Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLI

Reyna chyba nigdy tak gwałtownie nie weszła do żadnego pokoju, choć za każdym razem w emocjach miała do tego pełne prawo. Dzisiaj jednak… oh, dzisiaj to było coś zupełnie innego. Coś, czego w życiu się nie spodziewała i coś, czemu nie do końca chciała wierzyć.

        A jednak właśnie wpadła do kliniki, do miejsca, w którym wiedziała, że będzie przebywać Sage, by potwierdzić swoje własne domysły.

        Chinka, zaskoczona nagłym dźwiękiem, odwróciła się w stronę Reyny. Patrzyła, jak Meksykanka zamyka za sobą drzwi na klucz, jej ruchy nerwowe i nie do końca zdecydowane, jakby wciąż zastanawiała się nad wszystkim, co robi. Wyglądała jak tygrysica; gotowa zaatakować w momencie, w którym Sage spuściłaby z niej wzrok, chociaż wiedziała, że Zyanya nigdy nie zrobiłaby jej czegoś takiego. A jednak obserwowała każdy jej krok. Jej wpatrywała się w pracujące mięśnie ramion.

    — Jest ktoś w klinice? — zapytała Reyna, podchodząc bliżej Ling.

    — Tylko my — odpowiedziała, odkładając do przeszklonej szafki duży segregator i zamykając jej drzwi. — Coś się stało?

    — Muszę cię o coś zapytać. To naprawdę ważne — oznajmiła Zyanya. — I chciałabym, żeby to zostało między nami.

    — Oczywiście. — Uzdrowicielka kiwnęła głową, marszcząc przy tym brwi. — O co chodzi?

         Reyna wbiła spojrzenie w jej brązowe oczy; Ling widziała, że próbuje zastanowić się nad słowami, które chciałaby wypowiedzieć na głos, jednak coś sprawiło, że Zyanya kliknęła językiem, odsuwając się od kochanki. Zaczęła krążyć tam i z powrotem, co Sage wykorzystała na siąście na kozetce, by w milczeniu obserwować Cesarzową.

         Sage ciężko było stwierdzić, co dokładnie mogło się stać, doprowadzając Zyanyę do takiego stanu. To było… dziwnie interesujące do ujrzenia, zwłaszcza, że rzadko cokolwiek doprowadzało do takiego stanu. Dlatego nie popędzała jej; Reyna potrzebowała chwili na zebranie myśli i zadanie pytania, a Sage miała zamiar jej to dać. To i wiele więcej, gdyby Mondragón tego potrzebowała.

     — Czy to możliwe, żeby Fade miała dziecko? — zapytała w końcu, zatrzymując się w miejscu niedaleko Sage. — Mówiła coś na ten temat?

    — Nie, nic nie mówiła. I to raczej… nie jest możliwe w jej przypadku — odpowiedziała dość… wymijająco, jak na osobę, która o historii medycznej agentów wiedziała wszystko.

        To zmusiło Zyanyę do zmarszczenia brwi.

    — Dlaczego nie?

    — Zyanya — westchnęła Sage, odwracając od kobiety wzrok. Chyba nawet chciała ją wyminąć, ale Reyna podeszła jeszcze bliżej, stając niemal przed Ling. — Wiesz, że nie mogę mówić o prywatnych rzeczach.

    — Nie pytałabym, gdyby to nie było ważne. — Reyna ułożyła dłonie na biodrach.

        Sage skrzyżowała nogi w kostkach, garbiąc się na kozetce. Zazwyczaj Reyna nie pytała o takie rzeczy; to nie było w jej interesie, żeby wiedzieć jakąkolwiek medyczną rzecz o agentach. Cholera, nie miała pojęcia ile część z nich ma dokładnie lat. Ale tym razem to było naprawdę ważne. Tym razem potrzebowała wiedzieć.

        A determinacja w jej oczach sprawiła, że Sage uskubała własną wargę.

    — Dlaczego chcesz to wiedzieć? — zapytała w końcu, podnosząc wzrok z obojczyków Reyny na jej twarz.

    — Pamiętasz naszą rozmowę? — Reyna przekrzywiła lekko głowę w bok. — Tę o sanktuarium i dzieciach które ostatnio udało mi się uratować.

        Sage zastanowiła się chwilę, po czym kiwnęła z wahaniem głową.

    — Jeden z nich wygląda dokładnie jak Fade — sapnęła, wbijając paznokcie we własne biodra. — Naprawdę. Czarne włosy z białymi końcówkami, niebiesko-brązowa tęczówka, a te zbiorcze dobre sny? To była jego sprawka. Tylko nie do końca miał nad tym kontrolę.

        Przyglądała się z uwagą uzdrowicielce, przeskakując wzrokiem między jednym okiem, a drugim. Sage zastanawiała się, co zrobić, więc Reyna jej na to pozwoliła, cofając się o krok tak, by pośladkami oprzeć się o blat biurka. Dała tym samym wolność w kwestii ucieczki, jako iż przestała jakkolwiek zagradzać kobiecie drogę.

        Ale Ling nie wstała. Zacisnęła palce na materacyku i westchnęła, myślami będąc poza obrębem tego pomieszczenia.

        Tak przynajmniej wydawało się Zyanyi.

    — Fade miała histerektomię — oznajmiła półgłosem, pewnie wstydząc się, że ot tak wydała na świat kolejny sekret Wieszczki Snów, który powinna wiedzieć tylko ona i uzdrowicielka. — Chyba pięć lat temu. Albo sześć. Mogę się mylić.

    — Jest chyba starszy — oznajmiła Zyanya, nerwowo ruszając z miejsca. — Czyli… Czyli to może być on. To może być jej dziecko.

    — Zyanya — powiedziała łagodnie Chinka, zsuwając się z kozetki. — Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Ludzi jest wiele na świecie.

        Reyna sapnęła, przyciskając palce do skroni. Cholera, kiedy zrobiła się tak szybka do skoku w konkluzje? Oczywiście, że działała sprawnie, ale ruchy zawsze były przemyślane, a to… nie miała pojęcia,  co to mogło być. Ani jak to nazwać. Nigdy wcześniej nie czuła się w taki sposób, zirytowana, że coś wie, ale to coś było malutkim zlepkiem informacji, z których nie potrafiła ulepić nic konkretnego. Może po prostu chciała, żeby tak było? Może chciała uwierzyć, że jedno z młodszych dzieci w sanktuarium miało jakąkolwiek rodzinę?

    — Mierda — sapnęła pod nosem, zaraz po tym czując, jak dłoń Sage powoli dotyka jej łopatki, a potem jedzie w górę, na bark.

    — Wierzę w to, jeśli ty w to wierzysz — oznajmiła cicho Ling, palcami wystukując nerwowy ruch na ciele Zyanyi. — Możemy… Możemy przeprowadzić test. No wiesz. Genetyczny.

    — Jak chcesz to zrobić? — zapytała Reyna, zerkając przez ramię tak, by móc spojrzeć kobiecie w oczy.  — Fade nie uwierzy w nic, co jej powiemy.

    — Nie wiem czy wprowadzanie jej w tę sytuację ma sens. — W głosie Sage znowu zabrzmiało zawahanie.

    — Chcesz to zrobić za jej plecami? — dopytała Mondragón jakby… z niedowierzaniem. Brew drgnęła ostro ku górze, gdy ze zdziwieniem wbijała w uzdrowicielkę wzrok.

    — Co jeśli okaże się, że to nie jest jej dziecko? — zapytała Ling, zerkając krótko w oczy Reyny. — Albo… nie wiem, Zee. To…

        Westchnęła, nie dokończyła zdania. Zacisnęła palce na barku Meksykanki i schowała swoje przemyślenia głęboko, gdzieś, gdzie Zyanya chyba nie miała dostępu.

        Też przecież miała wiele pytań. Wątpliwości. Zastanowień. Ale najpierw… Najpierw musiała się dowiedzieć czy faktycznie jej teoria jest prawdziwa. Czy to, co zrodziło się w jej głowie, faktycznie ma swoje poparcie w prawdziwym świecie.

       Sage kiedyś wspomniała tajemnicę dołączenia Wieszczki Snów do szeregów Valoranta, bo Brimstone przekazał jej inforamcję o wylocie Fade chwilę po tym, jak dołączyła. Wtedy niezbyt interesowało to Zyanyę, zirytowana tym, iż kobieta bezczelnie władowała się do ich bezpiecznego miejsca po tym, jak szantażowała ich przez przeszło trzy tygodnie. Pamiętała, że Fade kogoś szukała – a teraz to w jakiś sposób nabrało kolorów, swojego właściwego kształtu, któremu Zyanya usilnie chciała się przyglądać.

        Nie miała pojęcia o przeszłości Fade. Dlatego naprawdę potrzebowała, by Sage przeprowadziła ten test.

        Plan w jej głowie wykreował się zabójczo szybko; problem w tym, że żeby go wykonać, potrzebowała Fade. A Fade przebywała w przestrzeni publicznej równie często co spłoszona sarna. Dlatego prosty plan szybko przerodził się w wysoką górę, na którą Reyna wybrała się w cholernych klapkach.

        Mogła poprosić o pomoc Cyphera, to prawda. Ale jej nagłe zainteresowanie Fade mogłoby zostać niezbyt dobrze odebrane przez to, jak traktowała ją reszta agentów. Dodatkowo mężczyzna lubił wiedzieć wszystko, a Zyanya wcale nie była skora do dzielenie się czymkolwiek. Więc poszukiwanie Turczynki zostało zrzucone na barki jej i Sage, jako jedyną wtajemniczoną. Z coraz bardziej narastającą frustrację wybierały się osobnymi ścieżkami na spacer po całej bazie, udając, iż rozprostowują kości i wcale nie szukają wysokiej radiantki, z którą Reyna musiała przyjacielsko porozmawiać.

        To, że znalazła ją akurat w pomieszczeniu rekreacyjnym, pozostawiło Reynę w stanie zdziwienia, które jednak szybko musiała z siebie strząsnąć. Musiała się skupić. Musiała jakoś dotrzeć do Fade, nie płosząc jej z obecnego miejsca, a przy tym jakimś cudem dobrać się do jej włosów. Jej umiejętność obserwacji przydała się wtedy jak nigdy, bo kiedy do konwersacji wrzuciła wzmiankę o Neon, Fade w pełni skupiła się tylko na niej.

        Z pojedynczymi włosami między palcami Reyna wyszła spokojnie z pokoju. A potem pobiegła do kliniki.

        Zebranie materiału genetycznego od chłopca było o wiele łatwiejszym wyzwaniem, bo dziecko po prostu siedziału na krześle pod czujnym okiem psycholożki, samemu wyrywając sobie z głowy parę włosków i z lekkim, nieśmiałym uśmiechem podając je Meksykance. Robił postępy; to cieszyło Zyanyę za każdym razem.

        Wyniki nie pojawiły się od razu. Oczywiście, że nie. Zyanya dwa razy częściej zaglądała do kliniki i dwa razy częściej była z niej wypraszana, czemu wcale się nie dziwiła. Zdawała sobie sprawę z tego, iż aż nazbyt próbowała wejść w przestrzeń Sage, dlatego dla własnego dobra zeszła nieco z chęci dowiedzenia się o wszystkim tu i teraz. Musiała po prostu być cierpliwa, a to czasami niezbyt chodziło w parze z gorącym temperamentem Zyanyi.

        W końcu jednak upragniony dzień nastał i Ling zaprosiła ją do kliniki w wolnej chwili. Więc Zyanya, zaraz po zobaczeniu tej wiadomości, rzuciła wszystkim, czym się zajmowała, i skierowała się do skrzydła medycznego.

    — Nie sądziłam, że przyjdziesz tak szybko — powiedziała na wstępie Sage, gdy po przechyleniu klapy laptopa wyjrzała zza urządzenia i wbiła wzrok w Meksykankę. — Mogłam zaczekać, aż skończysz trening.

    — Ale ja nie mogłam czekać — odpowiedziała Zyanya, poprawiając zaplecione w kucyk włosy. — Okej, to co my tu mamy?

        Podeszła do biurka tak, by móc stanąć obok Ling i wbiła spojrzenie w ekran. Chinka włączyła jeden z dokumentów, który miała na pulpicie i przesunęła się nieco w bok, dając Reynie więcej miejsca.

        Obrzuciła wzrokiem pojedyncze słowa, zaraz po tym wracając do pierwszych zdań i zaczynając je czytać powoli i z uwagą.

    — Czyli miałam rację — oznajmiła, odsuwając się od biurka. — Fade jest jego matką.

        Sage uśmiechnęła się lekko na widok rozanielonej Reyny, potwierdzając jej słowa krótkim kiwnięciem.

        Planowały powiedzieć o tym kobiecie w zasadzie najszybciej, jak się dało; Reyna uparcie wierzyła, że Fade miała dobre intencje względem chłopca, jako iż praktyka porywania była dość znanym sposobem pozyskiwania radiantów. Więc może to stało się również i w tym wypadku? Nie chciała do siebie przyjmować innej wersji – tak było jej łatwiej.

        A potem się dowiedziała, że tego samego dnia Fade wyruszyła na misję do Abyss – miejsca, w którym Zyanya znalazła jej syna.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

    — Fade?

        Łagodny głos Cyphera wyprowadził Hazal z transu, chociaż usłyszała go w dość… dziwny sposób. Jakby zza jakiejś bariery, której materiał nie tłumił w pełni wszystkich dźwięków, zamieniając je w przygłuche, tępe nuty.

        Nie potrafiła odwrócić się od ekranu. Wciąż było na nim włączone nagranie, na którym Reyna celowała bronią prosto w kamerę, pozbywając jej możliwości dalszego nagrywania.

    — Wiedziałeś, że tam poleciała? — zapytała; nie potrafiła rozpoznać własnego głosu, chociaż wiedziała, że należał właśnie do niej.

         Cypher sięgnął dłonią po myszkę, chcąc wyłączyć nagranie – Hazal mu na to nie pozwoliła, przysuwając się bliżej biurka.

    — Nie. Reyna informuje o swoich sprawach tylko Brimstone’a.

    — Nie pieprz — warknęła Hazal, wbijając paznokcie we własne ramiona. — Wiesz wszystko o agentach. Musiałeś wiedzieć też i to.

    — Wiedziałem, że Reyna wylatuje w sprawie sanktuarium. — Cypher był pewny tego, co mówił. — Ale nigdzie nie podała informacji, gdzie leci.

        Hazal uniosła dłoń ku twarzy, zaciskając palce na nasadzie nosa, a przy tym unosząc lekko okulary w górę. Chciała wierzyć Amirowi. Nie miał przecież powodu, żeby ją okłamać, nie w takiej kwestii. Całą sobą musiała się skupić na tym, by nie wyrwać się z jego objęcia, wyzywając od kłamców.

    — Gdzie ona jest? — zapytała zamiast tego, spoglądając krótko na mężczyznę.

    — Mogę sprawdzić — odpowiedział z lekkim… zawahaniem. Chyba nie spodobał mu się ton Hazal; jej natomiast nie spodobało się jego wątpliwość. — Co chcesz zrobić?

        Hazal przełknęła ciężko ślinę.

    — Porozmawiać z nią.

    — Tak po prostu?

        Nie odpowiedziała na to pytanie i to chyba dało mężczyźnie wiele do myślenia, bo zdjął rękę z ramion Fade i wsparł się o własne biodra. Nie był chyba zadowolony. Albo usatysfakcjonowany jej odpowiedzią.

    — Musisz ochłonąć — oznajmił stanowczo, otrzymując w odpowiedzi prześmiewcze parsknięcie. — Nie wypuszczę cię stąd, póki tego nie zrobisz.

    — Ona ma moje dziecko, Amir — warknęła, mrużąc lekko oczy. — Nie będę siedzieć i czekać, aż coś się stanie.

    — Nie wie, że to twój syn — przypomniał i przekrzywił lekko głowę w bok. — Uratowała go razem z innymi więźniami, bo tak działa jej sanktuarium. Ratują wszystkich bez wyjątku.

        Hazal odnalazła wzrokiem fotel, na którym siedziała wcześniej, i opadła na niego wkrótce po tym, zakładając ręce na klatce piersiowej. Przydługie paznokcie zaczęła wbijać we własne ciało – czuła, że łzy pchały się prosto pod jej powieki i nawet długie wydechy nie pomagały w odpędzeniu ich.

    — Muszę wiedzieć czy wszystko z nim w porządku — powiedziała w końcu, unikając Amira wzrokiem. — Muszę… muszę usłyszeć od niej, że jest cały i zdrowy.

    — Zapytasz ją o to, obiecuję — powiedział mężczyzna, wyciągając telefon z kieszeni spodni. — Może zaczekamy w bibliotece?

    — Nie chcę teraz grać w szachy — sapnęła, ramieniem pocierając policzek. — Ani czytać książek, ani w ogóle… siedzieć i czekać, aż stwierdzisz, że w końcu mogę iść porozmawiać z Reyną.

    — Cóż, niezbyt masz wyjście. — Amir wzruszył ramionami. — Reyna prowadzi teraz trening.

        Hazal parsknęła nic nieznaczącym śmiechem, odwracając przy tym głowę gdzieś w bok, by ominąć wzrokiem mężczyznę. To nie tak, że treningu nie mogła przerwać; to były w końcu tylko ćwiczenia, a Eyletmez naprawdę musiała zadać jej parę cholernie ważnych pytań. I zadałaby je nawet, gdyby były ostatnimi zdaniami, które wypowiedziałaby na głos.

    — No to napiszę do niej, że muszę z nią porozmawiać — oznajmiła, wyciągając z kieszeni własny telefon. — Mogę czy tego też mi zabronisz?

        Oboje wiedzieli, że zrobiłaby to nawet, gdyby naprawdę powiedział jej „nie”.

    — Nie chcę, żebyś zrobiła coś, czego będziesz potem żałować. — Cypher brzmiał obojętnie, ale Hazal była w stanie przejrzeć przez maskę, odnajdując za nią… zmartwienie. — A myślę, że rzucenie się na Reynę, to jedna z tych rzeczy, których żałowałabyś wykonania.

        Zawahała się, otwierając nigdy nie zaczętą rozmowę na komunikatorze z Cesarzową. Cholera, oczywiście, że miał rację. Musiała mieć Reynę po dobrej stronie, jeśli… chciała zobaczyć Çınara. Znała położenie sanktuarium, co znalazła zupełnie przypadkiem, ale wtargnięcie tam po cichu i wyprowadzenie dziecka, które… przecież jej nie znało, graniczyło z cudem. Aktualnie sama Reyna znała go lepiej, niż Fade, a przecież… przecież to Hazal była jego matką.

        Zacisnęła palce mocniej na telefonie, ciężko wypuszczając powietrze przez nos.

    — Porozmawiam z nią, jak skończy — mruknęła, chowając telefon z powrotem do kieszeni.

        Wstała z krzesła, zerkając ostatni raz w stronę ekranów; ujęcie Reyny celującej w kamerę w dalszym ciągu było na nich wyświetlone.

    — Çınar jest u niej bezpieczny. Naprawdę ma tam dobrze, więc jeśli czujesz, że potrzebujesz więcej czasu na zrozumienie tej sytuacji, to w porządku, by na chwilę przestać o tym myśleć.

        Hazal wykonała ramionami pełne koło, chcąc rozluźnić spięte miejsce, ale nie pomogło to w żadnym stopniu. Nie ufała samej w sobie w kwestii odezwania się, więc milczała, uparcie nie spoglądając na Amira.

    — Udało ci się — powiedział ciszej Marokańczyk, podchodząc nieco bliżej. — Znalazłaś go.

        Uśmiechnęła się, chociaż walczyła z tym całą sobą. Kiwnęła głową, potwierdzając słowa Amira i poniekąd dając to sobie w pełni zrozumieć, bo… bo chyba nadal w to wszystko nie potrafiła uwierzyć. Że jej wieczna gonitwa za skrawkami informacji w końcu została zakończona, że… jej mały synek, którego życie było pod znakiem zapytania, w końcu znalazł się na wyciagnięcie ręki. W końcu wiedziała, że żyje, i że ma się dobrze. Że po tylu latach był, do cholery, bezpieczny.

        Telefon w jej kieszeni zabrzęczał, sygnalizując odebranie wiadomości. Hazal westchnęła ciężko, starając się nieco ujarzmić szalejące emocje, i wyciągnęła komórkę, wbijając spojrzenie w ekran. Neon pytała, gdzie Hazal się podziała, a zaraz po tym, z wieloma znakami zapytania, napisała „mam nadzieję, że nie poszłaś ćwiczyć”, jakby Eyletmez faktycznie była typem osoby, która lubiła chodzić na treningi.

    — Pójdę już — mruknęła, odpisując szybko Tali, że zaraz przyjdzie do swojej sypialni, chociaż niezbyt wiedziała, dlaczego napisała akurat to. — Dzięki, Cypher. Za wszystko. Jestem twoją dłużniczką.

    — Nie jesteś niczyją dłużniczką — odpowiedział, kręcąc przecząco głową. — A teraz idź odpocznij.

    — Niczego nie obiecuję.

        Wychodząc z gabinetu Cyphera poczuła się… dziwnie lekko. Świadomość istnienia jej ran została zepchnięta gdzieś w tył jej umysłu, blokując fakt, iż żebra w dalszym ciągu bolały od zwykłych czynności. A jednak Hazal nie zwracała na to uwagi, wpychając telefon do kieszeni i idąc w stronę pokoju.

        Rozmowa z Amirem naprawdę dużo jej dała. Pod względem informacji, ale też… w uspokojeniu się, co zrozumiała, gdy po raz pierwszy od dawna nie skubała martwych skórek przy paznokciach, przechodząc przez korytarze i wchodząc po schodach. Nie musiała się z niczym spieszyć, nie musiała z nikim natychmiast rozmawiać, bo nic ją nie nagliło. Życie małego nie było w niebezpieczeństwie i dobrze o tym wiedziała – pierwszy raz od pięciu lat.

        Oh, jaki to było dziwne uczucie – powstrzymywać się od uśmiechu, który sam pchał się na jej usta.

        Jakaś jej część myślała, że Neon będzie czekać gdzieś w pobliżu drzwi sypialni Hazal, ale młodszej nie było na korytarzu. Spojrzała nawet przez ramię, szukając jej wzrokiem, bo może akurat podchodziła do schodów, ale w ich dole również nie było aktualnie nikogo. Więc sama skierowała się do drzwi, wpisując szybko kod i pociągając za klamkę. Ale zamiast wejść i zamknąć się w środku, odgrodzić od ludzi, jak miała w zwyczaju, Hazal złapała za gitarę, wyniesioną parę miesięcy temu z kącika muzycznego, i razem z nią z powrotem wyszła z pomieszczenia.

        I, wbrew temu, co powiedziała Amirowi, skierowała się do biblioteki. W końcu… i tak musiała odpocząć. Nie czuła stresu, związanego z przymusem zajęcia miejsca przed laptopem i poszukiwaniem kolejnych wskazówek i informacji. Może delikatnie sunął gdzieś głęboko w niej, bo Hazal nie pamiętała, kiedy ostatnim razem była w pełni spokojna, ale… nie zmuszał jej do rzucenia wszystkiego.

        To było dziwne uczucie. Jeszcze nie potrafiła go nazwać i… chyba nie czuła się z tym źle.

        W bibliotece jak zwykle było cicho. Hazal wciągnęła powietrze w płuca pełną piersią, przypominając sobie ten specyficzny zapach, i dopiero wtedy przeszła przez próg, pozwalając, by drzwi zamknęły się za nią szeptem pod własną komendą.

        Już z daleka widziała, iż kominek nie był używany, bo światło i ciepło, które zazwyczaj od niego biło, aktualnie nie pozostawiało po sobie śladu istnienia. Po Omenie również nie było śladu – ale Hazal nie była ku temu zdziwiona. To jeszcze nie była pora, by zasiadł w fotelu po prawej stronie niewysokiego stolika i zaczął kolejną ręczną robótkę z włóczki. Więc Hazal była sama w bibliotece.

        Złapała za niewielki pilot, z jego pomocą uruchamiając ogień w kominku. Mimo iż nie był prawdziwy, dawał dziwnie prawdziwe ciepło – przy nim Hazal postanowiła zająć miejsce. Dywan, na którym postawione były meble, i który wysuwał się poza stolik na dość szeroką skalę, miał imitować zwierzęce futro; jego wielkość jednak nie mogła przywołać na myśl żadnego tak dużego zwierzęcia. Hazal przejechała po nim krótko wolną dłonią, chwilę po tym siadając na nim w siadzie skrzyżnym, przyciskając do siebie gitarę.

    Nie teraz. Rozpraszać.

        Hazal usłyszała jego słowa. A jednak… nie przebiły się przez jej umysł na tyle mocno, by jakkolwiek mogła je wziąć pod uwagę. Jakby były tylko nic nieznaczącą dla Eyletmez konwersacją, prowadzoną między dwójką nieznajomych ludzi.

        Nastroiła gitarę, nieco zaskoczona tak… paskudnym brzmieniem. Miała wrażenie, że robiła to całkiem niedawno, z drugiej strony doskonale wiedząc, że od ostatniego wzięcia gitary do rąk minęło zaskakująco sporo czasu; świadczyły o tym między innymi paznokcie, które przeszkadzały w dociskaniu strun do gryfu za każdym razem, gdy wybierała kolejne chwyty, sprawdzając, czy wciąż jest w stanie je zagrać. Milczała przy tym przez cały czas, wsłuchując się w ciche dźwięki i strzelanie sztucznego ognia w kominku.

        Czuła się… dziwnie spokojnie. Z niezbyt głośną melodią była w stanie lepiej zebrać myśli, o dziwo, co zaczęła robić zaraz, gdy usiadła na dywanie. Wszystko, co musiała teraz zrobić, to… porozmawiać z Reyną. Tylko tyle, by w końcu dostać się do miejsca, w którym przebywał Çınar. Cypher miał rację; musiała się uspokoić, zamiast biec do kobiety na łeb, na szyję, bo na pewno skończyłoby się to na walce, a nawet… gorzej, bo w kwestii małego, Hazal nie znała słowa „stop”.

        Telefon zabrzęczał w jej kieszeni, toteż z wahaniem go wyciągnęła. Powiadomienie należało do kolejnej wiadomości od Neon, w której zawarła pytanie o aktualne miejsce, w którym przebywała starsza. No tak; napisała, że będzie u siebie, a w sypialni przebyła zabójcze pięć minut. Nie wiedziała, dlaczego Tala tak bardzo chciała się do niej dostać, mimo to napisała krótko, że jednak przebywała w bibliotece. Obserwowała, jak status jej wiadomości zmienił się z „dostarczono” na „odczytano”, a następnie zablokowała ekran i wróciła do cichej gry.

        Potrzebowała to sobie… uporządkować w głowie. Zacząć tworzyć scenariusze, które w większości nigdy nie miałyby miejsca, ale wymyślenie ich było potrzebne do odzyskania równowagi emocjonalnej, która chwiała się dziwnie na wszystkie strony. Reyna raczej nie będzie… stwarzać problemu. Hazal wiedziała, że mimo swojej silnej fasady, w rzeczywistości Zyanya była bardzo uczuciową, rodzinną osobą. To wszystko wywnioskowała podczas próby szantażu, na myśl której skrzywiła się nieco, zaraz po tym źle łapiąc kolejny akord. Dźwięk stał się nieczysty, a Hazal szybko poprawiła palce, maskując go o wiele łagodniejszym i przyjemniejszym dla ucha.

        Więc, Zyanya nie stanowiła problemu. Na razie. Nawet jeśli chciałaby coś w zamian, Hazal była w stanie jej dać wszystko, cokolwiek, byleby dała jej pozwolenie na odwiedzenie sanktuarium. Problemem… problemem mógł okazać się sam Çınar. Był zbyt mały, by zapamiętać ciepło swojej mamy, by zapamiętać jej głos, dotyk, cokolwiek, co teraz mogłoby mu przypomnieć, że Hazal była dla niego kimś więcej, niż tylko obcą osobą. Nikt nie pielęgnował w nim myśli, że jego matka żyła. Że znajdowała się gdzieś w tym samym świecie, dzień w dzień walcząc o informacje i kolejne poszlaki, by w końcu móc go zobaczyć.

        Cholera. Kto wie, co mu nagadali przez te wszystkie lata?

        Zaczęła skubać policzek od środka, przenosząc spojrzenie z gryfu na ogień, który zdawał się nerwowo skakać w kominku, współgrając z jej emocjami. Znowu zaczęła się stresować, ale tym razem ten stres był… inny. Taki, który wiedziała, że będzie w stanie zniwelować w niedługim czasie, który nie pożerał jej od środka, i który nie próbował zawładnąć całym jej umysłem. I chyba… chyba mogła z tym żyć. Chyba wiedziała, że nie będzie się czuć w ten sposób wiecznie.

    — Nie wiedziałam, że grasz.

        Hazal słyszała jej kroki; Tala nieszczególnie kryła się z faktem, iż zbliżała się w stronę Eyletmez, aczkolwiek… jej pytanie i tak zaskoczyło Fade. Jakby nie spodziewała się, że faktycznie przyjdzie, a co ważniejsze – że będą rozmawiać.

        Zerknęła na młodszą przez ramię, obserwując, jak odkłada telefon na niewielki stolik i jak siada na dywanie dość blisko Hazal tak, by móc patrzeć prosto na nią.

    — Dawno nie grałam — oznajmiła z wahaniem, opuszczając dłoń z gryfu. — Chciałam sprawdzić czy jeszcze coś pamiętam.

        Tala kiwnęła głową, zginając nogi w kolanach i łącząc dłonie pod udami, praktycznie opierając się o nie. Wyglądała na nieco przybitą; Hazal po chwili patrzenia w jej oczy zrozumiała, że nie chodziło o nic, co dotyczyło Tali samej w sobie. Nie, to było coś innego. Troska o kogoś innego.

        Fade przechyliła nieco głowę w bok.

    — Jesteś… wesoła — zauważyła cicho Neon, opierając policzek o kolano.

        Hazal odwróciła na moment wzrok od młodszej, by zastukać paznokciami o pudło rezonansowe.

    — Jestem — potaknęła cicho, zerkając w stronę ognia i po tym, po chwili milczenia, spojrzała z powrotem w stronę młodszej.

        Miała zmarszczone brwi. Nie wiedziała, dlaczego Hazal była w takim stanie, skoro zaledwie parę godzin wcześniej… cóż, czuła się paskudnie. To, ile łez z siebie wylała na szpitalnym łóżku było czymś, czego raczej obie nie mogłyby zapomnieć. A teraz Tala patrzyła na nią i nie była w stanie rozpoznać tej osoby. Jakby uśmiech zmienił ją całą, chociaż skórę w dalszym ciągu miała bladą, przez co ciemne wory pod oczami wybijały się jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Nawet jeśli po części zasłonięte zostały przez okulary. Wyglądała tak… spokojnie. Neon chyba jeszcze nigdy jej takiej nie widziała, chociaż bardzo chciała, a teraz nie mogła uwierzyć, że ma przed sobą właśnie taką wersję Fade; zmęczoną, jeszcze trochę obolałą, ale… uśmiechniętą.

    — Znalazłam go. Wiem, gdzie jest — oznajmiła w końcu Hazal, szturchając palcami prawej dłoni struny.

        Tala wyprostowała się gwałtownie, a jej usta otworzyły się lekko pod wpływem szoku. Przez chwilę po prostu analizowała to, co powiedziała Fade, na moment zerkając w kierunku skaczącego ognia i pozwalając, by Hazal złapała palcami akord i zaczęła wygrywać pojedyncze nuty.

    — To dlaczego nadal siedzimy tutaj? — zapytała Tala; w jej głosie tańczyło niezrozumienie. — Nie powinnyśmy lecieć po niego? Skąd to w ogóle wiesz?

    — Killjoy zdobyła nagrania z Abyss. Kamery złapały osobę, która go… uratowała — odpowiedziała cicho Hazal, przekrzywiając lekko głowę w bok. — To była Reyna.

    — Hazal, to… — sapnęła Neon, ale nie dokończyła zdania. Zamiast tego wypuściła gwałtownie powietrze przez usta, zaraz po tym je zamykając.

        I zamilkła. Hazal dopiero wtedy zrozumiała, że Tala nazwała ją po imieniu.

        Skierowała na młodszą spojrzenie, w pełni skupiając się na niej. Nie pamiętała, żeby wcześniej wyjawiła młodszej jakie było jej prawdziwe imię, a jednak… jednak o tym wiedziała. Jakimś cudem. Od kogo? Od Sage? Cyphera?

        Czuła, że jej uśmiech przestaje podtrzymywać się samoistnie, zamiast tego zaczął… dziwnie ciążyć na ustach Hazal. Ale nie dlatego, że była zła, nie. To było… sama do końca nie wiedziała, co takiego. Chyba była zaskoczona, ale nie czuła, żeby to było coś negatywnego. Bardziej… była pod wrażeniem? Tak jej się wydawało, chyba była pod wrażeniem, że Tala jakimś cudem odkryła tę informację. Nie, żeby Hazal próbowała jakoś szczególnie to chronić przed agentami, po prostu… nie sądziła, żeby ktokolwiek prócz Cyphera, który lubił wtykać nos w nie swoje sprawy, chciał to odkryć. Żeby dobrowolnie, sam z siebie chciał dowiedzieć się czegokolwiek o Hazal.

        Odchrząknęła, zdając sobie sprawę, że jej wzrok z jakiegoś powodu zjechał na wciąż lekko rozchylone usta Tali, a potem spojrzała z powrotem w kierunku kominka.

    — Jest bezpieczny — oznajmiła, wracając do tematu chłopca. Chyba chciała zignorować fakt, że usłyszała własne imię z ust kogoś innego niż Cyphera czy Sage. — Był z innymi radiantami, a Reyna zajmuje się takimi rzeczami, więc… wiem, że tak jest. Cypher sprawdził dzień, w którym wyleciała w sprawie sanktuarium i data pokrywa się z tą z nagrania.

    — Rozmawiałaś z nią? — Oh, w głosie Tali usłyszała zdenerwowanie. Stres.

        Miała ochotę się zaśmić.

    — Czekam, aż skończy trening. Wtedy do niej pójdę.

        Kątem oka widziała, że młodsza kiwa głową, dając do zrozumienia, iż przyjęła słowa Hazal do wiadomości. Lewy kącik ust Eyletmez drgnął, chociaż sama nie była w stanie stwierdzić, dlaczego w ogóle to zrobił. To było coś, nad czym nie do końca miała kontrolę, ale nie próbowała tego zmienić, po prostu akceptując jako coś… naturalnego. Coś, co po prostu się wydarzyło.

    — Skąd wiedziałaś? — zapytała w końcu, nie podnosząc na młodszą wzroku.

        Dimaapi poruszyła się nerwowo na swoim miejscu.

    — Wiedziałam co?

    — Jak mam na imię.

        Dopiero wtedy ponownie podniosła wzrok. Nie miała pojęcia, że ktoś w ciągu paru sekund mógł się zmienić aż tak bardzo, a właśnie to zrobiła Tala; teraz siedziała sztywno, poddenerwowana tym, że pod wpływem emocji dała sobie na tyle luzu, by opuścić swoją bezpieczną strefę, zapominając, że akurat tego nie powinna mówić.

    — Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz.

    Przestań. Stop.

        Koszmar złapał za ścięgna w jej dłoni, uniemożliwiając dalsze granie. Dlatego znowu je opuściła, zginając i rozprostowując na zmianę palce.

    — Jak się czujesz? — zapytała, próbując skierować rozmowę na inny tor, taki, którym Tala mogła swobodnie się poruszać.

        Neon zgarbiła się tak samo, jak chwilę temu, wracając powoli do swojej poprzedniej pozycji. Hazal miała nadzieję, że stres, który nagromadził się w jej ciele szybko się ulotni, ale… Cóż, zdawała sobie sprawę z tego, jak Hazal reagowała na wspomnienie rzeczy, które były mocno personalne. Jej teraźniejsza reakcja musiała zbić Dimaapi z tropu, bo choć ponownie złączyła dłonie, wzrokiem nadal przeskakiwała po twarzy starszej.

    — Całkiem dobrze — odpowiedziała z wahaniem, szczypiąc wierzch skóry na własnej dłoni. — A ty?

    — Też całkiem dobrze.

         Tala kiwnęła z wahaniem głową, unosząc lekko kąciki ust ku górze.

    — Możemy pójść sprawdzić czy Reyna skończyła — zaproponowała, zaczynając skubać dywan. — Jeśli oczywiście chcesz.

    — Chcę tutaj jeszcze posiedzieć.

        Przez myśl jej przebrnęło, że chciała dodać „z tobą”, ale sama do końca nie wiedziała, dlaczego w ogóle pojawiło się to w jej głowie. Zaczęła więc skubać dolną wargę i dokładnie w tym samym momencie Tala zmarszczyła brwi. Zaczęła więc przyglądać się jej nieco bardziej uważnie – Neon przysunęła się bliżej niej, nieco zasłaniając swoim ciałem ciepło ognia i uniosła dłoń. Ten ruch nie był… delikatny czy ostrożny, bardziej dawał wrażenie, że Tala już wcześniej to zrobiła – że już wcześniej ułożyła palce na podbródku Hazal tak, by pociągnąć jej wargę nieco w dół i… faktycznie tak było. Faktycznie zrobiła to już wcześniej.

        Hazal wypuściła wargę, nieco szybciej wydychając powietrze.

    — Nie rób tak — mruknęła Tala; w świetle, które padało na ich dwie, Hazal z trudem dojrzała, iż policzki młodszej były zaczerwienione.

        Fade mogła wzruszyć ramionami. Puścić słowa Dimaapi w niepamięć i odsunąć się od niej na tyle, by dać jej do zrozumienia, że powinna zrobić to samo.  Ale coś… coś głęboko w Hazal nie chciało jej na to pozwolić. Miała wrażenie, że gdyby faktycznie pozwoliła sobie przechylić się bardziej do tyłu, zaczęłaby tego żałować. A już tyle czasu, tak cholernie dużo czasu dystansowała się od ludzi, od wszystkich, byle nie przeżyć drugi raz tego samego, co pięć lat temu…

    — Dlaczego? — zapytała cicho, zerkając krótko na usta Tali, a potem z powrotem w jej oczy.

        Odłożyła na bok gitarę, powoli, cicho. Neon zwróciła na nią uwagę tylko na chwilę, gdy instrument dotknął dywanu, i z powrotem wróciła wzrokiem na starszą. Jej oddech nieco przyspieszył, kiedy zdała sobie sprawę, że dłoń Hazal delikatnie została ułożona na jej udzie.

        Speszyła się. Mięśnie spięły się lekko, dlatego Hazal miała ochotę naprawdę się wycofać, nie chcąc wprawiać młodszej w większy stres czy dyskomfort. Ale Tala przysunęła się jeszcze bliżej; jej kolana zaczęły wbijać się w udo Eyletmez.

    — Nie chcę niczego popędzać — sapnęła nagle Neon, opuszczając dłoń na ramię Hazal. — Mogę zaczekać. Nie przeszkadza mi to.

    — Na co zaczekać? — Hazal zmarszczyła nieco brwi, pozwalając, by Tala założyła jej kosmyk włosów za ucho.

        Wzruszyła ramionami, speszyła się chyba jeszcze bardziej, niż wcześniej. Wyglądała jak dzikie zwierzę, które chwilę temu zostało wypłoszone z lasu, zagubione i przestraszone, ale z jej ruchów nic takiego nie wynikało. Nie, to była raczej… ciekawa pewność siebie, którą chyba sama była zaskoczona.

    — Na ciebie — odpowiedziała z wahaniem, opuszkiem kciuka przejeżdżając po szyi Hazal. — Aż będziesz gotowa.

        Szukała w oczach Hazal walidacji, czegoś, co pozwoliłoby jej utwierdzić się w przekonaniu, że w jakimś stopniu robi dobrze.

    — Nie pozwoliłabym ci na to, gdybym nie była gotowa — stwierdziła Fade, nie do końca panując nad tym, co właśnie wypowiedziała na głos.

        Może faktycznie tego chciała. Może właśnie w taki sposób chciała celebrować fakt, iż jej poszukiwanie wreszcie dobiegło końca – dać sobie poczuć ciepło drugiej osoby nie dlatego, bo ktoś tego chciał, a dlatego, bo sama tego chciała.

     — Czym my jesteśmy? — zapytała cicho Tala, siadając z wahaniem na własnych łydkach, przez co znalazła się nieco dalej.

    — Nie wiem — przyznała Eyletmez, bo właśnie tego była pewna; że nie wiedziała, kim dla siebie były. — Chcesz się najpierw tego dowiedzieć?

    — Ja… nie wiem. To… Nie chcę, żeby to wyglądało tak, że wykorzystuję twój dobry humor.

    — Tala, nie masz pojęcia czym jest wykorzystywanie. Ani manipulowanie. — Chciała zażartować, ale wątpiła, że udało jej się to zrobić. Kąciki ust Tali tylko lekko drgnęły ku górze.

        Westchnęła cicho, zmieniając pozycję, w jakiej siedziała na taką, by móc usiąść bokiem do Hazal, stopą szturchając jej kostkę.

    — Przepraszam — powiedziała cicho, nie starając się nawet spojrzeć w oczy starszej.

    — Za co? — zapytała Hazal i podniosła z powrotem gitarę, kładąc ją zaraz po tym na prawe udo.

    — Chyba za ogół. Za to, że znowu to zrobiłam — wymruczała szybko; Fade prawie nie zrozumiała, o czym mówiła.

    — Nie masz za co. — Eyletmez wzruszyła ramionami, bez bólu w rękach układając dłonie na strunach w odpowiednich miejscach. — To było… całkiem przyjemne.

        Z gardła Tali wyrwało się ciche „huh”, które Hazal niezbyt mogła zidentyfikować. Neon jednak nie zadała żadnego pytania, więc i Fade się nie odezwała, pozwalając by jej stwierdzenie wybrzmiało w bibliotece, by mogło się ulotnić w niedługim czasie, pominięte w dalszych rozmowach.

        Ten jeden raz chciała… być samolubna. Egoistyczna. Ale tak dawno obcowała z kimś… w intymny sposób, że nie wiedziała czy faktycznie teraz chciała bliskości, czy była to tylko chwilowa zachcianka, której później by żałowała. Więc to chyba była dobra decyzja; by zaczekać i popatrzeć na to z innej strony. I zająć się najpierw tym, co faktycznie było priorytetem Hazal.

        Zerknęła krótko na zegarek; Reyna miała skończyć trening dopiero za pół godziny. Miała więc jeszcze czas, żeby chwilę odetchnąć.

        Ułożyła szybko palce na odpowiednich progach i szturchnęła struny. Melodia powoli wypełniała pomieszczenie, na chwilę pozbywając się ciszy i wszelkich myśli.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

5270 słów!!

SIEMANO

musicie być serio brutalnie szczerzy ze mną, bo podczas pisania tego rozdziału miałem spirale myśli i wątpliwości większe niż hazal 😭 nie mam pojęcia czy ta rozmowa tutaj pasuje ☠️ więc jest szansa, że zobaczycie trochę inną wersję tego rozdziału, jeśli się nie przyjmie lmfao

w ogóle to, że tala nazwała fade hazal, a nie... cóż, fade, było trochę przypadkiem. miałem trochę inną scenę w głowie, to hazal miała się przedstawić tali swoim imieniem, ale użyłem organu zwanego mózgiem i wymyśliłem coś innego

i teraz Wam przedstawię dlaczego ta wersja jest lepsza niż ta, w której to hazal się przedstawiała

...albo może nie. może dam Wam pomyśleć. może zrobię o tym komiksa. kto wie. ja na pewno nie. hihi

(życie uczelniane mnie mnie, dlatego fanfik miał ponad dwa tygodnie przerwy)

dziękuję bardzo za cierpliwość i za przeczytanie, jesteście super, nie zmieniajcie się nigdy 🫶🏻🫶🏻🫶🏻








koszyk na opinie: \_______/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro