Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

        Pomieszczenie było niewielkie. Małe. Mieściło w sobie jedynie stół i krzesła, ustawione naprzeciwko siebie. Oh, i kamery. Trzy, ustawione tak, by nagrywały osobę w środku z każdej perspektywy. I jeszcze był czujnik ruchu przed drzwiami, który zapewne aktywowałby się, gdyby stanęła zbyt blisko. Słyszała jego ciche brzęczenie, którego normalnie nie miałaby szans usłyszeć, gdyby w pomieszczeniu nie było tak cicho.

        Hazal Eyletmez nienawidziła ciszy. To dawało koszmarowi możliwość odezwania się.

    Więzienie.

        To było pierwsze słowo, jakie wypowiedział. Wzdrygnęła się, słysząc je; zaskoczył ją nagły dźwięk wśród dojmującej ciszy.

        Koszmar nie mógł czytać jej myśli. Czasami żałowała – mogłaby mu powiedzieć, żeby się zamknął, nie używając słów. A teraz musiała milczeć. Kamery na pewno miały wbudowany mikrofon.

        Koszmar nie był z tego zadowolony. Chciał odpowiedzi. Hazal nie mogła mu jej dać. Ukarał ją za to nagłym bólem w przedramionach, na który tylko zamknęła oczy. To nie była jej wina. Nie jej.

        Czas mijał. Jej gówniany telefon z klawiaturą został jej odebrany, by nie mogła się z nikim skontaktować. Została sprawdzona tyle razy, że równie dobrze mogliby wejść i zrobić to teraz; nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Nie miała przy sobie niczego. Nie nosiła wartościowych rzeczy. Hazal nie posiadała wartościowych rzeczy.

        Drzwi w końcu się otworzyły. Do pomieszczenia wpadło tyle światła, że Hazal musiała zasłonić oczy. Osobnik to zauważył, bo w geście litości zamknął szybko drzwi. Mogła więc znowu zacząć obserwować.

        To nie był ten sam człowiek, który przesłuchiwał ją przez trzy ostatnie godziny. Był starszy. Wyglądał jak oficer wojskowy, wściekły i gotowy do wydawania bezlitosnych rozkazów. Swoją postawą pokazywała, że miała gdzieś, kim ten człowiek był.

    — Powiem wprost. — Jego głos był niski, ale ciepły. Ta dziwna kombinacja nie pasowała do kamiennego mężczyzny. — Chcę mieć ciebie tutaj.

        Hazal dobrze ukryła swoje zaskoczenie.

    — Jako więźnia.

        Nie zapytała. Chociaż może trochę stwierdzenie zabrzmiało jak pytanie, ale naprawdę nie miała intencji do zadawania pytań.

        Mężczyzna pokręcił przecząco głową, kładąc na stoliku kilka kartek, spiętych w rogu jedną zszywką. Na samej górze czerwonym tuszem wypisane było hasło "kontrakt".

    — Jako agenta — oznajmił, podczas gdy Hazal przyglądała się pierwszej stronie.

        Uznała, że to żart.

    — Szantażowałam was — przypomniała, marszcząc brwi. — Ludzie nie zaufają ci z powrotem.

    — To będzie już mój problem — powiedział mężczyzna, łącząc ze sobą dłonie. — Mam swoje powody, żeby ci to oferować. Możesz powiedzieć "nie", zabrać ten telefon, i wyjść w taki sam sposób, jak tu trafiłaś.

    — Albo?

    — Albo zostaniesz z nami, będziesz nam pomagać w misjach i dostaniesz o wiele lepszy sprzęt, żeby móc szukać Jego.

        Hazal zesztywniała na jego wzmiankę. Mężczyzna chyba widział, jak zaciska ręce pięści, ale nie skomentował tego.

    — Wiesz coś na jego temat? — zapytała zaskakująco spokojnie. W środku krzyczała. W środku rzucała się na mężczyznę, gotowa siłą wyrwać z jego myśli informacje.

    — Nic poza faktem, że go szukasz — odpowiedział, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Będziesz mogła robić swoje tak długo, jak będziesz nam pomagać.

        Co to mogło znaczyć? W czym pomóc? Hazal była sama, samowystarczalna, nie miała nikogo w swoim fachu, kto podałby jej pomocną dłoń w razie potrzeby. To było w porządku, tak miało być zawsze, bo Hazal zasługiwała na samotność, jaką sama sobie zaserwowała.

        Zgodzisz się?

        Koszmar czasami potrafił używać składnych zdań. A czasami rzucał tylko pojedynczym słowem, jakby nie potrafił komunikować się z Fade w normalny sposób.

    — Ile mam czasu na przemyślenie? — zapytała, żeby koszmar wiedział, że się zastanawia.

        Nie zastanawiała się. Wiedziała już co chce odpowiedzieć na tę propozycję.

    — Trzy dni — odpowiedział z wahaniem i położył na wierzch papierów niewielką karteczkę z numerem. — Napisz, jeśli się zgodzisz. Wyślę kogoś po ciebie.

    — Czyli puszczasz mnie?

        Mężczyzna wstał, po czym spojrzał prosto w kamerę. Kiwnął głową – znak, który pewnie oznaczał, by ktoś przestał nagrywać – i popatrzył z powrotem na Hazal.

    — Pójdziemy po twój telefon.

        Wyszli z pomieszczenia. Hazal podążała za mężczyzną jak cień, niemal chowając się za postawnym człowiekiem, używając go jak tarczę przed tym, co może na nią czekać, kiedy wyjdą z tego korytarza. Czuła się mała, żałosna, gubiąca się w tym, co może, a może się nie stać. Oh, nienawidziła tego uczucia.

        Nie chciała się tak czuć.

        Koszmar rzucał się wewnątrz niej. Próbował dorwać się do jej strachu, który usilnie próbowała przed nim ukryć. Denerwowało go, że drapała się po przedramionach, bólem odwracając od niego uwagę.

        Próbowała zapamiętać drogę, jaką pokonali, ale ta zdawała się nie mieć końca. Miała jednak wrażenie, że wie, co mężczyzna robi – specjalnie ją zwodził, by nie miała możliwości uciec. Być może ciągle przechodzili przez tę samą parę drzwi, ciągle chodzili tym samym korytarzem, by Hazal nie ogarnęła drogi.

        Robiła przecież tak samo.

        W końcu jednak dotarli do pomieszczenia, w którym przebywał ten sam mężczyzna, z którym rozmawiała przez ostatnie trzy godziny. Cypher, o ile dobrze zapamiętała. Nie powiedział nic, również o nic nie pytał. Chyba wiedział o wszystkim, co działo się w niewielkim pomieszczeniu.

    Nie można zaufać.

        Kto nie może mu zaufać? Koszmar? Hazal? A może chodzi mu o Hazal, że to jej nie można ufać?

    — Telefon — rzucił mężczyzna, wystawiając w stronę Eyletmez komórkę. — Dlaczego akurat ten?

        Tego nikt nie szukał po tym, jak go ukradłam.

        Wzruszyła ramionami. Nie musiała mu odpowiadać.

    — Nie ma nadajników? — zapytała, chociaż i tak wiedziała, że po powrocie do Turcji wejdzie do pierwszej lepszej dziury i rozkręci komórkę.

    — Ani jednego.

        Miał miły głos. Ale chował się za maską. Hazal nie mogła mu zaufać w żadnej sprawie.

    — Gdzie jest wyjście? — zapytała, wbijając spojrzenie w byłego żołnierza.

    — Nasz samolot odstawi cię na miejsce.

        Nie protestowała. Nie miała ochoty bawić się w kradzieże i czekanie na lotnisku.

        Ignorujesz nas.

        Hazal przewróciła oczami, słysząc znowu głos pozbawiony emocji.

        Brimstone, bo tak do niego zwrócił się robot zwany Kay/O, zaprowadził ją prosto do hangaru, gdzie czekał już przygotowany niewielki helikopter. Hazal nie dałaby sobie za to uciąć ręki, ale była prawie pewna, że to była ta sama maszyna, którą przylecieli do Istambułu. Co za ironia losu.

        Mężczyzna nie odezwał się do niej w ogóle, gdy czekali, aż Kay/O przygotuje helikopter do lotu. Hazal w tym czasie ignorowała ból w przedramionach, który serwował jej Koszmar. Jakby chciał wydrapać sobie w nich dziury, by uciec na światło dzienne.

    — To on mnie to przywlókł? — zapytała, chcąc w pełni skupić się na czymś innym.

    — Przy pomocy innych agentów — odpowiedział szatyn, łącząc dłonie za plecami. — Nieźle ich potraktowałaś.

    — Oni zaatakowali pierwsi — oznajmiła, wzruszając ot tak ramionami. W środku kipiała. W środku była wściekła. W środku była przerażona.

       Weź się w garść.

    — Nie mogli pozwolić ci uciec.

        Nie chciała o to pytać, mimo to pytanie mimowolnie opuściło jej usta.

    — Co z nimi?

    — Nic im nie jest — odpowiedział krótko i zwięźle. Hazal nie dopytywała. Nie miała do tego prawa – tak zdawała się mówić jego postawa.

    — Gotowe.

        Kay/O stanął przy drzwiach pilota, patrząc na ich stojącą dwójkę. Hazal zrozumiała, że był to znak dla niej, by wsiadła do środka, toteż ruszyła do miejsc za pilotem. Czuła na sobie spojrzenie Brimstone'a, który bacznie obserwował każdy jej krok. Zastanawiał się. Czekał. Ona też czekała na to, aż coś powie. A w międzyczasie zapinała pasy.

    — Będę gotowa jutro.

        Zadowoliło go to stwierdzenie. Kącik jego ust drgnął, jakby próbował się uśmiechnąć, ale szatyn mu nie pozwalał. Hazal nie odwzajemniła gestu. Nie czuła się na siłach, by to zrobić.

        Zdrada.

        Chciała powiedzieć, że koszmar mówił tak za każdym razem, gdy próbowała zacząć z kimś współpracę, ale powstrzymała się. Sama nie wiedziała, czy robi dobrze.

        Ale musiała spróbować. Była mu to winna za tak długą zwłokę w działaniach i planach. 

━━━━━━━━━━━━━━━━━━

1275 słów, a będzie jeszcze dłużej hehe

...i jeszcze gorzej, bo znalazłem nową postać do krzywdzenia, a fade się do tego nadaje i to bardzo :|

no to co hmm ja wiem, że miały być inne rzeczy tu dodane, ale scarred wrzuciłem na ao3, zatęskniłem za komentarzami od whereismyromanoff więc jest też i tutaj XD

miłego wieczorku życzę <3


koszyk na opinie: \_____/ 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro