarzami.
— Krok w przód i cię zastrzelę — oznajmiła szorstko, przeładowując broń.
Wiedziała, że magazynek w dalszym ciągu jest wypełniony na ponad połowę, bo zawsze liczyła ile razy pociągnęła za spust, nawet jeśli robiła to nieświadomie. Dlatego nie czuła niepewności, celując w kobietę, która nonszalancko oparła się o framugę.
— Domyśliłam się — mruknęła, kierując spojrzenie z Hazal na Talę. — Nie mam niczego przy sobie.
Odsunęła dłonie od ciała, chcąc pokazać, że naprawdę jest pozbawiona wszelkiej broni. Hazal może by w to uwierzyła, gdyby nie znała samej siebie. Nie było szans, że niczego przy sobie nie miała.
— Czego ty jeszcze chcesz? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Nie ma go tutaj, nie rozumiesz?
— Wiem o tym — odpowiedziała Fade, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Ale miałam nadzieję, że jednak tutaj będzie.
Hazal nie potrafiła jej rozgryźć. Jak bardzo chciała, tak nie mogła zrozumieć, dlaczego tutaj zeszła, skoro wszystko, co chciała się dowiedzieć, już zostało przez nią odkryte.
Odetchnęła ciężko. Czuła się niekomfortowo przez fakt, że nie były na tym samym poziomie, że Fade górowała nad nią, w każdej chwili mogąc zaatakować. Dłoń Eyletmez drżała z bólu i wysiłku, dlatego trafienie Omegi za pierwszym razem byłoby trudne do wykonania; obie zdawały sobie z tego sprawę.
— Nie wiem, kto i dlaczego zabrał stąd te wszystkie dzieciaki — oznajmiła Fade, zaciskając ręce w pięści. — Ale mam nadzieję, że skończyły lepiej niż te, które znalazłam u siebie.
Hazal przełknęła ciężko ślinę.
— Co się stało? — zapytała drżącym głosem, nie do końca wiedząc, czy w ogóle chciała to usłyszeć.
Były w pomieszczeniu… same. Tylko Hazal i jej odbicie, które nie musiało się powstrzymywać przed spowiedzią, które nie musiało się kryć z prawdą. Chyba tylko ta świadomość pozwoliła jej na wzięcie głębokiego oddechu.
— Chyba po prostu pozbyli się dowodów — odpowiedziała; brzmiała, jakby była na skraju płaczu.
— Dowodów?
— Nie rozumiesz? To nie były zwykłe dzieci, Hazal — warknęła Fade, ale nie podniosła wzroku, by wybrzmieć dosadniej. — Musieli coś od nich chcieć. Musieli jakoś ich używać, skoro skończyły tutaj, a teraz… nie żyją.
Hazal przełknęła ciężko ślinę. Już wcześniej podejrzewała, że domniemane moce Çınara mogły być przyczyną jego porwania, ale przecież… przecież on nic takiego nie posiadał. Albo po prostu jeszcze nie zdążyły się rozwinąć, w ciągu tych sześciu miesięcy, które spędzili razem. Ale nawet jeśli, skąd ktoś wiedział, że mały jest radiantem?
— Dlatego znajdź go, do cholery — powiedziała ostro, gwałtownie ocierając oczy z łez. — Bo jeśli ty tego nie zrobisz, jeśli odnajdę go przed tobą w miejscu, w którym nigdy nie powinien być, zabiorę go ze sobą. I nigdy się nie dowiesz czy skończył tak samo, jak moje dziecko.
— Nie odważysz się.
— Popatrz na siebie. — Teraz to nie brzmiało jak obelga; teraz to brzmiało jak groźba. — Nie potrafiłaś ochronić osoby, która była zaledwie piętro niżej. Jak masz zamiar obronić jego?
— Ty też nie potrafiłaś tego zrobić — odbiła Hazal, a jej głosem coraz bardziej zaczęła targać złość. — Nie jesteś, kurwa, ode mnie lepsza.
— Nie, ale jestem zawsze o krok przed tobą.
Hazal pociągnęła za spust. A potem obserwowała, jak Fade zatacza się do tyłu i ciężko upada na podłogę, otwartą raną brocząc na szkarłat kolejny fragment podłogi.
W końcu mogła opuścić rękę, co zrobiła z wahaniem; jakby jej odbicie miało jednak wstać i psuć jej krew w dalszym ciągu. Odetchnęła głęboko, wbijając spojrzenie w sufit tylko po to, by zaraz po tym zagryźć zęby na dolnej wardze. Nie mogła znieść bólu, nie mogła przetrawić tego, co jej powiedziała. Nie potrafiła. Bo to również wiedziała już wcześniej; że Fade jakimś cudem zawsze potrafiła odnaleźć się w poszukiwaniu Jego lepiej, niż ona, że zawsze była jakimś cudem szybciej. O krok przed nią.
Nie chciała jej zabijać. Skoro były takie same, mierzyły się z tymi samymi problemami i pewnie śmierć wcale nie była w jej oczach porażką. A nawet jeśli nie, nawet jeśli była, ktoś z jej drużyny prędzej czy później zapakowałby jej ciało do Vulture’a, Sage wskrzesiłaby ją zaraz po przylocie i Fade z powrotem mogłaby planować, co teraz zrobić. Zabicie ją było tylko chwilowym spowolnieniem przed czymś, czego Hazal się cholernie bała – a bała się stracić synka na zawsze.
Koszmar z powrotem pojawił się w pomieszczeniu, niemal od razu podchodząc do postrzelonej, warcząc na jej ciało tak, jakby miało to teraz cokolwiek zmienić. Hazal z powrotem oparła policzek o głowę młodszej, tym razem pozwalając łzom spływać w dół, mocząc włosy Tali.
Musiała coś z tym zrobić. Musiała jakoś zareagować na słowa Fade, zacząć szukać dalej, zacząć szperać po tym miejscu, bo może odnalazłaby jakąkolwiek dokumentację, może dowiedziałaby się, dlaczego radianci byli tutaj przetrzymywani, cokolwiek – ale nie chciała zostawiać tutaj Tali, nie z nieżywą Fade, nie mówiąc o tym, że była tak cholernie zmęczona. Tak bardzo chciała już stąd wyjść, tak bardzo chciała pogrzebać za sobą kolejną porażkę, która miała miejsce tuż przed jej nosem.
Powinna stąd wyjść. Ruszyć na spotkanie Cypherowi i reszcie albo chociaż wskazać, gdzie w ogóle były. Ale nie potrafiła już ruszyć się z miejsca; rozmowa z jej odbiciem odebrała jej resztkę siły, a ból nasilał się z minuty na minutę, obezwładniając całe jej ciało. Mogła jedynie siedzieć, obserwować i nasłuchiwać. I myśleć.
A myślenie to była ostatnia rzecz, nad którą chciała poświęcać swój czas.
Nie potrafiła zorientować się w czasie. Nie miała pojęcia, ile minęło od zawiadomienia Cyphera, od śmierci Tali ani od postrzelenia Fade. Światło w celi w pewnym momencie zgasło, pozostawiając pomieszczenie na łasce światła z zewnątrz, które również dość szybko stało się znikome, zostawiając Hazal i Koszmar samych w ciemnościach. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo cicho było w tej części budynku; jak niewiele dźwięków docierało zewsząd, łatwo kradnąc zdrowy rozsądek. Jak bardzo dzieci musiały się bać, przebywając tutaj.
Jak bardzo musiały się bać, zmuszone do kolejnego przeniesienia – z dala od miejsc, które znały. Z dala od rodzin, których nie było im dane w pełni poznać.
Chłodny dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa Hazal, zmuszając jej ciało do wzdrygnięcia się. Było jej zimno, palce, które trzymały za dłoń Tali nie chciały dłużej z nią współpracować. Zazwyczaj gdy obrywała w trakcie misji, starała się opatrzeć rany najszybciej, jak się dało, by uniknąć krwawienia i ewentualnej infekcji, które zawsze wdawały się cholernie szybko. Ale teraz skóra nadal łączyła się ze spalonymi spodniami, o czym Hazal boleśnie dowiadywała się za każdym razem, jak ból przeszywał jej nogę i nasilał się, gdy nią szarpała, cicho sycząc.
Nadal nie słyszała niczyich kroków. Cypher nadal się nie odezwał.
Nie mogli o nich zapomnieć. Nie mogli zapomnieć o Neon, skoro Hazal wyraźnie mu powiedziała, że jest ranna i potrzebuje ich pomocy. Powiedział, że już idą. Co ich zatrzymało?
— Pilnuj drzwi — wyszeptała, próbując skupić wzrok na Koszmarze, który zbliżył się do jej nogi w niewiadomym dla Hazal celu. — Wpuść tylko Cyphera.
Nie miała pojęcia czy zgodził się na to zadanie, czy miał zamiar je wykonać i czy w ogóle rozumiał, co miał zrobić. Hazal chyba… potrzebowała móc to powiedzieć na głos. Potrzebowała mieć złudną nadzieję, że ktoś czuwa nad nią i pilnuje, by była bezpieczna.
Albo to ból pochłonął ją całkowicie, nie pozwalając otworzyć ponownie oczu.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
4465 słów!
SIEMANO
ja nie wiem, z pamięcią u mnie coraz gorzej, zapomniałem wrzucić ten rozdział 🫠🫠 ale w sumie good for y'all, bo 57 będzie szybciej 😭
anyway
to aż dziwne, widzieć iselin w pełni otwierającą się przed swoim terapeutą lol ale to mile , jej strony, że w końcu zobaczyła to, co działo się przez kilka ostatnich miesięcy, so GOOD FOR HER THO, LETS FUCKING GOOO
biedna hazal... drugi raz znalazła się w sytuacji, w której życie neon było zagrożone i teraz nie udało się jej uratować tali. no i jeszcze te wszystkie słowa fade, informacje i groźby, nie mówiąc o małym, którego nadal nie znalazła... (miło z mojej strony)
dziękuję pięknie za cierpliwość i przeczytanie tego, jesteście super, nie zmieniajcie się 😭😭
życzę miłego dnia/nocy!!
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \______/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro