Rozdział LII
Deadlock zaciągnęła Hazal do kuchni, ignorując niechęć, a nawet złość, która zaczęła narastać z każdą kolejną próbą zachęcenia Fade do podniesienia się z trawy i pójścia razem z Iselin.
Poddała się, oczywiście. Ból głowy stanowczo dawał jej znać, iż nie wytrzyma kolejnych minut spędzonych na podnoszeniu głosów coraz bardziej. Dlatego zebrała się wściekle z ziemi, stając z Deadlock prawie twarzą w twarz i mówiąc, iż mogą iść. Ostrzejszymi słowami.
Iselin nic sobie z tego nie zrobiła. W jej oczach tańczyło rozbawienie, a to... jeszcze bardziej zirytowało Eyletmez.
Zdawała sobie sprawę, dlaczego blondynka tak bardzo chciała iść właśnie z nią do kuchni. Powodem nie było to, iż znała relację Hazal z jedzeniem, raczej fakt, iż nie chciała być tam bez bliskiego towarzystwa. Nie chciała spotkać Sabine i nie chciała z nią rozmawiać. Dość szybko to zrozumiała, pokonując kolejne metry korytarza.
Potrzebowała odpocząć. Od huku, od ludzi, od tego, że jej myśli chciały przebić się na wierzch, stać się najważniejszymi, pochłonąć ją na dobre i zniszczyć tak, jak zawsze to robiły. Koszmar również chciał to zrobić; oh, bardzo chciał to zrobić, drapiąc nerwy w przedramionach, zmuszając palce Hazal do zaciśnięcia się z bólu. Na moment odwróciło to jej uwagę od ciężaru telefonu w kieszeni bluzy.
Czuła ogromną potrzebę znalezienia się w sypialni, by uruchomić jeden z wielu programów, dzięki którym szukała osób i miejsc. Wczoraj nie wskazał niczego, tak samo jak przedwczoraj, trzy dni temu, tydzień temu i tak od dłuższego czasu, ale... potrzebowała to zrobić. Musiała to zrobić.
A Deadlock chciała iść do cholernej kuchni.
— Co ty robisz? — zapytała zirytowana Hazal, wbijając spojrzenie w Iselin.
Wyglądała na zestresowaną. Chyba w jakimś stopniu bawiło to Fade.
— Mam wrażenie, że zaraz tu wejdzie — mruknęła, zaraz po tym łapiąc Hazal za ramię i jednym ruchem przesuwając ją tak, by kryła ją swoim ciałem przed Sabine.
— Ile ty masz lat? — zapytała Eyletmez, przewracając oczami.
Mimo to nie ruszyła z miejsca. Wmówiła sobie, że to ze zmęczenia. Że nie miała ochoty kłócić się z blondynką.
— Nie chcę z nią po prostu teraz rozmawiać — stwierdziła, wyciągając z górnej szafki dwa kubki. — Co chcesz?
Miała na myśli „jaką Hazal chciała herbatę". Ale Hazal nie chciała teraz herbaty.
— Kawę — odpowiedziała krótko, przyciskając dwa palce do skroni. — Mówiłaś swojemu terapeucie, że się do niej nie odzywasz?
— Akurat ze wszystkich ludzi ty masz najmniej prawa do tego, żeby mnie oceniać — burknęła Deadlock, włączając czajnik, który wypełniony został prawie po brzegi wodą.
Hazal wzruszyła ramionami. Faktycznie niezbyt miała do tego prawa, już nawet nie przez wzgląd na to, że podejmowała złe decyzje życiowe cały czas – nie przyjaźniła się z Iselin. Nie miała prawa jej doradzać, kiedy sama nie miała pojęcia, co do cholery ze sobą robiła.
Oparła się biodrem o blat, obserwując jak blondynka wyciąga najpierw jedną z wielu herbat, a potem słoik z kawą, która była już na wykończeniu. Niemo zapytała jaką ilość ma wsypać i skrzywiła się, gdy Fade wystawiła jej trzy palce, również nie używając żadnych słów.
W kuchni było głośno. Nie chciała już tutaj być.
— Przepraszam — mruknęła nagle Iselin, opierając się o blat pośladkami. Hazal zmarszczyła brwi. — W zasadzie nie próbowałaś mnie ocenić. Zadałaś tylko pytanie.
Cóż, to była prawda. Ale Hazal tak naprawdę nie chciała znać odpowiedzi na pytanie, myśląc, że było to czymś w rodzaju pytania grzecznościowego. Jak o pogodzie. Tyle że nie rozmawiały o cholernej pogodzie a o statusie związku Iselin, który był... mocno skomplikowany. Nawet dla samej Iselin.
Więc wzruszyła tylko ramionami. Znowu. Jakby chciała powiedzieć, że „to nic takiego" bez używania zbędnych słów.
— To po prostu nie jest... łatwe — mruknęła blondynka, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Ona nie jest łatwa. To wszystko nie jest łatwe.
— Nie musisz mi o niczym mówić — przypomniała Hazal, starając się nie brzmieć na zmęczoną.
— Kurwa — sapnęła nagle Iselin, odwracając się szybko przodem do czajnika.
Eyletmez westchnęła ciężko. Nie musiała nawet się rozglądać by wiedzieć, że do kuchni weszła Sabine Callas. Dlatego nie poruszyła się ani przez moment, nasłuchując tylko jej kroków, zbliżających się niebezpiecznie w ich stronę.
Iselin przeklnęła pod nosem, tym razem w swoim ojczystym języku, stukając palcami o blat w oczekiwaniu aż czajnik zagotuje wodę. Viper musiała przyjść z własnymi naczyniami, bo zastukały o siebie, gdy włożyła je do zlewu. Hazal słyszała, że odkręca wodę w kranie, myjąc każdą z rzeczy.
Fade czuła się jak piąte koło u wozu. Atmosfera wokół ich trójki w sekundę stała się cholernie napięta, niemal nieznośna, w porównaniu do tego, co działo się w drugiej części kuchni. Miała ochotę zaśmiać się przez to, jak bardzo żałosna była ta sytuacja, ale ostatecznie tylko podrapała się po przedramieniu, wbijając palce w skórę. Nie miała prawa ich oceniać.
Iselin nie poruszyła się, kiedy Viper przeszła obok ich dwójki, trzymając w dłoni biały, pusty kubek. Nie pchała się między nimi, zamiast tego znalazła się przed ekspresem do kawy, korzystając z faktu, iż nikt przy nim nie stał.
— Fade — usłyszała nagle, więc skierowała swoje spojrzenie na panią doktor, która swoimi toksycznie zielonymi oczami mierzyła jej posturę. — Chyba twój telefon dzwoni.
Zmarszczyła brwi i to samo zrobiła Iselin, wbijając wzrok w Hazal. Szybko wyciągnęła komórkę z kieszeni – jak mogła jej nie usłyszeć? – i wbiła spojrzenie w jej ekran. Spodziewała się zobaczyć wezwanie od Brimstone'a, ale to nie ten telefon wibrował, burząc ciszę między ich trójką.
Wyszarpała z kieszeni drugi telefon. Zdawała sobie sprawę, że w oczach dwóch kobiet nie było to zbyt... normalne zachowanie, ale to nie było teraz ważne. Niezbyt się dla niej liczył fakt, iż być może wyglądała tak, jakby była uzależniona od starego telefonu, bo dlaczego niby miałaby tak zareagować na głupie połączenie?
I dlaczego tego nie słyszała? Przecież za każdym razem wyłapywała dźwięk wibracji, za każdym razem je czuła. To musiała być wina Koszmaru.
Połączenie zakończyło się zbyt szybko.
— Wszystko w porządku? — zapytała Iselin, na krótką chwilę zwracając na siebie uwagę Fade.
Nie. Nie było w porządku. Kto to był? Kto miał jej numer? Jak ją znalazł?
— Tak — odpowiedziała, przeczesując włosy palcami. — Muszę iść.
— A twoja kawa?
Hazal pokręciła przecząco głową, wycofując się z miejsca, z którego stała, a potem ruszyła prosto w stronę wyjścia z kuchni. Sens zdania wypowiedzianego przez Iselin w ogóle do niej nie dotarł, a jego wydźwięk zdawał się tylko przelecieć przez umysł Hazal, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.
Kto to był? Kto to był i czego, kurwa, chciał?
Wcisnęła telefon do kieszeni spodni wiedząc, że z nich nie wypadnie i zaczęła biec. Musiała szybko trafić do swojego pokoju, tam będzie bezpiecznie, tam będzie mogła sprawdzić numer, sprawdzić kto to był, czego chciał. Przełknęła ciężko ślinę, serce dudniło w jej klatce piersiowej.
Kto to był? Kto to był? Skąd znał jej numer? Skąd wiedział, że ona to ona?
Uspokój się.
Nie potrafiła się uspokoić. Nie mogła się uspokoić. Nie teraz, nie w takiej sytuacji, przecież miała powód, żeby się bać, miała powód, by panikować, bo ktoś, do cholery, znał jej pieprzony numer i wiedział, że może go użyć.
— Oi, uważaj!
Nie miała pojęcia, kogo potrąciła. Spojrzała przez ramię, ale nie zdążyła się przyjrzeć osobie, którą wytrąciła z równowagi, bo sama w kogoś wpadła, wybijając siebie z rytmu i przywołując z powrotem na ziemię, do bazy, do protokołu, w którym przecież się znajdowała.
Ktoś złapał ją za ramiona albo dla utrzymania własnej równowagi, albo dla zapobiegnięcia jej przewrócenia się. W każdym razie w żadnym z tych przypadków nie spodziewała się zobaczyć przed oczami fioletowej poświaty, przebijającej materiał koszulki.
— Chyba pierwszy raz w życiu widzę, jak biegniesz — stwierdziła Reyna, odsuwając Hazal na odległość własnych ramion. — Wszystko w porządku?
Fade kiwnęła głową, wymijając szybko Reynę bez choćby próby wykrztuszenia głupich przeprosin, które przecież jej się należały. Powinna bardziej uważać na to, co się działo wokół niej.
Mondragón zawołała za nią; tak jej się wydawało. Ale nawet to nie powstrzymało jej przed biegiem w kierunku schodów, a potem po schodach i w końcu w stronę drzwi do własnej sypialni, przed którymi sapała, próbując złapać rozedrgany oddech, wpisując kod drżącą dłonią.
Nie działał, nie chciał wskoczyć, palec za każdym razem osuwał się tak, że wciskała nie tę cyfrę, którą Hazal chciała wybrać.
Żałosne.
Tak, tak, to było żałosne. Nie potrafiła wbić pieprzonego kodu do pieprzonych drzwi. Dlaczego musiały być skonstruowane w taki sposób? Dlaczego nie mogła to być głupia karta albo chociaż klucz?
Nabrała głęboko powietrza w płuca, zaciskając przy tym zęby na dolnej wardze. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż panikowała, bo normalnie przecież byłaby w stanie wbić kod bez jakiegokolwiek problemu. Musiała się uspokoić, teraz, natychmiast, do cholery.
Nie miała pojęcia jak, ale zmusiła na moment dłoń, by nie trzęsła się aż tak bardzo, wreszcie wpisując upragniony kod, wreszcie wpadając do pokoju i wreszcie zamykając z hukiem za sobą drzwi. Nie ważny był dla niej ból głowy ani to, że pewnie każdy, kto był akurat na korytarzu, zwrócił spojrzenie ku niej. To nie było istotne.
Wyszarpała oba telefony z kieszeni, jeden z nich, protokołowy, rzuciła od razu na łóżko, wypuszczając również Koszmar na wolność, by przestał w końcu drażnić jej nerwy i wszystko inne, które akurat uznał za warte jego uwagi. Cienisty kot odnalazł swoje miejsce na łóżku, uważnie przyglądając się temu, jak Hazal wbija nerwowe spojrzenie w niewielki ekran starej komórki.
Zadzwoniła ponownie. Akurat teraz, kiedy znalazła się w bezpiecznym miejscu, poza wzrokiem i słuchem wszystkich agentów. Spojrzała krótko w karmazynowe ślepia; wiedziała, co chciał jej powiedzieć. Wiedziała, że nie chciał, by odbierała połączenia.
A ona i tak to zrobiła, przechodząc szybko w stronę biurka, siadając na krześle i łapiąc za notes; tylko tyle zdążyła zrobić.
— Podaję współrzędne.
Hazal wstrzymała powietrze, łapiąc za pierwszy lepszy ołówek. Każda z cyfr i liter wyglądała paskudnie źle, ale była w stanie się z nich rozczytać. Głęboki, ewidentnie męski głos powtórzył się jeszcze raz, dzięki czemu Hazal wyłapała błąd w swoim zapisku i była w stanie go szybko poprawić.
— Co to za współrzędne? — zapytała szybko, wpatrując się w krótki zapis.
Miała nadzieję, że jej głos nie brzmiał na tak rozedrgany; to była pierwsza myśl, jaka ją naszła, gdy się odezwała. Druga – że powinna włączyć laptopa, by szybciej mogła znaleźć adres telefonu, z którego ktoś do niej dzwonił.
— Pośmiertny prezent od Anthonego.
Mężczyzna rozłączył się, nie odpowiadając na jej pytanie. Zmarszczyła brwi, odsuwając komórkę od ucha, chyba niedowierzając w to, co właśnie usłyszała. Co to było? Co to za współrzędne? 70°50'09.0"N 9°00'42.0"W, nic jej to nie mówiło, do cholery.
— Co kurwa? — sapnęła, wybierając ponownie ten sam numer.
Nie powinna tego robić, prawdopodobnie to był jeden z głupszych pomysłów, na jakie wpadła, ale nie mogła tego tak zostawić. Tak samo jak nie mogła zostawić tak tych współrzędnych.
Otworzyła klapę laptopa, dostając jedynie urwany dźwięk; ktoś odrzucił połączenie, nie mając zamiaru odpowiedzieć na żadne z pytań, które Hazal tak bardzo chciała zadać.
To się nie trzymało kupy. Nie rozpoznawała tego głosu. Prezent od Anthonego? Z kim on do cholery pracował? I dlaczego ten ktoś postanowił wysłać Fade te współrzędne?
Wreszcie przenośny komputer uruchomił się, pozwalając jej otworzyć program, którego używała głównie do namierzania telefonów i innych tego typu przedmiotów. Nerwowo wprowadziła odpowiednią komendę, uważając, by nie zrobić żadnej literówki i patrząc na numer, wpisała go w wolny nawias.
Musiała sprawdzić, kim był ten facet.
Program zbierał informacje powoli, oczywiście; jak zawsze, gdy potrzebowała zrobić coś na już. Dlatego żeby nie oszaleć, włączyła drugi laptop, w którym otworzyła zwykłą mapę, wklepując współrzędne, które właśnie dostała.
Co ty robisz?
— Zamknij się — warknęła jedynie, uważnie obserwując, jak mapa ładuje dokładne miejsce.
Trwało to o wiele krócej, niż jej pierwszy program.
— Co to jest? — mruknęła sama do siebie, marszcząc mocno brwi.
Nie rozpoznawała tego miejsca. Nie miała prawa, skoro nigdy nie była w cholernej Norwegii. I nigdy nie była akurat... tutaj, pośrodku niczego. Więc co to miało być? Jakiś głupi żart Anthonego, którego nie zdążył zrobić za życia? Nie, nie próbowałby wykpić z niej w taki sposób. Może jeśli chodziłoby o coś innego, o kogoś innego, to tak – nie, kiedy w grę wchodził On.
A co jeśli to pułapka? Co jeśli ktoś wiedział o jej kontakcie z Anthonym? Ale po co komuś to było, skoro od dawna nie pracowali w tej samej branży? Jeśli miał jakikolwiek majątek, na pewno został mu odebrany tuż przed torturami albo został wydarty z Brytyjczyka podczas ich trwania.
Hazal wsparła głowę na rękach, tępo wpatrując się w biały blat biurka. Potrzebowała cholernie dużo odpowiedzi na cholernie dużo pytań, a nie miała nawet komu ich zadać. Mapa, która pokazała jej to miejsce, została uaktualniona w tym roku, i jedyne, co mieściło się pośrodku pustkowia, to lądowisko dla helikoptera i niewielki, biały budynek, wyglądem przypominający raczej kontener. Co w tym miejscu było tak interesującego? Dlaczego ta niewielka wysepka była obiektem czyjegoś zainteresowania?
— Kurwa — warknęła, wstając z miejsca.
Zaczęła krążyć po pomieszczeniu; tam i z powrotem, tam i z powrotem. Powinna znowu w nim posprzątać, tak jej się głupio przypomniało, kiedy szczypała się po żebrach, próbując zostać tu i teraz, w chwili obecnej, bojąc się, że jeszcze chwila, a znajdzie się gdzieś w zupełnie innym miejscu. W tym, do którego Koszmar uwielbiał, gdy trafiała.
Musiała znaleźć kogoś, kto wiedział na ten temat więcej. Ale kogo? Program nadal pobierał wszystkie informacje z namierzonego telefonu, zmuszając Hazal do podłączenia laptopa do ładowarki. Nie mogła ryzykować tym, że się niespodziewanie wyłączy, przerywając cały proces. Istniała duża szansa na to, że karta SIM została z niego wyciągnięta zaraz po zakończeniu rozmowy, ale przy dobrych wiatrach udałoby jej się zebrać parę informacji.
Ale nawet jeśli, to co? Co miałaby z tym zrobić? Nie mogła zhakować pieprzonej Satelity, by znaleźć mężczyznę i zadać mu parę pytań, musiała działać szybko. Trop był cholernie świeży, zbyt świeży, by mogła tak po prostu dać mu czekać.
Złapała za notes i telefon. Szybkim krokiem podeszła do drzwi, pociągając za ich klamkę i wypadła na korytarz.
Cypher. Musiała znaleźć Cyphera.
On jeden mógł jej teraz pomóc. Może po prostu użyczyć sprzętu, bo może posiadał lepsze przedmioty niż to, co Hazal dostała od Brimstone'a.
Zapomniała wziąć ze sobą drugi telefon, o czym zorientowała się, gdy próbowała wyciągnąć go z kieszeni. Chciała zadzwonić do mężczyzny i zapytać, gdzie jest, bo łatwiej byłoby jej się wtedy z nim spotkać.
Wszystko kpiło dzisiaj z Hazal, bardziej niż zwykle.
Kiedy w końcu dotarła do jego biura, płuca płonęły nieprzyjemnie z wysiłku i stresu. Końcem języka oblizała spierzchnięte wargi i zapukała do drzwi, zdziwiona, że te jeszcze nie zostały przed nią otworzone. Odczekała chwilę, porozglądała się wokół siebie, mając nadzieję, że mężczyzna pojawił się w zasięgu jej wzroku, ale najwidoczniej przebywał aktualnie w zupełnie innym miejscu.
Zagryzła zęby na dolnej wardze. I pociągnęła za klamkę.
Drzwi ustąpiły bez problemu. Najwidoczniej Cypher nie bał się tego, iż ktoś nieproszony wejdzie i będzie chciał rozgościć się w jego biurze.
Wyglądało dokładnie tak, jak parę godzin wcześniej, kiedy próbowała zebrać się garść po tym, jak pierwszy raz powiedziała na głos, co chciała zrobić. Komputer z licznymi monitorami wyświetlał w dalszym ciągu obraz z kamer we wszystkich sektorach i choć czuła, że nie powinna, podeszła do biurka.
Cypher na pewno nie byłby na nią zły. Zrozumiałby, gdyby wiedział, dlaczego to zrobiła.
Przejście przez zabezpieczenia i zaporę bez włączania trybu alarmowego nie było zbyt proste. Hazal nie wzięła ze sobą niczego, co mogłoby jej pomóc obejść to wszystko, więc trochę trwało, zanim dostała się do dysku. Cypher pewnie podejrzewał, iż nikomu nie będzie się chciało grzebać tak długo, więc nie zaszyfrował go tak, jak zrobił z danymi, które wykradła już szmat czasu temu. Wyciągnęła z kieszeni notes, otwierając go prawie na końcu, tam, gdzie zapisała współrzędne. Musiał mieć jakiś program, który pozwoliłby je sprawdzić. Albo chociaż... cokolwiek innego, co pozwoliłoby Hazal sprawdzić czy tamto miejsce faktycznie jest tylko lądowiskiem i białym budynkiem.
— Czemu tu jest taki bałagan? — sapnęła pod nosem, starając się na wielu ekranach odnaleźć cokolwiek pomocnego.
— Żeby ludzie mieli kłopot ze znalezieniem czegokolwiek.
Hazal odwróciła się przodem do drzwi. Serce dudniło jej w klatce piersiowej i teraz boleśnie zdała sobie z tego sprawę.
— Ile tutaj stoisz? — zapytała, chociaż to nie było teraz najważniejsze w całej sytuacji.
— Przyszedłem zaraz za tobą — odpowiedział Cypher, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Nieładnie.
Chyba usłyszała w jego głosie irytację. Chyba. Nie miała cholernego pojęcia, jak mógł się poczuć w takiej sytuacji, chociaż powinna, skoro właśnie stała w jego biurze, przed jego biurkiem, starając się użyć jego elektroniki.
— Potrzebuję twojej pomocy — powiedziała szybko, wbijając krótko spojrzenie w notes. — Chodzi o... Niego.
Widziała moment, w którym ramiona Cyphera rozluźniły się, w którym zrozumiał, że nie zrobiła tego dla zabawy czy chęci zirytowania go. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi i skierował się w jej stronę. Hazal odsunęła się o krok, robiąc mu miejsce przy biurku i podając do ręki notes.
— Skąd to masz? — zapytał, obrzucając współrzędne wzrokiem.
— Dostałam je — odpowiedziała wymijająco, ciasno otulając klatkę piersiową ramionami. — Sprawdzam już tego człowieka, ale wątpię, czy czegokolwiek się od niego dowiem.
— To może być człowiek Klepsydry — mruknął mężczyzna, wpisując coś szybko w jedno z okien z komendami.
Na ekranach pojawił się schemat budynku i różne inne dokumenty, z których Hazal niewiele mogła się dowiedzieć. Zmrużyła oczy, przygladając się niebieskim planom.
— Klepsydry? — powtórzyła. To też jej nic, do cholery, nie mówiło. — Co to za miejsce?
— Pozbyliśmy się ludzi pracujących tam jakiś czas temu — odpowiedział Cypher, oddając Fade jej notes.
— Sprawdziliście budynek? — Brzmiała nerwowo. Nie potrafiła się tego wyzbyć z własnego głosu. — Był tam ktoś? Ktokolwiek?
— Dopiero mieliśmy tam lecieć, żeby zrobić szersze rozeznanie — odpowiedział z wahaniem Cypher, spoglądając w stronę Hazal. — Fade, to może być pułapka.
— Wiem — sapnęła, wsuwając wolną dłoń we włosy tylko po to, żeby złapać je w garść. — Ale muszę tam polecieć. Muszę to sprawdzić, rozumiesz?
— Rozumiem, naprawdę. — Ponowił ten sam gest, którym uraczył ją wcześniej, łapiąc za jej ramiona, by przez chwilę dłużej przytrzymać ją na tym świecie. — Ale dostałaś informację od człowieka, którego nie znasz. Nie wiemy, kim on jest.
— Nie jestem głupia, do cholery — warknęła, jednak nie wyrwała się spod jego dłoni. — Wiem, z czym to się może wiązać.
— Brimstone nie pozwoli ci lecieć samej — dodał, przekrzywiając lekko głowę w bok. — To też wiesz?
Spodziewała się, że mógł być z tym problem; ale nie, że będzie to tak duży problem. Brimstone nie chciał wysyłać ludzi do miejsc, które mogły zostać zaatakowane przez agentów z Ziemi Omega, a biorąc pod uwagę fakt, iż była to kolejna z organizacji, którą ściągnęli, wylot solo mógł sprawić wiele kłopotów.
Cholera, cholera, cholera, cholera.
— Polecisz ze mną? — zapytała, zanim zdążyła to przemyśleć.
Mężczyzna westchnął, zabierając dłonie z ramion Hazal. Swoje spojrzenie przeniósł na ekrany usypane informacjami na temat miejsca, które w końcu, po tylu latach, mogło być zakończeniem jej poszukiwań. Musiała tam lecieć i Cypher wiedział, że zrobiłaby to nawet, gdyby się nie zgodził.
— Postaram się namówić Brimstone'a na wylot jeszcze dzisiaj — westchnął w końcu, kładąc dłonie na biodrach. — Jesteś pewna, że dasz sobie z tym radę?
Kiwnęła gorączkowo głową. Wiedziała, do czego pił; wydarzenia sprzed tygodnia mówiły same za siebie i nawet jeśli potrzebowała przerwy, nawet jeśli dłonie trzęsły się jeszcze gorzej, gdy pojawiła się w nich broń, nie mogła tego odwoływać i przekładać. Nie mogła. Tu nawet nie chodziło o nią, więc tym bardziej nie była w stanie odłożyć tego na potem.
— Dam ci znać, jak skompletuję zespół.
— Dziękuję — powiedziała szybko, wciskając notes do kieszeni bluzy. — Naprawdę dziękuję.
— Jeszcze nie masz za co dziękować — stwierdził, pochylając się nad klawiaturą i minimalizując pliki.
Zaznaczył je wszystkie tylko po to, by po podłączeniu pendrive'a wrzucić je na przenośny dysk. Podał go jej, ale kiedy Hazel zacisnęła na nim palce, nie puścił przedmiotu od razu.
— Wiesz, że może go tam nie być? — zapytał ciszej, uważnie przyglądając się jej twarzy.
— On żyje, Cypher — powiedziała stanowczo. — Wiem o tym.
Westchnął, mimo to puścił przenośny dysk, oddając go całkowicie w posiadanie Hazal.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
3255 słów!
SIEMANO
deadlock jak zwykle w swoim delulu. widzicie jak ignoruje swoje problemy i udaje, że nie istnieją? very demure. very mindful. (nie bądźcie jak ona, to najgorsze, co możecie zrobić, ona ma gładki mózg czasami 😭)
NO I W KOŃCU!!! BABY BOY CZEKA!!!! osoba która zgadnie co to za miejsce dostanie 100 punktów (to turbo łatwe) (na pewno zgadniecie, bo jesteście super)
dziękuję bardzo za przeczytanie!! życzę miłego dnia/nocy!
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \______/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro