Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział LI

TW: wielokrotnie wspomniana próba samobójcza

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

— Miło cię znowu widzieć, Fade.

        Jego głos był ciepły, miły, przyjemny. Hazal mogła stwierdzić, że cieszył się na jej widok, chociaż nie była w stanie przekonać samej siebie w stu procentach, iż faktycznie była to szczera reakcja.

    Błąd, błąd, błąd. Źle.

        Zacisnęła palce mocniej na nadgarstku, zahaczając o skórę palcami, wbijając się w nią, marząc, by coś to dało. By mogło pozwolić jej wyrzucić z siebie stres albo chociaż uciszyć Koszmar, który uparcie zwiększał jej ból głowy.

    — Co cię do mnie sprowadza? — zapytał, popychając drzwi, by otworzyły się szerzej. — Coś się stało?

        Hazal odetchnęła głęboko.

    — Możemy porozmawiać? — Pytanie z trudem przeszło przez ściśnięte gardło. — Znowu?

        Cypher nie zadawał więcej pytań; zamiast tego kiwnął głową i przesunął się, gestem dłoni zapraszając do wejścia do środka. Eyletmez skorzystała z zaproszenia, przechodząc przez próg, a potem patrząc, jak mężczyzna zamyka za nimi drzwi.

    — Napijesz się czegoś? — zapytał łagodnie, podchodząc do czajnika.

        Hazal spojrzała na niewielką skrzyneczkę na półce obok; miała na sobie napis „herbata” i zapewne mieściła wiele rodzajów, których Hazal nie miała okazji spróbować. Obok stały dwa słoiki z kawą i choć jej smak zawirował gdzieś na jej kubkach smakowych, wcale nie chciała teraz tego pić.

        Przełknęła ciężko ślinę.

    — Nie, dziękuję — odpowiedziała, ciasno obejmując własną klatkę piersiową. — Chyba że proponujesz coś na zimno.

        Mężczyzna odwrócił się do niej przodem, przekrzywiając przy tym głowę w bok.

    — Jest po szesnastej, Fade — zauważył, na co zareagowała wzruszeniem ramionami. — Nie wiem czy to dobry pomysł.

        Miał rację. Znowu mogła się wygłupić. Zacząć rozmawiać z kimś, z kim nie chciała rozmawiać. Powiedzieć o jedno słowo za dużo. Ale teraz naprawdę musiała wyrzucić z siebie to, co zrobiła.

    — Pewnie nie, skoro się martwisz.

         Cypher oparł się o blat za nim, krzyżując nogi w kostkach. Uważnie przyglądał się Hazal; to, jak sztywno stała, nie uginając żadnej z nóg, jak kurczowo obejmowała samą siebie. Wiedziała, że wyglądała żałośnie, zachowując się w ten sposób. Że pewnie straciła w jego oczach, ale tak naprawdę, Hazal rzadko cokolwiek zyskiwała. Jej reputacja nie odbijała się po sięgnięciu dna – zdawała się wkopywać głębiej w dół z nadzieją, że cokolwiek dzięki temu zyska.

    — Co się stało, Fade?

        Znowu odetchnęła, wzrok powędrował na moment w dół, na jej stopy odziane w rozwiązane tenisówki, a potem znowu na Amira.

    — Możesz przez moment udawać Anthonego? — zapytała Turkijka, jej głosem na moment zawładnęła chrypka.

    — Nie wiem, jak on się zachowuje — przyznał ze skruchą Cypher, zaczynając stukać palcem o blat.

    — Po prostu… — zawahała się. Czuła się głupio prosząc o taką rzecz. — Pomyśl jak ty byś zareagował i powiedz coś odwrotnego.

        Amir zastanowił się przez chwilę. Sam odetchnął, nie spuszczając Hazal Z oczu, jakby właśnie w tej chwili miała otworzyć drzwi i uciec z pomieszczenia.

        Nie, żeby nie chciała tego zrobić. Było jej wstyd, że przyszła tutaj, do niego, do Cyphera, mając zamiar spowiadać się z tego, co prawie zrobiła. W jej głowie poniekąd to było żałosne – że jej własne myśli chciały się jej pozbyć, że jej własne słabości wzięły górę.

    Żałosne. Jesteś żałosna.

    — Postaram się — powiedział w końcu, zaraz po tym zaplatając ręce na klatce piersiowej.

        Hazal kiwnęła głową. To był jej sposób na podziękowanie, jako że słowa nie chciały opuścić jej ust, nie mówiąc o tym, że nie były w stanie przebić się przez zaciśnięte gardło. Przełknęła ślinę raz, drugi, trzeci, ale jedyne, co jej to dało, to uczucie suchości i dziwną trudność w kolejnym przełknięciu. W pomieszczeniu zrobiło się nagle cicho, bo Cypher czekał, aż Hazal coś powie, a Hazal czekała, aż… no właśnie, na co czekała? Amir to nie był Anthony. Dlaczego oczekiwała, że w sekundę się zmieni? Amir nigdy nie wpadłby na to, by krzyknąć na Eyletmez, żeby w końcu zaczęła mówić, bo milczeniem marnowała jego czas.

        Ruszyła z miejsca. Zaczęła chodzić tam i z powrotem, zabijając ciszę pomieszczenia, która skutecznie ją dobijała. Nawet wiecznie włączony komputer i monitory pracowały tak cicho, że nie była w stanie usłyszeć ich szumu, więc tylko podeszwa jej buta wytwarzała jakiś dźwięk z każdym kolejnym krokiem.

        Czuła na sobie wzrok Cyphera.

    — Próbowałam się zabić — wypaliła nagle, uwalniając jedną z dłoni tylko po to, by przystawić kciuk do ust.

        Zagryzła zęby na paznokciu. Nie chciała go odgryźć, niedawno nałożyła świeży lakier. W zasadzie nie była nawet w stanie tego zrobić, bo płytka była nim wzmocniona, ale chyba potrzebowała udawać, że może to zrobić. Albo i nie – w zasadzie nie miała pojęcia, co teraz potrzebowała, bo miała wrażenie, że jej serce się zapadło, że płuca przyspieszyły i zawahała się w pół kroku, nie wiedząc czy iść dalej, czy zatrzymać się w miejscu.

    — Anthony zapytałby się czy zgłupiałam — powiedziała, jej głos drżał. Bała się, że Cypher coś powie, więc przełknęła ślinę i kontynuowała. — I powiedziałby, że poprzewracało mi się w dupie, co jest śmieszne, ale on tak właśnie zareagowałby. Martwił się na swój sposób.

         Odetchnęła ciężko, zatrzymując się przed ścianą, po której powiodła wzrokiem, jakby czegoś szukała.

    — Byłby wściekły — stwierdziła, przekrzywiając głowę w bok. — Ale on tak miał. Taki był.

        Wzruszyła ramionami. Ciężko było jej wyobrazić sobie Anthony'ego w takiej sytuacji, ale miała wrażenie, że to, o czym mówiła, było całkiem prawdziwe.

    — Czy… ktoś wie? — zapytał w końcu Cypher, zwracając na siebie uwagę Fade.

        Spojrzała krótko w jego stronę, zanim ponownie zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Tam i z powrotem. Tam i z powrotem.

    — Tylko ty — odpowiedziała krótko, wbijając paznokcie we własne ramiona. — Nie chciałam o tym mówić, ale boję się, że mogę to zrobić drugi raz. Trochę nie chcę, żeby w pokoju śmierdziało zgnilizną.

    — Przestań tak mówić — warknął Amir, odrywając się od blatu.

        Nie był zły, był zestresowany. Może nawet przerażony. Co nie zmienia faktu, że jego reakcja i tak zaskoczyła Hazal na tyle, by zatrzymała się w miejscu. Dzięki temu mogła zobaczyć, jak przejeżdża dłonią po głowie, a potem jak łapie się za brodę, uważnie się jej przyglądając. Pewnie chciał się uspokoić. Tak jej się wydawało.

    — Kiedy to się stało? — Teraz z powrotem brzmiał łagodnie. Hazal przełknęła ciężko ślinę.

        Nie chciała odpowiadać. Miała wrażenie, że był nią zawiedziony. Że był na nią zły, mimo iż nic na to nie wskazywało.

        Nagle dotarło do niej, że przecież Cypher był częścią rady. Że musiał zgłaszać takie rzeczy, bo jeśli agent nie był w stanie być zostawiony sam na sam z bronią, jaki był z niego pożytek?

    Błąd. Źle, błąd.

        Cholera, to był błąd. Dlaczego nie pomyślała wcześniej?

        Cofnęła się o krok, otworzyła usta, ale nic się spomiędzy nich nie wydostało. Zamiast tego odwróciła spojrzenie i znowu zaczęła chodzić tam i z powrotem, chociaż teraz jej krok był bardziej nerwowy.

    — Kurwa — sapnęła cicho pod nosem, zaraz po tym chowając usta pod dłonią, jakby wypowiedzenie przekleństwa miało być czymś surowo zakazanym.

    — Fade, spokojnie — powiedział łagodnie Cypher, próbując do niej podejść. — Chcę ci tylko pomóc.

          Odtrąciła od siebie dłoń mężczyzny, uciekając przed jego dotykiem i całą osobą. Niestety stał bliżej drzwi, więc jedyne, co mogła zrobić, to odejść na drugi koniec pomieszczenia, co zresztą uczyniła, nerwowo oddychając.

    — Hazal. — Jego głos był teraz głośniejszy; na moment zwrócił na siebie uwagę Hazal, bo nie spodziewała się usłyszeć własnego imienia z jego ust. — Wszystko jest w porządku.

        Nie było, do cholery, w porządku. Przecież sam o tym wiedział. Po co kłamał, skoro w to nie wierzył? I dlaczego myślał, że uwierzy w to akurat ona?

        Pokręciła nerwowo głową, nadgarstkiem ocierając suchy policzek.

    — Posłuchaj…

    — Nie jestem wariatką — warknęła w końcu, patrząc na Cyphera. — Nie potrzebuję łaski, pomocy, ani niczego, co chcesz mi teraz zaoferować, rozumiesz?

    — To dlaczego tutaj przyszłaś?

        Nie był zły, nie brzmiał na takiego. Hazal koniuszkiem języka zwilżyła spierzchnięte wargi, starając się wyczytać cokolwiek z maski, ale nie było to możliwe.

    — Nie wiem — odpowiedziała drżącym głosem, z powrotem ciasno otulając klatkę piersiową.

        Mężczyzna westchnął, kładąc dłonie na biodrach.

    — Usiądźmy, dobrze?

         Przeszedł obok Hazal, zachowując odpowiedni odstęp od kobiety, i usiadł na kanapie czekając, aż do niego dołączy. Teraz miała szansę; drzwi nie były nikim ani niczym chronione, bo Amir nie zamknął ich na klucz i prawdopodobnie nigdy nie zamierzał tego zrobić. Ale zamiast tego, wbrew swojej woli, wbrew wrzeszczącym głosom, skierowała się do fotelu, by na nim ciężko zająć miejsce.

    — Nie zachowujesz się jak Anthony — mruknęła z wyrzutem, podciągając nogi do klatki piersiowej.

    — Chyba nie potrafię go udawać — przyznał ze skruchą, pochylając się nad kolanami i łącząc ze sobą dłonie. — Fade, to poważna sytuacja.

    — Mam to pod kontrolą — rzuciła, nie patrząc nawet na mężczyznę. — Nie…

    — Skąd możesz wiedzieć? — Amir przerwał jej. — Jesteś w stanie mi to zagwarantować? Nawet dzisiaj ominęłaś trening. Sage już pewnie o tym z tobą rozmawiała.

        Hazal wzruszyła ramionami. Sage i tak w niczym jej nie ufała, więc to, co sobie pomyślała, niezbyt było dla Eyletmez ważne. Sama nie darzyła jej zaufaniem na tyle, by móc jej o tym powiedzieć.

    — Posłuchaj — poprosił, wyciągając telefon z kieszeni spodni. — Mój stary znajomy jest psychologiem. Nikt nie musi wiedzieć, że z nim rozmawiasz. Wysłałem ci jego numer, napisz mu SMS-a, że to ja ciebie przysłałem. Pomoże ci.

        Przycisnęła nogi bardziej do klatki piersiowej, szczypiąc się po łydkach. Cypher wiedział, że była słaba, że miała problemy, które nie chciały jej opuścić. I to z jakiegoś powodu sprawiło, że… że poczuła się wściekła.

    — Nie mam zamiaru strzelić sobie w łeb — warknęła, opuszczając nogi na podłogę. — Traktujesz mnie jak wariatkę, a ja nie dam sobie tego wmówić.

    — Deadlock też chciała się zabić, wiedziałaś o tym? — powiedział Cypher, odkładając telefon na blat niewielkiego stolika. — Ale poszła na terapię i teraz jest lepiej. Ludzie wiedzą tylko dlatego, bo sama tak zdecydowała. Nie robię z ciebie wariatki, patrzę na ciebie jak na osobę, która się boi.

        Chciała wstać, ale zamiast tego wbiła spojrzenie we własne tenisówki. Oczywiście, że o tym wiedziała, bo Deadlock sama przedstawiła jej tę sytuację. Ale Hazal to nie Iselin – nie chciała się zabić. Nie pomyślała o tym i nie próbowała tego zrobić.

        A jednak to jej palec sięgnął spustu.

    — Muszę iść na trening — powiedziała nagle, podnosząc się z miejsca.

         Potrzebowała stąd wyjść. Potrzebowała… uciec.

    — Odprowadzę cię — westchnął Amir, również stając na równe nogi. — Powiem, że miałem do ciebie sprawę.

        To miało sens. Dzięki temu Hazal nie zostałaby oskarżona o celowe spóźnienie się. Najwyżej zostanie dłużej po skończeniu, to wszystko.

        Podeszła do drzwi, nie protestując. Zaraz po ich otworzeniu schowała dłonie do kieszeni bluzy, ukrywając to, jak bardzo się trzęsły na myśl o ponownym trzymaniu broni w dłoni. Wcale nie chciała tam iść. Nie była, do cholery, gotowa. Nie wiedziała czy może samej sobie zaufać.

        Czemu ze wszystkich kłamstw wybrała akurat to? Chciała pokazać, że jest w stanie się ogarnąć? Że potrafi się sobą zająć? Że wcale nie jest taka słaba, jak Cypherowi się wydawało?

    — Dziękuję, że mi powiedziałaś — powiedział nagle mężczyzna, dorównując jej kroku.

    — Przestań. — Nie chciała tego słyszeć. Nie chciała, by mężczyzna się do niej odzywał. — Nie potrzebuję tego.

    — Chcę ci powiedzieć, że cieszę się, że się otworzyłaś — powiedział, starając się spojrzeć na młodszą zza kurtyny ciemnych włosów. — To ważne.

    — Wykorzystasz to? — zapytała, podnosząc na Amira spojrzenie. — Pójdziesz powiedzieć o tym Brimstonowi i reszcie?

    — Tylko jeśli się dowiem, że nie zadzwoniłaś — odpowiedział. Nie chciał jej okłamywać.

    — Czyli uważasz, że jestem słaba? — Zmrużyła oczy, starając się powstrzymać narastające uczucie ściśniętej klatki piersiowej.

        Cypher westchnął. Miała wrażenie, że przewrócił w tym momencie oczami, ale ciężko było jej to stwierdzić przez fakt, iż chował się za maską. Przyspieszył krok, zachodząc przy tym Hazal drogę i złapała ją za ramiona, lekko zaciskając na nich palce. Był od niej nieco wyższy, o czym właśnie teraz zdała sobie sprawę, podnosząc głowę nieco do góry, by móc spojrzeć w schowane pod maską oczy.

    — Martwię się o ciebie — oznajmił, a jego palce lekko drgnęły. — Nie uważam, że jesteś słaba, potrzebujesz tylko pomocy, to nie jest oznaka słabości. Jesteś wartościową osobą, Fade. Jesteś ważna. Zauważyłbym twoje zniknięcie, tak samo jak zauważyłyby to inne osoby.

        Hazal gorączkowo skakała spojrzeniem po twarzy mężczyzny, znowu nie mogąc się niczego w niej doszukać. Zacisnęła palce w pięści, starając się wbijanymi w skórę paznokciami odwrócić uwagę od nieprzyjemnego drapania w nosie, od tego, że mimo okularów wizja zaczęła się rozmazywać.

    — Oh, Fade.

        Pokręciła głową, jakby próbowała powiedzieć, żeby przestał robić to, co chciał zrobić, żeby przestał w ogóle o tym myśleć. Ale nie powstrzymało go to nawet wtedy, kiedy Hazal zakryła oczy drżącą dłonią, chowając łzy przed wzrokiem mężczyzny, który przyciągnął ją do siebie jednym ruchem i… po prostu przytulił.

        A Hazal nie potrafiła dłużej powstrzymywać płaczu.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Wiatr na zewnątrz już nie dokuczał tak, jak robił to przez kilka poprzednich miesięcy; to Hazal zauważyła jako pierwsze, kiedy po fatalnym treningu wyszła zapalić, mając zamiar zaszyć się w ogrodzie na kilka kolejnych godzin, z dala od ludzi i mamrotania, jak bardzo źle jej szło. Papieros jednak nigdy nie został odpalony; ręce za bardzo się trzęsły, by była w stanie swobodnie to zrobić.

        Chciała o tym nie myśleć. O tym, że prawie zwymiotowała ze stresu na własne stanowisko, głupio starając się uniknąć wzrokiem Vandala, ciężko spoczywającego w jej dłoniach. Była zdziwiona, że nie była nim onieśmielona… aż tak; że podniosła go, że przeładowywała, że naciskała na spust. W niczym nie przypominał niewielkiego pistoletu, spoczywającego w szufladzie jej szafki nocnej, śmierdział inaczej, był innej wagi, innego koloru, innego kalibru, naboje były zupełnie inne. Może to w jakiś sposób pomogło jej całkowicie nie spanikować. Może świadomość, że nie potrafiła sobie wyobrazić przytrzymania karabinu przy czole jej pomogła. Sama nie wiedziała.

        I chyba nie chciała się dowiedzieć.

        Krążyła po ogrodzie, starając się… wyrzucić z umysłu trening, który skończył się zaledwie parę minut temu. Jej trening, bo spóźniła się grubo ponad pół godziny, dlatego musiała siedzieć w sali dłużej, znosząc spojrzenia wbite w jej plecy i tablicę wyników. Starał się skupić, do cholery, robiła wszystko co w jej siłach, żeby wypadła dobrze, ale… nie była gotowa. Nie była, do cholery, gotowa. Chciała sobie wmówić, że było inaczej; że czuła się dobrze, stojąc w progu pomieszczenia, z Cypherem za jej plecami. Ale zarumieniona twarz i podpuchnięte od płaczu oczy przedstawiały zupełnie inną historię.

    — Boże — sapnęła, przejeżdżając dłonią po czole. Czuła na własnej skórze, jak bardzo jej palce drżały od przeżytej traumy. Bardziej niż zwykle. I tak od tygodnia.

        Koszmar zamruczał nisko, na moment przywołując do siebie spojrzenie Hazal. Poruszał się tak samo leniwie, jak robiła to ona, kopiąc niewielkie kamienie z drogi, która nie istniała, wmawiając sobie, że tak zachowywali się normalni ludzie.

    Żałosne.

    — Zamknij się — mruknęła, wsadzając nietkniętego papierosa za ucho. — Nikt nie prosił o podsumowanie.

        Nie mogła tak funkcjonować, zdawała sobie z tego sprawę. Nie mogła… zachowywać się w taki sposób na strzelnicy. Musiała sprawiać wrażenie godnej zaufania z bronią, ale jak miała to zrobić, skoro sama nie potrafiła sobie zaufać? Skoro widziała swoje odbicie i nie wiedziała, co zrobić z tym faktem? To było tylko głupie odbicie, do cholery. Nie powinna się zastanawiać nad takimi rzeczami, bo dlaczego miałaby?

        Było jej tak cholernie wstyd, że Deadlock zaproponowała jej przerwę. Że Sage obserwowała jej trening z góry. Że Cypher nie wyszedł ze strzelnicy, chociaż miała ogromną nadzieję, że po odprowadzeniu jej da jej spokój. Wszyscy ją nadzorowali, wszyscy zachowywali się tak, jakby była cholernym jajkiem toczącym się non stop w stronę krawędzi stołu, gotowe spaść i zakończyć swój żywot.

    — Nie potrzebuję łaski — warknęła, patrząc w stronę Koszmaru. — Ani tego cholernego obchodzenia się ze mną jakbym faktycznie…

        Westchnęła ciężko, zaciskając palce na nasadzie nosa. Przecież próbowała się zabić. Dlaczego nadal starała okłamywać samą siebie w kwestii, która nie była do rozmowy?

    Gubisz się.

    — Nie zesraj się.

        Zatrzymała się pod drzewkiem, które musiało być posadzone całkiem niedawno, sądząc po fakcie, iż nie było zbyt duże. Kucnęła przy nim, plecami opierając się o pień i odblokowała telefon, wpatrując się w numer, który Cypher wysłał jej jeszcze w jego biurze. Nie potrafiła wyobrazić sobie przebiegu rozmowy, nie mówiąc o faktycznym wybraniu numeru i momencie odebrania połączenie przez psychologa. Nadal nie wiedziała, dlaczego w dalszym ciągu wpatrywała się w szereg dziewięciu cyfr, jakby miała nadzieję, że pomoże jej to w ułożeniu sobie całego przebiegu konwersacji. Poza tym, co miała mu do cholery powiedzieć? Miała zacząć się zwierzać od razu? Powiedzieć dlaczego dzwoni?

        To było niedorzeczne. Hazal nie umówiła się na wizytę do zwykłego lekarza rodzinnego od parunastu lat. Osobiście umówiła się na cholerny zabieg wycięcia macicy.

        Westchnęła ciężko, blokując ekran telefonu i odkładając go obok siebie, na trawę. Miała jeszcze czas na podjęcie decyzji. Miała czas wymyślić jakikolwiek plan.

        Wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę, a potem zza ucha papieros, którego pomarańczowa końcówka była lekko wilgotna od jej własnych ust. Znowu podjęła próbę zapalenia, nie poddając się po pierwszych trzech i w końcu, z ulgą udało jej się zapalić. Łapczywie zaciągnęła się dymem, czując jak gardło i płuca zaczynają niemiłosiernie drapać od tytoniu. Przymknęła oczy, starając się wstrzymać dym w sobie najdłużej, jak potrafiła i dopiero wtedy wypuściła go przez usta, składając je w niewielkie „o”.

        W Turcji naprawdę było jej łatwiej. Tęskniła za tym, że nikt nie wiedział, kim naprawdę była.

        Koszmar zaczął skubać nerwy w jej przedramieniu. Chciał znowu powstrzymać ją przed wchłonieniem tytoniu z całego papierosa, nie rozumiejąc, że to było to, czego Hazal naprawdę potrzebowała. Ale tak naprawdę nigdy tego nie rozumiał, zdolny tylko do sprzeciwiania się i rujnowaniu Hazal życia.

        Otworzyła oczy, słysząc w oddali czyjeś kroki. Zastygła w bezruchu, nasłuchując z której strony dochodzą, i do kogo w ogóle mogły należeć. Osobnik poruszał się powoli, ale stanowczo. Ciężko było jej określić jakie mógł mieć buty, ale podejrzewała, że mogły należeć do kobiety. Lub do lekkiego mężczyzny, chociaż wcale nie chciała skłaniać się ku tej wersji. Ktoś musiał zobaczyć z której strony dobiega dym, bo zbliżał się właśnie w stronę Hazal, lekko przyspieszając. Jakby bał się, że Fade wstanie i ucieknie, co było dość… prawdopodobne, bo właśnie to chciała teraz zrobić.

        Ale Deadlock usiadła przed nią, składając nogi po turecku. Proteza złapała w zgięcia palców parę źdźbeł trawy, kiedy opierała się o ziemię, by móc wygodnie usiąść. Jej wzrok szybko znalazł się na twarzy Hazal – a potem na jej dłoni, trzymającej papierosa, w dalszym ciągu drżącej.

    — Nie jestem w nastroju na rozmowy — oznajmiła Fade, jak zwykle zachrypniętym głosem. Jak zwykle zmęczonym głosem.

    — Wiesz, to nie jest nowość. — Deadlock złączyła ze sobą dłonie. — Nie byłaś na treningu dwa razy. Przychodzisz dzisiaj i strzelasz jak gówno bez rąk, kiedy w tamtym tygodniu pobiłaś rekord Skye.

    — W tamtym tygodniu miałam farta — odpowiedziała bez wahania Hazal, zaciągając się dymem.

        Iselin westchnęła ciężko, zwieszając w zrezygnowaniu ramiona. Hazal wiedziała, że się poddała, co było dość… dziwne jak na blondynkę. Zwykle walczyła dłużej. Zwykle chciała wiedzieć więcej. Nie przeszkadzało jej to, po prostu zauważyła ten fakt.

    — Te ręce zawsze ci się tak trzęsą? — zapytała, wskazując podbródkiem na dłonie Hazal.

        Spojrzała na nie, jakby wcale nie robiła tego przez kilka ostatnich godzin.

    — Nie — odpowiedziała, samej do końca nie wiedząc czy kłamała, czy mówiła prawdę. — Zazwyczaj trzęsą się mniej.

    — Aha. Rozumiem — mruknęła Deadlock, po czym przesunęła się  w bok, tak, by móc położyć się na trawie obok Hazal. — Podejrzewam, że czujesz się chujowo, więc może chcesz posłuchać o życiu kogoś innego?

    — Dlaczego miałabym chcieć to usłyszeć? — zapytała z wahaniem Hazal, marszcząc mocno brwi.

    — Nie wiem. Każdy lubi plotki — odpowiedziała ot tak Iselin, wzruszając ramionami.

    — Aha.

    — To chcesz posłuchać?

    — Powiedz po prostu, że chcesz się wygadać. — Hazal przewróciła oczami, zaciągając się dymem. — Muszę tego słuchać?

    — Byłoby miło — stwierdziła Iselin, zaczynając kołysać jedną stopą. — Wiesz, że Viper wróciła tydzień temu? Nie było jej miesiąc.

        Hazal zmarszczyła brwi, spoglądając na blondynkę, zanim wypuściła dym przez nos.

    — To dobrze? — Nie chciała, żeby to zabrzmiało jak pytanie, ale głos w ostatnim momencie drgnął w taki sposób, że właśnie tak to zabrzmiało.

    — Nie wiem — odpowiedziała Deadlock, zaciskając dłoń na własnej bluzie. — Poszłam sprawdzić czy wylądowała i akurat trafiłam, jak wychodziła z samolotu.

    — I co zrobiłaś? — zapytała Fade, chociaż niekoniecznie chciała zadać to pytanie.

        Deadlock westchnęła ciężko, krzyżując nogi w kostkach. Jej palce zadudniły o jej brzuch.

    — Chciałam pójść stamtąd — przyznała w końcu. — Ale zostałam. Pomogłam jej zanieść rzeczy do sypialni.

    — Aha.

    — I tyle? Nie chcesz znać reszty historii? — zapytała zaskoczona Iselin, odwracając głowę w stronę Hazal.

    — Mówiłam, że nie chcę rozmawiać — mruknęła Fade, przyciskając dwa palce do skroni. Chyba miała nadzieję, że zmniejszy to ból głowy, ale wcale tak nie było.

    — To chociaż udawaj, że chcesz, bo chcę to powiedzieć na głos, zanim pójdę porozmawiać z psychologiem.

    — Na litość boską. — Eyletmez wymruczała to pod nosem, ale wiedziała, że blondynka to usłyszała. Postanowiła grać tak, jak życzyła sobie tego Deadlock, mając nadzieję, że wkrótce sobie pójdzie i zostawi ją w spokoju. — No to co tam się stało?

    — Przespałyśmy się ze sobą — wypaliła Iselin, a brzmiała tak, jakby nie przemyślała tego zdania nawet przez parę minut.

        Hazal w zasadzie była pewna, że tego nie zrobiła.

    — Przespanie się z problemami wzięłaś trochę zbyt dosłownie.

    — Spierdalaj.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

3410 słów!

SIEMANO

wyobraźcie sobie chodzić 25 lat po świecie i wierzyć w to, że gdybyście zniknęli na nikim nie zrobiłoby to większego wrażenia. że dla nikogo nie jesteście ważni i to, czy tu jesteście, nie robi nikomu większej różnicy – cypher dokładnie wiedział co powiedzieć, żeby hazal WRESZCIE poczuła się inaczej. moje biedne bubu 🥹

NO I DEADLOCK, DAMN, SHE A GIRL FAILURE FR. jak można być w tak głębokim delulu i tego nie widzieć 😭 blondi jest serio jedyna w swoim rodzaju (nadal ją kocham i nadal będę ją mainować)

dziękuję pięknie za przeczytanie, jesteście super, nie zmieniajcie się 🫶🏻

Ci, którzy wracają do szkoły; powodzenia w nowym roku szkolnym!

miłego dnia/nocy! 💕






koszyk na opinie: \______/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro