Rozdział IV
Więzienie.
— Wytatuuję sobie to słowo zaraz — warknęła Fade, przecierając nerwowo przekrwione od lichego światła oczy. — Zamknij się, błagam cię. Nie mam ochoty ciebie do cholery słuchać.
Koszmar powtórzył się, jakby chciał mieć pewność, że jego myśl dotarła do Fade. Zupełnie jakby nie zrozumiał o co go prosiła, jakby sens słów do niego nie docierał. A docierał, wiedziała, że tak, bo przecież często potem na nie reagował, zadawając tym samym Hazal ból.
Teraz było inaczej. Teraz tylko mówił, doprowadzając nową agentkę Valorant do granicy szału. Miała dość.
Odsunęła się od biurka, na którym oprócz jej podniszczonego notesu i starego laptopa ułożony był również drugi, nowszy, który zauważyła dopiero, jak wróciła do pokoju po badaniach z Sage. Musiał wchodzić w wyposażenie każdego z agentów, bo kiedy zaciekawiona otworzyła go, profil uzupełniony był nazwą „Valorant". Hazal pozmieniała w nim kilka rzeczy, zanim zaczęła w pełni wykorzystywać jego zasoby w informacjach.
Aktualnie na tym polegała jej codzienność w poszukiwaniu Jego. Siedzenie przed laptopem, szukanie jakichkolwiek wskazówek, przerwy na papierosa, wykonanie jakiegoś zlecenia. W międzyczasie robione były kawy i dania wątpliwej wartości odżywczej.
Dziwnie jej było wejść do kuchni i widzieć dość spore jak na nią pudełko z przygotowanym jedzeniem. Około połowa od dluższej chwili wciąż czekała na zjedzenie, mimo iż ostygła i nie zachęcała tak bardzo do swej konsumpcji. Hazal dawno nie jadła czegoś tak dobrego. I sycącego.
Nie miała pojęcia jak funkcjonowała przed dietą pudełkową w nowej pracy.
Wstała, przeciągnęła się. Zastałe kości zaczęły strzelać, poruszone do życia po kilku godzinach garbienia się. Zerknęła na zegarek w nowym telefonie – była trzecia nad ranem – i złapała za paczkę papierosów. Nie zapaliła ani jednego odkąd przyleciała z Sage do bazy i dopiero teraz, kiedy już wzięła narkotyk do ręki, poczuła, jak bardzo jest na głodzie.
Wepchała paczkę do kieszeni, a jeszcze trochę wilgotne włosy związała w kucyka. Na stopy założyła tenisówki – druga rzecz, którą kupiła za własne pieniądze – i tak uzbrojona wyszła na korytarz.
Zielone światło, zamontowane w lampach w suficie, ledwo oświetlało korytarz. To jednak w zupełności wystarczyło Fade, by po cichym zamknięciu drzwi przemieściła się w stronę salonu. Nie spotkała na swojej drodze nikogo – ludzie tutaj jednak nie chodzili spać aż tak późno, jak myślała. Cieszył ją ten fakt; nie chciała na razie nikogo z nich spotkać. To byłoby... cholernie niezręczne, stanąć z kimkolwiek twarzą w twarz bez Sage u boku. Fade nie miała do niej specjalnie dużego zaufania; ale jej obecność i tak mogła pomóc w złagodzeniu prawdopodobnego konfliktu, który rozwinąłby się w zaskakująco szybkim tempie.
Hazal wzdrygnęła się na wspomnienie spotkania z Reyną.
Powoli napływała do niej realizacja, iż tak naprawdę mogła skończyć o wiele gorzej, niż ta... zwykła rozmowa, którą odbyła z Mondragón. Że gdyby Reyna chciała, mogłaby ją zabić właśnie w tamtym momencie, dać nauczkę, którą Fade zapamiętałaby do końca życia. A jednak nie zrobiła nic.
Zastanawiała się, czy to się zmieni w niedługim czasie.
Do salonu weszła niemal bezszelestnie, nie chcąc zakłócić spokoju osoby, która mogła zajmować teraz tę przestrzeń. Światło było tutaj zgaszone, jednak Fade z doświadczenia wiedziała, że to nie miało w nocy znaczenia. Toteż do drzwi balkonowych podeszła cicho, niemal na palcach, by nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi.
Nie zaskrzypiały, gdy uchyliła je na tyle, by prześlizgnąć się między nimi, a framugą. Działały jak zwykle drzwi, więc nie bała się ich domknąć.
Dopiero wtedy wypuściła z płuc wstrzymywane powietrze. Porozglądała się wokół, zauważając tylko wygodnie wyglądającą kanapę, i nic poza tym. Wyciągnęła więc z kieszeni paczkę papierosów.
— Teraz mi nic nie powiesz? — zapytała uszczypliwie, wyciągając z paczki papierosa wraz z zapalniczką.
Zabijasz nas.
— Ty za to jesteś winą nieskalany — mruknęła, odpalając narkotyk i od razu zaciągając się dymek, który ostro wypełnił jej płuca. — Niedobór snu źle wpływa na organizm. A ty mnie go pozbawiasz.
Umowa.
— Tak, tak, zamknij się.
Czasami naprawdę chciała wrócić do momentu sprzed pięciu lat.
Koszmar milczał przez cały czas spalania papierosa i nie skomentował, kiedy Fade zapaliła drugiego. Próbował się tylko wydostać, sprawiając Hazal kolejną dawkę bólu w przedramionach, więc dla świętego spokoju złapała wargami papieros i wywołała go, rzucając na drugi koniec balkonu, by tym wściekle próbował przyjąć jakąś postać.
Oba niedopałki postawiła na barierce i oparła się o nią obok petów, zastanawiając się, czy spadną bez podmuchu wiatru. Jej jak zwykle zimne dłonie bawiły się zapalniczką.
Nie warto.
— Co „nie warto"? — dopytała, choć miała gdzieś co Koszmar ma do powiedzenia. Na pewno nie było to nic mądrego.
Kątem oka widziała, jak Koszmar pod postacią kota (znowu) wskakuje na barierkę, z gracją przemieszczając się po niej w stronę Hazal.
Szukać go.
— Ta? A skąd ty masz to wiedzieć? — zapytała, przecierając czoło dłonią. Czuła zbliżającą się migrenę. — To nie tak, że masz kogokolwiek.
Ty.
— Nie, nie masz mnie. Nie należę do ciebie. To ty jesteś w moim ciele i to ty powinieneś się słuchać mnie — warknęła, zgarniając oba niedopałki. Nie widziała nigdzie tutaj popielniczki, więc planowała wrzucić je po prostu do toalety. — Będę go szukać, czy tego chcesz, czy nie.
Koszmar usiadł na barierce, obserwując każdy ruch Fade. Irytował ją ten fakt, więc machnęła na niego ręką, doskonale wiedząc, że nic jej to nie da. Że zaraz wróci i nadal będzie zatruwał jej życie swoją egzystencją.
Ktoś jednak nie był tego samego zdania, bo głośno nabrał powietrza za plecami Hazal. Odwróciła się więc w jego stronę.
W drzwiach balkonowych stanęła mulatka, trzymając w dłoniach dymiący przedmiot.
— Czy ty właśnie zrzuciłaś pieprzonego kota z barierki?
Hazal mrugnęła kilkakrotnie, zanim dotarł do niej sens wypowiedzi brunetki.
— Oczywiście, że nie — powiedziała od razu, przywołując Koszmar przed siebie. — To był on. Nie jest prawdziwym kotem.
Mulatka chyba nie chciała uwierzyć w tłumaczenie Hazal.
— To powinno tak się dymić?
— Nie — odpowiedziała zaraz, odrzucając trzymany przedmiot w bok. — Nie powinno też kurwa pikać.
Fade odsunęła się od barierki pod ścianę, stając dość blisko drzwi. Mulatka natomiast stanęła obok Hazal – nie z sympatii, bo chyba nikt nie żywił do niej pozytywnych uczuć w tym budynku, tylko dla lepszej obserwacji dymiącego przedmiotu.
— Co to w ogóle jest? — zapytała Fade, marszcząc brwi.
— Wynalazek — odpowiedziała ot tak brunetka, podciągając rękawy szarej bluzy, by zaraz po tym zacząć w nerwach strzelać palcami. — Brimstone mnie zabije.
— Więc dlaczego przyszłaś z tym na balkon?
Mulatka spojrzała na Fade w taki sposób, jakby ta właśnie ją obraziła najgorszym wyzwiskiem. Hazal momentalnie poczuła się niekomfortowo.
Uważaj.
Eyletmez rzuciła szybkie spojrzenie w stronę dymiącej rzeczy i niewiele myśląc wypchnęła mulatkę za drzwi balkonu prosto na podłogę wspólnego salonu. Wynalazczyni z hukiem wylądowała na podłodze, potknąwszy się o własne nogi, a Fade w tym czasie zamknęła za nimi drzwi, nie wiedząc, co jeszcze mogła na ten moment zrobić.
Serce waliło jej w klatce piersiowej.
— Odbiło ci!? — huknęła, wściekle podnosząc się z podłogi do siadu. — Co jest z...
Za plecami Hazal rozległ się głośny huk, który zmusił ją do zasłonięcia rękami potylicy, a mulatkę do urwania zdania.
Minęła minuta, dwie. Hazal słyszała przez ten czas tylko ciągły pisk w uszach, choć wybuch nie był bardzo głośny. Powoli i z wahaniem odwróciła się w stronę drzwi balkonowych, które wcale nie wyglądały na zniszczone, czego się obawiała – jedynie lekko zabrudzone od wybuchu sprzętu młodej kobiety. Jego szczątki leżały rozrzucone na balkonie, dymiąc się, ale już nie pikając.
Fade odetchnęła z ulgą. Ale nie miała zamiaru dziękować Koszmarowi za uratowanie życia im obu.
— Co tu się do cholery dzieje!?
Koszmar zamruczał dziwnie, drapiąc wewnątrz przedramion Hazal. Ciężko jej było stwierdzić, czy ta reakcja na Brimstone'a była pozytywna, czy jednak nie, ale nie miała zamiaru tego sprawdzać. Odwróciła się jedynie w stronę mężczyzny, kątem oka zauważając, że mulatka zaczęła wstawać z podłogi. I że w pomieszczeniu było więcej osób, niż tylko ich dwójka i Liam.
Słyszała szepty między nimi. Czuła strach, pełzający między zebranymi, złość, jaka emanowała z mulatki chwilę temu, i która właśnie teraz wylewa się z postaci Brimstone'a. I serce tak szybko waliło jej w klatce piersiowej, jakby to była jej wina, że wynalazek agentki wybuchł.
Więc zrobiła jedyną rzecz, którą opanowała do perfekcji – zniknęła w cieniu, kiedy tylko kłótnia zaczęła obejmować tylko mulatkę. Jej imię przypomniała sobie dopiero jak znalazła się w pokoju, uciekając przed osądzającymi spojrzeniami.
Tchórz.
Być może Koszmar miał rację. Być może była tchórzem.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Pięć dni później, Fade dostała okulary.
SMS, wysłany przez Sage, przyszedł do Hazal około dwunastej rano, kiedy była w drodze po kolejną kawę. Rozmyślała przez chwilę po co pójść najpierw, ale koniec końców skierowała się najpierw do kliniki. Uzdrowicielka na pewno miała dużo do roboty i chciała to odhaczyć jak najszybciej.
Po drodze spotkała dwie osoby; Jett i Pheonixa, których rozmowa została gwałtownie ucięta w momencie, w którym Fade pojawiła się na korytarzu. Ignorowali ją, więc ona zrobiła to samo, przechodząc obok nich bez większego zawahania. Białowłosa coś powiedziała; coś, czego Hazal nie udało się wyłapać. Krążył za nimi strach; jak za każdym, gdy pojawiała się w pobliżu.
W klinice Sage nie było nikogo – wywnioskowała to po kolorze drzwi – jednak i tak zapukała. Dopiero kiedy usłyszała głos uzdrowicielki, zapraszający do wejścia, pchnęła szklane wrota.
Sage odkładała właśnie stertę dokumentów na drugą część biurka.
— Cieszę się, że jesteś tak szybko — powiedziała Chinka, uśmiechając się pogodnie. — Proszę bardzo.
Mówiąc to wystawiła w stronę Fade pudełko na okulary i drugie, znacznie mniejsze, któremu po odebraniu Hazal zaczęła się przyglądać.
— Tu są soczewki — wytłumaczyła zaraz, łącząc ze sobą dłonie. — Stwierdziłam, że będą się lepiej sprawdzać na misjach.
— Oh, um... — Hazal przekrzywiła lekko głowę, zastanawiając się chwilę czy wypowiedzieć to na głos, czy nie. — Dziękuję, Sage.
Nie musiała przecież mówić jej wszystkiego, prawda? W szczególności takich pierdół jak fakt, iż nie potrafi zakładać soczewek.
— Możesz przymierzyć okulary teraz, jeśli chcesz.
Fade kiwnęła głową, chowając soczewki do kieszeni bluzy, a pudełko od okularów otworzyła, by wyjąć je ze środka. Oprawki były zwykłe, czarne – takie, jakie wybrała jeszcze przed badaniem, kiedy Sage zauważyła, że się nim stresuje.
Dziwnie się czuła, mając po tylu latach okulary na nosie. Nie mówiąc już o tym, że wszystko wokół wreszcie było wyraźne. Ta myśl prawie sprawiła, że Hazal łzy napłynęły do oczu, bo nie sądziła, że coś takiego może tak na nią wpłynąć, ale jedyne, co zrobiła, to uniosła kąciki ust ku górze.
— I jak?
— Są perfekcyjne — powiedziała, zwracając spojrzenie w kierunku Sage.
— Cieszę się — oznajmiła wesoło Chinka, przysuwając bliżej siebie jedną kartkę. — Teraz możesz zacząć trening.
No tak, trening. Brimstone nie pozwalał nowym agentom pójść na misję, dopóki nie odbyli dwumiesięcznego treningu. A Fade swojego jeszcze nie zaczęła, głównie przez fakt, iż czekała na okulary.
— À propos treningu — zaczęła z wahaniem, jeżdżąc palcami po pudełku z okularami. — Kto będzie go prowadził?
— Ja. A jeśli nie będę mogła tego zrobić w danym dniu, to zajmie się tobą Reyna — odpowiedziała Sage, unosząc lekko kąciki ust ku górze. — Została już o tym poinformowana, więc nie będzie z tym problemu.
— Okay — odpowiedziała Hazal, w namyśle kiwając głową. — A myślisz, że... że udałoby się zrobić dzisiaj krótkie spotkanie?
— Myślę, że tak. — Sage wyraźnie zamyśliła się, przerywając na chwilę pracę papierkową. — W jakim celu?
— Wciąż im się nie przedstawiłam — powiedziała Eyletmez, chociaż nie to krążyło jej po głowie. Nie mówiąc o tym, iż wcale nie chciała tego wykonywać.
— Cóż, możemy zorganizować coś krótkiego — stwierdziła Sage; chyba domyślała się, co Hazal miała na myśli.
Eyletmez kiwnęła głową, podziękowała krótko. Uznała, iż wszystko, o czym chciała pomówić z Sage, zostało wypełnione, więc pożegnała się i skierowała w stronę drzwi. Nie została zatrzymana.
Źle.
— Wskaż mi moment, w którym pytałam o zdanie — mruknęła, poprawiając okulary na nosie. — No właśnie.
Koszmar się nie odezwał, a ona nie miała zamiaru kontynuować rozmowy z nim. Więc szła dalej, rozglądając się wokół, na nowo poznając otoczenie, w którym przyszło jej teraz żyć.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
— Jak oni mogli to, kurwa, zrobić?
To nie był pierwszy raz, kiedy to pytanie padło. Nie był też ostatni, bo zapewne takich momentów będzie więcej, zważywszy na fakt, iż obecność Fade w bazie niesamowicie irytowała Jett.
— Naprawdę będziesz zaczynać tę rozmowę teraz? Akurat teraz?
Jett spojrzała w stronę Phoenixa. W jej oczach odbijała się złość, taka, dzięki której wiedział, że zaraz będzie musiał przepraszać młodą kobietę za swoje słowa. I miał rację, bo Koreanka po zaciśnięciu dłoni w pięści odrzuciła gwałtownie kołdrę i zaczęła zbierać swoje rzeczy, rozsypane po podłodze.
Phoenix westchnął.
— Sunwoo, poczekaj — mruknął, również wstając z łóżka, by zaraz po tym naciągnąć na biodra pomarańczowe, dresowe spodnie.
Jett drgnęła, słysząc swoje imię. Ale nie wyglądała na kogoś, kto miał zamiar przestać. Jamie o tym doskonale wiedział.
— Skoro nie chcesz mnie słuchać, pójdę do Neon. Ona zawsze z chęcią mnie wysłucha.
— Masz na sobie moją koszulkę i pachniesz jak ja — zauważył, łapiąc materiał ubrania w dwa palce. — Pójdziesz tam i co jej powiesz? Nie jest ślepa, zauważy, gdzie byłaś i co robiłaś.
Zaczęła bębnić palcami w materiał trzymanych spodni, rozważając wszystkie za i przeciw, i w końcu z cichym warknięciem odrzuciła ubrania na bok. Phoenix wiedział. Rozumiał wszystko, dlatego podszedł bliżej i otoczył białowłosą ramionami.
— Nigdy o tym nie rozmawialiśmy — powiedziała, w jej głosie wyczuwał gorycz. — Jest tutaj prawie tydzień, a ty nie powiedziałeś o tym ani słowa. A rozmawiamy o wszystkim, i potrzebuję porozmawiać też o tym.
Znowu westchnął. Nie podobał mu się ten temat i wcale nie chciał o tym rozmawiać. Ale też nie chciał, by jego relacja z Jett się cofnęła.
Więc puścił ją, położył się na łóżko i poklepał miejsce obok siebie. Sunwoo zaakceptowała zaproszenie, odwracając się do mężczyzny tyłem i z ulgą przyjmując jego ramię, otaczające ją w pasie.
Milczał. Ona również milczała. Czas powoli upływał, racząc ich własnymi oddechami, które Phoenix czasami liczył.
— Też nie mogę uwierzyć, że przyjęli ją do nas — powiedział w końcu, opierając czoło o tył głowy Sunwoo.
— Nawet nie zapytali nas o zdanie — mruknęła, w jej głosie słyszał złość. — To niesprawiedliwe. To my potem musimy z nią pracować, do cholery.
— Nie rozumiem — oznajmił, jeżdżąc palcami po brzuchu Sunwoo, samemu do końca nie wiedząc, kogo chce tym uspokoić. — Co jej obecność nam da? Dlaczego w ogóle chcieli mieć w szeregach naszą szantażystkę?
— Nie wiem — sapnęł, miętoląc w palcach róg poduszki. — Myślą, że jeśli będą mieć ją blisko, to nie zrobi tego drugi raz? Co ją powstrzymuje?
— Rozmawiałaś o tym z Sage? — zapytał, przysuwając Sunwoo jeszcze bliżej siebie, chociaż nie sądził, że jest to możliwe.
— Nie — odpowiedziała. — Mam wrażenie, że unika tego tematu. Że w ogóle unika ludzi ostatnimi czasy.
Phoenix miał zamiar wypowiedzieć swoje typowe zdanie o tym, że będzie dobrze i niczego nie musi się bać, kiedy jest obok, ale dźwięk przychodzącego powiadomienia zmusił ich do odsunięcia się od siebie i szukania własnych telefonów. Nie mogli zwlekać, jeśli chodziło o ich pracę. To czasami było... niesprawiedliwe, że musieli w jednej chwili rzucić wszystko i biec na zebranie, bo co jeśli ktoś zaatakował, co jeśli ludzie są w niebezpieczeństwie, co jeśli świat się wali?
Jett ubierała bieliznę i dresowe spodnie, kiedy Phoenix gorączkowo odczytywał wiadomość na obu telefonach, by dowództwu wyświetliła się informacja, iż do nich obu dotarł mail.
— Chcą zrobić za dziesięć minut spotkanie — oznajmił, łapiąc w locie własną koszulkę, którą ściągnęła z siebie Sunwoo.
Zastygła w bezruchu, miętoląc w dłoniach materiał stanika.
— Zdążę wziąć prysznic — stwierdziła i po podrzuceniu wiatrem górnej części dresowego kompletu prosto w swoje dłonie, skierowała się do łazienki Phoenixa.
Mężczyzna przewrócił tylko oczami, samemu ubierając się w coś bardziej przystępnego niż same spodnie.
Na spotkanie dotarli w sam raz, spotykając po drodze jeszcze Skye, Reynę i Killjoy, wyglądające jakby przed chwilą rozpoczęły trening. Cała trójka ubrana była na sportowo i nie kryła niezadowolenia. Nikomu nie było na rękę przychodzić teraz na spotkanie.
Sala konferencyjna znajdowała się niedaleko biura Brimstone'a. Była przestronna, mieściła w sobie bardzo duży stół i pięćdziesiąt krzeseł, chociaż agenci nie zajmowali nawet połowy. Po wejściu do niej usłyszeli niezbyt głośne rozmowy, prowadzone między agentami, którzy już zdążyli przyjść. Jett od razu zwróciła uwagę na Neon, głaszczącą palcem jednego ze stworzeń Gekko – Mosh, o ile się nie myliła – do którego Reyna skierowała się niemal od razu. Sama Sunwoo wraz z Killjoy skierowała się w stronę Raze, grzebiącą w niewielkim gadżecie. Nie uśmiechała się. A to nie było w stylu Brazylijki.
— Hej, Raze — powiedziała, a w odpowiedzi dostała tylko wystawioną pięść, w którą od razu stuknęła knykciami. — Jak się masz?
— Jaką chcesz wersję? — odbiła, nie spuszczając spojrzenia z przedmiotu.
Jett westchnęła cicho.
— Taką, którą nie powiedziałabyś Sage — oznajmiła, obserwując Phoenixa, który skierował się w stronę Yoru, by sprzedać mu lekkiego kuksańca w ramię.
— Do dupy — mruknęła, odrzucając niewielki śrubokręt. — Brimstone zabrał mi przepustkę na ten miesiąc.
— Żartujesz — sapnęła zaskoczona Jett, przysuwając się bliżej mulatki. — Co ci powiedział?
— Po tym jak zrobił mi cyrk przy was wszystkich? Niewiele — sapnęła, uśmiechając się krzywo. — Coś tam pieprzył, że to nieakceptowalne.
— Musisz też go zrozumieć, Raze — powiedziała spokojnie Killjoy, kładąc dłoń na ramieniu rówieśniczki. — Musi dbać o bezpieczeństwo nas wszystkich. Który już raz doszło do wybuchu w budynku z twojej winy?
Raze nie odpowiedziała, odwracając głowę tak, by żadna z nich nie zobaczyła wypieków wstydu na jej policzkach.
— Pomogę ci ogarnąć coś, do czego będziesz mogła wkładać sprzęt ryzykujący wybuchem, co?
Nie odpowiedziała, ale obie z Sunwoo wiedziały, że Raze się zgodzi. Nie miała tak naprawdę wyjścia.
— Wiecie o co chodzi z tym spotkaniem? — zapytała białowłosa, by zmienić temat. — Sage zazwyczaj pisze, po co nas sprowadza.
— Nein. Ale mam swoje...
— Podejrzenia?
— Tak. Podejrzenia. Dziękuję — posłała Raze krótki uśmiech i znowu spojrzała w stronę Jett. — Myślę, że chodzi o nową agentkę — dodała szeptem, by tylko ich trójka mogła usłyszeć jej słowa.
Żadna z nich nie zdążyła zareagować, bo do pomieszczenia weszła Sage z – zgodnie z przypuszczeniami Killjoy – nową agentką. Fade.
Jett zacisnęła dłonie w pięści. Czuła na sobie wzrok Jamiego, ale nie potrafiła teraz spojrzeć mu w oczy. Była w stanie jedynie obserwować Kobietę z Nikąd i czuć jak jej serce przyspiesza. Strach i nienawiść mieszały się gdzieś w środku niej ze sobą.
— Dziękuję wszystkim za przyjście — powiedziała z uśmiechem Sage, stając przed stołem, by każdy mógł ją dobrze widzieć i słyszeć. — Jak już wiecie, zrekrutowaliśmy nowego agenta w nasze szeregi. Przez... dobrze nam znaną sytuację nie przygotowaliśmy oficjalnego powitania. Zapewniam, że wszystkie nasze działania mają na celu poprawić naszą wydajność. Mam nadzieję, że rozumiecie.
Po sali przeszedł pomruk; ludzie byli podzieleni przez własne zdania i opinie.
Sage odchrząknęła, przywołując ludzi do porządku. Kiedy znowu zapadła cisza, spojrzała w stronę stojącej pod ściany Fade. To był chyba ich umówiony znak, bo zaraz po tym ruszyła z miejsca, zajmując pozycję obok uzdrowicielki.
Jett nie mogła słuchać tego pieprzenia o przeprosinach i nieoczekiwaniu wybaczenia. Dlatego zrobiła to, co zazwyczaj robiła na nudnych spotkaniach – wyciągnęła dyskretnie telefon i schowała się przed wzrokiem Sage.
Zabij mnie – Jett
Mhm, a kto wtedy zabije mnie? – Neon
Uniosła kąciki ust. Niebieskowłosa zawsze była aktywna wtedy, kiedy jej potrzebowała.
Rzygać mi się chce, jak tego słucham – Jett
Ładnie się wypowiada – Neon
Szantażuje ludzi, oczywiście, że ładnie się wypowiada. Co to w ogóle za tekst? – Jett
Szukam pozytywów siedzenia tutaj – Neon
Widać, że masz 19 lat – Jett
Co to znaczy? – Neon
Nic, nic, niewinna istoto – Jett
Spierdalaj – Neon
Znowu kąciki jej ust zawędrowały ku górze, zauważając, iż udało jej się zirytować Neon. Co jednak nie było jej najlepszym pomysłem, bo teraz dziewczyna nie odpisywała na jej wiadomości i musiała szukać innej rozrywki.
Przemowa Fade trwała jednak krótko; niewiele miała do powiedzenia, skoro pominęła dlaczego to zrobiła i co jej to dało. Tak przynajmniej wywnioskowała Jett, obserwując miny ludzi, którzy opuszczali pomieszczenie konferencyjne.
— Nie mogę uwierzyć, że to powiedziała — warknęła Raze, wpychając śrubokręt do jednej z wielu kieszeni w spodniach.
— Co takiego? — zapytała Jett, nawet nie kryjąc, że nie słuchała kobiety. Ani Killjoy, ani Raze nie były tym zaskoczone.
— Że nasze sekrety będą z nią bezpieczne — odpowiedziała Killjoy o wiele spokojniej niż Raze. — A to znaczy, że wie o wiele więcej, niż to, co powiedziała wtedy.
Jett poczuła, że blednie. Wie więcej? Jak dużo? Ile z tego wykorzysta? Jest cholerną szantażystką, na pewno to wykorzysta, kiedy będzie jej się to podobało. A kiedy to nastąpi?
Chyba podłoga osuwała jej się spod nóg.
— Jett? W porządku? — zapytała Killjoy, kiedy zauważyła, że białowłosa nie dotrzymuje im już kroku.
Weź się w garść, cholera.
— W jak najlepszym — odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu.
— Idziesz z nami poćwiczyć? Reyna obiecała dać nam kilka lekcji.
Jett przeczesała dłonią rozpuszczone włosy. Końcówki, które zmoczyła podczas szybkiego prysznicu już prawie były suche, skręcały się jednak w stronę jej twarzy, nadając jej zabawny wygląd.
— Nie, dziękuję — odpowiedziała nieco rozkojarzona, wypuszczając mnóstwo powietrza z płuc. — Pójdę poszukać Neon.
I ruszyła w swoją stronę, wcale nie mając zamiaru szukać najmłodszej agentki.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
3540 słów!
pojawia się coraz więcej postaci wohooo
w tym wyczekiwana przeze mnie neon i jett z phoenixem hihi
nie mówię, że ta trójka, w raczej głównie dwójka, będzie miała duży wpływ... ale...
no nie będę mówić dużo, bo co tu dużo mówić, ale no, będzie fajnie i czasami... boleśnie :|
anyway, dziękuję za przeczytanie i do następnego!
koszyk na opinie: \____/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro