Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII

TW; atak paniki

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━ 

       Hazal zrozumiała, że miała problem z drzwiami dopiero, kiedy stała w progu kliniki.

        Z łóżka wstała na następny dzień, budząc się z paskudną migreną, na którą Sage łaskawie dała jej leki. Kiedy ból wreszcie ustał, poprosiła o oddanie jej rzeczy i butów, i wtedy wyszła, idąc śladem za uzdrowicielką. Zbyt zajęta przeglądaniem obu telefonów, nie zwróciła uwagi na wyjście na korytarz, podążając po prostu za starszą. Przy jej biurku poczekała, aż Ling przepisze leki, da pomarańczowe opakowanie z tabletkami i powie coś o kontroli na następny dzień.

        Ton, jakim to powiedziała, wydawał się Hazal... dziwny, ale nie powiedziała nic na ten temat. Nie mogła się jednak wyzbyć wrażenia, iż Sage wcale nie chciała, by tu przychodziła.

        Nie było problemu; Hazal nie musiała nigdzie przychodzić, skoro nie była mile widziana.

        Skierowała się do wyjścia, wciskając do kieszeni opakowanie leków, ale kiedy otworzyła drzwi, zatrzymała się gwałtownie w miejscu.

    — Wszystko w porządku?

        Po co pytasz? Po co, do cholery, pytasz?

    — Tak — sapnęła Hazal, chociaż wcale nie chciała samej sobie wierzyć. — Wszystko jest okej.

        Nie spojrzała przez ramię, ale była pewna, że Sage wzruszyła właśnie ramionami.

        Miała wrażenie, że słyszy strzały. Że kule odbijają się od drzwi lub przebijają je na wylot. Szybko położyła rękę na framudze, zapierając się z całych sił, bojąc się, że jeśli tego nie zrobi, znowu zostanie wypchnięta prosto pod ostrzał.

     — Fade?

        Głos Sage z trudem przebił się przez przyspieszony, niesamowicie głośny oddech Hazal.

        Pokręciła głową, jakby tym gestem chciała zbyć starszą i nerwowym gestem przywołała Koszmar. Zamruczał, zadowolony, że został przywołany po długiej nieobecności, jednak Hazal nie zwróciła na niego uwagi. Jej serce biło tak szybko, tak głośno, jej oddech wypełniał ciszę w sposób, jaki ją z jakiegoś powodu przerażał. Ale nie była w stanie powiedzieć, dlaczego.

        Widoczna tylko dla niej wiązka koszmaru została wysłana przez drzwi, w głąb korytarza. Mruczał, szukając kogoś, kogokolwiek, na kim mógł się zacząć żywić, wygrzebując na wierzch strachy i okropne sny. Ale na korytarzu nie było nikogo.

        Nikogo.

    — Fade, jeśli...

Hazal przetarła przedramieniem czoło, otworzyła szerzej drzwi i machnęła ręką, próbując odgonić słowa Sage daleko, najdalej, jak się dało. I dopiero po tym, zdzierając Koszmar z przedramienia, wyszła na korytarz.

        Nie wiedziała, że wstrzymuje oddech do momentu, w którym nie zaczęła się dusić. Ling próbowała jeszcze raz zacząć z nową agentką rozmowę, jednak rosnący atak paniki u Hazal nie pozwolił jej na zatrzymanie czy wchłonięcie z powrotem koszmarnego bytu.

        Nie pamiętała, jak to się stało, że siedziała przed łóżkiem na podłodze; ocknęła się dopiero tam, czując, jak bardzo pieką ją oczy. W pierwszym odruchu chciała je przetrzeć, już podnosząc ku nim dłoń, jednak oprzytomniała i ręka z powrotem opadła na zgięte w kolanach nogi.

        Musiała wstać. Czuła, że włosy są przetłuszczone, na dodatek skrzepnięta krew nadal się w nich osadzała. Koszulka, którą miała na sobie, powinna znaleźć się w koszu na śmieci, a ona sama pod prysznicem, by zmyć z siebie krew, pot i kurz. Śmierdziała, czuła, że się klei i, co gorsze, że jest jej niesamowicie zimno.

        Przynajmniej głowa nie dawała o sobie znać – zwykle po czymś takim migreną pojawiała się niemal natychmiast.

        Odgarniając włosy z twarzy, Hazal wzięła głęboki wdech. Czuła, jak bardzo jej ciało jest zmęczone; jak bardzo nie chce, by Fade wstawała i gdziekolwiek się ruszała. Ale musiała się do tego zmusić – naprawdę potrzebowała wody, żelu pod prysznic i szamponu. I kawy. Cholernie potrzebowała kawy.

        Mięśnie w jej ramionach drżały, z całych sił protestując, krzycząc wręcz, by Eyletmez nie wstawała. Potrafiła być jednak całkiem uparta w takich chwilach i mimo drżenia, podpierając się najpierw o podłogę, a potem o łóżko, wstała na równe nogi. Chwiejąc się złapała za pierwsze lepsze ciuchy wraz z bielizną i skierowała się nierównym krokiem do łazienki.

        Miała wrażenie, że to był najdłuższy prysznic w jej życiu, bo kiedy wyszła, poczuła się zmęczona dwa razy bardziej. Nie miała siły iść po cokolwiek do kuchni; na samą myśl o jedzeniu żołądek wiązał się w supeł, a w gardle pojawiała się gula, której nie potrafiła przełknąć. Więc poddała się – oto, co robiła, kiedy jej ciało nie wiedziało, czy nadal ma walczyć, czy już nie.

        Czuła się żałośnie, nie mogąc ustać na nogach podczas wycierania do sucha własnego ciała, nie mówiąc o tym, że prawie się rozpłakała, nie będąc w stanie od razu się ubrać. Kurczowo trzymając się ściany przeszła do sypialni, zgasiła światła i po odrzuceniu na podłogę koca, położyła się na łóżku. Było większe niż większość hotelowych łóżek, mimo to Hazal skuliła się na samym środku, jakby miejsca wcale nie było dużo.

        Kiedy łzy pojawiły się pod jej powiekami, nie potrafiła ich zatamować – nie tak, jak zrobiła to w łazience. Zaczęły spływać po jej twarzy, żłobiąc po skórze własne ścieżki i korytarze, by ewentualnie opaść na poduszkę.

        — Üzgünüm, Çınar — załkała, nie przywiązując większej uwagi do drżenia we własnym głosie, do tego, jak załamał się na Jego imieniu.

        Tak dawno nie wypowiadała go na głos, trzymając na specjalną okazję, by móc je wypowiedzieć patrząc mu prosto w oczy, by zaraz po tym dodać „przyszłam po ciebie". Hazal naprawdę miała nadzieję, że tak się stanie – że pewnego dnia uda jej się znowu stanąć przed Nim i obiecać, że nigdy już go nie zostawi.

        Oh, jak bardzo się myliła. Jak wściekła była za to, że się spóźniła, że nie odkryła tego wcześniej, że nie szukała głębiej.

        Nie zdziwiła się, kiedy Koszmar nagle pojawił się w rogu jej łóżka, kotłując się w swojej nijakiej postaci. To nie był pierwszy raz, kiedy wykorzystywał taki moment, jednak pierwszy raz, kiedy nic na ten temat nie powiedział. Hazal odwróciła od niego spojrzenie, pozwalając sobie nadal być wstrząsaną przez spazmy płaczu. Kurczowo zaciskane na poduszce palce powoli zaczynały drętwieć i drżeć od ciągłego trzymania w garści materiału. Nie miała jednak zamiaru go wypuścić.

         Koszmar, pod postacią kota, zbliżył się powoli do Hazal. Czarnym jak smoła, dymiącym łbem potarł najpierw o kolano kobiety, a potem, jakby z wahaniem, podszedł bliżej, próbując szturchnąć ramię Fade. W miejscach, w których ją dotknął, czuła chłód, którego nie potrafiła się wyzbyć.

        Byt zwinął się w kulkę tuż obok Hazal, nie potrafiąc jej pomóc. Wcale nie chciała jego pomocy. Nie chciała współczucia. Chciała jedynie zobaczyć jeszcze raz te piękne, brązowe oczy, marząc, by mogła je oglądać już zawsze.

        Nie płakała długo, a nawet jeśli – we śnie miała to daleko gdzieś.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Była godzina równo dwudziesta trzecia – Iselin nadal siedziała na blacie szafki w kuchni, z tabletkami w jednej dłoni i szklanką wody w drugiej.

        Nie wiedziała w zasadzie, dlaczego w ogóle czekała na Fade. I to kolejny raz. Fakt, iż to robiła, był dziwny sam w sobie, bo przez kuchnię przeszło sporo osób i każdą z nich już co najmniej raz zapytała, czy może popatrzeć, jak zażywa leki. Nie rozumiała samej siebie w kwestii zapytania, czy poczekają parę sekund, aż przełknie tabletki.

        Może miała nadzieję, że tym razem Fade przyjdzie do kuchni. Może potrzebowała, żeby przyszła, żeby mogła na nią nawrzeszczeć, jak głupia była trzy dni temu i co w ogóle miało znaczyć wejście prosto pod lufy odbezpieczonych broni. Może to właśnie chciała i potrzebowała zrobić, czekając znużona na blacie kuchennej szafki.

        Wiedziała, że Fade została wypuszczona, bo kiedy chciała ją odwiedzić, Sage odprawiła ją z kwitkiem mówiąc, iż Turkijka niedawno poszła do siebie. Jedyne, co zastanawiało Iselin, to fakt, iż nie była w stanie odgadnąć miny Sage – nie rozumiała, co ona oznaczała.

        Ale nie spotkała Fade tamtego dnia. Następnego też nie. Mimo to czekała cały czas w kuchni, co jakiś czas uderzając piętą o drzwiczki szafki, by ostatecznie poddać się i zapytać pierwszą lepszą osobę, czy poczeka, aż weźmie leki.

        Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, Deadlock zadarła głowę. Miała nadzieję, że w progu stanie Fade – najwyższa pora, by to zrobiła – ale zamiast czarno-białych włosów i rozciągniętej na twarzy blizny, zobaczyła idealnie przycięte, krucze kosmyki wraz z charakterystycznymi, zielonymi oczami.

    — Knulle — sapnęła pod nosem.

        Nigdy tak szybko nie wpychała samej sobie tabletek do ust.

        Viper weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Obie zdawały sobie sprawę z tego, że w pomieszczeniu były same – właśnie dlatego Iselin dwoma łykami wypiła całą zawartość szklanki i wrzuciła ją do zlewu. Ocierając nadgarstkiem usta, ruszyła w stronę bliższych drzwi, w których nie przebywała Sabine Callas.

    — Nie zachowuj się jak gówniarz, do cholery — warknęła czarnowłosa. Oh, niemal była w stanie dotknąć jej złości i zirytowania, widząc po raz kolejny ten sam sposób ucieczki.

        Przez krótką chwilę chciała podnieść zdrową rękę i wystawić starszej środkowego palca, jednak jedyne, co zrobiła, to zaciśnięcie dłoni w pięści. Będąc blisko drzwi usłyszała za sobą kroki, a chwilę po tym szczupłe palce doktor Callas złapały za jej ramię. Szarpnęła nią, wytrącając Iselin z równowagi i zaraz po tym stanęła między nią a drzwiami.

    — Długo jeszcze będziesz się chować przede mną po kątach? — warknęła zirytowana, mrużąc oczy. Deadlock dostrzegła pod nimi dwa duże, sine wory, których na noc nie miała siły zakrywać.

    — Nie jesteś, kurwa, lepsza — odpowiedziała tym samym tonem, odtrącając dłoń starszej. — Przesuń się.

    — Nie, dopóki ze mną nie porozmawiasz.

        Iselin zaśmiała się śmiechem pustym i nic nie znaczącym.

    — Nie mamy o czym rozmawiać.

    — Unikasz mnie.

        Nie miała za bardzo jak na to jej odpowiedzieć, bo tak, unikała Sabine jak tylko mogła. Wychodziła z kuchni, zanim na dobre do niej weszła, omijała laboratorium łukiem tak szerokim, że dojście na strzelnice zajmowało jej dwa razy więcej czasu, niż zazwyczaj. Żeby dojść do swojej sypialni najpierw schodziła piętro niżej i wchodziła od drugiej strony, byleby nie spotkać po drodze Sabine.

        Więc wzruszyła tylko ramionami, odsuwając się o krok, by uciec przed dotykiem Callas.

    — O co ci chodzi, co? — zapytała Viper, kładąc dłonie na swoich biodrach. — To ja powinnam być wściekła i ciebie unikać, nie na odwrót.

    — Ale to ja zawsze jestem problemem, prawda? — Iselin przekrzywiła głowę, marszcząc brwi. — Nie chcę z tobą rozmawiać.

    — Nie interesuje mnie to — warknęła Sabine, zakładając kosmyk włosów za ucho. — Jakoś wcześniej nie miałaś problemu, kiedy ze sobą sypiałyśmy, co się zmieniło?

    — Skrzywdziłam cię — sarknęła Iselin, zaciskając ręce w pięści. — To się zmieniło.

        Viper odetchnęła głęboko, nie spuszczając wzroku z blondynki. Raz zdarzyła się taka sytuacja, co z tego? Sabine nie odebrała tego jakoś... dosadnie. Może powinna, ale nie odebrała i myślała, że Deadlock również miała to gdzieś.

    — Co chcesz usłyszeć? — zapytała w końcu, opuszczając ręce wzdłuż ciała.

    — Nie wiem — sapnęła, wzruszyła ramionami. — Nie wiem, co chcę, kurwa usłyszeć. Nie chcę rozmawiać.

    — Przyjdę dzisiaj do ciebie — oznajmiła Viper, przecierając zmęczoną twarz. — Wolałabym, żebyś otworzyła mi drzwi.

        Iselin nie powiedziała na to nic. Nie kiwnęła głową. Nie wzruszyła ramionami. Sama nie wiedziała, czy zgadza się na to czy nie – wiedziała jedynie, że chciała zostać sama. Toteż wyminęła Sabine i dziwnym, urywanym krokiem wyszła z pomieszczenia.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Słyszała kłótnię Viper i Deadlock, ale to nie był powód, dla którego nie miała zamiaru wejść do kuchni.

        Nowo poznany problem Hazal z drzwiami dawał się we znaki do tego stopnia, że nie potrafiła wyjść z pomieszczenia bez Koszmaru przed sobą; o przyspieszonym oddechu i biciu serca nie mówiąc. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie miała problem z taką pierdołą – w życiu wiele złych rzeczy ją spotkało i pewnie wiele było jeszcze przed nią. Ale to...

        Hazal nie jadła nic od... wczoraj. Chyba. Może dłużej. Więc logicznym było, że powinna przyjść do kuchni i zrobić sobie cokolwiek, co mogłaby szybko przygotować i wrócić do swojego pokoju. Odwlekała jednak wyjście najbardziej jak się dało, tworząc samej sobie jeszcze większy problem, bo ból w dole klatki piersiowej tylko narastał, kiedy myślała o wyjściu.

        Nie powinno tak być i dobrze o tym wiedziała, ale nie potrafiła wmówić sobie, że jest okej. Że wcale nie nabyła lęku przed przechodzeniem przez próg, że wcale nie zapierała się o framugę, nie pozwalając potencjalnej osobie wypchnąć się za drzwi. Podpisując ten cholerny kontrakt wiedziała, że podejmuje ryzyko – nie sądziła jednak, że przypłaci tym wszystkim.

        Nie potrafiła nabrać powietrza w płuca, a to znaczyło, że powinna stąd uciec – zniknąć, zaszyć się w swojej sypialni i nie wychodzić przez kilka następnych godzin, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nawet Koszmar nie był w stanie przebić się przez natłok myśli, które wrzeszczały w głowie Hazal.

        To sprawiło, że nie zarejestrowała kroków, dochodzących zza jej pleców. Nie miała pojęcia, że Neon zmierzała właśnie do kuchni.

        A Tala nie wiedziała, co Fade robiła przed zamkniętymi drzwiami. Jedyne, co było dla niej pewne, to fakt, iż oddech nie powinien być tak głośny.

    — Fade?

        Nie odwróciła się, nie podniosła głowy, nie drgnęła. Neon widziała tylko, jak jej druga ręka podnosi się i zaciska na bluzie gdzieś po środku klatki piersiowej, jakby tym chciała przywrócić sobie normalny oddech, który utraciła chyba dłuższą chwilę temu.

        Podeszła o krok, potem drugi. Trzymając się ściany dotarła do starszej, wbijając spojrzenie w jej, o dziwo odsłonięty, profil. Przerażone oczy wbite były w podłogę, może gdzieś wyżej i raczej nie myślała o tym, by popatrzeć na nowo przybyłą Talę. Ona by tego nie zrobiła.

        Pamiętała, co jakiś czas temu stało się w szpitalu – aż za dobrze wyryło się jej to w pamięci – więc ostrożnie ułożyła dłoń na ramieniu Hazal i mimo bólu w kolanach zniżyła się tak, by wzrok Fade choćby zahaczył o jej twarz.

    — Hej, popatrz na mnie — poprosiła łagodnie, jednak nie uzyskała żadnej reakcji. — Jesteś na korytarzu, Fade. W siedzibie. Stoimy przed kuchnią.

        Tamtym razem przecież pomogło opisywanie gdzie były. Teraz też powinno, tak?

        Tala miała ogromną nadzieję, że to zadziała.

    — Złap mnie za rękę — powiedziała szybko, wyciągając w stronę Turkijki dłoń.

        Miała wrażenie, że czekała milion lat na reakcję Fade, bo tkwiła w tym samym miejscu, czekając, aż cokolwiek zrobi. Koniec końców z trudem wyswobodziła rękę z uścisku na bluzie i ułożyła na dłoni Neon, zaciskając ją lekko. Czyli rozumiała, co do niej mówiła – jeszcze nie było aż tak źle.

    — Ściśnij raz, jeśli się zgadzasz. Dwa razy, jeśli nie — oznajmiła Tala, przeskakując nerwowo wzrokiem między jednym okiem starszej, a drugim. — Chcesz usiąść?

        Dłoń zacisnęła się raz, dlatego Neon pomogła jej oprzeć się o ścianę i zsunąć po niej w dół, siadając zaraz obok niej na chłodnej podłodze.

        Nie puściła Neon.

    — Oddychaj ze mną — poprosiła Tala, zbliżając się nieco bardziej do czarnowłosej. Jej dłoń jednak dwa razy zacisnęła się na dłoni młodszej. — Nie? Dlaczego nie?

        Szybko zrozumiała, o co chodzi Fade.

    — Nie potrafisz? — Raz zacisnęła dłoń. — Spokojnie, pokażę ci. Zrobimy to razem, dobrze?

        Nabrała głęboko wdech i obserwowała, jak Fade próbuje zrobić to samo. Było jej ciężko – wzięcie głębokiego oddechu po dłuższym czasie oddychania płytko zawsze było trudne. Neon dała jednak jej czas – cierpliwie powtarzała, co Fade ma zrobić, szeptała, że dobrze jej idzie, nie skupiając się na niczym konkretnym. Byle mówić; byle nie nastała między nimi cisza.

        W końcu Fade wyswobodziła dłoń spomiędzy palców młodszej, głowę o mokrych, pewnie od prysznicu, włosach opierając o ścianę za sobą. To był cud, że nadal nikt nie postanowił przejść się do kuchni, ale z drugiej strony – naprawdę niewiele osób korzystało z tego pomieszczenia w środku nocy. A z tego, co obie zauważyły, wybiła już północ.

    — Wszystko już w porządku? — zapytała cicho i z wahaniem Tala, obserwując, jak starsze wyciera rękawem pot z czoła.

    — Tak — mruknęła; jej głos był zachrypnięty. — Dzięki, Neon.

        Pseudonim Tali w jej ustach brzmiał... ciekawie. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego – po prostu tak brzmiał.

    — Co się dzieje? — zapytała młodsza, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Czy to przez misję?

        Hazal wzruszyła ramionami. Spowiadanie się z czegokolwiek nie należało do jej nawyków – nawet, jeśli chodziło o zwykłą rozmowę. Nie rozumiała, dlaczego Neon się martwi, dlaczego troszczy się o jej samopoczucie, bo z tego, co wiedziała, zawsze była przeciwko niej. Nie była zadowolona z jej obecności w Protokole. Nie chciała, by tutaj była.

        Co się zmieniło? Eyletmez nie potrafiła tego zrozumieć.

        Podparła się rękami po bokach, zmuszając zmęczone ciało do pochylenia się w przód i podłożenia pod pośladki nogę, by wstała w końcu z chłodnej podłogi. Czuła na sobie wzrok Tali – cały czas obserwowała jej próbę podniesienia się, a potem sama wstała, niemal zgrzytając z bólu zębami.

        Fade dyszała, kiedy w końcu oparła się o jasną ścianę za sobą. Neon nie była temu zdziwiona.

    — Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? — fuknęła nagle Tala, zakładając ręce na klatce piersiowej. — Nie rozumiem. Nie robię niczego w zamian, ale chcę wiedzieć, co się dzieje.

        Hazal milczała. I milczała. I milczała.

        Nie była stworzona do rozmów. Kontakty międzyludzkie konfundowały ją do tego stopnia, że często przez większość rozmowy po prostu milczała, wsłuchując się w to, co miał do powiedzenia drugi osobnik. Szukała konkretów i takowych się trzymała, by nie tracić czasu na głupie rozmowy o niczym.

        Tutaj każdy chciał rozmawiać. Każdy, do cholery, otwierał usta i pytał „co u ciebie" albo „jak się czujesz". Hazal przez pół roku przeprowadziła więcej długich rozmów, niż przez pół swojego życia, a to, z jakiego powodu, niesamowicie ją irytowało.

        Albo przerażało. Jedno z dwóch.

        Chciała znowu wzruszyć ramionami, bo przecież nie musiała się z niczego tłumaczyć, a w szczególności osobie, która najgłośniej protestowała na jej przyjście tutaj. Ale jej ciało wcale nie chciało słuchać.

        Odejdź stąd.

    — Chyba lepiej będzie ci rozmawiać z Jett — powiedziała po chwili wahania, próbując odnaleźć własny głos pośród chrypki.

    — Z Jett? A co ona ma do tego? — zapytała niebieskowłosa, podpierając się dłonie na biodrach. — Nie będziesz ze mną rozmawiać przez Jett?

    — Przyjaźnisz się z nią, prawda? — mruknęła Fade, zerkając nerwowo w stronę drzwi od kuchni. Wystrzały z broni głucho odbijały się wewnątrz jej głowy. — Pewnie mówisz jej o wszystkim.

    — Nie rozumiem — sapnęła Tala, marszcząc brwi. — Przecież nie polecę do niej, żeby jej powiedzieć, że źle się czujesz.

    — Nie czuję się źle.

    — Ah tak? — Dziewiętnastolatka parsknęła krótkim, pustym śmiechem. — Fade, o co chodzi?

    — O nic. — Fade zmęczonym ruchem dłoni przetarła twarz, opierając się plecami o ścianę. — Daj już mi spokój.

    — Nie dam ci spokoju, dopóki mi nie wytłumaczysz, co się dzieje — warknęła Tala, podchodząc o krok bliżej do Fade.

    — Naprawdę nie mam siły na rozmowę z tobą.

    — No to przykro mi bardzo, bo ja mam — oznajmiła młodsza, mrużąc oczy. — I mam zamiar siedzieć tu z tobą i czekać, aż cokolwiek powiesz.

        Fade wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć „rób co chcesz". Neon warknęła cicho, wstrząsnęła dłońmi, zrzucając z palców nadmiar elektryczności i podeszła do drzwi, szarpiąc ostro za klamkę. Chciała wejść do kuchni i zrobiłaby to, gdyby Fade nie zerwała się z miejsca.

        I gdyby nie złapała za jej ramię, szarpiąc wysportowanym ciałem Neon wprost na siebie, łapiąc równowagę za nie obie.

    — Co do cholery!? — sapnęła Tala, niechcący kopiąc prądem przedramiona Fade, w które automatycznie wbiła swoje palce. — Co ty robisz!?

        Turkijka zatrzymała się wreszcie w miejscu, kiedy ich równowaga była już opanowana i pomogła młodszej ustawić się do pionu. Ignorując niedowierzające spojrzenie nastolatki, Hazal otrzepała jej ubranie tak, jakby podczas szamotaniny nabrało kurzu, a Neon tylko patrzyła, nie wiedząc, co się właśnie stało.

        Do momentu, w którym nie zrozumiała.

    — Boisz się przechodzić przez drzwi — wypaliła, wbijając wzrok w dwukolorowe oczy, które omijały ją za wszelką cenę.

    — Wcale nie — parsknęła Fade, wreszcie pozwalając na kontakt wzrokowy.

    — Wcale tak.

        Hazal przewróciła oczami, ominęła Neon i dyskretnie uformowała w dłoniach kulę koszmaru.

    — Tak? Zawsze sprawdzasz, czy ktoś jest w pokoju, do którego wchodzisz?

    — Tak — warknęła Eyletmez, szybko otwierając drzwi i wrzucając do pomieszczenia Koszmar, który zaczął z zadowoleniem bulgotać. — Zawsze.

        Cisza. Cisza. Cisza.

        W pomieszczeniu nie było nikogo.

    — Daj mi spokój.

        Z duszą na ramieniu weszła do kuchni, stawiając kroki nerwowo, poruszając się sztywno i nienaturalnie jak na kogoś, kto ponoć nie bał się takich rzeczy.

    — Powiem o tym Sage.

    — Droga wolna — rzuciła przez ramię Fade, wzruszając ramionami. — Niczego ci nie zabraniam.

    — Jaki masz problem? — zapytała zirytowana Neon, wpadając do pomieszczenia za starszą.

    — Ogólnie czy teraz? — Fade stanęła przed ekspresem i wyciągnęła z szafki nad nim zwykły, czarny kubek.

    — Wiesz, o co mi chodzi — mruknęła Neon zaskakująco blisko na kogoś, kto przed chwilą przemierzał obszerną kuchnię.

        Hazal musiała ze zmarszczonym i brwiami zerknąć przez ramię, żeby wzrokiem zlokalizować nastolatkę. Właśnie sadowiła się na blacie wyspy kuchennej, obserwując uważnie co robiła starsza.

        Westchnęła, zmęczona całą tą sytuacją, całą rozmową, którą przeprowadziły, tym... wszystkim. Wszystkim była zmęczona. Trzema dniami praktycznie bez jedzenia, na wodzie z kranu, bo tylko na tyle było ją stać, na jednej kawie dziennie, bo po więcej nie potrafiła pójść, brakiem snu, ciągłym myśleniem, szukaniem... Çınara.

    — To nie jest dobry moment, Neon — szepnęła, pochylając nieco głowę do przodu, by schować się za kotarą włosów.

    — A kiedy będzie dobry? — Słyszała w jej głosie irytację; jakby zależało jej na rozmowach, spotkaniach, byciu razem w jednym pomieszczeniu.

        Kłamała. Musiała kłamać. Nikt nie chce spędzać czasu z demonem, jakim była Hazal.

    — Nigdy.

        Nastolatka parsknęła nic nie znaczącym śmiechem, uderzając piętą o szafkę. Hazal nie sądziła, by było to zabawne, ale nie odezwała się na ten temat słowem.

    — Nie chcesz mieć przyjaciół czy jak? — zapytała po dłuższej chwili, kiedy Eyletmez zdołała podstawić kubek do ekspresu i wcisnąć odpowiednie przyciski.

    — Nie jestem tutaj, żeby zawierać przyjaźnie — odpowiedziała; chyba zaczęła czuć irytację tą rozmową. Zmierzała na temat, który zawsze omijała szerokim łukiem. — Mam pracę do wykonania.

    — Ja też, i jakoś nie powstrzymuje mnie to od zawierania przyjaźni — odbiła zaraz nastolatka, wzruszając ramionami, czego Hazal nie mogła zobaczyć.

    — Gratulacje — mruknęła Eyletmez, przewracając oczami.

        Przez chwilę w kuchni panowała cisza, przerywana jedynie szumem pracującego ekspresu do kawy, który właśnie napełniał powoli wysoki i dość szeroki kubek.

        Neon z roztargnieniem zauważyła, że nie wypełni całego kubka jedną sesją.

        Hazal czuła, że jest obserwowana przez młodszą. Że jej wzrok śledzi sztywne plecy, patrzy na drżące dłonie. Myślała o czymś, o czym Fade nie chciała wiedzieć; przynajmniej tak sobie wmówiła. Nie bała się – to była... miła odmiana – i to chyba przez to nadal okupowała blat jako swoje miejsce do siedzenia.

        Mogła ją nastraszyć. Niepostrzeżenie dobrać się do jej umysłu i nawrzucać zwymyślanych koszmarów, które nigdy nie miały miejsca. Ale obiecała samej sobie nie używać mocy na współagentach – nie chciała, by mieli kolejny powód do nienawidzenia jej. Więc kiedy pierwsza sesja kawy się skończyła, nakazała ekspresowi powtórzyć czynność i podeszła do lodówki.

        Nie znalazła pudełka ze swoim pseudonimem. Niezbyt ją to ruszyło, chociaż, nie ukrywała, rozczarował ją fakt, iż musiała spędzić kilkanaście dodatkowych minut w towarzystwie młodszej.

    — Przeziębisz się.

    — Od stania przed otwartą lodówką? — Głos Hazal był kpiący i mrukliwy, co zazwyczaj zniechęcało ludzi do dalszej rozmowy z nią.

        Tak przynajmniej działo się w Turcji. Tu praktycznie nigdy nie miało to znaczenia.

    — O co chodzi? — zapytała znowu Neon, jednak tym razem Hazal nie zareagowała na kolejną próbę zaczęcia tego samego tematu, wyciągając potrzebne produkty do zrobienia zwykłych kanapek. — To przez nasze wyglądy? Uważasz, że jesteśmy brzydcy?

    — To strasznie powierzchowne, nie uważasz? — rzuciła od niechcenia, wykonując ramionami pełne kółko, by rozruszać żenująco sztywne mięśnie. — Mam gdzieś jak wyglądacie.

    — No to co ci w nas nie pasuje? — Neon nie dawała za wygraną. Jej pięty znowu uderzyły kilkukrotnie o szafkę. — Osobiście uważam, że chodzi jednak o wygląd. I o nasze charaktery. Nie wymigasz się od odpowiedzi, już...

    — Do cholery jasnej, Neon! — warknęła Hazal, głośno kładąc trzymane rzeczy na blacie, by móc odwrócić się przodem do młodszej.

        Przestraszyła się nagle podniesionego głosu; wcale się tego nie zdziwiła, biorąc pod uwagę, iż ją samą zaskoczył podniesiony ton, jakiego użyła na młodszej. Zmęczenie, głód i ataki paniki skutecznie dawały się jej we znaki, patrząc na to, jak szybko wyprowadził ją z równowagi komentarz dziewiętnastolatki.

    — Mam gdzieś to, jak wyglądacie, unikam was wszystkich jak tylko mogę, bo, do cholery, wiem, co o mnie myślicie! — warknęła, wbijając spojrzenie prosto w brązowe oczy młodszej. — Widziałaś zachowanie Jett! Wiesz, co zrobiła, więc przestań zachowywać się tak, jakbym była powierzchowną kurwą, bo nie masz prawa oceniać mojego zachowania do ludzi, którzy próbują mnie zabić na treningu i pierdolonej misji!

        Nie wiedziała, kiedy dokładnie podniosła głos, ale też wcale nie potrzebowała wiedzieć. Sądząc po reakcji Filipinki musiała krzyczeć od samego początku swojej wypowiedzi.

    Żałosne.

    — Popełniłam błąd — warknęła ciszej, czując, że głos zaczyna jej drżeć z nerwów. — Przyznałam się do niego. Przeprosiłam. To nie we mnie jest, kurwa, problem.

        Mówiąc to złapała za kubek kawy i z nim w ręce skierowała się do wyjścia z kuchni, zapominając o głodzie i strachu, który czuła, przechodząc przez drzwi.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

4130 słów ^^

ah ten słodki powiew krzyku i złości... kocham fadeshock i będę uczyniać ich życie trudniejszym. z miłości. dokładnie tak.

fade wreszcie postanowiła przedstawić neon fakty, to miłe z jej strony. co z tym zrobi neon... well. zobaczymy hihi

toxiclock? jak sama nazwa wskazuje; wciąż toxic.

z dedykacją dla @whereismyromanoff ponieważ naprawiła moje dziecko, bez którego nie potrafię chodzić do pracy

W NASTĘPNYM ROZDZIALE BĘDĄ TWOJE STARE, SZYKUJ SIĘ🫡💕




koszyk na opinie: \_____/ 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro